Ostatnio na blogu
Wojciecha Orlińskiego dyskusja zeszła z Korwina na współczesną teorię literatury. Pozwoliłem tam sobie na kilka pogardliwych uwag
pod jej adresem ze szczególnym wskazaniem na nurty nazywane zbiorczo
poststrukturalizmem. Protestować zaczął Tomasz Markiewka (vel
timsimon2). Znając moderacyjne praktyki Orlińskiego, postanowiliśmy
przenieść się z tą dyskusją tutaj.
Moja opinia o
mainstreamie współczesnej teorii literatury jest ogólnie taka jako całej tzw. filozofii kontynentalnej: spora jej część wydaje
mi się pustosłowiem udającym Coś Bardzo Głębokiego. Nie uważam
jednak, że wszystko to, czy nawet większość, da się sprowadzić
do produkowania niezrozumiałych dla nikogo zdań. Nie zaprzeczam, że
np. poststrukturaliści formułują pewne sensowne pytania i próbują
na nie odpowiadać. Nie zaprzeczam też, że są to często pytania
całkiem ciekawe: o to, na czym polega (czy powinna polegać)
interpretacja działa literackiego, jaka jest w tej interpretacji
rola autora i jego zamiarów, jaka jest rola czytelnika, jaka rola
samego tekstu itd. Problem według mnie tkwi w tym, że odpowiedzi
poststrukturalistów – kiedy da się je zrozumieć – są z reguły
idiotyczne.
Na czym ten idiotyzm
konkretnie polega? Wydaje mi się, że nieźle pokazuje to artykuł
Johna Searle'a z 1994 zatytułowany Literary Theory and Its
Discontents. Searle twierdzi w nim, że pustosłowie i
pretensjonalność teorii literatury są często podszyte
nieznajomością podstaw filozofii języka. Na pierwszy rzut oka
wygląda to tak, że mamy różne szkoły udzielające różnych
odpowiedzi na pytanie o rolę autora i czytelnika w interpretacji
dzieła literackiego. Ktoś, kto ma elementarne pojęcie o
współczesnych badaniach nad językiem może jednak dostrzec, że
tak naprawdę udzielają one odpowiedzi na różne pytania. W dodatku
odpowiedzi te są trudno uznać za ciekawe czy wartościowe. Searle
ujmuje to tak:
W dalszej części mam
zamiar pokazać, że jeśli rozumie się pewne podstawowe zasady i
rozróżnienia dotyczące języka, liczne spory współczesnej teorii
literatury, które robią wrażenie niesamowicie głębokich,
doniosłych i tajemniczych, mają rozwiązania, które są dość
proste i oczywiste. Kiedy dobrze zrozumie się podstawy, wiele
(oczywiście nie wszystkie) z tych problemów zostanie rozwiązanych.
Mam więc zamiar – obawiam się, że w dość nudny sposób –
wymienić jakieś pół tuzina zasad, z których wszystkie z
wyjątkiem jednej są oczywistością dla ludzi zajmujących się
lingwistyką czy filozofią języka, podobnie zresztą jak dla ludzi
zajmujących się psychologią, psycholingwistyką i ogólnie naukami
kognitywnymi, ale z których nie zawsze zdaje sobie sprawę
literaturoznawstwo.
Z góry pragnę
zaznaczyć, że oczywiście w zasadach tych nie ma nic świętego.
Być może da się je wszystkie obalić. Muszę też jednak z góry
zastrzec, że są pewne reguły prowadzenia dyskusji. Kiedy mówię
na przykład „Istnieje rozróżnienie między typami i
egzemplarzami” nie wystarczy po prostu odpowiedzieć „A ja
kwestionuję to rozróżnienie.” Do tego potrzeba argumentu. [639,
moje tłumaczenie]
Lista wspomnianych
zasad wygląda następująco:
1. Istnieje coś takiego jak tło
interpretacji. (to ta jedyna kontrowersyjna)
2. Istnieje różnica między typami i
egzemplarzami.
3. Istnieje różnica między zdaniem a
wypowiedzeniem zdania.
4. Istnieje różnica między użyciem
a wymienieniem.
5. Język jest kompozycjonalny.
6. Istnieje różnica między
znaczeniem zdania a znaczeniem mówiącego.
7. Istnieje różnica między
epistemologią a ontologią.
8. Kategorie semantyczne nie są
kategoriami fizycznymi.
Zdaniem Searle'a
nieznajomość tych elementarnych reguł prowadzi wielu czołowych
teoretyków literatury na manowce. Na przykład Derrida pisząc o
itérabilité
wydaje się nie rozumieć różnicy między
typami i egzemplarzami, między zdaniem a wypowiedzeniem oraz między
znaczeniem tekstu i znaczeniem mówiącego. Gdyby je rozumiał, to
zrozumiałby też, że jego pozornie doniosłe odkrycie to tylko
nieporozumienie wynikające z pewnej dwuznaczności. Kiedy się tę
dwuznaczność usunie, to twierdzenie Derridy okaże się albo
trywialne, albo jawnie fałszywe.
Poza
Derridą Searle podaje przykłady podobnych nieporozumień w
twórczości Stanleya Fisha, Waltera Benna Michaelsa i Stevena
Knappa. Ale to dla Searle'a tylko ilustracja szerszego problemu:
Sugeruję tutaj, że
znaczna część nieporozumień w teorii literatury bierze się z
nieznajomości popularnych zasad i osiągnięć filozofii języka.
Jak to możliwe? Częściowo bierze się to hiperspecjalizacji we
współczesnym życiu intelektualnym. Komuś specjalizującemu się
na przykład w dwudziestowiecznej literaturze amerykańskiej nie jest
łatwo dowiedzieć się na przykład o wynalezieniu przez Gottloba
Fregego rachunku predykatów w Niemczech pod koniec XIX w. Ale
normalna ignorancja wynikająca z granic między dyscyplinami jest
pogłębiona przez fakt, że wśród literaturoznawców, którzy
poruszają problemy z dziedziny lingwistyki czy filozofii języka i
są uznawani za autorytety w tych dziedzinach, są tacy, którzy
najwyraźniej nie wiedzą zbyt wiele na te tematy. Wspomniałem
wcześniej o kilku błędach, które wydaje się popełniać Derrida
– mam wrażenie, że są to błędy typowe dla autorów związanych
z dekonstrukcjonizmem. Uważam, że błędy te biorą się nie tylko
z ignorowania zasad, które wymieniłem, ale także z ogólnej
nieznajomości najnowszej historii filozofii języka, a także
lingwistyki. Filozofia języka, tak jak ją dzisiaj rozumiemy,
zaczyna się dopiero pod koniec XIX w. pracami Fregego i trwa poprzez
prace Russella, Moore'a, Wittgensteina, Carnapa, Tarskiego, Quine'a i
innych aż do dnia dzisiejszego. Wcześniejsi filozofowie pisali o
języku, ale ich wkład we współczesną debatę w filozofii języka
jest minimalny – w przeciwieństwie do ich wkładu w większość
innych dziedzin filozofii. O ile mi wiadomo, Derrida nie wie
praktycznie nic o pracach Fregego, Russella, Wittgensteina etc., a
jedną z głównych przyczyn jego niezrozumienia twórczości Austina
– podobnie zresztą jak mojej – jest to, że nie widzi, w jaki
sposób sytuujemy się i odnosimy do owej historii od Fregego do
Wittgensteina. Kiedy Derrida pisze o filozofii języka, odnosi się
zazwyczaj do Rousseau i Condillaca, nie wspominając o Platonie. A
jego wyobrażenie o nowoczesnym lingwiście to Benveniste czy nawet
de Saussure. Są to wszystko ważni i zasłużeni myśliciele, ich
twórczość nie powinna być na pewno ignorowana, ale nie można
zrozumieć tego, co się dzisiaj dzieje w badaniach nad językiem,
jeśli tutaj znajomość tych badań się zatrzymuje. [663]
Grzechem współczesnej
teorii literatury jest więc nie tylko pretensjonalność i
obskurantyzm, ale też (a może przede wszystkim) głęboka
ignorancja. Ignorancja, która często prowadzi do wygłaszania
różnych równie niesamowitych, co nieuzasadnionych twierdzeń.
Przypomina mi to trochę starożytnych sceptyków i sofistów, którzy
wymyślali różne paradoksy i na ich podstawie twierdzili a to że
komunikacja jest niemożliwa, a to że wiedza jest niemożliwa, a to
że świat nie istnieje. A tak naprawdę to tylko posługiwali się
językiem w zbyt beztroski sposób. Różnica między nimi a
współczesnymi teoretykami literatury polega jednak na tym, że ci
drudzy mają pod ręką dorobek logiki i badań nad językiem, który
pozwoliłby im zrozumieć, że popełniają proste błędy – ale z
jakichś powodów decydują się z tego dorobku nie korzystać.
Tak to przynajmniej
wygląda z mojej perspektywy. Tomasz Markiewka twierdzi, że to
jednak Searle nie rozumie teorii literatury i zniekształca poglądy
autorów, o których pisze. Jak wcześniej pisałem – chętnie się
dowiem, na czym te zniekształcenia polegają.
Od siebie dodam, że Derrida, Fish czy Lacan nie są zbyt wymagającymi przeciwnikami, a raczej - każdy, kto przedrze się przez ich tekst, znajdzie choć jeden przykład biegunki myślowej. Co nie znaczy, rzecz jasna, że można podsumować ich prostym "postmodernistycznym shitem".
OdpowiedzUsuńMam jednak przeczucie, graniczące z pewnością, że szanowny gospodarz niewiele wie o naprawdę współczesnej teorii literatury, która klasyczny już postmodernizm ma za sobą (vide pytania w drugim akapicie). Zrywającą nareszcie z licencjonowaną metodologią (która wiele ma twarzy) na rzecz analizy "wielowarstwowych konkretów". Polecam nowy tom z serii "Horyzonty nowoczesności", "Kulturową teorię literatury" pod redakcją Nycza i Markowskiego.
I gwoli dyskusji u WO: porównywanie możliwości polskich "ścisłowców" i teoretyków literatury - oraz wyciąganie z tego wniosków o zaściankowości tych ostatnich jest wielkim nadużyciem. Rozmywanie dyskursu teoretycznego zaszło za daleko.
Tak jak wspomniał Gospodarz, mam zamiar pokazać, że to Searle nie rozumie teorii literatury i z uporem maniaka zniekształca krytykowane przez siebie poglądy. Zresztą nie chodzi tu tylko o teorię literatury, bo tezy Derridy są raczej tezami filozoficznymi, a nie teoretycznoliterackimi. Dla pełnej jasności – zdaję sobie sprawę, że wykazanie, iż (1) Searle wypacza stanowisko np. Derridy, nie jest równoznaczne z pokazaniem, że (2) poglądy francuskiego filozofa są słuszne. Na ten drugi temat również mogę z chęcią podyskutować, ale nie chcę wprowadzać zbyt wielu wątków jednocześnie, zacznę więc od tematu pierwszego. Zresztą nawet jeśli poglądy Fisha i Derridy są błędne, to i tak nie usprawiedliwia to ich zniekształcania, ponieważ to nie jest tak, że mamy obowiązek poprawnie rekonstruować tylko te dobre poglądy (oczywiście, wiem że tu ukryte są dodatkowe komplikacje, bo jak mówi się filozofom języka, iż źle zrozumieli np. Derridę, to często sięgają oni po argument „to wina samego Derridy, który celowo wypowiada się bełkotliwie” – odnoszę się do tego argumentu w drugiej części notki) . Z góry przepraszam za ewentualne literówki.
OdpowiedzUsuń(1) Searle krytykuje Fisha
Searle polemizuje z tezą Fisha, według której „interpretacja jest źródłem tekstów, faktów, autorów i intencji”. Kiedy wyrwiemy to zdanie z szerszego kontekstu, to Fish rzeczywiście wydaje się łatwym przeciwnikiem, którego można załatwić w dwóch zdaniach. Przecież – powiada Searle – fakt, że na Mount Everest leży śnieg jest niezależny od mojej interpretacji. Nieprawdą jest też, że interpretacja wytwarza moje intencje – moje intencje istnieją niezależnie od ich interpretacji!
Searle powinien sobie jednak, przed przystąpieniem do krytyki Fisha, zadać dwa podstawowe pytania: (A) co ma na myśli Fish, gdy pisze o interpretacji?; (B) w jakim znaczeniu Fish używa słowa „źródło”?
Mówiąc najogólniej, dla Fisha interpretacja X-a oznacza umieszczanie X-a w szerszym kontekście. Kiedy na przykład interpretuję Dziady cz. III jako głos w obronie zniewolonego narodu, to znaczy, że podstawiam utwór Mickiewicza w szerszy kontekst, jakim jest sytuacja polityczna w XIX wieku (mówiąc w dużym uproszczeniu). Kiedy interpretuję pytanie „Czy na tych ćwiczeniach jest tekst” jako pytanie o to, czy na danych zajęciach wierzy się w istnienie autonomicznych, obiektywnych sensów, oznacza to, że podstawiam to zdanie pod szerszy kontekst, jakim jest moja wiedza na temat pewnych dwudziestowiecznych kierunków teoretycznoliterackich.
Kiedy zatem Fish mówi, że interpretacja jest źródłem intencji i tekstów, to nie chodzi mu o to, że Searle nie miał żadnych intencji, póki ktoś ich nie zinterpretował. Fishowi idzie tylko o to, że kiedy czytamy tekst Searle’a, to zawsze musimy włączyć go w jakiś szerszy kontekst i dopiero po włączeniu w ten kontekst będziemy wiedzieć, jakie intencje stoją za tym tekstem. A nawet gdyby zjawił się przed nami sam Searle i powiedział „Słuchajcie, ja wam wytłumaczę, o co mi chodziło” – to jego słowa także będą musiały być włączone w szerszy kontekst, czyli zinterpretowane i dopiero wtedy nabiorą dla nas określonego znaczenia. Interpretacja jest więc źródłem intencji DLA CZYTELNIKA, czytelnik nie będzie znał intencji, póki nie zinterpretuje jakoś wypowiedzi przez te intencje wytworzone. Mówienie przez Searle, że miał on przecież jakieś intencje niezależne od tego, jak inne osoby zinterpretowały jego tekst, jest bezsensu, bo nikt z tym nie polemizuje. Ale co przyjdzie czytelnikowi z tego, że Searle miał jakieś intencje? Jeśli czytelnik chce poznać kształt tych intencji, to musi dokonać interpretacji i to ta interpretacja będzie źródłem „tych intencji Searle’a, O KTÓRYCH CZYTELNIK BĘDZIE SĄDZIŁ, że są intencjami Searle’a”.
CD.
OdpowiedzUsuńOczywiście, czasem ten kontekst pojawia się automatycznie, ponieważ jesteśmy obeznani z pewnymi schematami kulturowymi. Kiedy np. ktoś pyta nas na ulicy „Czy ma Pan/Pani zegarek?”, to nie zastanawiamy się przez 5 minut, w jakim kontekście rozpatrywać tę odpowiedź, tylko od razu patrzymy na zegarek i odpowiadamy „12.15”. Nie zmienia to faktu, że to nie w samych tych słowach było zawarte określone znaczenie – konkretne znaczenie pojawia się dopiero wtedy, gdy rozpatrujemy je w określonym kontekście kulturowym.
Z koncepcją Fisha można się zgadzać lub nie (chętnie o niej podyskutuję) – ale nie można jej obalić w taki prosty sposób, jak wyobraża to sobie Searle, który chyba nie rozumie, że problem interpretacji jest zawsze problemem czytelnika/odbiorcy, w tym sensie, że to czytelnik/odbiorca interpretuje dany tekst. A z perspektywy czytelnika/odbiorcy intencje są wytwarzane w trakcie interpretacji, przy czym wytwarzane nie znaczy wymyślane, lecz „określone przez podstawienie tekstu w szerszy kontekst”. Tak więc mówienie o tym, że autor ma jakiś intencje przed tym, jak czytelnik zinterpretuje jego tekst, jest NIE NA TEMAT, ponieważ nie o tym pisze Fish i dla większości ludzi, którzy (a) znają kontekst literaturoznawczych dyskusji o interpretacji i (b) przeczytali książkę Fisha od początku do końca jest to jasne. Mówiąc najprościej, dyskusja o interpretacja, to nie dyskusja o tym, czy istnieją intencje, ale o tym, w jaki sposób (i czy w ogóle) te intencje są poznawalna dla czytelnika/interpretatora i czy są one istotne dla poprawnej interpretacji dzieła.
cd.
OdpowiedzUsuń2) Searle krytykuje Derridę
a. Searle (na początku artykułu zamieszczonego przez Gospodarza) pisze – streszczając stanowisko Derridy – że według francuskiego filozofa nie ma stabilnych znaczeń, jest raczej „free play of signifiers”. Derrida nigdy nie pisał o free play, w książce „Limited Inc” (którą Searle cytuje w tym samym artykule!) wyjaśnia, że sformułowanie free play powstało w wyniku błędnego tłumaczenia jego tekstu. Oczywiście, Searle mógłby twierdzić, że Derrida deklaruje X, ale z jego dociekań wynika Y. Jednakże Searle w ogóle nie wspomina o tym, że w „Limited Inc” Derrida wypiera się tezy o free play. Kiedy streszczam czyjeś stanowisko przy pomocy pojęć, o których wiem, że autor danego stanowiska się ich wypiera, zwykła przyzwoitość wymagałaby, aby o tym wspomnieć.
Wiem, jaka będzie na to odpowiedź. Poruszaliśmy już ten wątek na blogu WO. Będzie ona polegała na zrzuceniu odpowiedzialności na Derridę poprzez oskarżenie go o stosowanie pewnej sztuczki retorycznej, która polega na celowym wypowiadaniu się w sposób niejasny. Jest to zresztą argument samego Searle’a. Problem polega na tym, że dla każdego, kto zadał sobie trud czytania Derridy, jest jasne, że nigdy nie pisał on o wolnej grze znaczeń. Żadnemu specjaliście od Derridy do głowy by nie przyszło, aby twierdzić, że Derrida głosi tezę o „free play”. Searle powinien sobie zadać pytanie: czy moje niezrozumienie tez Derridy wynika z tego, że wypowiada się on w sposób bełkotliwy, czy może z tego, że nie znam kontekstu jego wywodzi, nie rozumiem jego żargonu itd.? Searle nigdy nie zadaje sobie takiego pytania. Nie podaje też ani jednego fragmentu, z którego wynikałoby, że Derrida może wyznawać tezę o wolnej grze znaczeń. Wpis Gospodarza kończy cytat z Searle’a: Muszę też jednak z góry zastrzec, że są pewne reguły prowadzenia dyskusji. Kiedy mówię na przykład „Istnieje rozróżnienie między typami i egzemplarzami” nie wystarczy po prostu odpowiedzieć „A ja kwestionuję to rozróżnienie.” Do tego potrzeba argumentu.
Tak, istnieją reguły prowadzenia dyskusji. Jedna z nich polega na tym, że kiedy przypisujemy komuś wyznawanie jakiejś tezy, to trzeba to poprzeć odpowiednimi cytatami. Nie wystarczy w kółko powtarzać, że według Derridy istnieje jakieś free play.
b. Searle – polemizując z tezą Derridy, iż autor nie ma pełnej kontroli nad swoją wypowiedzią – podaje następujący przykład: przyjmijmy, że użyję zdania „A slumber did my spirit seal” (jest to fragment znanego wiersza) w celu przywołania swojego psa. Czy wynika z tego, że autor wiersza utracił kontrolę nad swoją wypowiedzią? Nie! Oznacza to tylko, że ktoś wykorzystać te same słowa w zupełnie innym celu (Searle używa tu terminów type i token do dokładniejszego wyłożenia swojej tezy, pomijam ten wątek, bo za bardzo już się rozgadałem, ale gdyby ktoś potrafił pokazać, że pominięcie go prowadzi do wypaczenia argumentu Searle’a, to oczywiście z chęcią wysłucham uzasadnienia). Ale ten przykłady pokazuje, że Searle nie chwyta sensu tezy Derridy. Francuskiemu filozofowi nie chodzi o takie przypadki jak ten z wołaniem psa, czyli nie chodzi mu o przypadki, w których dwóch ludzi używa tych samych słów w dwóch różnych celach. Idzie mu raczej o to, że kiedy jakiś pisarz chce przekazać swoją intencję przy pomocy określonych znaków, to musi liczyć się z tym, że czytelnik może odczytać te znaki inaczej, niż on tego pragnął. Rzecz więc w tym, że nawet wtedy gdy chcemy zrozumieć „A slumber did my spirit seal” w zgodzie z intencjami autora wiersza, to prawdopodobnie zawsze znajdziemy w tych znakach coś więcej i coś mniej, niż chciał przekazać dany autor. A tym samym jego intencja (rozumienia jako chęć przekazania przy pomocy określonych znaków określonego znaczenia) nigdy w pełni się nie zrealizuje. Żeby intencja się ZREALIZOWAŁA nie wystarczy bowiem, że powiemy to, co chcieliśmy powiedzieć – wymagane jest jeszcze, aby odbiorcy danej wypowiedzi uchwycili to, co chcieliśmy przekazać. Intencja zakłada swój telos, swoje spełnienie, swoją realizację – a realizacja odbywa się po stronie odbiorcy, bo jeśli celem jest zakomunikowanie określonego znaczenia, to osiągamy ten cel tylko wtedy, gdy odbiorca to znaczenie odbierze. Teza Derridy brzmi więc następująco: (1) tworząc jakąkolwiek teorię znaczenia, interpretacji, czy intencji, nie możemy pomijać faktu, że w samą naturę znaków językowych jest wpisany fakt, iż uniemożliwiają one PEŁNĄ realizację intencji; (2) każde pojęcie intencji musi uwzględniać to, że celem intencji jest zrealizowanie jakiegoś pragnienia, chęci czy woli. Oczywiście, skoro wg Derridy w samym pojęciu intencji jest zawarte pojęcie realizacji, a natura znaków językowych, które służą do przekazywania intencji, jest taka, iż owa realizacja nigdy w pełni się nie uda – to nagle mamy problem z pojęciem intencji. To, co mówi na ten temat Derrida nie różni się tak bardzo od tego, co sądzi Searle (i o czym pisze w innych miejscach swojego artykułu). Rozjeżdżają się oni w momencie, w którym Derrida twierdzi, że ani nie możemy przyjąć, że intencja osiąga pełnię, ani nie możemy wyrzucić tej pełni z samego pojęcia intencji. Jak rozumiem, Searle zgadza się z pierwszym "ani", nie zgadza się natomiast z drugim "ani".
OdpowiedzUsuńCzy można polemizować z drugim "ani" albo z innymi aspektami tezy Derridy? Jasne, na tysiąc sposobów. Ale nie przy pomocy przykładów z wołaniem psa, bo one znowu są NIE NA TEMAT. Według mnie problem Searle’a polega na tym, że wydaje mu się, iż Derrida wypowiada się na temat problemów, które dałoby się łatwo rozwiązać przy zastosowaniu rozróżnień typu type/token. I gdyby tylko Derrida chciał to zrozumieć, to widziałby, że te pozornie głębokie problemy, o których pisze, już dawno zostały wyjaśnione przez filozofię języka. Ale rzecz w tym, że Derrida z reguły nie pisze o TYCH problemach, które da się rozwiązać za pomocą rozróżnień filozofii języka. Searle jest tak zafiksowany na pewnych pojęciach filozofii języka, że interpretuje tezy Derridy w taki sposób, aby dało się je wytłumaczyć przy pomocy tych pojęć. Mówiąc inaczej, znaki, których użył Derrida do wyłożenia swojej koncepcji, znaczą dla Searle’a coś innego, niż znaczyły dla Derridy. Intencja raz jeszcze nie dotarła do odbiorcy.
@waxwinged
OdpowiedzUsuńMam jednak przeczucie, graniczące z pewnością, że szanowny gospodarz niewiele wie o naprawdę współczesnej teorii literatury, która klasyczny już postmodernizm ma za sobą (vide pytania w drugim akapicie).
Jeśli ktoś pytania z drugiego akapitu ma za sobą, to obawiam się, że nie zajmuje się już teorią literatury.
Zrywającą nareszcie z licencjonowaną metodologią (która wiele ma twarzy) na rzecz analizy "wielowarstwowych konkretów".
Nie pisałem nic o metodologii. Wydaje mi się wręcz, że metodologii tam dramatycznie brakuje.
oraz wyciąganie z tego wniosków o zaściankowości tych ostatnich jest wielkim nadużyciem
Ale to chyba nie ja? Ja nawet nie uważam, żeby zacofanie w teorii literatury było czymś złym (biorąc pod uwagę ogólną kondycję dyscypliny).
Z całą pewnością nie jestem ekspertem od teorii literatury. Jeśli uważasz, że w ostatnich latach pojawił się jakiś kierunek (czy choćby znacząca autorka), do którego zupełnie nie pasują powyższe zarzuty, to chętnie poznam szczegóły.
@Tomasz
Dzięki. Odpowiem w niedalekiej przyszłości.
Z całą pewnością nie jestem ekspertem od teorii literatury.
UsuńOch, ja również nie. Chciałem tylko zwrócić uwagę na uproszczenia, których szczególnie chętnie używają przedstawiciele "twardych" nauk ścisłych, gdy mówią o współczesnej teorii literatury. Nie sądzę zresztą, żeby porozumienie było w pełni możliwe, choćby ze względu na poruszony przeze mnie problem metodologii badań literackich, która porzuciła dawno mrzonki o ścisłości (i chwała jej za to).
O tym zarzucie zaściankowości tylko wspomniałem, bo mnie uderzył brakiem jakiejś empatii poznawczej (naprawdę nie trzeba mieć dogłębnej wiedzy o realiach humanistyki, żeby dojść do pewnych wniosków, natomiast łatwo psioczyć na niekonkurencyjność).
A jeśli chodzi o ostatnie kierunki, to bardzo obiecująca wydaje się performatyka, tyle że podskórnie czuję, że filozofów języka będzie drażnić nieprzezroczysty dyskurs badaczy. Podobnie jak wszystko, co powstało od wczesnego Barthes'a.
Nieco na marginesie dyskusji, zaznaczę, że z Derridy literaturoznawczego i Goody'ego / Eisenstein (historyków pisma) Latourowi udało się całkiem niezłą operacyjną definicję inskrypcji stworzyć. Jednym ze skutków post-strukturalizmu w literaturoznawstwie było skupienie uwagi na cyrkulacji tekstów naukowych w socjologii nauki i techniki.
OdpowiedzUsuńW efekcie prace etnograficzne czy scjentometryczne (jak u Leydesdorffa) dostały użyteczne narzędzia badawcze, z których trochę fajnych prac wyszło (książka "Science in Action" ustaliła całkiem konkrety program badawczy). Więc, choć nie przepadam za Derridą, to jednak doceniam wkład w rozwój mojego kawałka socjologii.
Tu jest wczesny dokument definiujący ważne elementy tego nurtu:
http://avant.edu.pl/wp-content/uploads/T2012-wizualizacja-i-poznanie.pdf
@Ezechiel
OdpowiedzUsuńDzięki za linka. Nie mam pojęcia, jak z myśli tak fundamentalnie pomylonej może wyniknąć cokolwiek wartościowego dla socjologii nauki czy jakiejkolwiek innej dyscypliny, ale na socjologii nauki nie znam się zupełnie.
@Tomasz
Zacznę od Derridy.
Derrida nigdy nie pisał o free play, w książce „Limited Inc” (którą Searle cytuje w tym samym artykule!) wyjaśnia, że sformułowanie free play powstało w wyniku błędnego tłumaczenia jego tekstu. (...) Searle w ogóle nie wspomina o tym, że w „Limited Inc” Derrida wypiera się tezy o free play.
Derrida w „Limited Inc” nie wypiera się tezy o free play of signifiers – na pewno nie w formie, o której pisze Searle. We fragmencie, o którym wspominasz, Derrida narzeka na dwie rzeczy: po pierwsze, że „leksykalna sieć związana ze słowem jeu” (cokolwiek to znaczy) z jakichś jego wczesnych pism została nietrafnie przetłumaczona przez neologizm freeplay. Po drugie, że przypisuje mu się pogląd o complete freeplay and undecidability, a jego zdaniem freeplay i undecidability nigdy nie mogą być complete – i dalej pisze o tym, dlaczego nie mogą.
Tymczasem to, co Searle rozumie przez free play of signifiers i przypisuje Derridzie jest wyjaśnione na stronach 657-662. Searle nie pisze o complete freeplay, nie pisze nawet o freeplay (tylko free play) i nie traktuje tego free play jako tłumaczenia jakiegokolwiek konkretnego słowa czy wyrażenia, którego używa Derrida. Krótko mówiąc: nie widzę związku między komentarzem Derridy na temat freeplay w „Limited Inc” a tym, co pisze Searle.
Nie podaje też ani jednego fragmentu, z którego wynikałoby, że Derrida może wyznawać tezę o wolnej grze znaczeń.
Podaje dokładnie pięć takich fragmentów. Cztery z „Limited Inc” (657-658) i jeden ze „Spurs” (661).
Ale ten przykłady pokazuje, że Searle nie chwyta sensu tezy Derridy. Francuskiemu filozofowi nie chodzi o takie przypadki jak ten z wołaniem psa, czyli nie chodzi mu o przypadki, w których dwóch ludzi używa tych samych słów w dwóch różnych celach.
OdpowiedzUsuńNa podstawie wspomnianych pięciu fragmentów (i innych, których nie cytuje) Searle przypisuje Derridzie pogląd, który podsumowuje w następujący sposób: „Derrida claims that since the very same text can function totally detached from any authorial intention, the author cannot control the meaning of his or her utterance. Because the sign is subject to 'iterability' and 'citationality', the horizon of the author's intention is insufficient to control the free play of signifiers.” Wydaje mi się, że jest to dużo trafniejsze niż Twoja interpretacja. Oczywiście przy tym poziomie klarowności tekstu trudno to rozstrzygnąć na sto procent, ale Ty przede wszystkim przemilczasz sposób, w jaki zdaniem Derridy działa ta iterability czy citationality. Weź np. to zdanie Derridy: „Once it is iterable, to be sure, a mark marked with a supposedly 'positive' value ('serious,' 'literal,' etc.) can me mimed, cited, transformed into an 'exercise' or into 'literature,' even into a 'lie' – that is, it can be made to carry its other, its 'negative' double'.” Ty piszesz, że „natura znaków językowych, które służą do przekazywania intencji, jest taka, iż owa realizacja nigdy w pełni się nie uda.” Ale nie piszesz już, dlaczego tak się dzieje.
Jeśli to Ty masz rację, a Searle zniekształca, to rzeczywiście nie można wprost zarzucić Derridzie, że nie rozumie rozróżnienia typy/egzemplarze, zdania/wypowiedzenia i znaczenie tekstu/znaczenie mówiącego, ani tym bardziej, że jest to przyczyną elementarnych błędów. Ale tylko dlatego, że w swoim podsumowaniu przemilczasz po prostu uzasadnienie kluczowej tezy o niemożności pełnego odczytania intencji wynikającej z samej natury znaków językowych. Searle mówi o tym uzasadnieniu i pokazuje, że opiera się ono na prostym nieporozumieniu wynikającym z ignorowania wyżej wymienionych rozróżnień.
W Twoim wydaniu myśl Derridy składa się z trzech banałów, dwóch bzdur i jednego twierdzenia dyskusyjnego, między którymi nie ma w dodatku wynikania. Po kolei.
Idzie mu raczej o to, że kiedy jakiś pisarz chce przekazać swoją intencję przy pomocy określonych znaków, to musi liczyć się z tym, że czytelnik może odczytać te znaki inaczej, niż on tego pragnął.
OdpowiedzUsuńTo banał numer jeden. Czy naprawdę potrzeba filozofa, żeby nas o tym informował?
Rzecz więc w tym, że nawet wtedy gdy chcemy zrozumieć „A slumber did my spirit seal” w zgodzie z intencjami autora wiersza, to prawdopodobnie zawsze znajdziemy w tych znakach coś więcej i coś mniej, niż chciał przekazać dany autor.
Piszesz „więc”, ale to zdanie nie wynika z żaden sposób z poprzedniego. Jeśli „prawdopodobnie zawsze” czytelnik odczytuje intencję autora tego wiersza nie do końca trafnie, to na pewno nie dlatego, że może odczytać ją nie do końca trafnie. Możliwe, że w tym wypadku masz (czy też Derrida ma) rację, ale błędne odczytanie wiersza nie wynika z możliwości błędnego odczytania wiersza, tylko raczej z tego, że wiersz to generalnie niezbyt jasna forma wypowiadania się, albo z tego, że intencje autora często nie są jasne nawet dla samego autora, albo z tego, że ten akurat wiersz jest wyjątkowo tajemniczy, bo np. nie ma możliwości poznania kontekstu. Albo z jeszcze innej przyczyny. Trzeba jednak pamiętać, że to, co utrudnia zrozumienie jednego wiersza, nie musi stanowić problemu w wypadku innego, nie mówiąc już o innych formach wypowiadania się.
Wypada więc to z uznać za dyskusyjne twierdzenie nie wynikające z banału numer jeden.
Żeby intencja się ZREALIZOWAŁA nie wystarczy bowiem, że powiemy to, co chcieliśmy powiedzieć – wymagane jest jeszcze, aby odbiorcy danej wypowiedzi uchwycili to, co chcieliśmy przekazać.
To banał numer dwa.
Intencja zakłada swój telos, swoje spełnienie, swoją realizację
OdpowiedzUsuńRozumiem, że nie masz tu na myśli żadnej konkretnej teorii w ramach filozofii intencji (zresztą, o ile mi wiadomo, o filozofii intencji Derrida miał takie samo pojęcie jak o filozofii języka), tylko wyrażasz prostą myśl, że trudno mówić o intencji bez mówienia o wykonywaniu jakichś działań. Jest to więc banał numer trzy.
– a realizacja odbywa się po stronie odbiorcy, bo jeśli celem jest zakomunikowanie określonego znaczenia, to osiągamy ten cel tylko wtedy, gdy odbiorca to znaczenie odbierze.
Banał numer dwa innymi słowami.
Teza Derridy brzmi więc następująco: (1) tworząc jakąkolwiek teorię znaczenia, interpretacji, czy intencji, nie możemy pomijać faktu, że w samą naturę znaków językowych jest wpisany fakt, iż uniemożliwiają one PEŁNĄ realizację intencji;
To z kolei wydaje mi się– podobnie jak Searle'owi – oczywistą bzdurą. Intencji nigdy nie można w pełni zrealizować i w dodatku wynika to „z samej struktury znaków językowych”? O rly? Kiedy mam intencję dowiedzenia się która godzina, to pytam która godzina (albo nawet, używając Twojego przykładu, „Masz zegarek?”) i moja intencja jest najczęściej odczytywana zupełnie bezbłędnie. Podobnie jest z większością moich wypowiedzi w codziennym życiu.
Załóżmy jednak, że się mylę. Z czego to twierdzenie o strukturze znaków językowych ma wynikać? Bo przyznasz chyba, że na pewno nie z banału numer jeden, ani z banału numer dwa, ani z dyskusyjnego twierdzenia o nietrafnym odczytaniu wiersza, ani z żadnej możliwej kombinacji tych twierdzeń. Czy Derrida ma jakieś uzasadnienie swojej niesamowitej tezy, czy tak sobie tylko ją ogłasza? Searle pokazuje, że Derrida ma uzasadnienie i że jest ono idiotyczne. Ty tę niewygodną sprawę zwyczajnie przemilczasz.
(2) każde pojęcie intencji musi uwzględniać to, że celem intencji jest zrealizowanie jakiegoś pragnienia, chęci czy woli.
OdpowiedzUsuńTo jest, zdaje się, banał numer trzy inaczej sformułowany (na marginesie – chyba niezbyt szczęśliwie, intencja to już prędzej rodzaj pragnienia, ale nie coś, czego celem jest realizacja pragnienia).
Oczywiście, skoro wg Derridy w samym pojęciu intencji jest zawarte pojęcie realizacji, a natura znaków językowych, które służą do przekazywania intencji, jest taka, iż owa realizacja nigdy w pełni się nie uda – to nagle mamy problem z pojęciem intencji.
Z banału numer trzy i bzdury numer jeden próbujesz tu wyprowadzić twierdzenie o tym, że „mamy problem z pojęciem intencji”. Nie rozumiem, co za problem masz na myśli, ale przy każdej interpretacji, która przychodzi mi do głowy, jest to kolejny non sequitur. Z tego, że pojęcie x zawiera w sobie pojęcie y i z tego, że pojęcie y nie bierze udziału w żadnej relacji odniesienia (czy jak to tam ujmuje czyjaś ulubiona filozoficzna teoria na temat relacji między wyrażeniami, pojęciami, znaczeniami i światem) nie wynika, że z samym pojęciem x (czy y) jest coś nie w porządku. Na razie klasyfikuję to więc jako bzdurę numer dwa nie wynikającą z banału numer trzy i bzdury numer jeden.
Podsumowując: biorąc pod uwagę cytowane fragmenty, interpretacja Searle'a wydaje mi się zdecydowanie bardziej udana niż Twoja – bo Ty pomijasz kluczową część wywodu. Ale w obu przypadkach twórczość Derridy okazuje się filozoficznie bezwartościową mieszanką truizmów i nonsensów.
Teraz Fish. Sprawa z Fishem jest moim zdaniem całkiem podobna do sprawy z Derridą, tylko prostsza. Jeśli to Twoja interpretacja jest trafna, to myśl Fisha można sprowadzić do jednego okrutnego banału: „zawsze musimy włączyć go [tekst] w jakiś szerszy kontekst i dopiero po włączeniu w ten kontekst będziemy wiedzieć, jakie intencje stoją za tym tekstem.”
A z perspektywy czytelnika/odbiorcy intencje są wytwarzane w trakcie interpretacji, przy czym wytwarzane nie znaczy wymyślane, lecz „określone przez podstawienie tekstu w szerszy kontekst”.
No właśnie, jak dla mnie Fish wykorzystuje tę dwuznaczność i ślizga się między bzdurą (intencje autora są wytwarzane przez czytelnika) a truizmem (odczytanie intencji autora jest zależne od kontekstu, nie tylko samego tekstu). Weźmy to cytowane przez Searle'a zdanie: „I now believe that interpretation is the source of texts, facts, authors, and intentions.” Czy gdyby Fish próbował tu wyrazić prostą myśl, o której piszesz, to formułowałby ją w tak dziwaczny sposób? Jeśli masz rację, to myśl Fisha jest nie tylko bezwartościowa, ale Fish ma też poważny problem z jej wyrażeniem. Według mnie (i prawdopodobnie również wg Searle'a, chociaż nie pisze o tym wprost) Fish pisze niejasno i dwuznacznie, żeby wywołać wrażenie, że ma coś mądrego i głębokiego do powiedzenia. Nie jestem pewien, czy jest szarlatanem robiącym to celowo, czy może też oszukuje sam siebie, ale to nie jest ważne w tej dyskusji. Nie wiem też, jak rozstrzygnąć, kto lepiej interpretuje Fisha, ale bez względu na to, kto ma rację, jego twórczość (przynajmniej w omawianym zakresie) ma zerową wartość filozoficzną.
Zacznę od końca, czyli od Fisha. Piszesz, że zdanie zacytowane przez Searle'a jest niejasne. Być może, ale tekst i cała książka, z której pochodzi jest jasne. Nie możesz oczekiwać od pojedynczego zdania, że wszystko Ci wyjaśni. Dlatego powinno się czytać całe teksty, a nie pojedyncze i wyrwane z kontekstu fragmenty. Czy dla filozofów języka to jest jakaś kontrowersyjna teza? Czy filozofowie języka wierzą, iż z jednego zdania można wyczytać koncepcję danego autora. Naprawdę, filozofowie języka są jedyną znana mi grupa filozofów, która żywi głębokie przekonanie, iż potrafi oceniać sensowność poszczególnych koncepcji na podstawie wyrwanych z kontekstu zdań.
OdpowiedzUsuńA czy jego koncepcja jest truizmem? Może, ale taki Searle w zasadzie powtarza dwadzieścia lat po Fishu ten truizm na początku swojego artykułu - tam, gdzie pisze o "background of interpretation" - i zauważa, że dla niektórych może to być kontrowersyjne podejście, bo wyklucza istnienie "context-free" znaczeń. Pomijam już fakt, że owa teza-truizm nie jest dla Fisha punktem dojścia, lecz punktem wyjścia dla rozważań nad relacjami miedzy teoriami interpretacji a praktyka interpretacji.
Gdyby Searle nie był takim ignorantem i gdyby poczytał sobie Fish (a także Hirscha), to zamiast pouczać literaturoznawców o backgroundach, po prostu przyznałby im rację. Swoją drogą, nie wiem, jak można wierzyć w to, co pisze Searle o roli kontekstu, a jednocześnie oceniać czyjeś koncepcje na podstawie zdań wyrwanych z kontekstu?
Derrida
OdpowiedzUsuń1. free play. Cała Twoja obrona opiera się na tym, że co prawda Derrida wypierał się tezy o freeplay, ale Searle pisze w odniesieniu do Derridy o innym free play i tego innego free play Derrida się nie wypiera. Powtarzam pytanie: po co określać - bez żadnego komentarza - poglądy jakiejś osoby przy pomocy słowa, które ten ktoś uważa za nietrafione. I nie, nie przekonuje mnie, że wprowadzenie spacji między free a play coś tu zmienia. A nawet gdyby przyjąć Twoja interpretację, to i tak "free play" jest lipnym określeniem stanowiska Derridy, który twierdził, że żadnego free w odniesieniu do rozumienia czy interpretacji być nie może. Tak, Derrida pisze o undecidability, ale z tego nie wynika żadne free.
Piszesz: Na podstawie wspomnianych pięciu fragmentów (i innych, których nie cytuje) Searle przypisuje Derridzie pogląd, który podsumowuje w następujący sposób: „Derrida claims that since the very same text can function totally detached from any authorial intention, the author cannot control the meaning of his or her utterance. Because the sign is subject to 'iterability' and 'citationality', the horizon of the author's intention is insufficient to control the free play of signifiers.”
To streszczenie stanowiska Derridy dokonane przez Searle'a jest ok (oczywiście oprócz free play), bo z niego jeszcze nie wynika, że nie zrozumiał Derridy. Wynika to z jego przykładów, w którym mówi on o przypadkach, gdy ktoś używa określonej sekwencji słów w zupełnie innym celu niż autor. Derridzie chodzi natomiast o przypadek gdy słowa danego autora odczytujemy jako słowa tego właśnie autora, a i tak gubimy intencję, która za nią stała (czy raczej część ich intencji). na czym opieram te interpretację Derridy. Na Limited Inc i Sygnaturze, zdarzeniu, kontekście, w których Derrida wielokrotnie pisze o telosie intencji i o tym, jak nie może się ona zrealizować przez wzgląd na iterowalność.Cytuję: "intencja bądź atencja, skierowana w stronę czegoś powtarzalnego, co w odpowiedzi determinują ją samą jako coś powtarzalnego, będzie dążyła bądź kierowała się na próżno w stronę aktualizacji albo spełnienia, ponieważ nie może, na mocy samej jej struktury, nigdy osiągnąć tego celu. W żadnym wypadku nie będzie spełniona, zaktualizowana, w pełni obecna wobec swojego przedmiotu i samej siebie. Jest z góry podzielona i oddalona, przez swoją iterowalność, w kierunku innych, z góry odsunięta od samej siebie" (Limited Inc, s. 56)”
Piszesz: "Możliwe, że w tym wypadku masz (czy też Derrida ma) rację, ale błędne odczytanie wiersza nie wynika z możliwości błędnego odczytania wiersza, tylko raczej z tego, że wiersz to generalnie niezbyt jasna forma wypowiadania się, albo z tego, że intencje autora często nie są jasne nawet dla samego autora, albo z tego, że ten akurat wiersz jest wyjątkowo tajemniczy, bo np. nie ma możliwości poznania kontekstu".
OdpowiedzUsuńPrzyjrzałeś się swojemu zdaniu? Według mnie błędne odczytanie wiersza (a właściwie intencji autora wiersza, bo dla tych strasznych literaturoznawców "błędne odczytanie intencji autora wiersza" i "błędne odczytanie wiersza" niekoniecznie są tożsame, dlatego ja mówię konsekwentnie o intencjach autora), tak więc według mnie błędne odczytanie intencji autora wiersza jak najbardziej "wynika z możliwości błędnego odczytania [intencji autora] wiersza". Skoro odczytałeś coś błędnie to znaczy, że była możliwość, iż odczytasz to coś błędnie, i to ta możliwość umożliwiła ci dokonanie tego. To że wiersz był tajemniczy albo autor sam nie znał swoich intencji jest już pochodne wobec tej ogólnej struktury możliwości.
