Kulturą honoru
antropologowie nazywają kulturę, gdzie panuje szerokie przyzwolenie
na tzw. wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę i gdzie
„zniewaga krwi wymaga”, raczej w dosłownym znaczeniu. Mężczyzna
(zazwyczaj chodzi tylko o mężczyzn), któremu okazano brak
szacunku, jest tu zobowiązany do agresywnej reakcji. Podobnie w
wypadku wyrządzenia fizycznej krzywdy jemu czy bliskiej osobie. Brak
agresywnej reakcji jest generalnie źle widziany.
Jeśli ktoś, powiedzmy,
zgwałci moją siostrę, to w kulturze nie-honoru (niektórzy mówią
o „kulturze prawa”) będzie się ode mnie oczekiwać, że
grzecznie poczekam, aż policja i sąd załatwią sprawę. W kulturze
honoru będzie się oczekiwać, że sam znajdę złoczyńcę, wypruję
z niego flaki i rozsmaruję na ścianie. Czy coś w tym stylu.
Typową kulturą honoru
będzie np. Czarnogóra, zwłaszcza między XV a XIX wiekiem, z jej
niekończącymi się łańcuchami krwawych zemst, ale będzie nią
też w dużym stopniu do dzisiaj Południe Stanów Zjednoczonych –
tak przynajmniej twierdzą psychologowie Richard Nisbett i Dov
Cohen, którzy napisali książkę na ten temat. Można się z niej
dowiedzieć, że np. w Teksasie jeszcze w 1973 obowiązywało prawo,
według którego zabicie przez męża żony i jej kochanka
przyłapanych na gorącym uczynku nie podlegało karze jako
„usprawiedliwione zabójstwo” (justifiable homicide).
Kultury honoru mają
według Nisbetta i Cohena to do siebie, że utrzymują się często
jeszcze długo po zmianie warunków, które umożliwiły ich
powstanie. Te warunki to, jak łatwo się domyślić, słabość
wymiaru sprawiedliwości i ogólnie struktur państwowych, ale też,
przynajmniej według Cohena i Nisbetta, przewaga pasterstwa nad
uprawą ziemi.
Współczesna Polska to
raczej nie kultura honoru, chociaż oczywiście kategoria jest
stopniowalna, poza tym wiele zależy od konkretnej grupy społecznej:
bliżej będzie do niej na pewno jakimś więźniom, kibolom czy
hiphopowcom.
Okazuje się, że są
chemiczne podstawy dla tej różnicy: Nisbett et al. odkryli np., że
u przedstawicieli kultury honoru w postaci amerykańskiego Południa
(m. in. Teksasu, Północnej i Południowej Karoliny, Louisiany,
Tennessee, Kentucky, Oklahomy, Arkansas) po usłyszeniu zniewagi
mocno rośnie poziom kortyzolu (hormonu związanego ze stresem,
niepokojem i pobudzeniem) i testosteronu (hormonu związanego, jak
wiadomo, z agresją i dominacją):
Kortyzol: t(165)= 2.14,
p<0.03, testosteron: t(165) = 2.19, p<0.03. Różnice między
nieobrażanymi Amerykanami z Południa, nieobrażanymi Amerykanami z
Północy i obrażanymi Amerykanami z Północy nie były
statystycznie istotne (w przypadku obu hormonów).
Eksperyment polegał
dokładnie na tym, że uczestnicy z grupy eksperymentalnej (którym
powiedziano, że biorą udział w badaniu poziomu cukru podczas
wykonywania różnych zadań) oddawali próbkę śliny, a następnie
byli kierowani z formularzem do innego pomieszczenia. W korytarzu na
każdego wpadał podstawiony osiłek i po zderzeniu nazywał dupkiem
(asshole), po czym próbkę śliny pobierano jeszcze raz.
To tylko jeden z
eksperymentów Nisbetta et al. pokazujący różnicę w podejściu do
zniewagi i agresji między Południem a Północą. Inne badanie
pokazało np., że właściciele firm z Południa są bardziej
skłonni zatrudnić kogoś skazanego za zabójstwo, jeśli zabitym
był człowiek, który wcześniej publicznie opowiadał o tym, czego
to nie robił z partnerką przyszłego zabójcy. Właściciele firm z
Północy wszystkich skazanych za zabójstwo traktują podobnie, bez
względu na to, czy chodziło o jakiś honor, czy nie.
Jonathan Ross udowadnia, że kultura honoru w Zjednoczonym Królestwie skończyła się prawdopodobnie jakiś czas temu.
Co z tego wynika
filozoficznie istotnego? Według Johna Dorisa i Stephena Sticha to,
że doktryna zwana moralnym realizmem jest prawdopodobnie błędna.
Według moralnego realizmu sądy moralne mogą być obiektywnie
prawdziwe lub fałszywe, ponieważ istnieje jakaś obiektywna moralna
rzeczywistość, od której to zależy. Prawdopodobnie
najpopularniejszym argumentem przeciwko moralnemu realizmowi jest
argument z nieusuwalnych moralnych sporów: skoro ludzie (tak
filozofowie, jak laicy) za nic nie mogą dojść do porozumienia w
wielu moralnych kwestiach, to być może po prostu nie ma żadnych
niezależnych od stanów umysłu moralnych faktów, tak samo jak
(najwidoczniej) nie ma obiektywnych faktów dotyczących dobrego
wychowania, smaczności potraw czy przepisów ruchu drogowego.
Moralni realiści różnie sobie radzą z tłumaczeniem moralnych
sporów:
[…] jedne spory
traktują jako w gruncie rzeczy niedotyczące moralności, inne jako
efekt zniekształcenia spowodowanego emocjami lub interesownością,
jeszcze inne jako wynik niewystarczająco wnikliwego rozumienia, co
twierdzi druga strona. Jeśli jakaś kombinacja tych wyjaśnień
działa, to moralni realiści mają mocne podstawy, żeby nie uważać
istnienia moralnych sporów za dobry argument przeciwko moralnemu
realizmowi.
[G. Sayre-McCord: Moral realism,
tłumaczenie moje]
Problem w tym, powiadają
Doris i Stich, że nie zawsze działa, czego przykładem jest spór
między kulturą honoru i kulturą prawa. A jeśli działa, to
moralni realiści (przynajmniej większość z nich twierdząca coś
podobnego jak w cytacie powyżej) powinni pokazać gdzie można się
tu dopatrzyć sporu o jakieś pozamoralne fakty, albo stronniczości,
albo braku racjonalności, albo niezrozumienia drugiej strony. Wobec
tego, że przykładów podobnych moralnych sporów znalazłoby się
jeszcze co najmniej kilka, trudno moralny realizm (przynajmniej ten
standardowy) akceptować.