Nie potrafię sobie
przypomnieć, kiedy ostatnio słuchałem dyskusji na temat
gospodarki, w której nie padłoby z ust jakiegoś tzw. eksperta, że
wolny rynek (po cichu utożsamiany w takich dyskusjach praktycznie
zawsze z kapitalistycznym wolnym rynkiem) jest dobry, a państwowa
ingerencja niedobra, a to dlatego, że tylko wolny rynek zapewnia
wydajność, efektywność i nic się na nim nie marnuje. Ciężko o
popularniejszą ekonomiczną kliszę. Jak pisze ekonomista Stephen
LeRoy:
Najważniejsze
twierdzenie teorii ekonomicznej mówi, że, ogólnie rzecz biorąc,
konkurencja rynkowa, która jest względnie (choć nie całkowicie)
wolna od sterowania przez rząd lepiej sobie radzi z alokacją
zasobów od gospodarki, w której rząd odgrywa dominującą rolę.
[to i następne tłumaczenia moje]
Brzmi to całkiem
sensownie: każdy przyzna, że wydajność, efektywność czy lepsza
alokacja zasobów są czymś dobrym, a skoro ekonomiści odkryli, że
wolny rynek bardziej sprzyja tej efektywności, to chyba jasne, że
wszyscy powinniśmy pragnąć wolnego rynku. Problem tylko w tym, że
tak naprawdę ani ekonomiści nie odkryli, ani efektywność nie musi
być niczym fajnym.
„Efektywność” czy
„lepsza alokacja zasobów” mogą brzmieć atrakcyjnie, ale to
bardzo wieloznaczne pojęcia. Efektywność w czym dokładnie?
Alokacja lepsza dla kogo i pod jakim względem? Okazuje się, że
przez efektywność ekonomiści rozumieją najczęściej tzw.
optymalność/optimum Pareto (Cały czas nie wiem jak odmieniać:
Pareto? Pareta? Parety? Zostanę przy tym pierwszym, bo chyba
najczęstsze). Optymalność Pareto to taka sytuacja, w której nie
możemy poprawić niczyjej sytuacji, żeby jednocześnie nie
pogorszyć sytuacji kogoś innego. Nie możemy nikomu dać jakiegoś
dobra (czegokolwiek, czego ten ktoś pragnie), żeby nie odebrać
jakichś dóbr komuś innemu. Sytuacja, w której możemy to zrobić,
nie jest optymalna w sensie Pareto. Dogodzenie jakiejś osobie (lub
osobom) przy nienaruszeniu potrzeb pozostałych nazywa się korzyścią
w sensie Pareto (Pareto improvement).
Ekonomiści zazwyczaj
twierdzą, że rynkowa konkurencja prowadzi do serii takich korzyści
i zbliża społeczeństwo do stanu optymalnego w sensie Pareto. Jest
na to matematyczny dowód, który wymyślili w latach pięćdziesiątych
Kenneth Arrow i Gérard Debreu. Dowód ten jest jednak oparty na
pewnych założeniach: że wszystko jest urynkowione, a zatem nie
istnieją efekty zewnętrzne, że wszyscy uczestnicy wymiany mają
pełne i prawdziwe informacje, że nie ma monopolistów, że nie
istnieją koszty transakcji, że funkcje użyteczności
poszczególnych ludzi nie są ze sobą powiązane.
Są to oczywiście
założenia z kosmosu. W realnym świecie zawsze mamy do czynienia
np. z jakimiś efektami zewnętrznymi (używając podręcznikowego
przykładu: kiedy osoba A sprzedaje samochód osobie B, wpływa to
też na osobę C, bo więcej jest zanieczyszczenia, hałasu, drogi są
bardziej zapchane itp.), zawsze mamy do czynienia z niepełnymi i
błędnymi informacjami uczestników rynkowej wymiany itd. W latach
osiemdziesiątych Joseph Stiglitz i Bruce Greenwald spróbowali
stworzyć model, który bierze pod uwagę efekty zewnętrzne i
niepełność informacji i wyszło im, że coś takiego nie będzie
już prowadziło do optymalności Pareto.
W trochę inny sposób
efektywność wolnego rynku próbował uzasadniać Friedrich Hayek:
dla niego niepełność, subiektywność i rozproszenie informacji
nie były problemem, tylko przeciwnie, przesłanką argumentu za
efektywnością. Nie do końca tylko wiadomo, co Hayek przez tę
efektywność rozumiał – posługuje się on dość mętnymi
frazami typu „racjonalny porządek ekonomiczny”. Jedni ekonomiści
uważają, że chodziło mu o optymalność Pareto, a inni, że
wcale nie. Można mieć do argumentu Hayeka kilka poważnych
zastrzeżeń, ale żeby był sens w ogóle się nimi zajmować, to
wypada najpierw ustalić, czy w ogóle wolnorynkowa efektywność
musi być czymś społecznie czy moralnie pożądanym.
Kiedy się bliżej
przyjrzeć, to okaże się, że optymalność Pareto niczym takim być
nie musi. Ekonomista Itzhak Gilboa (link powyżej) wyjaśnia to na prostym przykładzie:
Wyobraźmy sobie, że
mamy bochenek chleba do podziału między dwiema osobami i że obie
osoby interesuje tylko, żeby dostać jak najwięcej. W takich
warunkach każdy podział
bochenka będzie optymalny w sensie Pareto. Jedna osoba może dostać
cały bochenek, a druga umrzeć z głodu – i będzie to alokacja
optymalna w sensie Pareto.
Nieoptymalna będzie
tylko wtedy, kiedy część się zmarnuje – kiedy np. każda osoba
chce zjeść tylko pół bochenka, a cały bochenek trafi do jednej z
nich. Trzeba jednak zastrzec, że osobie, która dostanie cały
bochenek, musi wtedy autentycznie w żaden sposób nie zależeć na
połowie, która się zmarnuje. Kiedy np. będzie miała ochotę
zrobić z tej połowy chlebowe kulki i rzucać nimi dla hecy w
przechodniów – będziemy mieli optymalność Pareto. Kiedy okaże
się, że jest sadystą i lubi patrzeć, jak druga osoba skręca się
z głodu – będziemy mieli optymalność Pareto. Każda fanaberia,
każdy kaprys i każda sadystyczna żądza liczy się tutaj tak samo
jak jakakolwiek inna potrzeba.
Raczej nie lepiej wygląda
to z „racjonalnym porządkiem ekonomicznym” Hayeka, czymkolwiek
on dokładnie jest. Hayek nawet nie próbuje ukrywać, że w
warunkach nieskrępowanej konkurencji niektórzy ludzie nie będą
mieli co jeść ani gdzie mieszkać (o dostępie do edukacji czy
opieki zdrowotnej nie wspominając) i opowiada się w związku z tym
za gwarantowanym dochodem minimalnym dla każdego. Ilu będzie
takich, którzy będą mogli przeżyć tylko dzięki temu dochodowi,
jakie w ogóle grupy społeczne będą mogły zaspokoić jakie
potrzeby – tego już Hayek, o ile mi wiadomo, nie precyzuje. Nawet
jeśli wziąć jego argument za dobrą monetę (nie wydaje mi się,
że należy, ale powiedzmy) i przyjąć, że państwowa ingerencja
zawsze będzie prowadzić do jakiegoś marnotrawstwa, to nie wiadomo,
o jaką skalę marnotrawstwa może chodzić i od czego może ona
zależeć. Bez tego trudno w ogóle odgadnąć, dlaczego konkretna
osoba (zwłaszcza taka nie będąca akurat kapitalistą), ani
dlaczego całe społeczeństwo miałoby chcieć jak najszerszej
rynkowej konkurencji.
Wracając jeszcze do
optymalności Pareto – jej pozorny urok, twierdzi Gilboa, wynika
trochę z tego, że intuicyjnie nie kojarzymy słowa „optymalny”
z tzw. porządkiem częściowym. Wydaje się nam oczywiste, że
rozwiązanie optymalne musi być co najmniej tak samo dobre jak
jakiekolwiek inne. Relacja dominacji w sensie Pareto jest jednak
porządkiem częściowym, co oznacza, że niektórych rozwiązań nie
da się tutaj porównać:
Jest możliwe, że
rynek poprowadzi nas do punktu x
[wszystkie dobra jakiegoś rodzaju trafiają w jedne łapy, reszta
nic nie dostaje – przyp. TH], kiedy to zacznie nam zależeć na
równości i będziemy chcieli zrobić transfer od osoby 1 do osoby
2. Jeśli ten transfer polega na opodatkowaniu, to zazwyczaj okazuje
się, że traci się optymalność Pareto. Możemy w ten sposób
dojść do punktu takiego jak y
[każdy dostaje po równo, przy czym jakaś część dóbr się
marnuje – przyp. TH]. Nie będzie to jednak wcale oznaczać
zgody przeciwko takiemu transferowi. Nie będzie prawdą, że
pierwszy z tych punktów dominuje w sensie Pareto (Pareto-dominates)
nad punktem drugim, pomimo że pierwszy jest optymalny w sensie
Pareto, a drugi nie.
Inaczej mówiąc: nawet,
jeśli wszyscy się zgodzimy, że skoro możemy dogodzić jednej
osobie nie szkodząc jednocześnie innym, to zawsze należy to zrobić
– w żaden sposób nie wynika z tego, że nie powinniśmy próbować
zaszkodzić jednym, żeby dogodzić drugim, nawet kosztem utraty
optymalności.
W realnym świecie są
tysiące powodów, dla których możemy tego chcieć. Możemy np.
uznać, że czyjeś pragnienie posiadania nowego jachtu jest jednak
mniej ważne od pragnienia wielu osób, by pracować krócej niż 15
godzin na dobę. Możemy uznać, że ważniejsze są pragnienia,
które istnieją niezależnie od okoliczności (jedzenia,
bezpieczeństwa itd.) od pragnień, które mogą zniknąć, kiedy
trochę zmodyfikuje się porządek społeczny (takich jak, powiedzmy,
pragnienie posiadania służby). Byłoby oczywiście bardzo miło,
gdyby się dało zaspokoić je wszystkie jednocześnie, ale nic nie
wskazuje na to, że się da.
Kiedy słyszymy hasła
takie jak „efektywność”, „wydajność”, „optymalność”
i „racjonalność”, to zaraz intuicyjnie wyobrażamy sobie
sytuację, w której panuje dobrobyt i przynajmniej te najbardziej
podstawowe potrzeby większości są zaspokajane. Tymczasem
efektywność, o której mówią ekonomiści, może oznaczać
sytuację, w której jedna osoba pławi się w bogactwie, a cała
reszta nie ma co jeść. Ciężko powiedzieć, co jest fajnego w
takiej efektywności i co jest fajnego w wolnym rynku, jeśli do
czegoś takiego prowadzi.
Venezuela ends toilet paper shortage
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie problem, że najczęściej całym uzasadnieniem dla działania wyżej wspomnianych mechanizmów w realnym świecie ma być jakaś anegdota w stylu „A w Wenezueli zabrakło papieru toaletowego!” Nawet jeśli coś takiego jest efektem rządowego planowania, to nikt przecież nie zaprzecza, że planowanie można przeprowadzić lepiej lub gorzej. Poza tym często zapomina się, jak gospodarka Wenezueli wyglądała przed Chavezem – np. w 1999 ludzie żyjący w skrajnej biedzie stanowili 23,4%, a w 2011 8,5%. Z dwojga złego wolę niedobory papieru toaletowego od sytuacji, w której nie ma niedoborów, ale mało kogo na ten papier w ogóle stać.
UsuńNie jest jednak tak, że jesteśmy skazani albo na jedno, albo na drugie.
Nie chodzi przecież o anegdoty tylko o notoryczne występowanie zjawisk bardzo egzotycznych dla gospodarki wolnorynkowej. Dlatego starsi ludzie, którzy mieli przyjemność własnoręcznie robić zakupy w PRL już nijak sobie nie dadzą pewnych rzeczy wytłumaczyć. Wiedzą, że jeśli nie możesz czegoś kupić, to nie jest żadną pociechą, że inni tak samo nie mogą.
UsuńAle przecież tym bardziej nie jest pociechą, że inni mogą.
UsuńNie jestem też przekonany co do tej "notoryczności" - są kraje, w których interwencje rządu są w pewnych sferach daleko posunięte (np. dość mocno regulowany sektor finansowy w krajach skandynawskich) i żadnych kolejek po ocet to nie wywołuje, a wręcz przeciwnie.
Nie wiem co dokładnie rozumiesz przez "egzotyczne dla wolnorynkowej gospodarki zjawiska", ale w realnym kapitalizmie też przecież nagminne są sytuacje, w których niewydajność kłuje w oczy: bezdomni nie mają gdzie mieszkać, bezrobotni budowlańcy nie mają czego budować, albo kupa mieszkań stoi pusta, bo ludzi na nie nie stać i jakoś niewidzialna ręka nie chce tego ze sobą zegrać.
Co do szlachetnych intencji jesteśmy zapewne zgodni, a zresztą przecież nawet maksymalnie wolnorynkowe USA mają bardzo rozbudowany system regulacji, wystarczy rzucić okiem np. na http://www.sec.gov/about/whatwedo.shtml i policzyć ile razy występuje tam "regula" (kilkadziesiąt). Mnie się zdaje, że po prostu nadal sensowniej jest regulować wolny rynek niż próbować ulepszać gospodarkę centralnie planowaną. W realnym kapitalizmie wszystkie absurdalne sytuacje o których wspominasz występują cyklicznie, ale problem jest dostrzegany i próbuje się coś z tym robić; w realnym komunizmie absurdy występują bez przerwy i stale są skrzętnie ukrywane, bo brak sensownych pomysłów na poprawę sytuacji.
Usuńale w realnym kapitalizmie też przecież nagminne są sytuacje, w których niewydajność kłuje w oczy...
Usuńno właśnie, to optium z każdej strony nieefektywne, jeśli chodzi o gospodarowanie zasobami:
- co do subiektywnego zaspokajania potrzeb, czemu zasoby ostatecznie przecież służą, to z założenia tego wymogu nie spełnia (nawet ten chwilowy moment optimum zakłada, że potrzeby wszystkich nie są zaspokojone, skoro za moment zawsze komuś trzeba zabrać, bo drugiemu do jego potrzeb brakuje),
- co do obiektywnego optymalnego wykorzystania zasobów, to w praktyce realnego kapitalizmu istnieje tysiące mechanizmów totalnego ich marnowania, np. dla utrzymania wysokich cen (topienie ton zboża w oceanie w czasie Wielkiego Kryz.), czy dla wygenerowania popytu (tzw. sony death większości elektroniki, która mogłaby działać 10 lat, a działa 3, i trzeba kupić nową) itd. To oczywiście zaspokaja czyjeś subiektywne potrzeby, ale nie ma nic wspólnego z obiektywnie racjonalną, dobrą dla ogółu alokacją zasobów.
@kwik
UsuńMnie się zdaje, że po prostu nadal sensowniej jest regulować wolny rynek niż próbować ulepszać gospodarkę centralnie planowaną.
Co do tego, że centralne planowanie w stylu ZSRR było nieporozumieniem nikt nie powinien mieć wątpliwości. Ale trzeba pamiętać, że jest więcej opcji niż tylko dziki kapitalizm, centralne planowanie w ramach dyktatury a la ZSRR i ewentualnie europejska 'ekonomia mieszana': np. rynkowy socjalizm albo planowanie niecentralne.
nawet maksymalnie wolnorynkowe USA
Nie wiem czy w jakimkolwiek sensie można USA uznać za 'maksymalnie wolnorynkowe', to jest w dużym stopniu raczej taki interwencjonizm w interesie milionerów.
W realnym kapitalizmie wszystkie absurdalne sytuacje o których wspominasz występują cyklicznie, ale problem jest dostrzegany i próbuje się coś z tym robić
Jasne, tylko to, że próbuje się coś robić, nie wynika z samego kapitalizmu, ale z (wątłej, ale jednak) demokracji, która ten kapitalizm jakoś ogranicza.
A właśnie (żebym nie zapomniał), odgrażałeś się tam "co ma Schweickart do Alberta, a co Albert do Schweickarta, w następnym odcinku" i jakoś nie zauważyłem dalszego ciągu (albo był i nie zrozumiałem).
UsuńOwszem, ludzie mają różne głupie pomysły, ale dla mnie jedyną sensowną opcją byłoby jakieś super mądrze skomputeryzowane zarządzanie potrafiące skłonić większość ludzi do efektywnego (a przede wszystkim sensownego działania), reagujące zwrotnie na zgłaszane przez nich postulaty, z zupełnie przejrzystym i powszechnie zrozumiałym algorytmem zaakceptowanym na drodze entuzjastycznie wykonanego referendum (gigantyczna frekwencja). Całą resztę upycham na półce "dobrymi chęciami droga do piekła brukowana".
