poniedziałek, 29 lutego 2016

Czy Mahomet poleciał do nieba na skrzydlatym koniu?



Po ostatnim wpisie na temat biblijnych mądrości kilka osób pytało, dlaczego tak się czepiam tego Dawkinsa. Postram się wyjaśnić na przykładzie. Niedawno Mehdi Hasan (swoją drogą jeden z ciekawszych brytyjskich dziennikarzy) zaprosił Dawkinsa na debatę w Oksfordzie na temat wiary w Boga i domniemanych pożytków z niej płynących. Doszło tam do takiej wymiany zdań:

Dawkins: Jeśli naprawdę wierzysz, że Mahomet poleciał do nieba na skrzydlatym koniu... To przekonanie jest antynaukowe.
Hasan: Być może to nieprawda...
Dawkins: To jest nieprawda.
[śmiech publiczności]
Hasan: Skąd wiesz, że to nieprawda?
Dawkins: Daj spokój. Jesteś człowiekiem XXI wieku...
Hasan: Pytam tylko. Wracamy do mojego wcześniejszego pytania. Racjonalną postawą powinien być agnostycyzm.
Dawkins: Dlaczego akurat tam, do góry?
Hasan: Nie powiedziałem, że akurat tam, do góry. Nie sprecyzowałem miejsca.
Dawkins: Dlaczego akurat skrzydlaty koń miałby być środkiem podróży do nieba? Skoro to nie tam, u góry?
Hasan: Zadałem pytanie. Ty pytałeś o dowód – odpowiedziałem, że nie potrafię tego udowodnić. Ale czy ty potrafisz udowodnić, że tego nie zrobił? Tu rozmowa się kończy.
Dawkins: [parska, przewraca oczami, kręci głową] Czy potrafię udowodnić, że nie poleciał do nieba na skrzydlatym koniu?
[śmiech publiczności]
Hasan: Pytam tylko o twoje kryteria.
Dawkins: Nie, nie potrafię tego udowodnić. Nie potrafię też udowodnić, że nie był to złoty jednorożec.
[śmiech publiczności]
(...)
Dawkins: Fascynuje mnie to, jak szanowany i obyty dziennikarz w XXI wieku może wierzyć, że prorok poleciał do nieba na skrzydlatym koniu.

Koń nazywał się Burak i wyglądał tak.

Hasan zadaje całkiem sensowne pytanie: skąd właściwie wiadomo, że nie poleciał? Skoro nie ma przekonujących dowodów ani za, ani przeciw, to czy nie powinniśmy być agnostykami w tej kwestii? Dawkins nie potrafi odpowiedzieć, więc próbuje a to zmienić temat (“Dlaczego akurat tam, do góry?”), a to zawstydzić Hasana (“Jesteś człowiekiem XXI wieku...”), a to go ośmieszyć robiąc miny i przewracając oczami. Wszystko to triki, o których można przeczytać w podręcznikach logiki praktycznej dla początkujących. Np. D. Q. McInerny w książce Being logical wylicza różne retoryczne ciosy poniżej pasa, m. in. “Śmiech jako taktykę dywersyjną”:

Popełniamy ten błąd, kiedy nie umiemy predstawić uzasadnionej odpowiedzi na argument i próbujemy zrobić unik udając, że nie warto go brać na serio. (…) Doprowadzenie odbiorców do śmiechu może stanowić bardzo skuteczny sposób na odrzucenie argumentu, ale często nie ma to nic wspólnego z jego wartością. (…)
Oczywiście istnieją arguemnty komicznie głupie i tym samym zasługujące na wyśmianie, jednak nawet w ich przypadku lepiej jest podjąć wysiłek wykazania co jest z nimi nie tak niż załatwić sprawę prostą kpiną. (122-3)

