Kiedy przyszedł mi do głowy pomysł pisania polskiego bloga o
anglosaskiej filozofii nie spodziewałem się, ile boleści będzie mi sprawiać tłumaczenie
pewnych pojęć i wyrażeń na polski. A może raczej nie tyle nie spodziewałem się,
co niewiele się nad tym zastanawiałem? W każdym razie w ramach zgłębiania
tematu zajrzałem ostatnio do książki językoznawczyni
Anny Wierzbickiej Imprisoned
in English, która generalnie jest o zgubnych skutkach anglocentryzmu w
humanistyce. Książka wydaje mi się taka sobie – byłbym nawet skłonny zgodzić
się z ogólną tezą, ale konkretne przykłady i argumenty wydają mi się naciągane.
Początkowo miała to w ogóle być notka o Wierzbickiej, ale uznałem, że szczegółowe
zarzuty zostawię sobie na kiedy indziej, a teraz zrobię przegląd angielskich
pojęć, z którymi miałem tu najwięcej problemów.
Enjoy:
1. Authority
Najczęściej chyba oddawane chyba jako „władza”, ale polska
„władza” to coś szerszego niż authority. W filozofii politycznej
istnieje na przykład rozróżnienie między authority i power
(pierwsze oznacza władzę mającą jakieś rzeczywiste lub przynajmniej domniemane
uzasadnienie: kiedy np. rozbójnik wyciąga nóż i każe mi oddać portfel, to ma
nade mną władzę w sensie power, bo może wyegzekwować oddanie portfela,
ale nie ma authority, bo nie jest do tego uprawniony), co dla
Brytyjczyka jest stosunkowo naturalne, a dla Polaka niekoniecznie, bo jedno i
drugie tłumaczy się jako „władza”.
2. Belief
Ja to tłumaczę jako „przekonanie”, co nie podoba się np.
Adamowi Groblerowi, który w swoich wykładach z epistemologii
pisze: „
Knowledge
i
belief tłumaczę odpowiednio jako
wiedza i
mniemanie. Rozpowszechnione
w Polsce tłumaczenie
belief jako
przekonanie uważam za błędne,
ponieważ przeciwstawienie
knowledge i
belief odpowiada greckiemu
episteme
i
doxa, a to ostatnie tradycyjnie
tłumaczy się na
mniemanie. Poza tym przekonanie tłumaczy się na
angielski jako
conviction, a nie
belief.” Niespecjalnie mnie to
przekonuje, bo, po pierwsze, to nieprawda, że „
doxa tradycyjnie tłumaczy
się na
mniemanie” – Grobler robi tę uwagę przy okazji dyskusji na temat
teorii wiedzy w
Teajtecie Platona, gdzie
doxa zostało przez
Władysława Witwickiego
przetłumaczone jako „sąd”, nie „mniemanie” (takich
przykładów jest dużo więcej). Po drugie, kiedy już
doxa tłumaczy się
jako „mniemanie”, to przede wszystkim dlatego, że tłumacz urodził się w
zamierzchłych czasach – słowo jest mocno archaiczne i, w przeciwieństwie do
belief,
nikt go dzisiaj w normalnej konwersacji nie użyje. Jednak co do
conviction
Grobler ma rację – to na pewno coś innego niż
belief, a często trudno to
tłumaczyć inaczej niż „przekonanie”.
3. Commitment
Roger Trigg napisał książkę pt. Reason and commitment,
co Bohdan Chwedeńczuk przetłumaczył jako „Rozum a zaangażowanie”. Ale polskie
„zaangażowanie” zakłada działanie, a commitment, o którym pisze Trigg, odnosi
się do samych przekonań. Np. o chrześcijanach można powiedzieć, że są committed
to the belief that God is all-good, albo ktoś może mieć ontological
commitments. Jak to powiedzieć po polsku?
4. Evidence
Evidence to cokolwiek, czym podpiera się swoją
opinię. Tłumaczy się to jako „dowody”, co nie jest zbyt szczęśliwe, bo „dowód”
mocno kojarzy się z matematyką albo procesem sądowym, gdzie kryteria bycia
tymże dowodem są dużo ściślejsze i ostrzejsze niż kryteria bycia uznanym za evidence. Inną opcją jest „uzasadnienie”, co jest chyba
lepsze, ale jeśli evidence to „uzasadnienie”, to jak przetłumaczyć justification,
które nie jest tym samym co evidence? W dodatku evidence oddane
jako „uzasadnienie” brzmi mocno sztucznie w wielu kontekstach.
5. Judgment
„Sąd”, „ocena”, „opinia”, „pogląd”? „Sąd” byłby chyba
najlepszy, gdyby nie to, że wyszedł z użycia i to, że proposition i belief
też oddaje się jako „sąd”. „Ocena” to z kolei wg SJP „opinia o czymś lub o kimś
dokonana w wyniku analizy”, a judgment nie musi wymagać żadnej analizy.
„Opinia” też jest niedobra, bo opinie to coś, co przeciwstawia się faktom, a judgments
się faktom nie przeciwstawia. „Pogląd” natomiast kojarzy się przede wszystkim z
polityką, religią, filozofią, światopoglądem – a judgment ma dużo
szersze zastosowanie.