No nie wiem, jeśli masz jakiś lepszy przykład wolnorynkowości niż USA to pokaż. A że w praktyce wolnorynkowość bywa interwencjonizmem w interesie milionerów to jedna z oczywistych jej ułomności. No ale zawsze można się podeprzeć mandatem zdobytym w demokratycznych wyborach.
Bo oczywiście masz rację, kapitalizm jest niemoralny i nie zna umiaru, to demokracja ogranicza kapitalizm - ale to jednak dowód na to, że kapitalizm jest jakoś tam kompatybilny z demokracją. Czego niestety nie można powiedzieć o innych praktycznie zrealizowanych formach porządku ekonomicznego.
odgrażałeś się tam "co ma Schweickart do Alberta, a co Albert do Schweickarta, w następnym odcinku" i jakoś nie zauważyłem dalszego ciągu (albo był i nie zrozumiałem).
UsuńNie było, jakoś nie mogę się zabrać, ale napiszę kiedyś w końcu.
No nie wiem, jeśli masz jakiś lepszy przykład wolnorynkowości niż USA to pokaż.
Z „wolnorynkowością” jest taki problem, że bardzo ciężko ją uchwycić. Nie wydaje mi się, żeby wskaźniki „ogólnej wolnorynkowości”, takie jak Index of Economic Freedom, mówiły cokolwiek istotnego, ale nawet tu Stany przegrywają np. z Danią, symbolem opiekuńczego państwa dławiącego przedsiębiorczość. Jeśli weźmiemy jakieś konkretniejsze wskaźniki, to pod względem niektórych Stany okażą się jednym z mniej wolnorynkowych państw na świecie – np. procent PKB wydawany przez rząd wynosi dla nich 41,7. Dla porównania: rząd Birmy wydaje 10,4%, rząd Peru 19.1%, rząd Kamerunu 20,7%, rząd Szwajcarii 34,7% (dane Heritage Foundation). I trudno żeby było inaczej, kiedy się 4,7% PKB wydaje na wojsko – w liczbach bezwzględnych prawie tyle, ile cała reszta świata razem wzięta.
Cóż, to jak pewne wskaźniki się nazywają może być trochę mylące wziąwszy pod uwagę to jak się je wylicza ;)
UsuńNatomiast kapitalizm jest bardziej efektywny niż da się to odczuć:
OdpowiedzUsuńApple 'avoided $1m tax per hour' in US in 2012
EU leaders in drive against tax evasion at Brussels summit
Google, Amazon, Starbucks: The rise of 'tax shaming'
Pisząc o efektywności rynku warto by wspomieć o teoremacie Coase'a. A Hayek to on po prostu twierdził, że wolny rynek jest najlepszym mechanizmem obliczania cen.
OdpowiedzUsuńCoase na temat efektywności rynku w wywiadzie stwiedził:
"Roughly speaking, when you are dealing with business firms operating in a competitive system, you can assume that they're going to act rationally. Why? Because someone in a firm who buys things at $10 and sells them for $8.00 isn't going to last very long in that firm. I think that the market imposes a great discipline, and the discipline of the market makes the assumption of rationality in that field correct."
@JD
UsuńTo o czym mówi tu Coase, to tylko jedna strona medalu. Jasne, że właścicielowi zależy na zysku firmy i jeśli będzie się zachowywał nieracjonalnie, to w końcu zbankrutuje. Ale pracownikom najemnym już wcale w pierwszym rzędzie na tym zysku nie zależy, a właściciel ma ograniczone możliwości ich kontrolowania.
Kiedy firma jest bardzo duża, akcjonariat rozproszony, a struktura autorytarna, to praktycznie zawsze prowadzi to do tzw. dilbertozy, czyli marnowania wielkiej ilości zasobów na najgłupsze możliwe sposoby. I żadna rynkowa konkurencja na to nie pomaga.
A co do Hayeka: kiedy piszesz, że twierdził, że wolny rynek jest najlepszym sposobem ustalania cen, to musisz sobie zadać pytanie "Pod jakim względem najlepszym?" Hayek twierdził, że te wolnorynkowe ceny są najlepszym nośnikiem informacji o preferencjach, a to jest potrzebne do efektywności, więc ostatecznie chodziło mu o efektywność.
UsuńAle kto Twoim zdaniem miałby ustalać ceny, jeśli nie rynek?
Usuń@JD Coase na temat efektywności rynku w wywiadzie stwiedził: (...) Because someone in a firm who buys things at $10 and sells them for $8.00 isn't going to last very long in that firm. (...)"
OdpowiedzUsuńTo dowodzi wyłączenie, że Coase to teoretyk, który całe życie spędził na uniwerku. Gdyby kiedykolwiek zatrudnił się w jakiejś firmie lub chociaż przeszedł się na wykład o teorii firmy, to by wiedział, że ten teoremat to bzdura. W skrócie, właśnie na tym polega przewaga firmy nad człowiekiem pracującym samodzielnie, że firma może sobie pozwolić na utrzymanie ludzi, których transakcje nie przynoszą zysku, a ich sens jest wyłącznie we wspomaganiu, kontroli i administrowaniu innych pracowników.
Teoremat Coase'a nie ma nic wspólnego z tym cytatem. Niestety mój chaotyczny komentarz cię zmylił.
UsuńNiestety, ten teoremat też najwyraźniej ma bardzo luźny związek z rzeczywistością.
UsuńJa tylko w kwestii formalnej: nazwiska kończące się na "o" w języku polskim nie podlegają odmianie;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że podlegają: Kościuszko – Kościuszki, Lato – Laty, Canaletto – Canaletta. Te obce generalnie mają -a, ale zdarza się, że się nie odmieniają (Castro – Castro), albo mają -y (Brentano – Brentany).
UsuńPomijasz w swoim tekście mnóstwo istotnych kwestii: np. niemozliwość kalkulacji ekonomicznej w systemie centralnego sterowania. Poza tym centralny planista nie może wiedzieć gdzie posyłać zasoby, gdzie są w danej chwili najbardziej potrzebne. A nawet gdyby wiedział, to jakie ma prawo, żeby zabierać jednemu, a dawać drugiemu? Żadne.
OdpowiedzUsuńRząd jest po prostu nieefektywny w produkcji i zarządzaniu produkcją. Sprawa następna czy efektywnośc jest najwazniejszym punktem w tym wszystkim? - NIE.. Najwazniejszym punktem jest, że rząd nie ma moralnego prawa zabierać ludziom ich własności.
O kalkulacji ekonomicznej fajnie opisane w Huerta de Soto "Kalkulacja ekonomiczna w socjaliźmie" oraz Huerta de Soto "Socjalizm, rachunek ekonomiczny i funkcja przedsiębiorcza".
Pomijasz w swoim tekście mnóstwo istotnych kwestii: np. niemozliwość kalkulacji ekonomicznej w systemie centralnego sterowania. Poza tym centralny planista nie może wiedzieć gdzie posyłać zasoby, gdzie są w danej chwili najbardziej potrzebne.
UsuńNie wydaje mi się, żeby Hayekowska krytyka centralnego planowania była specjalnie udana, ale to mało istotne, bo nigdzie nie bronię centralnego planowania.
Rząd jest po prostu nieefektywny w produkcji i zarządzaniu produkcją.
Czasami nie jest, czasami jest – zupełnie jak prywatne firmy.
Najwazniejszym punktem jest, że rząd nie ma moralnego prawa zabierać ludziom ich własności.
Ja myślę, że bogaci ludzie najczęściej nie mają moralnego prawa do swojej własności, bo zdobyli ją eksploatując innych ludzi:
Co jest nie tak z kapitalizmem?
Kapitalizm i ryzyko
I jeśli rząd zabiera bogatym, żeby chociaż część w jakiejś formie oddać tym eksploatowanym i grabionym, to Bóg mu zapłać.
Ale kto Twoim zdaniem miałby ustalać ceny, jeśli nie rynek?
Nigdzie nie twierdzę, że na pewno nie rynek. O alternatywach dla kapitalizmu zacząłem kiedyś pisać tutaj. Szczerze polecam książkę Schweickarta.
Rząd czasami jest efektywny w produkcji, a czasami nie, tak jak prywatne firmy? Z tą różnicą, że jak prywatny jest nieefektywny to znika z rynku. Jak rzadowy jest nieefektywny to dalej trwa, marnotrawiąc publiczne zasoby i środki.
UsuńBogaci ludzie zarobili eksploatując innych ludzi? TAK, ale tylko w socjaliźmie! Nie na wolnym rynku. Na wolnym rynku osoba podjemująca prace robi to w oparciu o dobrowolną umowe - czyli obie strony zyskują. Nie może być tu mowy o wykorzystywaniu. Natomiast w systemie socjaldmeokracji takim jak obecnie faktycznie to co mówisz jest możliwe - zwłaszcza że wielu ludzi o komunistycznym rodowodzie zamiast dorobić się uczciwie, to się nakradło. Ale znów nie jest tu winny wolny rynek.
Kradziez zawsze jest zła - rząd nie ma prawa kraść ludziom, a raczej nie powinien mieć. No chyba, że jestesmy ludźmi pozbawionymi wszelkich moralnych wartości, to wówczas jak najbardziej podobają nam się systemy oparte o kradzieży. System oparty o kradziez jets antycywilizacyjny i natyrozwojowy. Po prostu zły.
Co do cen - to nie widzę alternatywy dla tego, by ceny ustalał ktoś inny niż rynek - czyli producenci i konsumenci w swobodnej wymianie między sobą. Czasy, że ceny pomidorów ustalał rząd już mieliśmy... Nic fajnego, ani mądrego, ani racjonalnego. Czysty nonsens.
Napisałeś wcześnie również:
Usuń"Z dwojga złego wolę niedobory papieru toaletowego od sytuacji, w której nie ma niedoborów, ale mało kogo na ten papier w ogóle stać. "
Faktycznie to nie rząd zapewnia, że każdego dnia rano masz w sklepach papier toaletowy albo bułki. Gdybyśmy liczyli na rząd to każdego dnia rano wstawalibyśmy z niepewnością, czy w sklepie będzie papier i coś do jedzenia. Dzięki rynkowi, a nie rządowi, mamy pewność, że jak wstaniemy następnego dnia rano to w sklepie będzie jedno i drugie.
"Nie jest jednak tak, że jesteśmy skazani albo na jedno, albo na drugie."
Oczywiście, możemy nie mieć niedoborów papieru, a także niskie ceny papieru, dostępnego dla wszystkich - ale nie zapewnia nam tego rząd, tylko rynek.
"Nawet jeśli coś takiego jest efektem rządowego planowania, to nikt przecież nie zaprzecza, że planowanie można przeprowadzić lepiej lub gorzej."
Dokładnie! Tylko po co narzucać centralne planowanie? Skoro każdy sam "lokalnie" może planować i podejmować decyzje?
Bogaci ludzie zarobili eksploatując innych ludzi? TAK, ale tylko w socjaliźmie!
UsuńZnaczy niewolnictwo w starożytności czy Juesej XVII-XIX w., pańszczyzna itd. - wina socjalizmu.
Na wolnym rynku osoba podjemująca prace robi to w oparciu o dobrowolną umowe - czyli obie strony zyskują.
Wegetacja za marną pensję i choroby zawodowe za lat parę zamiast umrzeć już teraz w sumie też czysty zysk. Gorzej jak pracy nikt dać nie zechce albo oszuka. Chociaż to drugie żaden problem - wolny rynek przecież oszusta zaraz się pozbędzie. No i szczypta buddyzmu do tego - samopoczucie przecież w ogóle nie zależy od warunków zewnętrznych. Problem rozwiązany.