Żeby było jasne: całkowicie się zgadzam z Dawkinsem, że historia o Mahomecie na latającym koniu to nieprawda. Problem polega na tym, że Dawkins zupełnie nie potrafi tego uzasadnić. Facet zajmuje się krytyką metafizycznych twierdzeń religii od co najmniej 10 lat, wyrósł przez ten czas na guru ateizmu, a nie potrafi odpowiedzieć na najbardziej elementarne pytanie z tego zakresu.
Żeby na nie porządnie odpowiedzieć, trzeba mieć pewne pojęcie m. in. o filozoficznych argumentach za i przeciw cudom, twierdzeniu Bayesa, nowym ewidencjalizmie, nowym fideizmie, epistemologii reformowanej, teoriach prawdy i historii powstawania hadisów. Tymczasem epistemologia Dawkinsa sprowadza się do powtarzania w kółko, że trzeba mieć uzasadnienie (evidence). Nie wyjaśnia, co rozumie przez uzasadnienie. Nie wyjaśnia, co z problemem uzasadnienia uzasadnienia, uzasadnienia uzasadnienia uzasadnienia itd. Nie wyjaśnia, co z przekonaniami, dla których nie ma żadnego oczywistego uzasadnienia, a jednak opieramy się na nich w praktycznie każdym rozumowaniu (takich jak prawa logiki czy pewne założenia metafizyczne). Nie wyjaśnia, dlaczego właściwą postawą wobec braku uzasadnienia nie powinien być agnostycyzm. Nie wyjaśnia, jaka jest rola nauki w dostarczaniu uzasadnień. Nie wyjaśnia, dlaczego w ogóle powiniśmy ufać nauce.
Te pytania to abc epistemologii, z którym Dawkinsowi wyraźnie nigdy nie chciało się zapoznać. A kiedy wychodzi na jaw, że się nie chciało, to Dawkins ucieka się do tanich retorycznych trików. Jeśli to ma być prorok racjonalizmu i krytycznego myślenia, to nie wiem, pod jakim względem ten racjonalizm ma być bardziej racjonalny od religijnego dogmatyzmu.

środa, 24 lutego 2016

Coś się popsuło



Jak niektórzy zauważyli, blog nie działał przez jakieś dwa tygodnie poza smartfonami i tabletami. Próbowałem interweniowiać u Google'a na ich Forum Pomocy, co odniosło taki skutek, że zostałem bardzo serdecznie powitany na Forum Pomocy i skierowany do innych użytkowników, którzy zgłaszając podobny problem również zostali bardzo serdecznie powitani na Forum Pomocy. W końcu jakaś bardzo zdesperowana osoba uzyskała odpowiedź, że może coś z tym zrobią, ale raczej nie w najbliższym czasie, bo w najbliższym czasie będą się zajmować czymś innym. Ostatecznie udało mi się samemu przywrócić blog do życia kosztem utraty grafiki (na razie będzie taki brzydki, bo nie mam czasu naprawiać), inni nie mieli tyle szczęścia.
Cała historia przypomniała mi, że przeczytałem ciekawą książkę trochę na ten temat. Autorem jest Wojciech Orliński, a książka nazywa się Internet. Czas się bać. Opisuje ona ponure skutki procesu, który rozpoczęła w 1995 administracja Billa Clintona oddając internet w łapy kapitalistów i wyjmując ich spod kontroli, którą objęci są właściciele tradycyjnych mediów. Co to za ponure skutki? Tytuły rozdziałów dają pewne wyobrażenie: Jak straciliśmy wolność wyboru, Jak straciliśmy prawa, Jak straciliśmy dostęp do informacji, Jak straciliśmy prywatność, Jak straciliśmy wolność słowa, Jak straciliśmy pracę, Jak straciliśmy kulturę, Jak straciliśmy transparentność.
Nie należy oceniać po okładce.
W pierwszych dwóch rozdziałach Orliński pokazuje, że korzystanie z usług internetowych monopolistów, takich jak Google czy Facebook, to dla większości ludzi dawno już nie jest kwestia wyboru – a mimo tego nie mamy żadnych prawnych narzędzi, by bronić się, kiedy nadużywają oni swojej pozycji. Orliński ujmuje to tak:

Wyroki Google’a, Amazona czy Faceboka są ostateczne i nieodwoływalne. Jeśli zechcą ci usunąć konto – to usuną i nie masz żadnej możliwości odwołania do innej instancji (co możesz zrobić w przypadku wyroków i decyzji swojego państwa). Jeśli chcą, żeby coś zniknęło z wyników wyszukiwania – to zniknie. (s. 54)

Zniknięcie bloga to oczywiście taki sobie dramat. Bloga można sobie mieć na innej platformie niż google'owska, można też w ogóle żyć bez bloga. Ale dla wielu ludzi usunięcie konta w portalu społecznościowym czy wymazanie z wyników wyszukiwania będzie oznaczało koniec społecznego funkcjonowania.
Przyczyny skasowania bywają różne. Czasami, jak w moim przypadku, coś się zepsuje i korporacja uzna, że nie opłaca się tego naprawiać. Czasami kasują konto, bo uznają cię za klienta sprawiającego bliżej nieokreślone problemy (jak to Amazon zrobił z pewną Norweżką, wyłączając jej Kindle'a razem z kupionymi przez nią książkami). Czasami dlatego, że poruszasz tematy niewygodne dla reżimów, którym korporacja najwidoczniej nie chce się narażać (Facebook usuwał konta np. zawspominanie o Kurdach). Czasami zdegradują cię w wynikach wyszukiwania, bo stwarzasz im konkurencję (Google robi tak np. z porównywarkami cenowymi, bo zależy im, żebyśmy kupowali nie od tego, kto sprzedaje taniej, tylko od tego, kto zapłacił Google'owi za reklamę). Najczęściej jednak zupełnie nie wiadomo za co – korporacje praktycznie nigdy nie upubliczniają tych zasad i nie odpowiadają na prośby o ich upublicznienie.
Fakt, że takie rzeczy zdarzają się stosunkowo rzadko. Ale zdarzają się rzadko nie dlatego, że korporacje mają dobre serce, tylko dlatego, że zależy im przede wszystkim na inwigilacji użytkowników, a usunięcie konta czy strony znacznie tę inwigilację utrudnia. Kiedy np. Google zakmnie komuś Gmaila, to straci możliwość czytania korespondencji tego kogoś i dopasowywania reklam pod jej treść.
Niby chodzi głównie o dopasowywanie reklam, nie zmienia to jednak faktu, że skrajnie autorytarne, wyjęte spod demokratycznej kontroli organizacje, których jedynym celem jest napychanie kieszeni swoim udziałowcom, będą mogły albo już mogą dowiedzieć się praktycznie wszystkiego o praktycznie każdym. A poza tym, jak pokazały dokumenty ujawnione przez Snowdena, dane te przekazują hurtowo amerykańskim służbom. A więc wszystkiego o każdym będą mogły się dowiedzieć nie tylko korporacje, ale też rząd znany z łamania praw człowieka rutynowo i na potężną skalę.
Cała ta inwigilacja mało kogo w tej chwili rusza, bo mało kto odczuwa bezpośrednio jej skutki. Nie sądzę jednak, żeby nie miało się to zmienić. Moja kasandryczna wizja jest taka: i korporacje, i amrerykański rząd wpadną jeszcze na niejeden pomysł, jak te dane wykorzystać do realizacji swoich celów. I to w sposób, który niejednemu z nas odbierze smak życia. Wątpliwości moralne odegrają najpewniej taką rolę, jaką zazwyczaj odgrywają w ich poczynaniach, czyli zerową. Szczęśliwi będą wtedy ci, którym wcześniej usunęli konto.


PS. Ostatnio polski rząd stwierdził, że nie będzie gorszy i przepchnął ustawę inwigilacyjną (ewidentnie niekonstytucyjną, no ale konstytucją nie muszą się już przejmować), która pozwala na totalną samowolę służb. To jeszcze jeden powód, by się zabiezpieczyć. Jak to zrobić pisze np. Dariusz Jemielniak i serwis Niebezpiecznik.pl, polecam!