6. Liberty
Tłumaczy się to jako „wolność”, ale polska „wolność” to
raczej freedom. Liberty to pewien rodzaj wolności: wolność w
sferze społeczno-politycznej. Brak polskiego odpowiednika prowadzi do
nieporozumień – np. ktoś, dla kogo wolność w sensie liberty jest
najwyższą wartością będzie się mógł spotkać z zarzutem, że nie obchodzi go to,
czy ludzie są wolni od głodu czy chorób. W angielskim dyskursie taki zarzut
raczej się nie pojawi, bo tu wiadomo, że liberty nie obejmuje wolności
od głodu i chorób.
7. Proposition
Czasem tłumaczy się to jako „sąd”, częściej chyba jako
„twierdzenie”. Ale wg SJP „twierdzenie” to „zdanie oznajmujące wyrażające
jakiś pewnik lub czyjeś mocne przeświadczenie o czymś”, a proposition to
na pewno nie zdanie (sentence), tylko to, co to zdanie wyraża. Kilka
różnych zdań (sentences) może wyrażać to samo twierdzenie, jedno zdanie
może też wyrażać kilka różnych twierdzeń.
8. Right
Right jako przymiotnik można tłumaczyć „słuszny”,
„poprawny” „właściwy”, „odpowiedni” albo po prostu „dobry”. W wielu kontekstach
żadne nie jest rewelacyjne. W etyce mówi się na przykład o sporze na temat
tego, czy pierwszeństwo powinno mieć the right czy the good. Można
to po polsku oddać jako np. konflikt między słusznością a dobrem, ale nie
będzie to w połowie tak jasne jak w oryginale – a to dlatego, że bardzo często right
dużo lepiej brzmi przetłumaczone jako „dobry”, nie jako „słuszny”.
9. Sentience
„Świadomość”, „wrażliwość”, „zdolność do odczuwania”? Wg
przeciętnego Brytyjczyka ryby są świadome w sensie sentient, ale już
niekoniecznie świadome w sensie conscious. To znaczy, że mogą czuć ból,
albo że kiedy coś widzą, to w ich umyśle pojawia się subiektywne wrażenie,
które nie pojawia się w moim komputerze, kiedy włączę kamerkę. Obecność tego
wrażenia (fachowo zwanego qualium) nie oznacza jednak, że ryby mają
zdolność do świadomego myślenia o czymś (fachowo zwaną intencjonalnością).
Polakowi trudniej złapać to rozróżnienie.
10. Well-being
O
well-being można mówić, kiedy życie przebiega tak,
jak powinno przebiegać. Spotkałem się z tłumaczeniem tego jako „szczęście”, co nie
jest specjalnie szczęśliwe, bo „szczęście” to raczej
happiness. Istnieje
co prawda filozoficzna teoria, według której można sprowadzić
well-being
do
happiness, ale to
tylko jedna teoria, w dodatku mało popularna. Według
innych
happiness jest tylko jednym z wielu warunków
well-being, według
jeszcze innych jedno jest od drugiego logicznie niezależne. Dla Polaków
niemówiących po angielsku cała ta debata może być trudna do zrozumienia.
Oczywiście można też zrobić podobną listę polskich pojęć,
które nie mają angielskich odpowiedników. Co z tego wynika? Jedna odpowiedź
jest taka, że każdy język ma swój system pojęciowy, którego nie da się przełożyć
na inne języki, w związku z czym żeby w pełni zrozumieć, o co chodzi komuś w danym
języku mówiącemu, trzeba się tego języka po prostu nauczyć. Wierzbicka
niezupełnie się z tym zgadza: według niej wszystkie pojęcia można rozłożyć na
pewne semantyczne czynniki pierwsze, które są takie same dla wszystkich języków
(ja sam nie mam tutaj zdania, za słabo znam tę teorię).
Inna odpowiedź jest taka, że w każdy język jest wbudowana
jakaś konkretna filozoficzna wizja świata. Według Wierzbickiej tak to właśnie
wygląda, według mnie kto wie, być może. Jednak to, co Wierzbicka przedstawia
jako wpisaną w język angielski anglosaską wizję świata (m. in. coś, co nazywa
„bardziej racjonalnym, proceduralnym i opartym na rozumie podejściem do życia
ludzkiego”, albo „elementarnym zaufaniem wobec pięciu zmysłów”, albo
„kładzeniem nacisku na kontrolę nad emocjami”) wydaje mi się bardzo marnie
uzasadnione.
W ogóle niewielu znam takich, których w tym temacie nie
ponosi fantazja. Mamy empiryczne badania, które pokazują, jak np. różne języki determinują
postrzeganie kolorów, ale porządnych badań nad filozoficznie cięższymi
różnicami już nie mamy zbyt wiele, bo niesamowicie trudno jest w tej dziedzinie
zaprojektować coś, co spełniałoby metodologiczne kryteria (
pisze o tym ciekawie językoznawca John Lucy – jeden z chyba nielicznych, którzy zachowują tu trzeźwą ostrożność). Pozostają więc spekulacje, albo zasada, że czego nie można
naukowo badać, o tym należy milczeć.