Nie wierzę, żebyś przeczył temu banałowi, więc najprawdopodobniej w tym fragmencie jest jakieś nieporozumienie miedzy nami. Utwierdza mnie w tym przekonaniu kolejny fragment twojej wypowiedzi: "Trzeba jednak pamiętać, że to, co utrudnia zrozumienie jednego wiersza, nie musi stanowić problemu w wypadku innego, nie mówiąc już o innych formach wypowiadania się". Masz oczywiście racje, ale nie widzę tu w ogóle związku miedzy tym spostrzeżeniem a twierdzeniami moimi bądź Derridy.
"Z czego to twierdzenie o strukturze znaków językowych ma wynikać?"
OdpowiedzUsuńOdpowiadam na to i przy okazji na to, co jest niebanalnego w tezach Derridy (z punktu widzenia literaturoznawców).
Derrida kombinuje mniej więcej tak:
(1) Autor do przekazania swojej intencji innym ludziom musi użyć znaków językowych. Banał numer jeden.
(2) Znaki same z siebie w oderwaniu od kontekstu nie są w stanie dookreślić swojego znaczenia. banał numer dwa, dostrzeżony nawet przez Searle'a.
(3) Autor nie jest w stanie przewidzieć, w jakim kontekście czytelnicy umieszczą jego słowa. Np. Szekspir nie wiedział, w jakim kontekście będzie się czytać jego dzieła za sto lat. W związku z tym Szekspir nie mógł mieć pewności, że jego intencje zostaną W PEŁNI odczytane, czyli w PEŁNI zrealizowane (zgadzasz się bowiem, że realizacja odbywa się po stronie odbiorcy). I tu jest ten paradoks. Słowa pomagają nam komunikować intencje innym, ale przez to, że można przemieszczać je w inne konteksty, a te inne konteksty nadadzą im trochę inne znaczenie, mogą zgubić naszą intencję. I powtarzam tu raz jeszcze, nie chodzi o to, że ktoś użyje fragmentu sztuki Szekspira do wołania psa. Chodzi o to, że nawet jeśli chcemy odczytać intencje Szekspira, to nie poznamy ich w pełni, bo słowa, dzięki którym Szekspir transportował swoją intencje do nas, nie mają odpowiedniej "sztywności". I oczywiście, możemy zbliżyć się do intencji Szekspira badając tzw. kontekst macierzysty, czyli językowo-kulturowo-społeczny kontekst, w którym angielski dramatopisarz funkcjonował. Ale to i tak nie pozwoli poznać jego intencji W PEŁNI, ponieważ (a) nigdy nie zrekonstruujemy całkowicie tego kontekstu macierzystego, (b) niektóre z intencji Szekspira mogły być tak idiosynkratyczne, ulotne i niejasne (także dla niego samego), że nawet jemu współcześni nie byli w stanie ich dociec.
To, co odnosi się do Szekspira, tak samo stosuje się do Kanta, Prusa, czy listów pisanych do innych ludzi i w ogóle do każdego rodzaju wypowiedzi, która jest bardziej skomplikowana niż "podaj mi godzinę". a jak możesz się łatwo domyślić, literaturoznawcy zazwyczaj obcują z bardziej złożonymi komunikatami.
(4) Z tego, co pisze Derrida wynika niebanalna konsekwencja dla literaturoznawców. W związku z powyżej wskazanymi problemami z intencją pojawiło się kilka prób dookreślenia, jakie powinny być cele interpretacji. Jedni twierdzili, że nie powinniśmy pytać, co autor chciał powiedzieć, lecz o to, co udało mu się powiedzieć (np. Eric Hirsch). Ale dla Derridy to zbył łatwa sztuczka, bo w pojęciu intencji zawiera się chęć powiedzenia czegoś i jeśli ktoś nie pyta o tę chęć, to nie pyta już o intencję. Inni twierdzili, że zamiast pytać o intencje autora empirycznego powinniśmy pytać o intencje autora modelowego, czyli pewnego hipotetycznego tworu teoretycznego (Eco i generalnie strukturaliści). Derrida z kolei postuluje badanie napięcia między chęciami a realizacją tych chęci, miedzy tym, co autor chciał przekazać, a tym, czego przekazać nie chciał, a co mimo wszytsko da się wyczytać z jego wypowiedzi. Mówiąc inaczej, Derrida postuluje, aby badać niespójności, które pojawiają się w tekście na skutek konfliktu między intencjami autora i tym, co poza te intencje wybiega.
(3) Autor nie jest w stanie przewidzieć, w jakim kontekście czytelnicy umieszczą jego słowa. Np. Szekspir nie wiedział, w jakim kontekście będzie się czytać jego dzieła za sto lat. W związku z tym Szekspir nie mógł mieć pewności, że jego intencje zostaną W PEŁNI odczytane,
Usuń+++
Chwileczkę, ale obaj szanowni dyskutanci pomijają moment czytania tekstu przez Autora. Realizacja intencji leży po stronie Szekspira, ponieważ to on był pierwszym czytelnikiem swoich tekstów. Tworząc swój tekst, nie musiał gdybać czy uprzedzać interpretacje wnuków i prawnuków. I skoro zdecydował się na wystawienie sztuki, to tym samym mimochodem przyznał, że jego intencje pisarskie zbiegły się z osobistymi intencjami czytelniczymi przynajmniej w stopniu dostatecznym. Ta dostateczność wydaje się bliźniacza względem pełności, ewentualne odchyły wynikają albo z nadmiernego perfekcjonizmu lub niedołęstwa komunikacyjnego. Stąd też, w przypadku uznanego Twórcy możemy co najwyżej powiedzieć, że intencje potomków Szekspira i jego widzów dołączają lub nie dołączają do spotkania intencji Autora i jego pierwotnej publiczności czy pierwszych adresatów.
Kilka uwag podsumowania.
OdpowiedzUsuńNaprawdę, wydaje mi się mocno zdroworozsądkowym założenie, że nie można oceniać stanu danej dyscypliny, zanim się jej dobrze nie pozna. Ale zarówno Searle, jak i Ty uważacie, że wystarczy poznać kilka wyrwanych z kontekstu fragmentów. Istnieje fajne słowo na określenie takiego postępowania. Użyłeś go nawet w tytule swojej notki: "ignorancja". Żadna z wymienionych przez Ciebie zasad Searle'a nie jest w stanie pomóc w rozwiązaniu bieżących problemów, z którymi zmaga się współczesna teoria literatury. Ale żeby to wiedzieć, trzeba znać te problemy. Oto kilka przykładowych:
Jak oddzielić interpretacje poprawne od niepoprawnych? Czy kryterium maję być intencje autora? A jeśli tak, to jak je rozumieć? Jako intencje wirtualne (to, co autor chciał przekazać) czy jako aktualne (to, co autor przekazał). A może to nie intencje autora powinny być kryterium, lecz "intencje" pewnego tworu teoretycznego, który jest dedukowany na podstawie naszej znajomości kontekstu macierzystego? Czy powinniśmy podchodzić do interpretacji tekstów literackich bardziej czy mniej liberalnie niż podchodzimy do interpretacji np. tekstów filozoficznych? Czy znaczenia istnieją obiektywnie w dziele literackim? W jakim sensie rozumieć słowo "obiektywnie" w tym kontekście? Jaka jest różnica między tekstem a dziełem ? Czy Dziady cz. III traktowane jako tekst są czymś innym niż Dziady cz. III traktowane jako dzieło? Czy istnieją metody interpretacji? I tak dalej, i tak dalej.
Tak wyglądają prawdziwe problemy teoretyków literatury. I z perspektywy tych problemów mądrości Searle'a są zbiorem bezużytecznych banałów i nieporozumień.
Dorzucam jeszcze parę cytatów z Fisha, które może przekonają Cię, że: (a) to, o czym pisze Searle w artykule z 1994, zostało już omówione przez Fisha w książce z 1980; (b) Fish dosyć jasno wykłada, że nie chodzi mu o to, że intencje nie istniały przed ich zinterpretowaniem, lecz o to, jak owe intencje widzi czytelnik/interpretator.
OdpowiedzUsuń1. „[...]żaden stopień wyraźności nie wystarczy nigdy do tego, by pozbawić zdanie wieloznaczności, jeśli przez pozbawienie wieloznaczności rozumiemy uniemożliwienie wyobrażenia sobie zbioru okoliczności, w którym jego bezpośrednie znaczenie nie mogłoby być inne od tego, jakim wydaje się w tej chwili" - ten cytat świetnie obrazuje przykłady Searle'a z hamburgerem ze strony 641.
2. Fish wyciąga też podobne konsekwencje co Searle - to znaczy, nie twierdzi, że tego typu przypadki uniemożliwiają efektywną komunikację. Cytuję:
"W ujęciu, które proponuję, zawsze osiągalna jest jednoznaczność i rozstrzygalność, jednak dzieje się tak nie dzięki ograniczeniom nakładanym przez język bądź przez świat, a więc bytom niezależnym od kontekstu – ale dzięki okolicznościom wbudowanym w kontekst lub konteksty, w jakich działamy".
3. Nie twierdzę, że koncepcje Fisha i Searle' a są identyczne (Fish trochę inaczej kombinuje z rolą "znaczeń dosłownych") - chcę Ci tylko pokazać, że to, co pisze Searle, nie jest żadną rewelacją dla teoretyków literatury, bo oni już od dawna to wiedzą. Podobne przykłady do tego z hamburgerem dawał już Eric Hirsch w książce z 1967.
4. I jeszcze cytat pokazujący, że Fish patrzy na problem interpretacji jako źródła tekstów, intencji itd. od strony czytelnika/interpretatora:
„[...] interpretacja nie jest dwustopniowym procesem, w którym interpretator najpierw rozpoznaje „niezależne od kontekstu znaczenia semantyczne”, a potem, jeśli zechce, konsultuje je z tym czy z tamtym kontekstem; to raczej wewnątrz tego czy innego kontekstu – założeń, interesów, priorytetów, oczekiwań – pojawia się to, co interpretator postrzega jako „znaczenie semantyczne”, a zatem nie jest on nigdy w stanie skupić się na owym znaczeniu niezależnie od tła czy „dodatkowych” okoliczności. Znaczenie semantyczne tekstu nie ujawnia się samo; musi zostać zadecydowane, to jest zinterpretowane".
Tytułem wstępu 1) znam się jeszcze mniej na czymkolwiek niż gospodarz 2) Searla nie znoszę chyba bardziej niż Derridy (ale o tym może innym razem i raczej u siebie napiszę).
OdpowiedzUsuńZupełnie po pierwsze - argumentacja, że w celu krytyki należy dogłębnie poznać całą krytykowaną dziedzinę, jest wadliwa. Serio mamy dogłębnie poznać całą astrologię czy ekonomię czy teorię literatury, żeby ją krytykować? Chyba jednak nie, chyba jednak mogę opierać się na co ważniejszych fragmentach i wyjątkach, szczególnie, jeśli sprawiają wrażenie bełkotu czy braku podstaw logiki czy metody naukowej czy podobnych. Co najwyżej moja krytyka może być niepełna i nietrafiona w rozumieniu astrologów czy teoretyków literatury, itd. ale wtedy po prostu można ją zignorować, i nie potrzeba wypisywać tysięcy znaków kontrargumentacji.
Generalnie trzymam stronę gospodarza (nawet jeśli parę punktów Searla jest moim zdaniem wyjętych z JEGO ignorancji) - bo jednak jakość rozważań teorii literatury, szczególniej poststrukturalnej a la Derrida, nawet w kawałkach, które tu zaprezentowano, jest eufeministycznie mówiąc poniżej oczekiwań. I wrażenie, że brakuje tu podstaw lingwistyki, kognitywistyki i pokrewnych, jest dojmujące.
Ad rem - pomijając na razie IMO totalne braki w rozumieniu komunikacji, przekazu i jego znaczenia, jakie tu zaprezentowano, tworzące z mojego punktu widzenia bardzo urojone "paradoksy" znaczenia, tudzież bardzo zaskakujące pytania o obiektywności tego czy owego (o'rly???) - nie przychodzi wam do głowy:
a) że interpretacje mają własne teleologie, intencje i cele? czyli, szczególniej dla przekazów językowych i bez większej interakcji, jak literatura, znacznie ważniejsza jest intencja i cele interpretatora przekazu (odbiorcy) niż autora (nadawcy)? i że to bardzo dobrze nadaje się na operacyjną definicję "dobroci" interpretacji (czy dobrze służy celom i intencjom interpretatora), a nie jakieś strukturalistyczne w duchu "jak dokładnie rozumiemy, co poeta chciał przez to powiedzieć"?
b) że jeśli teoria literatury nie jest samozwrotna (jeśli nie traktuje interpretacji interpretacji dzieła (np. rozważania czy dana interpretacja dzieła jest "prawidłowa", 2 rzędu) na takich samych zasadach i narzędziach, jak interpretacji dzieła (1 rzędu), to jest to bardzo dziurawa teoria?
c) że wszystkie teksty, literackie czy filozoficzne, i tak interpretuje się w jakimś/odpowiednim kontekście, więc co to za pytanie w ogóle?
d) że różnicą między dziełem a tekstem jest kontekst, oczywiście po stronie odbiorcy?
e) dyscyplina dodatkowa - cytaty z Fischera; nr.3 - wydaje mi się doskonałym przykładem truizmu. No chyba oczywiste, że kontekst, jako lokalna cześć wspólna i podzbiór świata i języka, nakłada mocniejsze ograniczenia interpretacji, czyli - ujednoznacznia, niż cały świat czy język. To są jakieś podstawy logiki i teorii informacji. Nr. 4 (ale też Searle w cytowanym artykule) - może to moja ignorancja, ale powiedzmy, po 1980, prezentowanie postawy i dyskutowanie, że być może istnieje (obiektywnie?!) bezkontekstowe "znaczenie semantyczne" czy "Sentence Meaning" mam za wyraz sporej ignorancji. Nie istnieją interpretacje (w ogóle - odbiory) w językach naturalnych inne niż kontekstowe, więc jakieś 90% tych dyskusji i sporów mam za zabawy w hiperspecjalistycznej piaskownicy. A jeśli się mylę, to poproszę o jakiś przykład takiego bezkontekstowego przekazu w języku naturalnym. BTW następnym razem, jak was ktoś zapyta "Czy ma pan zegarek?" rozważcie kontekst, np. czy pytek nie ma łysej główki, trzech pasków na dresie i łapy w bicepsie jak wasza noga w udzie, a w koło pora późna i dżungla betonowa - bo w tym kontekście, może jednak nie pyta o to, która godzina.
@Boni
Usuń1. "Zupełnie po pierwsze - argumentacja, że w celu krytyki należy dogłębnie poznać całą krytykowaną dziedzinę, jest wadliwa".
Nie chodzi o dogłębne poznawanie, chodzi o to, żeby przeczytać w całości książkę, którą się krytykuje, bo może się okazać, iż np. autor tej książki używa danego terminu w innym sensie, niż nam się wydaje na podstawie krótkiego fragmentu. Sorry, dla mnie to są podstawy rzetelności.
2. a propos punktu (a)
Po pierwsze, pytanie "jak dokładnie rozumiemy, co poeta chciał przez to powiedzieć" nie jest z ducha strukturalistyczne, bo to właśnie strukturaliści sprzeciwiali się temu pytaniu. No ale przecież Ty nie musisz wiedzieć, jak wygląda to, co krytykujesz, więc co Cię obchodzi, że walisz bezsensu na oślep, prawda?
Takie kryterium "dobroci", które podajesz (czy interpretacja dobrze służy celom interpretatora) już dawno sformułował Richard Rorty. Wymyśl sobie dowolną, w miarę sensowną, koncepcję interpretacji, a ja Ci znajdę przynajmniej jedną osobę, która w ramach teorii literatury sformułowana już takie stanowisko. Prawdziwe pytanie brzmi, czy potrafisz uzasadnić, że właśnie ta koncepcja jest najlepsza, czy potrafisz uzasadnić, dlaczego interpretacja nie ma pytać o intencje autora itd. Jeśli nie, to robisz tylko niepotrzebny szum swoimi "rewelacjami".
3. Punkt b) - ech, znowu wydaje Ci się, że wyskoczyłeś z jakąś nowością...
4. Punkt c) to że jedno i drugie rozpatruje się w kontekście, nie rozstrzyga jeszcze wszystkiego. Bo rodzajów kontekstów jest mnóstwo - konteksty macierzyste, ko-teksty, konteksty adaptacyjne itd.
5. Punkt d) Jeśli nie podajesz definicja ani tekstu, ani dzieła - to Twoje twierdzenie nic nie znaczy.
6. Punt e) Skąd Ci się wziął ten "Fischer"!? Nie wiem, jak filozofowie języka, ale żaden literaturoznawca po 1980 nie wysuwał twierdzenia o bez-kontekstowych znaczeniach. Pytanie brzmiało co najwyżej czy jakieś konteksty można uznać za uprzywilejowane (i na tej podstawie szukać obiektywności), czy nie.
Po co prosisz o przykład znaczeń bez-kontekstowych, skoro nikt tutaj w takie znaczenia nie wierzy. Trzeba przyznać, że jesteś wierny swojej doktrynie - nawet tej dyskusji na blogu nie chciało Ci się przeczytać ze zrozumieniem.
Ja tylko chciałem przeprosić, że nie odpisuję, ale jestem zajęty oglądaniem futbolu, odpowiem jakoś jutro albo pojutrze.
OdpowiedzUsuńPrawda, po łebkach przeczytałem i nie chce mi się czytać tego flejma, i w ogóle niepotrzebnie zabrałem głos - przecież dziedzina, która nie potrafi uzgodnić swoich podstawowych pojęć i ich zakresu, czy kryteriów oceny wnioskowań z tych pojęć (skoro koncepcji "interpretacji" czy "kontekstu" czy "intencji" jest tyle, ilu badaczy i nie ma śladów konsensusu) i tak oprze się moim nieudolnym próbom krytyki, a nawet próbom jakiejkolwiek krytyki. A na porządniejsze wypisanie własnej mini-teorii literatury (powiedzmy, spójniejszej niż typowe i wychodzącej od podstaw teorii informacji, lingwistyki i rozpoznawania wzorców), nie mam niestety czasu i pewnie też wiedzy; i tak prawdopodobnie okaże się, że przecież Derrida czy ktoś tam już to wszystko powiedział, najwyżej trzeba kreatywnie zinterpretować i szerzej objaśnić jego mętne dzieła.
OdpowiedzUsuńNadal mam wrażenie, że gospodarz ma w notce dużo racji.
@Tomasz
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz; mam nadzieję, że zapisałeś się na powiadomienie. Tym razem postaram się w miarę po kolei.
1.
Nie możesz oczekiwać od pojedynczego zdania, że wszystko Ci wyjaśni. Dlatego powinno się czytać całe teksty, a nie pojedyncze i wyrwane z kontekstu fragmenty. Czy dla filozofów języka to jest jakaś kontrowersyjna teza?
Dlaczego myślisz, że Searle wyrywa tu coś z kontekstu? I że nie czytał całego tekstu?
A czy jego koncepcja jest truizmem? Może, ale taki Searle w zasadzie powtarza dwadzieścia lat po Fishu ten truizm na początku swojego artykułu - tam, gdzie pisze o "background of interpretation"
To na pewno nie to samo. Searle pisze o Tle (Background), które jest zestawem niereprezentacjonalnych, nieintencjonalnych umiejętności oraz o Sieci (Network), która jest zbiorem intencjonalnych stanów. Zdaniem Searle'a te dwie rzeczy determinują znaczenie. Tymczasem Fish (w każdym razie Fish w Twoim wydaniu) mówi tylko o intencjonalnym kontekście. Twierdzenie Searle'a jest kontrowersyjne, twierdzenie Fisha jest oczywiste i banalne.
2.
OdpowiedzUsuńPowtarzam pytanie: po co określać - bez żadnego komentarza - poglądy jakiejś osoby przy pomocy słowa, które ten ktoś uważa za nietrafione.
Uważa ja za nietrafione w odniesieniu do pewnego stanowiska, ale u Searle'a jest mowa o innym stanowisku.
A nawet gdyby przyjąć Twoja interpretację, to i tak "free play" jest lipnym określeniem stanowiska Derridy, który twierdził, że żadnego free w odniesieniu do rozumienia czy interpretacji być nie może.
Jeśli tak, to w jakimś innym miejscu, bo nie w tym, do którego się odwoływałeś. Nawet jeśli Derrida twierdzi gdzieś, że wyrażenie free play absolutnie się nie nadaje na określenie któregokolwiek z jego poglądów na kwestie rozumienia i interpretacji (chętnie się dowiem gdzie) i nawet jeśli gdzieś to uzasadnia (chętnie się dowiem gdzie), to wydaje mi się, że jest to trzeciorzędna kwestia w tej dyskusji.
Wynika to z jego przykładów, w którym mówi on o przypadkach, gdy ktoś używa określonej sekwencji słów w zupełnie innym celu niż autor. Derridzie chodzi natomiast o przypadek gdy słowa danego autora odczytujemy jako słowa tego właśnie autora, a i tak gubimy intencję, która za nią stała
No przecież Searle nigdzie nie twierdzi, że Derrida twierdzi, że jakieś faktyczne użycie czyjegoś tekstu w innym celu uniemożliwia odczytanie intencji autora. Searle twierdzi, że Derrida twierdzi, że „since the very same text can function totally detached from any authorial intention, the author cannot control the meaning of his or her utterance. Because the sign is subject to 'iterability' and 'citationality', the horizon of the author's intention is insufficient to control the free play of signifiers.” Potwierdzają to i fragmenty cytowane przez Searle'a, i ten cytowany przez Ciebie. Sam zresztą przyznajesz, że jest to trafna charakterystyka (nie licząc jednego sformułowania, które Ci się nie podoba). Przejawem wspomnianej tu iterowalności może być sytuacja, kiedy ktoś używa tego samego tekstu z inną intencją, podobnie jak może nim być sytuacja, kiedy ktoś chce odczytać intencję autora, ale mu nie wychodzi i odczytuje jakąś inną. Searle twierdzi, że teza Derridy to nonsens, że z iterowalności nie wynika żadna utrata kontroli autora nad znaczeniem, ani żadne gubienie intencji, i że łatwo to zauważyć, kiedy się zna elementarne pojęcia i rozróżnienia lingwistyki czy filozofii języka.
3.
OdpowiedzUsuńbo dla tych strasznych literaturoznawców "błędne odczytanie intencji autora wiersza" i "błędne odczytanie wiersza" niekoniecznie są tożsame, dlatego ja mówię konsekwentnie o intencjach autora)
Jasne, o to mi chodziło, kiedy pisałem o „błędnym odczytaniu wiersza”.
Przyjrzałeś się swojemu zdaniu? (...) według mnie błędne odczytanie intencji autora wiersza jak najbardziej "wynika z możliwości błędnego odczytania [intencji autora] wiersza".
Chodziło mi o to Twoje „prawdopodobnie zawsze”, którego nie powtórzyłem. To, że intencja prawdopodobnie zawsze będzie błędnie odczytana nie wynika z tego, że może być błędnie odczytana. Zresztą nawet gdyby nie było tam tego „prawdopodobnie zawsze”, to nie trzeba studiować logiki modalnej, żeby wiedzieć, że ze zdania „zdarzenie x może nastąpić” nie wynika w żaden sposób zdanie „zdarzenie x nastąpi”.
Masz oczywiście racje, ale nie widzę tu w ogóle związku miedzy tym spostrzeżeniem a twierdzeniami moimi bądź Derridy.
Pisałeś o tym, że wg Derridy intencja autora wiersza będzie „prawdopodobnie zawsze” w niepełny sposób odczytana. Ja chciałem powiedzieć, że jeśli masz na myśli ten konkretny wiersz, to może być to prawda, ale na pewno nie z powodów, o których pisze Derrida. Derrida uważa, że tą przyczyną jest wspomniana iterowalność, czy też, jak to ująłeś, „sama natura znaków językowych”. I że zjawisko to dotyczy wszystkich form wypowiedzi.
4.
OdpowiedzUsuńTo, co odnosi się do Szekspira, tak samo stosuje się do Kanta, Prusa, czy listów pisanych do innych ludzi i w ogóle do każdego rodzaju wypowiedzi, która jest bardziej skomplikowana niż "podaj mi godzinę". a jak możesz się łatwo domyślić, literaturoznawcy zazwyczaj obcują z bardziej złożonymi komunikatami.
Zaczynasz tu twierdzić, że według Derridy w przypadku pewnych prostych wypowiedzi pełne odczytanie intencji jest możliwe. Wydaje mi się, że Derrida twierdzi coś innego – że w żadnym przypadku nie jest to możliwe. Możesz pokazać, gdzie gdzie Derrida przeprowadza to rozróżnienie i na czym jego zdaniem polega różnica między jednymi wypowiedziami a drugimi?
Odpowiadam na to i przy okazji na to, co jest niebanalnego w tezach Derridy (z punktu widzenia literaturoznawców).
Derrida kombinuje mniej więcej tak:
Punkty (1)-(3) to chyba dość dziwnie wyrażone, ale oczywiste uwagi na temat roli kontekstu w odczytywaniu znaczenia i naszych ograniczeń w dostępie do kontekstu w przypadku dzieł literackich z dawnych lat. W żaden sposób nie wynika z tych punktów, że niemożność pełnego odczytania intencji autora to kwestia jakiejś „struktury znaków językowych” czy „iterowalności”. W żaden sposób nie wynika z nich też, że pełne odczytanie intencji autora czegokolwiek jest co do zasady niemożliwe.
Z tego, co pisze Derrida wynika niebanalna konsekwencja dla literaturoznawców. W związku z powyżej wskazanymi problemami z intencją pojawiło się kilka prób dookreślenia, jakie powinny być cele interpretacji.
To chyba niezbyt chronologiczne, co tutaj piszesz – najpierw Derrida odkrył jakiś problem, a potem strukturaliści sformułowali odpowiedź? W każdym razie ten akapit jest dobrym przykładem zamieszania wynikającego z braku pojęcia o badaniach nad językiem.
5.
OdpowiedzUsuńŻadna z wymienionych przez Ciebie zasad Searle'a nie jest w stanie pomóc w rozwiązaniu bieżących problemów, z którymi zmaga się współczesna teoria literatury. Ale żeby to wiedzieć, trzeba znać te problemy.
Searle wprost wskazuje na kilka problemów, które sam wymieniasz i pokazuje, jak wymienione zasady przydają się w ich rozwiązywaniu (od 654). Jeśli się z nim nie zgadzasz, to wypadałoby się jakoś odnieść do tego, co pisze, a nie fałszywie ogłaszać, że Searle nie zna tych problemów.
Jak oddzielić interpretacje poprawne od niepoprawnych? Czy kryterium maję być intencje autora?
To pytanie można różnie rozumieć, bo np. różnie można rozumieć, co dokładnie ma być interpretowane. Może to być sekwencja zdań-egzemplarzy stanowiących instancje pewnych zdań-typów, może to być wypowiedź, czy – używając terminologii Searle'a – akt mowy autora. Odpowiedź w pierwszym wypadku jest dość oczywista i brzmi „nie”, odpowiedź w drugim wypadku również jest dość oczywista i brzmi „tak”. Najważniejszym rozróżnieniem jest tu więc zdanie/wypowiedzenie zdania, ale przydaje się też rozróżnienie typy/egzemplarze i znaczenie zdania/znaczenie mówiącego.
Ludzie zajmujący się teorią literatury często nie znają tych rozróżnień, przez co wydaje im się, że udzielają różnych odpowiedzi na to samo pytanie, a w rzeczywistości udzielają różnych odpowiedzi na różne pytania. Wydaje im się to jakimś doniosłym i głębokim problemem, a w rzeczywistości jest to prosty problem, jeśli tylko się go trochę uściśli i sprecyzuje.
A jeśli tak, to jak je rozumieć? Jako intencje wirtualne (to, co autor chciał przekazać) czy jako aktualne (to, co autor przekazał).
Przecież te drugie (o ile nie pokrywają się z pierwszymi) to pojęcie w ogóle logicznie nie trzymające się kupy. Chcesz powiedzieć, że istnieją jakieś niezamierzone zamiary? Podchodząc do tego bardziej łaskawie można się domyślać, że w niezbyt fortunny sposób mówisz tu o intencji autora i wyobrażeniu odbiorcy o intencji autora. Jeśli tak, to z całą pewnością wyobrażenie odbiorcy o intencji autora nie wpływa na znaczenie tekstu rozumianego jako akt mowy. I znowu – jest to dość oczywiste, kiedy posługujemy się tymi rozróżnieniami.
A może to nie intencje autora powinny być kryterium, lecz "intencje" pewnego tworu teoretycznego, który jest dedukowany na podstawie naszej znajomości kontekstu macierzystego?
Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że duża część całej tej dyskusji o „autorze modelowym” jest oparta na podobnym nieporozumieniu wynikającym z podobnej ignorancji. Ale nie jestem pewien, musiałbym się temu bliżej przyjrzeć.
Czy powinniśmy podchodzić do interpretacji tekstów literackich bardziej czy mniej liberalnie niż podchodzimy do interpretacji np. tekstów filozoficznych?
To jest pytanie, na które filozofia języka rzeczywiście nie odpowiada i którym się nie zajmuje, o ile mi wiadomo. Co nie znaczy, że nie może jakoś pomóc w odpowiedzi.
Czy znaczenia istnieją obiektywnie w dziele literackim? W jakim sensie rozumieć słowo "obiektywnie" w tym kontekście?
Co do tego, co to jest znaczenie (w dziele literackim i gdzie indziej) i w jaki sposób może ono być obiektywne istnieje zasadniczy filozoficzny spór. Żeby jednak wziąć w tym sporze sensowny udział, to należy się najpierw zapoznać z lingwistyczno-filozoficznym dorobkiem, o którym pisze Searle, i albo go wykorzystać, albo pokazać, co jest z nim nie tak. Jeśli się go zignoruje, to wyjdzie prawdopodobnie typowa teoretycznoliteracka rozmowa ślepego z głuchym o kolorach.
Jaka jest różnica między tekstem a dziełem ? Czy Dziady cz. III traktowane jako tekst są czymś innym niż Dziady cz. III traktowane jako dzieło?
Jeszcze raz: kluczowe są trzy rozróżnienia, o których wspomniałem wyżej.
6.
OdpowiedzUsuńDorzucam jeszcze parę cytatów z Fisha, które może przekonają Cię, że: (a) to, o czym pisze Searle w artykule z 1994, zostało już omówione przez Fisha w książce z 1980;
Jak pisałem wyżej, to, o czym pisze Searle, to coś zupełnie innego. Poza tym pisał o tym już w 1978, w 1994 najwyżej powtarza.
(b) Fish dosyć jasno wykłada, że nie chodzi mu o to, że intencje nie istniały przed ich zinterpretowaniem, lecz o to, jak owe intencje widzi czytelnik/interpretator.
Ja w ogóle nie zaprzeczam, że u Fisha można znaleźć sporo truizmów na temat tego, jak intencje autora widzi interpretator. Wydaje mi się jednak, że od czasu do czasu przeskakuje on od tych truizmów do tyleż szokującego, co nieuzasadnionego twierdzenia o tworzeniu intencji autora przez czytelnika. Na przykład w takim fragmencie:
„That is, intention and understanding are two ends of a conventional act, each of which necessairly stipulates (includes, defines, specifies) the other. To construct the profile of the informed or at-home reader is at the same time to characterize the author's intention and vice-versa.” (s. 161)
Nawet jeśli nie mam racji, to – jak pisałem wcześniej – tym gorzej dla Fisha, bo w takim wypadku nie dość, że serwuje truizmy, to jeszcze ma poważny problem, żeby je sformułować.
Odniosę się do kilku prostszych kwestii, a później skomentuje te bardziej skomplikowane.
OdpowiedzUsuń1. "Dlaczego myślisz, że Searle wyrywa tu coś z kontekstu? I że nie czytał całego tekstu?"
Bo polemizuje z tezą, że intencje są stwarzane przez czytelnika, w tym sensie stwarzane, że autor nie miał żadnych intencji przed interpretacją. Gdyby przeczytał książkę Fisha, wiedziałby, że nie wyznaje on takiej tezy. I możesz dowolnie zwalać winę na język Fisha, ale jakoś żadnemu literaturoznawcy do głowy nie przyszło, aby oskarżać Fisha o coś takiego (chociaż oskarżano go o bardzo wiele rzeczy). Ciekawe dlaczego? Hm, może czytali jego książki,,,
2. Swoją drogą, nie widzę niczego "tyleż szokującego, co nieuzasadnionego" w zacytowanym przez Ciebie fragmencie, możesz wskazać konkretne miejsce?
3. "Nawet jeśli nie mam racji, to – jak pisałem wcześniej – tym gorzej dla Fisha, bo w takim wypadku nie dość, że serwuje truizmy, to jeszcze ma poważny problem, żeby je sformułować".
Powtarzam raz jeszcze, ta teza jest dla Fisha punktem wyjścia, a nie punktem dojścia. Poza tym, to nie on ma problem z jej wyrażeniem, to Ty masz problem z jej zrozumieniem.
4. "No przecież Searle nigdzie nie twierdzi, że Derrida twierdzi, że jakieś faktyczne użycie czyjegoś tekstu w innym celu uniemożliwia odczytanie intencji autora".
OdpowiedzUsuńNie o to go oskarżam. Oskarżam go o to, że próbuje obalić tezę Derridy o konsekwencjach wynikających z iterowalności przy pomocy przykładów z psem. Ale przykłady te nie pasują do tezy Derridy, sa natomiast bardzo wygodne dla Searle'a, ponieważ pozwalają mu wprowadzić rozróznienie między type i token - rozróżnienie, które w przykładzie z psem działa świetnie. Problem polega na tym, że ten przykład nijak nie chwyta tezy Derridy. czy teraz już się rozumiemy?
2. "Przejawem wspomnianej tu iterowalności może być sytuacja, kiedy ktoś używa tego samego tekstu z inną intencją, podobnie jak może nim być sytuacja, kiedy ktoś chce odczytać intencję autora, ale mu nie wychodzi i odczytuje jakąś inną".
Żaden z tych dwóch przejawów iterowalności nie oddaj tezy Derridy. Po pierwsze, w ogóle nie zajmuje się on przypadkami, gdy ktoś używa tego samego tekstu z inną intencją niż autor (przypadek psa) - ile razy jeszcze do tego wrócimy? Po drugie, Derrida nie pisze o przypadkach, gdy ktoś "chce odczytać intencję autora, ale mu nie wychodzi i odczytuje jakąś inną". Pisze on o przypadkach, gdy ktoś chce odczytać intencję autora, ale odczytuje ją tylko w części.
3. "Searle twierdzi, że teza Derridy to nonsens, że z iterowalności nie wynika żadna utrata kontroli autora nad znaczeniem, ani żadne gubienie intencji, i że łatwo to zauważyć, kiedy się zna elementarne pojęcia i rozróżnienia lingwistyki czy filozofii języka".
Być może da się zauważyć, że to absurd, ale Searle tego nie pokazuje, bo uporczywie - tak samo jak Ty zresztą - parafrazuje tezę Derridy w taki sposób, żeby pasowała mu do jego rozróżnień. Fajnie, że wymyśliliście sobie ten podział na type-token, ale to uporczywe patrzenie na każdą tezę Derridy przez pryzmat tego podziału zakrawa na jakąś obsesję.
Przepraszam, numeracja się pokręciła. Zaczynam od pkt. 7
OdpowiedzUsuń7. "To chyba niezbyt chronologiczne, co tutaj piszesz – najpierw Derrida odkrył jakiś problem, a potem strukturaliści sformułowali odpowiedź? W każdym razie ten akapit jest dobrym przykładem zamieszania wynikającego z braku pojęcia o badaniach nad językiem".
Nie twierdzę, że Derrida odkrył te problemy. One znane są od dawna. Tym, co u Derridy jest nietresujące, są konsekwencje, jakie z tych znanych problemów wyciąga.
8. "Searle wprost wskazuje na kilka problemów, które sam wymieniasz i pokazuje, jak wymienione zasady przydają się w ich rozwiązywaniu (od 654). Jeśli się z nim nie zgadzasz, to wypadałoby się jakoś odnieść do tego, co pisze, a nie fałszywie ogłaszać, że Searle nie zna tych problemów".
Searle pokazuje tylko tyle, że jego rozróżnienia pozwalają obalić stanowiska, których nikt nie wyznaje. Wyjątkiem są poglądy Knappa i Michaelsa, ale one zostały na tyle różnych sposobów obalone przez samych literaturoznawców, że Searle mógłby równie dobrze dowodzić, że ziemia kręci się wokół słońca. Ciekawe jest to, że Searle nie wspomina o tych krytykach, gdyby ktoś znal teorię literatury jedynie z jego artykułu, to mógłby pomyśleć, że ci biedni literaturoznawcy kupili tezę wspomnianej dwójki i dopiero Searle pokazał, iż jest ona błędna.
9. Piszesz o podziale na intencje aktualne i wirtualne.
"Przecież te drugie (o ile nie pokrywają się z pierwszymi) to pojęcie w ogóle logicznie nie trzymające się kupy. Chcesz powiedzieć, że istnieją jakieś niezamierzone zamiary?"
Po pierwsze, chodzi o to, że niektórych znaczeń mogło się autorowi nie udać oddać (były w intencji wirtualne, ale nie "przedostały" się do aktualnej. Po drugie, jest coś takiego jak nieświadomość. Po trzecie, z tym całym podziałem wiąże się problem tego, na ile uwzględniać w akcie interpretacje wiadomości biograficzne autora. To wszystko jest związane ze starym jak świat problemem, polegającym na tym, że dzieło literackie jest zawsze pewną "grą", w tym sensie, że masz na przykład następujący problem: Zastanawiasz się, czy wiersz X-a ma wymowę panteistyczną. Z samego wiersza to nie wynika, na dwoje babka wróżyła.Ale wiesz, na podstawie informacji biograficznych, że w czasie pisania wiersza X interesował się poglądami panteistycznymi, a nawet że je wyznawał. Powinniśmy uwzględnić te informacje, czy nie? jedni powiedzą, że nie, bo skoro autor nie zaktualizował ich w wierszu (celowo albo przez nieudolność), to ich tam nie ma,a biografia nie jest miarodajnym wyznacznikiem itd. Inni będą się upierać, że chociaż może tych intencji nie zaktualizował, to wirtualnie (ta nazwa "wirtualnie" jest niefortunna) je miał i skoro to wiemy na podstawie biografii, to musimy to uwzględnić. I od razu mówię, że to jest uproszczone przedstawienie tego problemu, nie da się w komentarzu na blogu oddać złożoności zawiłych dyskusji teoretycznych.
2. "Podchodząc do tego bardziej łaskawie można się domyślać, że w niezbyt fortunny sposób mówisz tu o intencji autora i wyobrażeniu odbiorcy o intencji autora".
Nie, nie o tym mówię. To, co piszesz, odnosi się bardziej do problemu autor empiryczny czy autor modelowy.
3. "Ludzie zajmujący się teorią literatury często nie znają tych rozróżnień, przez co wydaje im się, że udzielają różnych odpowiedzi na to samo pytanie".
Nie sądzę, aby którekolwiek z tych rozróżnień było niespodzianką dla literaturoznawców. Co najwyżej, lekceważą oni ich moc rozstrzygającą.
Mógłbyś pokazać na jakimś jednym przykładzie, jak te podziały rozwiązują konkretne problemy literaturoznawcze? Bo na razie tylko piszesz, że ich zastosowanie mogłoby te podziały rozwiązać (a nawet na pewno by je rozwiązało), ale przykładów nie widzę.
Znowu pomyliłem numerację, sorry. :)
OdpowiedzUsuń"Nawet jeśli Derrida twierdzi gdzieś, że wyrażenie free play absolutnie się nie nadaje na określenie któregokolwiek z jego poglądów na kwestie rozumienia i interpretacji (chętnie się dowiem gdzie) i nawet jeśli gdzieś to uzasadnia (chętnie się dowiem gdzie), to wydaje mi się, że jest to trzeciorzędna kwestia w tej dyskusji".
OdpowiedzUsuńDerrida odniósł się do tego, że wyrażenie "freeplay" nie odnosi się do jego poglądów. Oczywiście, mógł napisać jeszcze jeden tekst, w którym stwierdziłby: Słuchajcie, wyrażenie "free play" także nie odnosi się do moich poglądów. A potem jeszcze jeden tekst, w którym napisałby: Aha, wyrażenie "free-play" także nie odnosi się do moich poglądów, podobnie jest z wyrażeniem "Free Play".
W swojej ignorancji jednak tego nie zrobił. Zrobił za to ci innego. W o gramatologii z 1967 roku wyraźnie podkreślał, że każdy interpretator musi stosować tradycyjne zasady filologiczne (tj. m. in. starać się zrekonstruować intencję autora), w przeciwnym wypadku istnieje ryzyko, będzie mógł powiedzieć cokolwiek na temat interpretowanego tekstu (s. 212 w drugim wydaniu polskiego tłumaczenia). W Limited Inc. powtarza to na s. 144. Derrida odrzucał zatem dobrowolność interpretacji. Tym, co Derrida nieustannie powtarzał jest teza, że znaki językowego tyleż przekazują naszą intencję, co ją zniekształcają. Cytaty z Derridy, które Searle podaje od strony 657 dotyczą tej właśnie tezy. Jaki to ma związek z "free"? Na czym miałoby według Searle albo Ciebie polegać to "free"?
Co więcej, uważam, że Derrida ma tutaj rację. Piszesz: "Searle twierdzi, że teza Derridy to nonsens, że z iterowalności nie wynika żadna utrata kontroli autora nad znaczeniem, ani żadne gubienie intencji, i że łatwo to zauważyć, kiedy się zna elementarne pojęcia i rozróżnienia lingwistyki czy filozofii języka".
Ale cała nasza dyskusja pokazuje, że takie gubienie intencji odbywa się nieustannie. Kilkukrotnie już się zdarzyło, że intencja mojej wypowiedzi nie dotarła do Ciebie. Mówiąc inaczej, kilkukrotnie starałem się przy użyciu określonych znaków językowych przekazać Ci pewną intencję, ale kiedy czytałem twoja odpowiedź okazywało się, że Ty w tych znakach językowych wyczytałeś coś trochę innego, niż chciałem Ci przekazać. Jestem pewien, że tak samo było na odwrót (to znaczy, Ty także miałeś poczucie, że nie odczytuje całkowicie poprawnie Twoich intencji). I jestem przekonany, że nawet gdybyśmy dyskutowali jeszcze rok i precyzowali każdą naszą wypowiedź, to i tak nigdy w pełni nie poznamy swoich intencji. Nie chodzi o to, że nie moglibyśmy się lepiej zrozumieć (gdybym tak sądził, nie byłoby sensu dyskutować) - rzecz w tym, że każda kolejna wypowiedź generuje kolejne problemy interpretacyjne, czasem mogą być one tak nieistotne, że nie wpływają na jakość dyskusji, ale nie zmienia to faktu, że one tam są i uniemożliwiają pełna realizację naszych intencji (sam przyznałeś, że realizacja odbywa się po stronie odbiorcy).
Czy naprawdę wierzysz w to, że mógłbyś zrozumieć w PEŁNI moje intencje albo że ja mógłbym w PEŁNI zrozumieć Twoje intencje?
Pokaże Ci jeszcze, dlaczego rozróżnienia Searle'a mają niewielką użyteczność dla teoretyków literatury.
OdpowiedzUsuńNa stronie 655 mówi on, że należy odróżnić trzy pytania. (1) Pytanie o konwencjonalne znaczenie przypisane do jakiejś "sequence of sentences". (2) Pytanie o znaczenie mówiącego. (3) Pytanie o znaczenie czytelnika. Według Searle duża część problemów, jakie mają literaturoznawcy, bierze się z tego, że nie uwzględniają tych rozróżnień. Według mnie jednak te rozróżnienia są banałem, który jest dla większości literaturoznawców oczywisty - nie mogą one jednak rozstrzygnąć sporów teoretycznoliterackich. Oto dlaczego (w skrócie i uproszczeniu):
1. Jeden ze sporów dotyczy tego, czy interpretatorzy powinni pytać o znaczenie tekstu (niezależne od autora) czy o intencje autora tekstu. Jest to spór strukturalistów i intencjonistów. Rozróżnienie Searle'a nie może im pomóc, ponieważ spór toczy się właśnie o to, który z członów tego rozróżnienia powinien interesować profesjonalnych interpretatorów.
2. Intencjonista (czyli ktoś, kto stwierdził, że będzie pytał o intencje autora a nie o znaczenie "sequence of sentences") staje przed problemem tego, jak dokładnie zdefiniować te intencje. W jakim sensie rozróżnienie Searle może pomóc takiej osobie? Przecież ona już zastosowała to rozróżnienie i potraktowała jeden z jego członów jako nieinteresujące dla jej praktyki badawczej, kłopot polega na tym, jak dookreślić ten drugi człon.
3. Strukturalista ma inny problem. Jeśli nie chce pytać o intencje autora, a tylko o znaczenie pewnej sekwencji zdań składających się na tekst, to kłopot polega na tym, że te sekwencje mogą przybierać bardzo rożne znaczenia, ponieważ same normy językowe to za mało, aby je dookreślić. Strukturalista ma więc dwa wyjścia. Albo uznać, że tekst jest wieloznaczny albo szukać czegoś, co ograniczy jego wieloznaczność (przy czym, tym czymś nie mogą być intencje autora, bo pytanie o intencja autora odrzucił jako nieinteresujące z perspektywy jego praktyki badawczej). Najczęściej tym czymś jest kontekst macierzysty, czyli kulturowo-społeczno-językowe warunki w ramach których powstał dany tekst. Znowu, dla takiej osoby rozróżnienie Searle'a jest bezużyteczne.
Ale Searle'owi wydaje się, ze przedstawiciele Nowej Krytyki udzielali odpowiedzi na pytanie pierwsze, Knapp i Michaels na pytanie drugie, a Fish na pytanie trzecie. Błąd. Jeśli już trzymać się tych przykładów, to mamy do czynienia nie z nieuwzględnianiem rozróżnień Searle'a, lecz ze sporem o to, który z członów tego rozróżnienia powinien być uprzywilejowany w literaturoznawczej pracy. Ja już pomijam to, że Searle zniekształca omawiane stanowiska (i że w ogóle jego rekonstrukcja teorii literatury jest bardzo amerykanocentryczna, np. tezy Michalesa-Knappa zawsze były traktowane przez literaturoznawców w Europie w najlepszym wypadku jako ciekawostka, w najgorszym jako przykład amerykańskiej ignorancji - przyznam, że nie znam w Polsce ani jednego zwolennika ich tezy).
Jeszcze jedno, zanim odpowiesz (mam nadzieję, że krócej niż w ciągu tygodnia ;) ).
OdpowiedzUsuńJak tak czytam sobie jeszcze raz tekst Searle’a, to nabieram wątpliwości, czy prezentujesz takie samo stanowisko jak on. Dla Ciebie bowiem jest oczywiste, że intencje nie gubią się po drodze, dosyć nonszalancko podchodzisz tez do problemu określenia, co dokładnie wchodzi w skład intencji (o czym świadczy Twoje lekceważenie problemu „intencje wirtualne a intencje aktualne”). Jednak sam Searle wydaje się mieć tu więcej pokory. Pisze on bowiem: “And it is, of course, impossible to correct or prevent all the potential misunderstandings”.
Skoro nie da się zapobiec wszystkim potencjalnym nieporozumieniom, i skoro intencja realizuje się po stronie odbiorcy (a więc nieporozumienie między nadawcą i odbiorcą będzie skutkowało niezrealizowaniem intencji), to jak można z taką pewnością siebie odrzucać tezę o odrywaniu się intencji od nadawcy? A skoro taka możliwość istnieje – tu powtarzam argument Derridy – to znaczy, że z konieczności przynależy do struktury znaków językowych. Nie chodzi o to, że to oderwanie intencji jest konieczne, konieczna jest MOŻLIWOŚĆ tego oderwania (a w przypadku utworów literackich ta możliwość – ze względu na ich skomplikowanie semantyczne – pewnie zawsze będzie się realizować). Ta możliwość wynika z tego, że nigdy nie „zmusisz” znaków językowych do tego, żeby znaczyło tylko to i dokładnie to, co chciałeś, aby znaczyły. A skoro ich nie zmusisz, to zawsze będzie możliwość, że odbiorca do pewnego stopnia inaczej odczyta te znaki, niż Ty byś sobie życzył.
Zdaje się także, że Searle nie ma takiej pewności jak Ty, co jest, a co nie jest składnikiem intencji: “It is a very tricky task to identify meaning intentions precisely”
Swoją drogą mam wątpliwości do tego, jak definiuje on rozróżnienie na sentence meaning i speaker’s meaning. Podaje on przykład zdania “the window is open”. Następnie pisze, że sentence meaning może się różnić od speaker’s meaning, to znaczy dosłowne, słownikowe znaczenie tego zdania może się różnić od tego, jakie znaczenie temu zdaniu chciała nadać osoba, która nim się posłużyła. Zdanie to dosłownie znaczy bowiem, że „jest otwarty przedmiot zwany oknem”, w pewnej sytuacji jednak, nadawcy może chodzić o to, że „otworzyło się okno do dalszych negocjacji”. Różnica ta oczywiście istnieje, ale można by argumentować, iż jest to różnica (1) między zdaniem „the window is open” tak jak się go zazwyczaj używa, a (2) zdaniem „the window is open” tak jak się go używa rzadziej. Mówiąc inaczej, jest to różnica między bardziej typową sytuacją (i bardziej typowymi intencjami) oraz mniej typową sytuacją (i mniej typowymi intencjami), między bardziej typową utterance a mniej typową utterance. Mamy więc dwa rodzaje speaker's meaning – jedno spotykane powszechniej (tak powszechnie, że Searle utożsamił je z sentence meaning) oraz jedno spotykane rzadziej. Od razu zaznaczam, że są to wątpliwości typu Fishowskiego – dla Fisha np. to literal meaning jest podejrzane, dla niego bowiem literal meaning jest nie tyle innym rodzajem znaczenia niż speaker's meaning, co raczej „najbardziej typowym w danej kulturze speaker’s meaning, tak typowym, że często nieświadomie utożsamiamy je ze znaczeniem doslownym”. Bardzo podobnie pisze o tym Tomáš Koblížek (przykład z oknem zapożyczyłem od niego).
Obawiam się, że znowu tydzień, i to licząc od teraz, bo jestem ostatnio zawalony wszystkim możliwym, a jeszcze będę odcięty od internetów przez jakiś czas. Z góry dziękuję za cierpliwość.
OdpowiedzUsuńSpoko, ja w międzyczasie zamieszę pewnie notkę o tym, co mi się nie podoba w filozofii analitycznej na blogu, który współprowadzę z P. Bohuszewiczem (http://tekstywdzialaniu.wordpress.com/). Tak trochę w ramach podsumowania, bo choć jestem jak najbardziej gotów do dalszej dyskusji, to zastanawiam się, czy jesteśmy w stanie zrobić jakieś postępy.
OdpowiedzUsuńNadal czuję się kompletnie nieprzekonany do krytyki ze strony Sarle'a i Twojej. Mówiąc dokładniej, Wasza krytyka byłaby jak najbardziej zasadna, gdyby Fish rzeczywiście głosił, że autor nie miał żadnej intencji przed zinterpretowaniem jego wypowiedzi; gdyby Derrida rzeczywiście uważał, że z faktu, iż dwie osoby mogą użyć tej samej sekwencji słów w dwóch rożnych celach, wynika jakiś głęboki problem; gdyby literaturoznawcy rzeczywiście mieszali ze sobą to, co Searle nazywa znaczeniem mówiącego i znaczeniem zdania itd. Ale moim zdaniem oni takich występków nie popełniają, i, szczerze mówiąc, nie znam żadnej teoretyczki ani żadnego teoretyka literatury, którzy interpretowaliby ich stanowisko tak, jak to robi Searle.
Przepraszam,że tyle to trwało, jakoś nie mogłem się ogarnąć.
OdpowiedzUsuńBo polemizuje z tezą, że intencje są stwarzane przez czytelnika, w tym sensie stwarzane, że autor nie miał żadnych intencji przed interpretacją.
Nie wiem skąd to wziąłeś. Ani Searle, ani ja nie piszemy nic o tym, co Fish sądzi na temat istnienia intencji autora przed interpretacją.
I możesz dowolnie zwalać winę na język Fisha, ale jakoś żadnemu literaturoznawcy do głowy nie przyszło, aby oskarżać Fisha o coś takiego
Bardzo możliwe, ale dlaczego miałoby to być dla mnie (czy Searle'a) problemem? Według mnie eksperci od Fisha to przeważnie tacy sami filozoficzni ignoranci jak sam Fish, a eksperci od Derridy to przeważnie tacy sami filozoficzni ignoranci jak Derrida. Trudno się dziwić, że nie dostrzegają problemów, które wynikają z tej ignorancji.
Swoją drogą, nie widzę niczego "tyleż szokującego, co nieuzasadnionego" w zacytowanym przez Ciebie fragmencie, możesz wskazać konkretne miejsce?
Fish pisze w tym fragmencie, że intencja jest tak samo zależna od rozumienia jak rozumienie od intencji. Jak niby rozumienie ma wpływać na intencję?
Myślę, że Fish stosuje tu tę samą strategię, co Derrida. Searle nazywa tę strategię „from the exciting to the banal and back again”. Czyli: najpierw niezbyt jasno piszemy coś, co wygląda szokująco (rozumienie determinuje intencję, pisanie poprzedza mówienie, nie istnieje nic poza tekstem itp.), a kiedy mamy podać uzasadnienie, to mówimy, że chodziło nam tylko o x, gdzie x jest jakimś totalnym truizmem (tutaj odpowiednio: odbiorca może coś źle zrozumieć, wiele cech języka pisanego to również cechy języka mówionego, wszystko istnieje w takim lub innym kontekście). Następnie, akceptację dla truizmu uznajemy za akceptację szokującego twierdzenia.
Powtarzam raz jeszcze, ta teza jest dla Fisha punktem wyjścia, a nie punktem dojścia.
A jaki jest punkt dojścia?
Mógłbyś pokazać na jakimś jednym przykładzie, jak te podziały rozwiązują konkretne problemy literaturoznawcze?
OdpowiedzUsuńSam sobie wymyśliłeś bardzo dobry przykład z panteistycznym wierszem. Jeśli interesuje Cię znaczenie tekstu rozumianego jako akt mowy, to informacje biograficzne będą jak najbardziej przydatne; jeśli interesuje Cię znaczenie tekstu rozumianego jako pewien ciąg instancji zdań-typów, to informacje biograficzne będą nieistotne.
Tym, co Derrida nieustannie powtarzał jest teza, że znaki językowego tyleż przekazują naszą intencję, co ją zniekształcają. Cytaty z Derridy, które Searle podaje od strony 657 dotyczą tej właśnie tezy. Jaki to ma związek z "free"? Na czym miałoby według Searle albo Ciebie polegać to "free"?
Najprawdopodobniej właśnie na owym zniekształcaniu. Cierpliwie tłumaczysz, że Derrida nie chciał powiedzieć, że wszystkie interpretacje są równie dobre, czy coś w tym stylu, ale to zupełnie zbyteczne, bo Searle niczego takiego Derridzie nie przypisuje.
Ale Searle'owi wydaje się, ze przedstawiciele Nowej Krytyki udzielali odpowiedzi na pytanie pierwsze, Knapp i Michaels na pytanie drugie, a Fish na pytanie trzecie.
Ależ skąd.
Jeśli już trzymać się tych przykładów, to mamy do czynienia nie z nieuwzględnianiem rozróżnień Searle'a, lecz ze sporem o to, który z członów tego rozróżnienia powinien być uprzywilejowany w literaturoznawczej pracy
Searle twierdzi, że literaturoznawcy zazwyczaj nie rozumieją, że istnieją dwa rodzaje znaczenia i że jedno z nich jest determinowane przez intencje (dokładniej: illokucyjne intencje) mówiącego, a drugie nie. Według Searle'a literaturoznawcom zazwyczaj wydaje się, że istnieje jedno znaczenie i spierają się oni co do tego, co to znaczenie determinuje – jedni twierdzą, że m. in. intencje, inni, że nie. Zatem Searle twierdzi, że literaturoznawcy nie uwzględniają wspomnianych rozróżnień – i ma na to konkretne przykłady. Jeśli wg Ciebie jest inaczej, to czekam na konkretne przykłady z Twojej strony.
Jak tak czytam sobie jeszcze raz tekst Searle’a, to nabieram wątpliwości, czy prezentujesz takie samo stanowisko jak on. Dla Ciebie bowiem jest oczywiste, że intencje nie gubią się po drodze,
OdpowiedzUsuńNie wiem, skąd Ci przyszło do głowy, że według mnie „intencje nie gubią się po drodze”. Oczywiście, że się gubią. Problem w tym, że nie zawsze i nie z powodów, o których pisze Derrida. Nie ma tu na pewno różnicy między mną a Searle'em.
dosyć nonszalancko podchodzisz tez do problemu określenia, co dokładnie wchodzi w skład intencji (o czym świadczy Twoje lekceważenie problemu „intencje wirtualne a intencje aktualne”).
Ja nie lekceważę tego problemu, tylko twierdzę, że to pseudoproblem. „Intencje aktualne”, tak jak je scharakteryzowałeś, mają tyle sensu co kwadratowe koła. O ile oczywiście nie są tożsame z „wirtualnymi”.
A skoro taka możliwość istnieje – tu powtarzam argument Derridy – to znaczy, że z konieczności przynależy do struktury znaków językowych.
No właśnie nie. Tzn. w pewnym luźnym sensie można powiedzieć, że wszystko, co ma jakikolwiek związek z językiem „przynależy do struktury znaków językowych”, łącznie z możliwością jąkania się i z możliwością popełniania błędów ortograficznych. Ale w argumencie (łaskawie rzecz ujmując) z iterowalności Derridy chodzi moim zdaniem o coś zupełnie innego. Banalne twierdzenie o możliwości pomyłki czy niepełnego odczytania to jedno, argument z iterowalności to drugie.
Nie chodzi o to, że to oderwanie intencji jest konieczne, konieczna jest MOŻLIWOŚĆ tego oderwania (a w przypadku utworów literackich ta możliwość – ze względu na ich skomplikowanie semantyczne – pewnie zawsze będzie się realizować). Ta możliwość wynika z tego, że nigdy nie „zmusisz” znaków językowych do tego, żeby znaczyło tylko to i dokładnie to, co chciałeś, aby znaczyły. A skoro ich nie zmusisz, to zawsze będzie możliwość, że odbiorca do pewnego stopnia inaczej odczyta te znaki, niż Ty byś sobie życzył.
To jest banał, który przedstawiasz tu od jakiegoś czasu na różne sposoby. Według mnie Derrida próbuje czasem przeskoczyć od tego banału do kuriozalnej tezy o iterowalności i jej konsekwencjach. Ale nawet jeśli nie mam racji, to banał pozostaje banałem, w obu wypadkach Derrida nie ma nic mądrego do powiedzenia.
Różnica ta oczywiście istnieje, ale można by argumentować, iż jest to różnica (1) między zdaniem „the window is open” tak jak się go zazwyczaj używa, a (2) zdaniem „the window is open” tak jak się go używa rzadziej. Mówiąc inaczej, jest to różnica między bardziej typową sytuacją (i bardziej typowymi intencjami) oraz mniej typową sytuacją (i mniej typowymi intencjami), między bardziej typową utterance a mniej typową utterance.
Można tak argumentować, póki się nie znajdzie wyrażeń, których bezsprzecznie częściej używa się metaforycznie niż dosłownie. A nie jest to chyba bardzo trudne. Ile razy np. słyszałeś „Szlag mnie zaraz trafi” w niemetaforycznym użyciu?
Czy naprawdę wierzysz w to, że mógłbyś zrozumieć w PEŁNI moje intencje albo że ja mógłbym w PEŁNI zrozumieć Twoje intencje?
