Jak niektórzy zauważyli, blog nie
działał przez jakieś dwa tygodnie poza smartfonami i tabletami.
Próbowałem interweniowiać u Google'a na ich Forum Pomocy, co
odniosło taki skutek, że zostałem bardzo serdecznie powitany na
Forum Pomocy i skierowany do innych użytkowników, którzy
zgłaszając podobny problem również zostali bardzo serdecznie
powitani na Forum Pomocy. W końcu jakaś bardzo zdesperowana osoba
uzyskała odpowiedź, że może coś z tym zrobią, ale raczej nie w
najbliższym czasie, bo w najbliższym czasie będą się zajmować
czymś innym. Ostatecznie udało mi się samemu przywrócić blog
do życia kosztem utraty grafiki (na razie będzie taki brzydki, bo
nie mam czasu naprawiać), inni nie mieli tyle szczęścia.
Cała historia przypomniała mi, że
przeczytałem ciekawą książkę trochę na ten temat. Autorem jest
Wojciech Orliński, a książka nazywa się Internet. Czas się
bać. Opisuje ona ponure skutki procesu, który rozpoczęła w
1995 administracja Billa Clintona oddając internet w łapy
kapitalistów i wyjmując ich spod kontroli, którą objęci są
właściciele tradycyjnych mediów. Co to za ponure skutki? Tytuły
rozdziałów dają pewne wyobrażenie: Jak straciliśmy wolność
wyboru, Jak straciliśmy prawa, Jak straciliśmy dostęp
do informacji, Jak straciliśmy prywatność, Jak
straciliśmy wolność słowa, Jak straciliśmy pracę,
Jak straciliśmy kulturę, Jak straciliśmy
transparentność.
Nie należy oceniać po okładce. |
W pierwszych dwóch rozdziałach
Orliński pokazuje, że korzystanie z usług internetowych
monopolistów, takich jak Google czy Facebook, to dla większości
ludzi dawno już nie jest kwestia wyboru – a mimo tego nie mamy
żadnych prawnych narzędzi, by bronić się, kiedy nadużywają oni
swojej pozycji. Orliński ujmuje to tak:
Wyroki Google’a, Amazona czy Faceboka są ostateczne i nieodwoływalne. Jeśli zechcą ci usunąć konto – to usuną i nie masz żadnej możliwości odwołania do innej instancji (co możesz zrobić w przypadku wyroków i decyzji swojego państwa). Jeśli chcą, żeby coś zniknęło z wyników wyszukiwania – to zniknie. (s. 54)
Zniknięcie bloga to oczywiście taki
sobie dramat. Bloga można sobie mieć na innej platformie niż
google'owska, można też w ogóle żyć bez bloga. Ale dla wielu
ludzi usunięcie konta w portalu społecznościowym czy wymazanie z
wyników wyszukiwania będzie oznaczało koniec społecznego
funkcjonowania.
Przyczyny skasowania bywają różne.
Czasami, jak w moim przypadku, coś się zepsuje i korporacja uzna,
że nie opłaca się tego naprawiać. Czasami kasują konto, bo
uznają cię za klienta sprawiającego bliżej nieokreślone problemy
(jak to Amazon zrobił z pewną Norweżką, wyłączając jej
Kindle'a razem z kupionymi przez nią książkami). Czasami dlatego,
że poruszasz tematy niewygodne dla reżimów, którym korporacja
najwidoczniej nie chce się narażać (Facebook usuwał konta np. zawspominanie o Kurdach). Czasami zdegradują cię w wynikach
wyszukiwania, bo stwarzasz im konkurencję (Google robi tak np. z
porównywarkami cenowymi, bo zależy im, żebyśmy kupowali nie od
tego, kto sprzedaje taniej, tylko od tego, kto zapłacił Google'owi
za reklamę). Najczęściej jednak zupełnie nie wiadomo za co –
korporacje praktycznie nigdy nie upubliczniają tych zasad i nie
odpowiadają na prośby o ich upublicznienie.
Fakt, że takie rzeczy zdarzają się
stosunkowo rzadko. Ale zdarzają się rzadko nie dlatego, że
korporacje mają dobre serce, tylko dlatego, że zależy im przede
wszystkim na inwigilacji użytkowników, a usunięcie konta czy
strony znacznie tę inwigilację utrudnia. Kiedy np. Google zakmnie
komuś Gmaila, to straci możliwość czytania korespondencji tego
kogoś i dopasowywania reklam pod jej treść.
Niby chodzi głównie o dopasowywanie
reklam, nie zmienia to jednak faktu, że skrajnie autorytarne, wyjęte
spod demokratycznej kontroli organizacje, których jedynym celem jest
napychanie kieszeni swoim udziałowcom, będą mogły albo już mogą
dowiedzieć się praktycznie wszystkiego o praktycznie każdym. A
poza tym, jak pokazały dokumenty ujawnione przez Snowdena, dane te
przekazują hurtowo amerykańskim służbom. A więc wszystkiego o
każdym będą mogły się dowiedzieć nie tylko korporacje, ale też
rząd znany z łamania praw człowieka rutynowo i na potężną skalę.
Cała ta inwigilacja mało kogo w tej
chwili rusza, bo mało kto odczuwa bezpośrednio jej skutki. Nie
sądzę jednak, żeby nie miało się to zmienić. Moja kasandryczna
wizja jest taka: i korporacje, i amrerykański rząd wpadną jeszcze
na niejeden pomysł, jak te dane wykorzystać do realizacji swoich
celów. I to w sposób, który niejednemu z nas odbierze smak życia.
Wątpliwości moralne odegrają najpewniej taką rolę, jaką
zazwyczaj odgrywają w ich poczynaniach, czyli zerową. Szczęśliwi
będą wtedy ci, którym wcześniej usunęli konto.
PS. Ostatnio polski rząd stwierdził,
że nie będzie gorszy i przepchnął ustawę inwigilacyjną
(ewidentnie niekonstytucyjną, no ale konstytucją nie muszą się
już przejmować), która pozwala na totalną samowolę służb. To
jeszcze jeden powód, by się zabiezpieczyć. Jak to zrobić pisze
np. Dariusz Jemielniak i serwis Niebezpiecznik.pl, polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz