poniedziałek, 20 stycznia 2014

Wittgenstein i ręka doktora Strangelove'a



Wiem, jak to wygląda: dopiero co się natrząsałem z hochsztaplerów, których główny pomysł na karierę filozoficzną polega na zestawianiu nazwiska znanego filozofa z jakimś popkulturowym motywem i mętnym sugerowaniu związku między jednym a drugim, a teraz sam robię tytuł w ich stylu. Ale ręka dr. Strangelove'a w tytule to tylko bardziej marketingowa nazwa syndromu obcej ręki, czyli ciekawego neurologicznego zaburzenia, które polega na tym, że jedna ręka jakby robi co chce, często wbrew woli chorego, a chory przestaje uznawać ją za część siebie, a zaczyna traktować jak obcą osobę z własnym umysłem. Syndrom występuje częściej u ludzi z chirurgicznie odseparowanymi półkulami mózgu, kojarzy się z nim kilka obszarów w mózgu, ale generalnie jeszcze bardzo mało wiadomo na temat jego organicznej przyczyny. Ręka dr. Strangelove'a robi co chce, ale nie znaczy to, że się jej nie czuje. Kiedy się np. kogoś z takim syndromem uszczypnie w tę rękę i zapyta, czy czuje ból, to może on odpowiedzieć, że owszem, czuje, ale nie jest to jego ból.
Filozof-neurolog Barry C. Smith w podcaście Philosophy Bites (link wyżej) twierdzi, że gdyby Ludwig Wittgenstein o tym wiedział, to musiałby sobie jeszcze raz przemyśleć to, co napisał o bólu w Dociekaniach filozoficznych. Fragment o bólu jest częścią większego fragmentu na temat tzw. argumentu języka prywatnego, który ma przemawiać za niemożliwością istnienia języka opisującego wewnętrzne przeżycia jednej osoby i rozumianego tylko przez tę jedną osobę. Smith uważa, że Wittgenstein opiera się tu na zdroworozsądkowej intuicji, według której „niemożliwe jest, żeby doświadczać bólu nie wiedząc, czyj to ból.” Szczerze mówiąc nie znalazłem w Dociekaniach fragmentu, który by był jednoznacznie oparty na czymś takim, ale znalazłem kilka innych, które prawdopodobnie nie wytrzymują konfrontacji z ręką dr. Strangelove'a. Np. taki: 

286. Czy nie jest jednak absurdem mówić o ciele, że czuje ból? — Czemu wyczuwamy tu jakąś absurdalność? W jakim sensie moja ręka nie czuje bólu, tylko j a w swej ręce?
Co to w ogóle za kwestia: Czy ciało jest tym, co czuje ból? — Jak ją rozstrzygnąć? Jak by się to miało ujawnić, że to nie ciało go czuje? — Ano np. tak: Gdy kogoś boli ręka, to nie ona to mówi (chyba że pisze); i nie rękę się pociesza, tylko cierpiącego; patrząc mu w oczy. 
[ten i kolejne fragmenty w przekładzie B. Wolniewicza]

Tak się cierpiącego pociesza, ale dla kogoś z ręką dr. Strangelove'a takie pocieszanie mogłoby się wydać nie na miejscu. Co prawda to on czuje ból, ale nie w swojej ręce, ale w ręce nieswojej.
Kawałek dalej Wittgenstein pisze: 

302. Jeżeli ból drugiego człowieka trzeba sobie przedstawiać wedle wzoru własnego bólu, to nie jest to wcale takie łatwe: albowiem według bólu, który czuję, mam tu sobie przedstawić ból, którego nie czuję. Rzecz nie polega bowiem po prostu na przejściu w wyobraźni od jednej lokalizacji bólu do innej. Jak np. od bólu w ręce do bólu w ramieniu. Nie powinienem bowiem wyobrażać sobie, że czuję ból w którymś miejscu jego ciała. (Co także byłoby możliwe.)
Zachowanie bólowe może wskazywać na jakieś bolesne miejsce — ale tym, kto ból przejawia, jest cierpiąca osoba. 

Znowu: ktoś z ręką dr. Strangelove'a niekoniecznie cudzy ból wyobraża sobie według wzoru własnego bólu, bo do bólu nieswojej (we własnym przekonaniu) ręki ma dostęp bezpośredni.
Wcześniej pojawia się jeszcze paragraf, który co prawda nie jest o bólu, ale też chyba nieźle ilustruje to, o co Smithowi chodzi: 

268. Czemu moja prawa ręka nie może podarować lewej pieniędzy? — Moja prawa ręka może je do lewej włożyć. Moja prawa ręka może wypisać poświadczenie darowizny, a lewa jej pokwitowanie. — Jednakże dalsze konsekwencje praktyczne nie byłyby tu konsekwencjami darowizny. Gdy lewa ręka wzięła pieniądze z prawej itd., wówczas spytamy: „No i co dalej?". To samo pytanie można by też postawić, gdy ktoś objaśnia sobie prywatnie jakieś słowo, tzn. gdy je wymawia, kierując przy tym uwagę na pewne doznanie. 

Otóż u kogoś z ręką doktora Strangelove'a jedna ręka jak najbardziej może podarować drugiej pieniądze. Ktoś może zaprotestować, że Wittgenstein pisze tu o „mojej prawej ręce” i „mojej lewej ręce”, a pacjent z ręką dr. Strangelove'a nie uważa jednej ręki za swoją. Jest jednak inny, bardzo podobny syndrom, zwany po angielsku anarchic hand syndrome, który polega na tym, że pacjent uważa obie ręce za tak samo swoje, chociaż też ma poważne problemy z kontrolowaniem jednej z nich.
Wittgenstein w swoich wywodach próbuje dojść do jakiejś prawdy o świecie wymyślając różne hipotetyczne sytuacje i odwołując się do intuicji dotyczących używania języka w tych sytuacjach. Problem w tym, że ogranicza się (w najlepszym razie) tylko do intuicji zdrowych ludzi. Dla zdrowego człowieka zdanie typu „Czuję ból, który nie jest mój” to po prostu absurd lub co najwyżej niejasna metafora, ale ludzie z różnymi dziwnymi neurologicznymi schorzeniami mogą jak najbardziej szczerze i niemetaforycznie opisywać tak swoje doznania, i to za pomocą dokładnie tego samego języka.
Problem nie dotyczy oczywiście tylko ręki dr. Strangelove'a i tylko Wittgensteina. Wielka część tradycyjnej filozofii jest oparta na takich intuicyjnych, zdroworozsądkowych założeniach, a kilka innych odkryć neurobiologii te założenia podważa. Smith wymienia jeszcze blindsight, czyli po polsku zespół widzenia mimo ślepoty i odkrycie istnienia neuronów lustrzanych, które wywracają odpowiednio tradycyjne wyobrażenia o naturze doświadczeń zmysłowych i tradycyjne wyobrażenia o tym, jak dochodzimy do tego, co myślą inni. 
Krótko mówiąc: siedząc w fotelu nie wymyślimy, czym są subiektywne doświadczenia, jak można o nich mówić, co to jest tożsamość, gdzie zaczyna się „zewnętrzny świat”, czym jest relacja umysł-ciało itd. Do tego potrzeba empirycznych badań. Filozofowie, twierdzi Smith, mogą się jak najbardziej przydać w szukaniu odpowiedzi na te pytania, ale raczej pomagając formułować problemy badawcze, a nie pracując na własną rękę.