OdpowiedzUsuńZ całą pewnością intencje autorów przeróżnych wypowiedzi są często odczytywane w sposób błędny czy niepełny. Nie znam nikogo, kto by się z tym nie zgadzał. Różnica między Searle'em a Derridą nie polega na tym, że według Searle'a intencje można zawsze poprawnie czy w pełny sposób odczytać. Polega ona na tym, że Derrida twierdzi, że (1) nigdy nie dochodzi do pełnego odczytania intencji i że (2) wynika to z samej natury języka, a konkretnie z czegoś, co nazywamy iterowalnością. Searle twierdzi, że (1') często dochodzi do pełnego odczytania intencji i że (2') kiedy nie dochodzi, to nie z powodu iterowalności, tylko z dość oczywistych powodów, które wymieniłem zarówno ja, jak i Ty.
Myślę, że to jest zasadnicza kwestia w całej tej naszej wymianie zdań. Pytałem już o to poprzednio, ale nie odpowiedziałeś. Chciałbym więc przede wszystkim wiedzieć, czy zgadzasz się, że Derrida twierdzi (1) i (2). Następnie chciałbym wiedzieć, czy wg Ciebie Searle źle rozumie (2). Z tego co piszesz wynika, że Searle i ja nie rozumiemy, co to jest ta iterowalność i w jaki sposób uniemożliwia ona pełne odczytanie intencji. Jeśli zgadzasz się, że Derrida twierdzi (1) i (2), ale że nie rozumiemy iterowalności, to musisz napisać coś więcej na ten temat. Co to w takim razie jest iterowalność wg Derridy i w jaki sposób uniemożliwia?
"Nie wiem skąd to wziąłeś. Ani Searle, ani ja nie piszemy nic o tym, co Fish sądzi na temat istnienia intencji autora przed interpretacją."
OdpowiedzUsuńNo tu to już sobie trochę jaja robisz i tym samym odmawiasz poważnej dyskusji na ten temat. Na s. 656 Searle twierdzi, polemizując z Fishem, że istnienie jego intencji nie jest w żaden sposób zależne od zrozumienia bądź niezrozumienia tych intencji przez czytelnika. Skoro Searle polemizuje z tą tezą, to jasne jest, że przypisuje wyznawanie tej tezy Fishowi. I żeby było jasne to Searle na przestrzeni dwóch zdań przeskakuje od problemu interpretacji do problemu rozumienia - zrównując te dwie rzeczy ze sobą. Spójrz na cztery ostatnie zdania przedostatniego akapitu na s. 656.
"Bardzo możliwe, ale dlaczego miałoby to być dla mnie (czy Searle'a) problemem? Według mnie eksperci od Fisha to przeważnie tacy sami filozoficzni ignoranci jak sam Fish, a eksperci od Derridy to przeważnie tacy sami filozoficzni ignoranci jak Derrida".
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś jest na tyle zarozumiały, że wydaje mu się, iż potrafi na podstawie kilku fragmentów zrozumieć daną koncepcję lepiej niż eksperci w danej dziedzinie, to generalnie niewiele rzeczy jest dla niego problemem.
"Sam sobie wymyśliłeś bardzo dobry przykład z panteistycznym wierszem. Jeśli interesuje Cię znaczenie tekstu rozumianego jako akt mowy, to informacje biograficzne będą jak najbardziej przydatne; jeśli interesuje Cię znaczenie tekstu rozumianego jako pewien ciąg instancji zdań-typów, to informacje biograficzne będą nieistotne".
OdpowiedzUsuńTen fragment pokazuje, jak bardzo nie rozumiesz problemu i jak strasznie naiwne jest Twoje rozumienie interpretacji. Ten podział niewiele daje. Np. nawet jeśli interesuje Cię znaczenie nadane danemu tekstowi przez autora, to nie rozstrzyga to jeszcze tego, czy należy uwzględniać informacje biograficzne. Możesz wiedzieć, że w roku X Mickiewicz był zakochany w Y i stąd zinterpretować na podstawie tej informacji biograficznej wszystkie wiersze o tematyce miłosnej z tego okresu jako wyznanie miłości do Y. I może to być duży błąd, bo równie dobrze Mickiewicz mógł po prostu realizować pewną konwencję, która była bez związku z jego uczuciami. Dlatego wielu teoretyków twierdzi, że nie powinniśmy uwzględniać informacji biograficznych, bo prowadzą one do bardzo naiwnych i uproszczonych odczytań, nie uwzględniając tego, że autor zawsze przybiera pewną maskę, gdy pisze swoje utwory. Tego typu szczegółowych problemów jet masa, więc Searle ze swoimi prościutkimi rozróżnieniami może co najwyżej wywołać salwy śmiechu.
Ja nie lekceważę tego problemu, tylko twierdzę, że to pseudoproblem. „Intencje aktualne”, tak jak je scharakteryzowałeś, mają tyle sensu co kwadratowe koła. O ile oczywiście nie są tożsame z „wirtualnymi”.
OdpowiedzUsuńPo prostu nie rozumiesz rzeczy, która dla większości teoretyków jest jasna. raz jeszcze spróbuję Ci to wytłumaczyć. Przypuśćmy, że chcesz przy pomocy określonej sekwencji znaków znaków przekazać trzy myśli (A, B i C), ale czytelnicy są w stanie odczytać tylko dwie z nich (A, B) - powody mogą być rożne, np. Twoja nieudolność w przekazywaniu własnych intencji. Tym sposobem masz ładną różnicę między intencją wirtualną, która składała się z A,B i C i intencją aktualną, która składa się z A i B.
Nie wiem, gdzie tu widzisz kwadraturę koła.
"Ależ skąd".
OdpowiedzUsuńAleż tak.
"Można tak argumentować, póki się nie znajdzie wyrażeń, których bezsprzecznie częściej używa się metaforycznie niż dosłownie. A nie jest to chyba bardzo trudne. Ile razy np. słyszałeś „Szlag mnie zaraz trafi” w niemetaforycznym użyciu?"
OdpowiedzUsuńPrzecież to w żaden sposób nie podważa mojego argumentu, bo on nie jest skierowany przeciwko tezie, że pewnych sekwencji słów używany się częściej w znaczeniu X niż w znaczeniu Y.
Jeśli chodzi o iterowalność, to trzeba przede wszystkim odróżnić filozoficzne tezy Derridy od tego, co wyciągają z nich teoretycy literatury. Jeśli chodzi o teoretyków i o TEKSTY LITERACKIE, to tak (1) nigdy nie dochodzi do PEŁNEGO odczytania intencji (zresztą jest to pogląd, z którym zgadzają się pewnie także ci literaturoznawcy, którym daleko do Derridy i jego zwolenników), (2) wynika to z natury znaków językowych. Najważniejsza jest jednak konsekwencja, jaką wyciągają z tego dekonstrukcjoniści, a brzmi ona najogólniej tak: zadaniem interpretatora nie jest ani badanie intencji autora, ani znaczenia tekstu (znaczenia nabytego na mocy konwencji językowych), tylko badanie napięcie między tym, co autorowi udało się przekazać za pomocą danych znaków a tym, czego nie udało mu się przekazać. Searle nie podaje ani jednego argumentu, dlaczego takie badania miałyby być głupie, absurdalne, itp.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o samego Derridę, to go interesują nie tyle konkretne akty mowy, ale to jakie miejsce w ramach teorii zajmują takie pojęcia jak intencje, znak itd. Nie wiem, czy byłby on gotów mówić o tym, że "zawsze" i "nigdy", wiem, że chce on wyciągnąć konsekwencje z faktu, że możliwość zgubienia intencji wynika z samej struktury znaków, to znaczy wynika ona z ich głównej funkcji - odrywania się od nadawcy i jego aktów świadomości w celu przekazania znaczenia odbiorcy .
W ogóle Searle ma problem z rozróżnieniem porządku teorii i praktyki w swojej polemice z Derridą.
Zaczyna on swój tekst od ustosunkowania się to tezy Derridy "It is impossible or illegitimate to form a philosophical concept outside this logic of all or nothing".
Searle pisze tak: "I pointed out that it is not necessarily an objection to conceptual analysis, or to a distinction, that there are no rigorous or precise boundaries to the concept analyzed or the distinction being drawn. It is not necessarily an objection even to theoretical
concepts that they admit of application more or less."
Ale Derrida ma pełną świadomość tego, że nawet Searle wie, iż w konkretnych przypadkach pewne teoretyczne pojęcia mogą mieć lepsze lub gorsze zastosowanie albo że pewne przypadki nie podpadają pod daną opozycję. Derrida twierdzi jedynie, że każda opozycja terminologiczna, np. znaczenie tekstu i znaczenie intencji, na poziomie teoretycznym jest podporządkowana logice wszystko albo nic. Jeśli ktoś wprowadza w swoje teorii rozróżnienie na A i B, to dzieli dane uniwersum na dwie części, mówi "albo A, albo B", a że potem dodaje "Ale oczywiście w konkretnych przypadkach może zdarzyć się coś pomiędzy A i B" nie zmienia tego faktu. Takie pojęcia jak iterowalnośc służą Derridzie temu, żeby już na poziomie teorii nie wprowadzać logiki wszystko albo nic. W przypadku iterowalności polega to na tym, że zawiera ona w sobie zarówno to, co intencjonalne, jak i to co poza-intencjonalne.
"Searle twierdzi, że literaturoznawcy zazwyczaj nie rozumieją, że istnieją dwa rodzaje znaczenia i że jedno z nich jest determinowane przez intencje (dokładniej: illokucyjne intencje) mówiącego, a drugie nie. Według Searle'a literaturoznawcom zazwyczaj wydaje się, że istnieje jedno znaczenie i spierają się oni co do tego, co to znaczenie determinuje – jedni twierdzą, że m. in. intencje, inni, że nie. Zatem Searle twierdzi, że literaturoznawcy nie uwzględniają wspomnianych rozróżnień – i ma na to konkretne przykłady. Jeśli wg Ciebie jest inaczej, to czekam na konkretne przykłady z Twojej strony".
OdpowiedzUsuńPodaje przykłady koncepcji, które w literaturoznawstwie mają największa nośność.
(1) Umberto Eco w Lector in Fabula wprowadza rozróżnienie na intencję autora i intencję tekstu (znaczenie tekstu powstałe w wyniku jego relacji do konwencji kulturowych), argumentując dlaczego literaturoznawców powinno interesować to drugie.
(2) Eric Hirsch w Validity of Interpretation wprowadza rozróżnienie na konwencjonalne znaczenie tekst i intencję słowną tekstu, argumentując dlaczego literaturoznawcy powinni interesować się tym drugim.
(3) Richard Rorty w Tekstach i grudkach wprowadza kilka rodzajów pytań, jakie może zadać interpretator (co chciał przekazać autor tekstu? co znaczy dany tekst w odniesieniu do kontekstu macierzystego itd?) argumentując na rzecz tezy, dlaczego z filozoficznego punktu widzenia wszystkie te pytania są równie uzasadnione).
Masz zatem co najmniej trzy koncepcje, którym nie można zarzucić ignorowania rozróżnień proponowanych przez Searle'a. Rozróżnienie to ignorują dekonstrukcjoniści, ale nie w tym sensie, że sobie nie zdają z niego sprawy, ale w tym sensie, że zamiast wyboru albo-albo (albo badamy intencję, albo badanym konwencjonalne znaczenie niezależne od intencji), wola badać napięcie między obydwoma tymi elementami.
"Fish pisze w tym fragmencie, że intencja jest tak samo zależna od rozumienia jak rozumienie od intencji. Jak niby rozumienie ma wpływać na intencję?"
OdpowiedzUsuńPrzecież Fish wyraźnie pisze, że w jego tekście interesuje go "struktura doświadczenia czytelnika". Z punktu widzenia czytelnika jest jasne, jak rozumienie wpływa na intencję. Jeśli rozumiem Twoją wypowiedź a taki to a taki sposób, to jednocześnie wyrabiam sobie takie to a takie wyobrażenie Twoje intencji, która stała za tą wypowiedzią.
To całe gadanie o poruszaniu się między kuriozalnością a banalnością wynika z waszego (Ty, Searle i paru innych zarozumiałych analityków :) ) sposobu czytania. najpierw wyciągacie z kontekstu jakieś zdanie (jak gdyby jakiekolwiek zdanie poza kontekstem mogło być dowodem) i twierdzicie na tej podstawie, że ktoś wyznaje kuriozalną tezę. A gdy się wam wytłumaczy, że ta kuriozalna teza powstaje w wyniku kuriozalnego sposobu waszej lektury, to zmieniać front i zaczynacie oskarżać danego autora o banalność, co najczęściej odbywa się w ten sposób, że zupełnym milczeniem zbywacie konsekwencje danej tezy. Na przykład ty ani razu nie odniosłeś się do tego, ż konsekwencja "banałów" Derridy jest to, że interpretator powinien śledzić napięcie miedzy tym, co udało się autorowi powiedzieć, a tym, co "mów" tekst niezależnie od niego.
Jeszcze raz przepraszam za wszelkie literówki, ale odpisuję na gorąco, bo (1) nie mam aż tyle czasu, żeby siedzieć nad komentarzami na blogu, (2) blog ma bardzo wiele wad, ale jedną z jego zalet jest dynamika dyskusji, stąd staram się odpisywać jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńAha, ponieważ nie odniosłeś się do pewnego fragmentu, który uważam za istotny, wklejam go raz jeszcze. I pytam: jak rozróżnienia Searle pomagają rozwiązać poniższe problemy?
OdpowiedzUsuń1. Jeden ze sporów dotyczy tego, czy interpretatorzy powinni pytać o znaczenie tekstu (niezależne od autora) czy o intencje autora tekstu. Jest to spór strukturalistów i intencjonistów. Rozróżnienie Searle'a nie może im pomóc, ponieważ spór toczy się właśnie o to, który z członów tego rozróżnienia powinien interesować profesjonalnych interpretatorów.
2. Intencjonista (czyli ktoś, kto stwierdził, że będzie pytał o intencje autora a nie o znaczenie "sequence of sentences") staje przed problemem tego, jak dokładnie zdefiniować te intencje. W jakim sensie rozróżnienie Searle może pomóc takiej osobie? Przecież ona już zastosowała to rozróżnienie i potraktowała jeden z jego członów jako nieinteresujące dla jej praktyki badawczej, kłopot polega na tym, jak dookreślić ten drugi człon.
3. Strukturalista ma inny problem. Jeśli nie chce pytać o intencje autora, a tylko o znaczenie pewnej sekwencji zdań składających się na tekst, to kłopot polega na tym, że te sekwencje mogą przybierać bardzo rożne znaczenia, ponieważ same normy językowe to za mało, aby je dookreślić. Strukturalista ma więc dwa wyjścia. Albo uznać, że tekst jest wieloznaczny albo szukać czegoś, co ograniczy jego wieloznaczność (przy czym, tym czymś nie mogą być intencje autora, bo pytanie o intencja autora odrzucił jako nieinteresujące z perspektywy jego praktyki badawczej). Najczęściej tym czymś jest kontekst macierzysty, czyli kulturowo-społeczno-językowe warunki w ramach których powstał dany tekst. Znowu, dla takiej osoby rozróżnienie Searle'a jest bezużyteczne.