poniedziałek, 27 maja 2013

Analityczna kanalia (I)


Odkryłem niedawno mema Scumbag Analytic Philosopher i trochę się pośmiałem, a trochę zaniepokoiłem, a trochę też pokręciłem nosem. Zaniepokoiłem się, bo kilka z tych tekstów to mogłyby być dość celne zarzuty pod moim adresem, a pokręciłem nosem, bo większość z nich jednak nie wydaje mi się zbyt celna, a tu i tam się z nimi spotykam. Postanowiłem więc trochę je tu pokomentować.

Nie jestem pewien, czy wierzę w niezdeterminowanie przekładu, ale jestem z zasady całkiem otwarty na każdy relatywizm, choćby nie wiadomo, jak na pierwszy rzut oka kuriozalny, o ile tylko jest w miarę jasno sformułowany i uzasadniony. Na tym polega zasadnicza różnica między relatywizmem Quine'a a wszystkimi postmodernistycznymi relatywizmami, z jakimi miałem do czynienia.

Patrz wyżej.

Ostatnio skłaniam się do poglądu, że nie ma żadnego hard problem of consciousness.

Bo działała.

Stara autora tego mema sekretnie kocha Žižka.

Ignoruję Heideggera nie dlatego, że antysemita, tylko dlatego, że to pretensjonalny bełkot. Poza tym ciężko porównywać karierę w NSDAP Heideggera z antysemickimi uwagami Fregego. Z drugiej strony kto wie, co by wyrosło z Fregego, gdyby urodził się trochę później. Z trzeciej strony kto wie, co by ze mnie wyrosło, gdybym urodził się trochę wcześniej i w Niemczech. W każdym razie nigdy nie rozumiałem skreślania filozofów ze względu na dziwne poglądy spoza ich dziedziny.
Poza tym – ale hańba, edytor podkreśla mi Fregego i Quine'a, a nie podkreśla Heideggera i Žižka, koniec wszystkiego jest blisko.

Chyba nie rozumiem. Że niby Chomsky? (przynajmniej Chomskiego nie podkreślił)

Nie mam Maca, więc aż tak groteskowo to nie wygląda, ale nie mam też złudzeń co do warunków pracy w montowniach Della. Czy są w ogóle jakieś komputery fair-trade, czy coś w tym stylu?

Robiłem tak, ale wyrosłem.

E, to chyba bardziej pasuje do Scumbag Continental Philosopher. Ale SCP mnie już aż tak nie bawi. Niby śmieszny jest np. ten o tym, że zarzuty są wytworem kapitalizmu, albo ten o tym, że logiczna spójność jest wytworem patriarchatu, ale jednak odgrzewany kotlet. Drwienie z filozofii kontynentalnej w internecie to było modne z sześć-siedem lat temu, kiedy pojawił się generator pomo-zdań i generator pomo-esejów. Generatorów SCP raczej nie przebija. "The linguistic construction of history as such opens a space for the discourse of the gendered body."

Ktoś tu nie rozumie albo ducha w maszynie, albo mózgu w naczyniu, albo jednego i drugiego, że widzi jakąś sprzeczność.

Nie mam nic przeciwko metaforom w filozofii, jeśli pomagają zrozumieć argument. Metafory w kontynentalnej filozofii najczęściej ani nie pomagają nic zrozumieć, ani nie sprawiają, że przyjemnie się to czyta – i stąd pewnie hasło o złej literaturze.

Część druga nastąpi.

