W poprzednim odcinku
pisałem o paradoksie sterty, jego wersji etycznej i o żuczkach
Gombrowicza, które ją ilustrują. Jeśli problem z żuczkami wydaje
się komuś nieżyciowy, to polecam Petera Singera i jego historię z
dzieckiem w jeziorze. Jej zalążek pojawia się w słynnym artykule
Famine, Affluence and Morality z 1972, poniżej pełniejsza
wersja z wydanej w 2009 książki The Life You Can Save (moje
tłumaczenie):
Idąc do pracy mijasz małe jezioro. W gorące dni dzieci czasem bawią się w nim dzieci, wody jest tam tylko do kolan. Dziś jednak jest akurat chłodno i dosyć wcześnie, więc jesteś zdziwiony, kiedy dostrzegasz małe dziecko pluskające się w wodzie. Podchodzisz bliżej i widzisz, że to bardzo małe dziecko, kilkulatek, który miota się, bo nie potrafi stanąć prosto ani wyjść z jeziora. Rozglądasz się za rodzicami albo opiekunką, ale nikogo nie ma w pobliżu. Chłopiec nie jest w stanie utrzymać głowy nad powierzchnią wody na dłużej niż kilka sekund. Jeśli tam nie wejdziesz i go nie wyciągniesz, najprawdopodobniej utonie. Wejście do jeziora jest łatwe i bezpieczne, ale jeśli się zdecydujesz, to zniszczysz swoje nowe buty, kupione ledwie kilka dni temu, a twój garnitur będzie cały mokry i ubłocony. Zanim przekażesz dziecko komuś, kto jest za nie odpowiedzialny i zanim się przebierzesz, będziesz spóźniony do pracy. Co powinieneś zrobić?
Kiedy już połkniemy
haczyk i odpowiemy „Co to w ogóle za pytanie? Jakim potworem
trzeba być, żeby w ogóle zastanawiać się, czy buty są
ważniejsze od życia dziecka?”, Singer ma dla nas taką analogię:
Zastanówmy się: wg UNICEF-u prawie 10 milionów dzieci poniżej 5. roku życia umiera z przyczyn powiązanych z ubóstwem. Oto ledwie jeden przypadek, opisany przez pewnego mieszkańca Ghany badaczowi Banku Światowego: „Weźmy na przykład śmierć małego chłopca dziś rano. Umarł na odrę. Wszyscy wiemy, że można go było wyleczyć w szpitalu. Ale jego rodzice nie mieli pieniędzy, więc umierał długą i bolesną śmiercią. Zabiła go nie odra, ale bieda.” Pomyśl, że coś takiego ma miejsce 27000 razy każdego dnia. Niektóre dzieci umierają, bo nie mają co jeść. Większa liczba, jak ten mały chłopiec z Ghany, przez odrę, malarię czy biegunkę – czyli problemy, które albo nie istnieją w krajach rozwiniętych, albo, jeśli istnieją, prawie nigdy nie prowadzą do śmierci. Dzieci łatwo zapadają na te choroby, bo nie mają dostępu do bezpiecznej wody pitnej i do środków higieny, a kiedy już są chore, ich rodziców często nie stać na jakiekolwiek leczenie. UNICEF, Oxfam i wiele innych organizacji pracują nad tym, by zmniejszyć poziom ubóstwa i zapewnić czystą wodę i podstawową opiekę zdrowotną, a ich wysiłki redukują liczbę ofiar. Gdyby organizacje te miały więcej pieniędzy, mogłyby zrobić więcej i więcej ludzkich istnień udałoby się uratować.
Jedyna różnica, powiada
Singer, między dzieckiem z Ghany a dzieckiem w jeziorku, to dystans
geograficzny i mniej bezpośredni sposób ratowania. Różnica ta nie
jest jednak moralnie istotna, bo dlaczego miałaby być? A więc za
każdym razem, kiedy kupujesz sobie nowe buty albo inną bzdurę, bez
której możesz żyć, zamiast wpłacić pieniądze na Oxfam, jesteś
jak ktoś, kto nie wyciągnął tonącego dziecka z jeziora, bo
szkoda mu było butów.
Tu jednak pojawia się
problem, o którym pisałem w poprzednim odcinku: ile właściwie
dzieci powinienem uratować? W historii z jeziorem mowa jest o jednym
dziecku, a w Trzecim Świecie umiera ich dziennie 27000. Nie
jestem Amancio Ortegą, więc wszystkich uratować na pewno nie dam
rady. Jeśli mam obowiązek uratować jedno życie wpłacając
niewielką sumę, powiedzmy 100 zł (bardzo ciężko oszacować, ile
kosztuje uratowanie jednego życia: sama szczepionka przeciw odrze to
na przykład śmieszne 23-50 centów, ale koszt jednego życia
uratowanego dzięki edukacji w zakresie leczenia biegunki to, w
zależności od regionu, 14-500 dolarów, a koszt zapobiegnięcia
jednemu przypadkowi zarażenia wirusem HIV to już 200-700 dolarów),
to mam chyba też obowiązek uratować kolejne życie wpłacając 100
zł, a skoro tak, to również i trzecie życie itd.? Gdzie się
zatrzymać? Odpowiedź Singera jest prosta: w momencie, w którym
oddając pieniądze poświęcasz coś, co można porównać z życiem
dziecka.
Nie każdy się z tym
zgodzi: Liam Murphy i Kwame Anthony Appiah twierdzą, że skoro
wszyscy mieszkańcy bogatych krajów mają taki sam obowiązek pomocy
mieszkańcom biednych krajów, to należy każdemu sprawiedliwie
wyliczyć odpowiednią sumę do wpłacenia – i wyjście poza nią
nie będzie moralnie konieczne, nawet jeśli wiemy, że inni nie
zamierzają się ze swojego obowiązku wywiązywać. Richard Miller
pisze, że powinniśmy się zatrzymać w momencie, kiedy oddawanie
pieniędzy spowoduje „istotne ryzyko obniżenia jakości życia”.
Kiedy np. moim celem życiowym jest
zostać znaną szafiarką, to nie muszę rezygnować z kupna
fatałaszków, by ratować dzieci w Ghanie.
Singer odpowiada, że to
nonsens: czy jeśli uratowałem już dwoje dzieci z jeziora i widzę,
że tonie trzecie, a na brzegu grupa ludzi, którzy nic nie zrobili,
stoi i się gapi, mogę spokojnie odejść do domu wiedząc, że
trzecie dziecko utonie? Albo czy jeśli moje ciuchy są niezwykle
ważne dla mojego wizerunku i samopoczucia, to czy mogę olać tonące
dziecko, żeby ich sobie nie zniszczyć?
Osobiście nie wydaje mi
się, że współczesna filozoficzna etyka dysponuje narządziami,
które pozwoliłyby na ostateczne rostrzygnięcie sporów tego typu.
Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że każda odpowiedź jest tak
samo dobra. Cytując Anscombe: „Gdziekolwiek leży granica, pewne
rzeczy znajdują się z pewnością po jednej lub drugiej jej
stronie.” Jeśli istnieje coś takiego jak moralny
obowiązek, to w przypadku ludzi umierających w innych zakątkach
świata większość z nas wydaje się ten obowiązek radośnie ignorować.