Kradziez zawsze jest zła - rząd nie ma prawa kraść ludziom, a raczej nie powinien mieć. No chyba, że jestesmy ludźmi pozbawionymi wszelkich moralnych wartości, to wówczas jak najbardziej podobają nam się systemy oparte o kradzieży. System oparty o kradziez jets antycywilizacyjny i natyrozwojowy. Po prostu zły.
Ach więc to tak wygląda ta czysto opisowa (żelazne prawa!), niewartościująca, obiektywna i naukowa ekonomia.
@Dawid
UsuńRząd czasami jest efektywny w produkcji, a czasami nie, tak jak prywatne firmy? Z tą różnicą, że jak prywatny jest nieefektywny to znika z rynku. Jak rzadowy jest nieefektywny to dalej trwa, marnotrawiąc publiczne zasoby i środki.
Prywatne firmy (zwłaszcza wielkie korpo) są często marnotrawne z powodów, które nie mają nic wspólnego z rządową interwencją. I wcale nie musi to prowadzić do ich bankructwa. Tymi powodami są skrajny autorytaryzm i związany z nim brak możliwości rozliczenia odpowiedzialnych za głupie decyzje, bardzo ograniczony dostęp do informacji, liczni i rozproszeni udziałowcy niezdolni do sprawowania efektywnej kontroli, brak dostatecznej motywacji zarządu do maksymalizacji zysku firmy (zwłaszcza w dłuższym okresie czasu) i duża motywacja do maksymalizacji własnego zysku etc.
System oparty o kradziez jets antycywilizacyjny i natyrozwojowy.
Owszem. Problem tylko z ustaleniem, co jest tą kradzieżą. Są tacy, którzy twierdzą, że kapitalizm jest jedną wielką kradzieżą i paserstwem, bo posiadacze systematycznie okradają pracowników najemnych z produktu ich pracy. Są inni, którzy twierdzą, że podział na kapitalistów i pracującą dla nich większość może nie jest sam w sobie zły, ale że obok prawa do swobodnego dysponowania własnością istnieją inne prawa (patrz np. art. 22.-26. PDPCz) i należy je wszystkie jakoś zbalansować. Możliwe, że jedni i drudzy się mylą, ale mają oni pewne ciekawe argumenty, z którymi warto się zapoznać. To naprawdę dużo fajniejszy sposób wykorzystania wolnego czasu niż zapełnianie cudzych blogów korwinistycznymi sloganami.
Oczywiście, możemy nie mieć niedoborów papieru, a także niskie ceny papieru, dostępnego dla wszystkich - ale nie zapewnia nam tego rząd, tylko rynek.
Oczywiście. Każdy, kto ma elementarną wiedzę o nieskrępowanym, XIX-wiecznym kapitalizmie, wie, że były to czasy powszechnego dobrobytu i tanich towarów dostępnych dla wszystkich.
Jeszcze link o alternatywach dla kapitalizmu.
OdpowiedzUsuńNie ma alternatyw dla kapitalizmu (wolnego rynku) poza socjalizmem. Może być albo jedno, albo drugie.
UsuńGdybyś zadał sobie trud przeczytania tego tekstu, to przekonałbyś się, że chodzi o jak najbardziej socjalistyczne alternatywy. Problem w tym, że Ty prawdopodobnie wyobrażasz sobie socjalizm jako totalitarne państwo z centralnie planowaną gospodarką, co nie ma nic wspólnego z tradycyjnie rozumianym socjalizmem.
UsuńWitam
OdpowiedzUsuńCiekawy tekst.
Tylko nie bardzo rozumiem jak marnotrawna i nieudolna firma z Twojego przykładu może nie upaść na wolnym rynku?
Mógłbyś to wyjaśnić.
A o który fragment dokładnie Ci chodzi?
UsuńTo było w dyskusji.
OdpowiedzUsuńPrzykład z bochenkiem nie ma sensu bez ustalenia do kogo należał i jakie zasoby były wykorzystane do jego wyprodukowania. Poza tym ograniczenia związane z przepływem informacji, monopolem itp dotyczą w większej skali centralnego planisty, niż wolnego rynku. W rozważaniach nad efektywnością prywatnych i państwowych firm należałoby także brać pod uwagę, że większość gigantów "prywatnych" to w rzeczywistości "osoby prawne" wytwór sztuczny, który swe istnienie zawdzięcza państwu jako instytucji i który bez niego by nie istniał. Wolny rynek to tylko mechanizm, pokrewny ewolucji, jego efektywność w zaspakajaniu potrzeb zależy od środowiska w jakim działa.
Pozdrawiam Mergiel
"realnym kapitalizmie też przecież nagminne są sytuacje, w których niewydajność kłuje w oczy: bezdomni nie mają gdzie mieszkać, bezrobotni budowlańcy nie mają czego budować, albo kupa mieszkań stoi pusta, bo ludzi na nie nie stać i jakoś niewidzialna ręka nie chce tego ze sobą zegrać."
OdpowiedzUsuńTego typu sytuacje często wynikają z państwowej ingerencji chroniącej określoną grupę obywateli patrz. np prawo lokatorskie w Polsce, niszczenie żywności ze względów podatkowych itp. Taki wolny rynek jakie środowisko prawne, obyczajowe i polityczne.
Mergiel
Przykład z bochenkiem nie ma sensu bez ustalenia do kogo należał i jakie zasoby były wykorzystane do jego wyprodukowania.
UsuńPrzykład z bochenkiem ma pokazywać, że optymalność Pareto nie musi być niczym społecznie czy moralnie pożądanym. Co ma do rzeczy, do kogo należał?
większość gigantów "prywatnych" to w rzeczywistości "osoby prawne" wytwór sztuczny, który swe istnienie zawdzięcza państwu jako instytucji i który bez niego by nie istniał.
Cały kapitalizm zawdzięcza swe istnienie państwu jako instytucji i bez niego by nie istniał. Jasne, że współczesne korporacje doszły do swojej pozycji dzięki potężnemu państwowemu interwencjonizmowi i dzięki niemu tę pozycję utrzymują, ale to jeszcze nie oznacza, że korporacyjne marnotrawstwo wynika akurat z tego. Ja myślę, że to przede wszystkim problem skrajnie autorytarnej struktury, a nie tego, czy firma jest państwowa czy prywatna albo czy rynek jest wolny czy niewolny.
Tego typu sytuacje często wynikają z państwowej ingerencji chroniącej określoną grupę obywateli patrz. np prawo lokatorskie w Polsce
Tak mówi wolnorynkowa religia, ale ja nie widzę podstaw, żeby wierzyć w jej dogmaty. Mieliśmy już czasy bez prawa lokatorskiego czy innych ograniczeń rynku i było wtedy pod tym względem gorzej, a nie lepiej.
Oczywiście masz rację, że optymalność Pareto nie musi być niczym społecznie pożądanym w danej sytuacji cokolwiek to "społecznie pożądanie" znaczy. Ale co to znaczy "mamy bochenek" skąd on się wziął, spadł z nieba? jeżeli został wypieczony za pieniądze zabrane wcześniej np w postaci podatków tym osobom to zupełnie zmienia to sytuację. Poza tym istotny jest przedział czasu w jakim rozpatrujemy skutki: jeżeli są to np. bochenki akcji harytatywnej rozdawane głodnym w Afryce to w krótkim przedziale czasu dają im możliwość przetrwania, ale w długim korupcję, gospodarcze uzależnienie i przewlekłą nędzę.
UsuńKapitalizmu oczywiście nie można oddzielać od państwa, ale wolny rynek istnieje niezależnie, czasem w ukryciu, pod groźbą kary.
"Mieliśmy już czasy bez prawa lokatorskiego czy innych ograniczeń rynku i było wtedy pod tym względem gorzej, a nie lepiej." mógłbyś podać przykład bo nie wiem o czym piszesz.
Jak w takim razie tłumaczysz dlaczego nikt nie inwestuje w mieszkania na wynajem na większą skalę, a wszyscy w lokale użytkowe? Ja w każdym razie nie zainwestowałbym w czynszówkę, nie mając gwarancji, że jak lokator przestanie płacić lub będzie dewastować mieszkanie to będę mógł go się pozbyć. Nawet samorządowcy nie palą się do tego.
Pozdrawiam Mergiel
Ale co to znaczy "mamy bochenek" skąd on się wziął, spadł z nieba? jeżeli został wypieczony za pieniądze zabrane wcześniej np w postaci podatków tym osobom to zupełnie zmienia to sytuację.
UsuńJeszcze raz: nie ma żadnego znaczenia, czy bochenek spadł z nieba, czy wziął się z podatków, czy z zysków kapitałowych, czy ze świadczeń feudalnych. Podobnie jak nie ma żadnego znaczenia, czy jest żytni, czy pszenny. W każdym wypadku wniosek dotyczący optymalności Pareto będzie taki sam. Mam wrażenie, że wyznajesz tu jakiś religijny pogląd, według którego wszystko, co z podatków, jest skażone grzechem interwencjonizmu i owoców dobrych wydawać nie może.
akcji harytatywnej
Moje oczy.
Ja w każdym razie nie zainwestowałbym w czynszówkę, nie mając gwarancji, że jak lokator przestanie płacić lub będzie dewastować mieszkanie to będę mógł go się pozbyć.
Bo ja przez „lepiej” nie rozumiałem „kamienicznicy będą mieli większe zyski”, tylko „więcej ludzi będzie mieszkało w ludzkich warunkach”. Kapitalistyczny wolny rynek ma taki feler, że produkuje dużą ilość pracujących ludzi, których nie stać nawet na podłe mieszkanie. Np. w Stanach mamy kilkadziesiąt milionów tzw. working poor, którzy ciężko pracują najczęściej grubo ponad 40 godzin tygodniowo i albo mieszkają pod mostem, w schroniskach, w samochodach czy przepłacają za obskurne motele, bo nie stać ich na kaucję za najlichsze mieszkanie – albo są bezpośrednio zagrożeni taką sytuacją, kiedy pojawi się jakikolwiek większy wydatek. Prawo lokatorskie jest po to, żeby zapobiegać takim sytuacjom.
Zresztą w Polsce nie jest wiele lepiej, bo jakieś prawo lokatorskie jest, ale liberalne i w dodatku kiepsko egzekwowane (patrz tzw. czyściciele kamienic), co też ma często taki efekt, że ludzi w ciężkiej sytuacji wywala się na bruk, zabiera się im dzieci, oni wpadają w alkoholizm, żyją na ulicy i państwo musi się nimi (i dziećmi) zajmować, choć wcześniej nie musiało.