środa, 22 maja 2013

Zabójcza efektywność wolnego rynku



Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio słuchałem dyskusji na temat gospodarki, w której nie padłoby z ust jakiegoś tzw. eksperta, że wolny rynek (po cichu utożsamiany w takich dyskusjach praktycznie zawsze z kapitalistycznym wolnym rynkiem) jest dobry, a państwowa ingerencja niedobra, a to dlatego, że tylko wolny rynek zapewnia wydajność, efektywność i nic się na nim nie marnuje. Ciężko o popularniejszą ekonomiczną kliszę. Jak pisze ekonomista Stephen LeRoy:

Najważniejsze twierdzenie teorii ekonomicznej mówi, że, ogólnie rzecz biorąc, konkurencja rynkowa, która jest względnie (choć nie całkowicie) wolna od sterowania przez rząd lepiej sobie radzi z alokacją zasobów od gospodarki, w której rząd odgrywa dominującą rolę.
[to i następne tłumaczenia moje]

Brzmi to całkiem sensownie: każdy przyzna, że wydajność, efektywność czy lepsza alokacja zasobów są czymś dobrym, a skoro ekonomiści odkryli, że wolny rynek bardziej sprzyja tej efektywności, to chyba jasne, że wszyscy powinniśmy pragnąć wolnego rynku. Problem tylko w tym, że tak naprawdę ani ekonomiści nie odkryli, ani efektywność nie musi być niczym fajnym.
„Efektywność” czy „lepsza alokacja zasobów” mogą brzmieć atrakcyjnie, ale to bardzo wieloznaczne pojęcia. Efektywność w czym dokładnie? Alokacja lepsza dla kogo i pod jakim względem? Okazuje się, że przez efektywność ekonomiści rozumieją najczęściej tzw. optymalność/optimum Pareto (Cały czas nie wiem jak odmieniać: Pareto? Pareta? Parety? Zostanę przy tym pierwszym, bo chyba najczęstsze). Optymalność Pareto to taka sytuacja, w której nie możemy poprawić niczyjej sytuacji, żeby jednocześnie nie pogorszyć sytuacji kogoś innego. Nie możemy nikomu dać jakiegoś dobra (czegokolwiek, czego ten ktoś pragnie), żeby nie odebrać jakichś dóbr komuś innemu. Sytuacja, w której możemy to zrobić, nie jest optymalna w sensie Pareto. Dogodzenie jakiejś osobie (lub osobom) przy nienaruszeniu potrzeb pozostałych nazywa się korzyścią w sensie Pareto (Pareto improvement).
Ekonomiści zazwyczaj twierdzą, że rynkowa konkurencja prowadzi do serii takich korzyści i zbliża społeczeństwo do stanu optymalnego w sensie Pareto. Jest na to matematyczny dowód, który wymyślili w latach pięćdziesiątych Kenneth Arrow i Gérard Debreu. Dowód ten jest jednak oparty na pewnych założeniach: że wszystko jest urynkowione, a zatem nie istnieją efekty zewnętrzne, że wszyscy uczestnicy wymiany mają pełne i prawdziwe informacje, że nie ma monopolistów, że nie istnieją koszty transakcji, że funkcje użyteczności poszczególnych ludzi nie są ze sobą powiązane.
Są to oczywiście założenia z kosmosu. W realnym świecie zawsze mamy do czynienia np. z jakimiś efektami zewnętrznymi (używając podręcznikowego przykładu: kiedy osoba A sprzedaje samochód osobie B, wpływa to też na osobę C, bo więcej jest zanieczyszczenia, hałasu, drogi są bardziej zapchane itp.), zawsze mamy do czynienia z niepełnymi i błędnymi informacjami uczestników rynkowej wymiany itd. W latach osiemdziesiątych Joseph Stiglitz i Bruce Greenwald spróbowali stworzyć model, który bierze pod uwagę efekty zewnętrzne i niepełność informacji i wyszło im, że coś takiego nie będzie już prowadziło do optymalności Pareto.
W trochę inny sposób efektywność wolnego rynku próbował uzasadniać Friedrich Hayek: dla niego niepełność, subiektywność i rozproszenie informacji nie były problemem, tylko przeciwnie, przesłanką argumentu za efektywnością. Nie do końca tylko wiadomo, co Hayek przez tę efektywność rozumiał – posługuje się on dość mętnymi frazami typu „racjonalny porządek ekonomiczny”. Jedni ekonomiści uważają, że chodziło mu o optymalność Pareto, a inni, że wcale nie. Można mieć do argumentu Hayeka kilka poważnych zastrzeżeń, ale żeby był sens w ogóle się nimi zajmować, to wypada najpierw ustalić, czy w ogóle wolnorynkowa efektywność musi być czymś społecznie czy moralnie pożądanym.
Kiedy się bliżej przyjrzeć, to okaże się, że optymalność Pareto niczym takim być nie musi. Ekonomista Itzhak Gilboa (link powyżej) wyjaśnia to na prostym przykładzie:

Wyobraźmy sobie, że mamy bochenek chleba do podziału między dwiema osobami i że obie osoby interesuje tylko, żeby dostać jak najwięcej. W takich warunkach każdy podział bochenka będzie optymalny w sensie Pareto. Jedna osoba może dostać cały bochenek, a druga umrzeć z głodu – i będzie to alokacja optymalna w sensie Pareto.

Nieoptymalna będzie tylko wtedy, kiedy część się zmarnuje – kiedy np. każda osoba chce zjeść tylko pół bochenka, a cały bochenek trafi do jednej z nich. Trzeba jednak zastrzec, że osobie, która dostanie cały bochenek, musi wtedy autentycznie w żaden sposób nie zależeć na połowie, która się zmarnuje. Kiedy np. będzie miała ochotę zrobić z tej połowy chlebowe kulki i rzucać nimi dla hecy w przechodniów – będziemy mieli optymalność Pareto. Kiedy okaże się, że jest sadystą i lubi patrzeć, jak druga osoba skręca się z głodu – będziemy mieli optymalność Pareto. Każda fanaberia, każdy kaprys i każda sadystyczna żądza liczy się tutaj tak samo jak jakakolwiek inna potrzeba.
Raczej nie lepiej wygląda to z „racjonalnym porządkiem ekonomicznym” Hayeka, czymkolwiek on dokładnie jest. Hayek nawet nie próbuje ukrywać, że w warunkach nieskrępowanej konkurencji niektórzy ludzie nie będą mieli co jeść ani gdzie mieszkać (o dostępie do edukacji czy opieki zdrowotnej nie wspominając) i opowiada się w związku z tym za gwarantowanym dochodem minimalnym dla każdego. Ilu będzie takich, którzy będą mogli przeżyć tylko dzięki temu dochodowi, jakie w ogóle grupy społeczne będą mogły zaspokoić jakie potrzeby – tego już Hayek, o ile mi wiadomo, nie precyzuje. Nawet jeśli wziąć jego argument za dobrą monetę (nie wydaje mi się, że należy, ale powiedzmy) i przyjąć, że państwowa ingerencja zawsze będzie prowadzić do jakiegoś marnotrawstwa, to nie wiadomo, o jaką skalę marnotrawstwa może chodzić i od czego może ona zależeć. Bez tego trudno w ogóle odgadnąć, dlaczego konkretna osoba (zwłaszcza taka nie będąca akurat kapitalistą), ani dlaczego całe społeczeństwo miałoby chcieć jak najszerszej rynkowej konkurencji.
Wracając jeszcze do optymalności Pareto – jej pozorny urok, twierdzi Gilboa, wynika trochę z tego, że intuicyjnie nie kojarzymy słowa „optymalny” z tzw. porządkiem częściowym. Wydaje się nam oczywiste, że rozwiązanie optymalne musi być co najmniej tak samo dobre jak jakiekolwiek inne. Relacja dominacji w sensie Pareto jest jednak porządkiem częściowym, co oznacza, że niektórych rozwiązań nie da się tutaj porównać:

Jest możliwe, że rynek poprowadzi nas do punktu x [wszystkie dobra jakiegoś rodzaju trafiają w jedne łapy, reszta nic nie dostaje – przyp. TH], kiedy to zacznie nam zależeć na równości i będziemy chcieli zrobić transfer od osoby 1 do osoby 2. Jeśli ten transfer polega na opodatkowaniu, to zazwyczaj okazuje się, że traci się optymalność Pareto. Możemy w ten sposób dojść do punktu takiego jak y [każdy dostaje po równo, przy czym jakaś część dóbr się marnuje – przyp. TH]. Nie będzie to jednak wcale oznaczać zgody przeciwko takiemu transferowi. Nie będzie prawdą, że pierwszy z tych punktów dominuje w sensie Pareto (Pareto-dominates) nad punktem drugim, pomimo że pierwszy jest optymalny w sensie Pareto, a drugi nie.

Inaczej mówiąc: nawet, jeśli wszyscy się zgodzimy, że skoro możemy dogodzić jednej osobie nie szkodząc jednocześnie innym, to zawsze należy to zrobić – w żaden sposób nie wynika z tego, że nie powinniśmy próbować zaszkodzić jednym, żeby dogodzić drugim, nawet kosztem utraty optymalności.
W realnym świecie są tysiące powodów, dla których możemy tego chcieć. Możemy np. uznać, że czyjeś pragnienie posiadania nowego jachtu jest jednak mniej ważne od pragnienia wielu osób, by pracować krócej niż 15 godzin na dobę. Możemy uznać, że ważniejsze są pragnienia, które istnieją niezależnie od okoliczności (jedzenia, bezpieczeństwa itd.) od pragnień, które mogą zniknąć, kiedy trochę zmodyfikuje się porządek społeczny (takich jak, powiedzmy, pragnienie posiadania służby). Byłoby oczywiście bardzo miło, gdyby się dało zaspokoić je wszystkie jednocześnie, ale nic nie wskazuje na to, że się da.
Kiedy słyszymy hasła takie jak „efektywność”, „wydajność”, „optymalność” i „racjonalność”, to zaraz intuicyjnie wyobrażamy sobie sytuację, w której panuje dobrobyt i przynajmniej te najbardziej podstawowe potrzeby większości są zaspokajane. Tymczasem efektywność, o której mówią ekonomiści, może oznaczać sytuację, w której jedna osoba pławi się w bogactwie, a cała reszta nie ma co jeść. Ciężko powiedzieć, co jest fajnego w takiej efektywności i co jest fajnego w wolnym rynku, jeśli do czegoś takiego prowadzi.

piątek, 17 maja 2013

Bez komentarza, 18.04. - 15.05.2013

The Possible Worlds Hedgehog: Richard Marshall interviews Robert Stalnaker. 
Poll Results: Who are the most significant moral philosophers in the history of Western philosophy? 
Lives of the Moral Saints: An Interview with Larissa MacFarquhar.
R. P. Wolff: I've been thinking. 
J. Schuessler: Philosophy That Stirs The Waters. 
E. Selinger: Facebook Home Propaganda Makes Selfishness Contagious.
A. Lopez: Social Networking and the Death of the Internet.
D. Cromwell: You Say What You Like, Because They Like What You Say.
A. Pruss: A Copenhagen story about the problem of suffering before human sin.
T. Barkawi: The neoliberal assalut on academia.
T. Lombroso: The Ironic Success of Experimental Philosophy.
P. Cannon: Kant at the Bar: Transcendental Idealism in Daily Life.
Without Concepts: Richard Marshall interviews Edouard Machery.
J. Wolff: How philosophy could help Iain Duncan Smith.
P. Singer: Weigh More, Pay More.
E. Schwitzgebel: A Two-Seater Homunculus. 
R. Joyce: Evolution of Morality. (fragment)
R. Joyce: Moral Anti-Realism.
R. Zimmerman: Living with Uncertainty. The Moral Significance of Ignorance. (fragment)
F. A. Hayek: The Use of Knowledge in Society. (pdf) 
F. Adams, A. Steadman: Intentional action in ordinary language: core concept or pragmatic understanding? (pdf)
J. Knobe: Intention, intentional action and moral considerations. (pdf)
J. Horvath: How (not) to react to experimental philosophy.
John Searle's homunculus announces phased retirement.
Scumbag Analytic Philosopher.

środa, 1 maja 2013

Instynktowni marksiści

Chomsky: "The Business Elites ... Are Instinctive Marxists" by Keane Bhatt, "truthout" 19.11.2010.


Jeżeli wiercimy jedną dziurę, ryzyko jest ogromne. Ale jeśli mamy ich sto, wystarczy dziesięć, w których coś się znajdzie. Wtedy ryzyko praktycznie spada do zera.

Powiedział tak niedawno w rozmowie z Gazetą Wyborczą Jan Kulczyk i trudno o lepszą ilustrację tezy o tym, jak to kapitaliści dużo zarabiają, bo ponoszą duże ryzyko. Muszę przyznać, że kiedy czytam wypowiedzi praktyków kapitalizmu, to częściej się zgadzam, niż kiedy czytam wypowiedzi teoretyków w postaci różnych komentatorów i ekonomistów z Centrum im. Adama Smitha. Kapitaliści, zwłaszcza ci najbogatsi, jakby inaczej rozumieją, jak kapitalizm funkcjonuje. Warren Buffett mówi np. coś takiego:

W porządku, istnieje walka klas. Ale to moja klasa, klasa bogatych, prowadzi tę wojnę. I to my wygrywamy.

Okazuje się, że Noam Chomsky ma podobne wrażenie:

Myślę, że było dla niego [Marksa] oczywiste, że elity są w gruncie rzeczy marksistowskie – wierzą w analizę klasową i wierzą w walkę klas. A w społeczeństwie naprawdę kontrolowanym przez biznes, takim jak Stany Zjednoczone, elity biznesu są głęboko zaangażowane w walkę klasową i cały czas w niej uczestniczą. Oni to rozumieją, są instynktownymi marksistami. Nie muszą do tego czytać Marksa.

Nie jestem pewien, czy „marksiści” to nie za dużo powiedziane, marksizm to w końcu dużo więcej niż walka klas: materializm dialektyczny, socjalizm naukowy, laborystyczna teoria pracy, teoria kryzysów, teoria alienacji itd. Nie wydaje mi się, żeby elity w ogóle dobrze to wszystko znały, a co dopiero w to wierzyły. Zgodziłbym się jednak z Chomskym w tym, że grube ryby kapitalizmu najwidoczniej nie wierzą w całą tę neoliberalną mitologię, mówiącą o harmonii interesów tzw. pracodawców i pracobiorców, o tym, że kiedy tylko obniżymy bogatym podatki i zniesiemy bariery w prowadzeniu biznesu, to bogaci zrobią wszystkim dobrze, o sprawiedliwej kapitalistycznej nagrodzie za ciężką pracę, talent, albo ryzyko, o lepszej wydajności prywatnych firm, o racjonalnych konsumentach, o tym, że pieniądze są zawsze najlepszą motywacją, więc jeśli podniesiemy prezesowi zarobki z miliona do trzech milionów, to będzie nam trzy razy lepiej prezesował itd.
Chomsky twierdzi, że kiedy czyta się teksty pisane raczej przez elitę dla elity – jak Wall Street Journal czy Financial Times – to można zauważyć, że walka klas i wyzysk nie są tam takim tabu, jak w gazetach dla szerokiego odbiorcy. Marzy mi się, żeby ktoś zrobił badania porównujące ilość neoliberalnych dogmatów w prasie biznesowej i prasie powszechnej (a może ktoś już zrobił?). Mógłbym coś postawić, że w tej pierwszej będzie ich znacząco mniej – wiara w te historie może tylko przeszkadzać w prowadzeniu biznesu.