Marnotrawstwo i złe nieefektywne zarządzanie nie wynika z autorytaryzmu zarządzania tylko głównie z dwóch rzeczy: przepływu i zbierania informacji(im większa firma tym trudniej) i rozbieżności interesu pomiędzy pracownikiem/zarządzającym a firmą jako całością ( jest ona najmniejsza jeżeli zarządzający jest jednocześnie właścicielem firmy). Nie da się na dłuższą metę zarządzać czymś nieautorytarnie, ktoś musi ostatecznie podjąć decyzję i wziąć za to odpowiedzialność. Przykładem często fatalnego zarządzania kolektywnego są wspólnoty mieszkaniowe, gdzie wszystkie ważne decyzje podejmuje się poprzez głosowanie, a w niektórych sprawach zgodnie z ustawą, zgodzić się muszą wszyscy udziałowcy, ale w tym przypadku ta niewydolność nie ma aż takiego znaczenia. Problemy zbierania i przepływu informacji jest również przyczyną dla której tworzenie i dystrybucja towarów i usług przebiega wydajniej w długim przedziale czasu w sytuacji wolnego rynku niż centralnego sterowania. Natomiast autorytarne sterowanie może mieć przewagę w ograniczonym czasie np. wojny, klęsk żywiołowych itp, to zdecydowanie przegrywa w długiej perspektywie, bo nie jest w stanie dostatecznie szybko reagować na tworzące się oddolnie nowe potrzeby, usługi i towary, właśnie ze względu na problemy z przepływem informacji i rozbieżność interesu zarządzających państwem, a obywatelami. W skali mikro widać po prostu co innego niż w skali makro. Kto żył w PRLu ten pamięta jak szybko i sprawnie pomimo wielkiego konfliktu politycznego kraj został odbudowany(stan nagły-możliwość swobodnego przerzucania sił i środków) ale już później nie było dobrze, ten sam model samochodu czy radia produkowano w nieskończoność, pomimo licznych programów z cyklu "szare na złote" wdrażanie jakichkolwiek nowości nie było praktycznie możliwe itp. Zamknięcie granic nie jest wymysłem komunizmu. Stosuje się je zawsze tam gdzie są odstępstwa od wolnego rynku np. w USA nie ma wolnego rynku usług medycznych bo jest on podzielony pomiędzy korporacje i aby to utrzymać konieczne jest zablokowanie napływu kadry medyczne z zewnątrz, dobrobyt skandynawski i w ogóle europejski też jest chroniony coraz szczelniejszym kordonem. Ograniczanie wolnego rynku zawsze wiąże się z ograniczaniem wolności przemieszczania się podejmowania pracy itd. nie twierdzę, że to zawsze jest źle ale moim zdaniem w długim przedziale czasowym nie wyjdzie to ludzkości na dobre.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mergiel
Marnotrawstwo i złe nieefektywne zarządzanie nie wynika z autorytaryzmu zarządzania tylko głównie z dwóch rzeczy: przepływu i zbierania informacji(im większa firma tym trudniej) i rozbieżności interesu pomiędzy pracownikiem/zarządzającym a firmą jako całością
UsuńOwszem, wynika też z autorytaryzmu. W autorytarnych formach zarządzania nie ma np. możliwości skutecznego rozliczania wysoko postawionych ludzi z głupich decyzji, do tego ludzie ci często bezkarnie promują posłuszne miernoty, a zwalczają zdolnych, którzy mogą zagrozić ich pozycji. Optymalną strategią jest zazwyczaj włażenie przełożonemu w pośladki i kombinowanie, żeby, kiedy już nadejdzie katastrofa, nie zostać kozłem ofiarnym. Dotyczy to zresztą nie tylko kapitalistycznych firm, ale wszystkich innych form zamordyzmu: dworów królewskich, kościołów, tzw. partii komunistycznych itp.
Nie da się na dłuższą metę zarządzać czymś nieautorytarnie,
Raczej Ty nie potrafisz sobie tego wyobrazić. Jest sporo realnych przykładów i są empiryczne badania, które wskazują na coś przeciwnego. Pozwolę sobie przekleić fragment książki D. Schweickarta na ten temat, w razie czego służę przypisami i ciągiem dalszym:
As to the efficiency effects of greater worker participation, the HEW study of 1973 concludes, "In no instance of which we have evidence has a major effort to increase employee participation resulted in a long-term decline in productivity." Nine years later, surveying their empirical studies, Derek Jones and Jan Svejnar report, "There is apparently consistent support fo r the view that worker participation in management causes higher productivity. This result is supported by a variety of methodological approaches, using diverse data and for disparate time periods." In 1990, a collection of research papers edited by Princeton economist Alan Blinder extends the data set much further and reaches the same conclusion: worker participation usually enhances productivity in the short run, sometimes in the long run, and rarely has a negative effect. Moreover, participation is most conducive to enhancing productivity when combined with profit sharing, guaranteed long-range employment, relatively narrow wage differentials, and guaranteed worker rights (such as protection from dismissal except for just cause)
Nasza rozbieżność zdań wynika raczej z różnego rozumienia wyrażenia zarządzanie autorytarne, ja rozumiem to szerzej, Wielokrotnie byłem szefem zespołu wykwalifikowanego personelu i wiem co to znaczy ponosić całkowitą odpowiedzialność za całość operacji i jednocześnie brać pod uwagę doświadczenie i wiedzę podwładnych. Przytoczony przez ciebie fragment tekstu nie stoi w sprzeczności z tym co napisałem, zarządzanie autorytarne nie znaczy, że główny zarządzający podejmuje wszystkie najdrobniejsze decyzje, nawet w wojsku tak nie jest. A trudno chyba negować, zarządzanie autorytarne w wojsku
OdpowiedzUsuń"When I use a word," Humpty Dumpty said in rather a scornful tone, "it means just what I choose it to mean -- neither more nor less."
OdpowiedzUsuńhttp://en.wikipedia.org/wiki/Authoritarian_leadership_style
teoria teorią, a może jakiś przykład autorytarnego wodza?
UsuńSteve Jobs? Stalin? Hitler?Napoleon?Jan Paweł II ? Aleksander Macedoński? czy kościół nie jest od wieków zarządzany autorytarnie? Wojsko jest rządzone autorytarnie czy nie?, Gdzie jest ta granica, której przekroczenie naraża nas na zarzut rządzenia autorytarnego?
Kwik - to nie jest nauka ścisła i to słowo może mieć różny zakres pojęciowy.