Skończyłem niedawno czytać książkę – niespodzianka –
Stephena Sticha From Folk Psychology to Cognitive Science.
Książka jest niby starociem, wyszła dokładnie trzydzieści lat
temu, w międzyczasie sam Stich nabrał wątpliwości do jej głównej
tezy, ale wydaje mi się, że z przedstawionym argumentem dalej nie
tak łatwo się uporać.
Główna teza książki jest taka, że w dojrzałej nauce o poznaniu
nie może być miejsca na pojęcia takie jak przekonanie, pragnienie,
myśl, pogląd, wyobrażenie, wspomnienie, obawa, nadzieja, poczucie,
chęć, wątpliwość, przypuszczenie itp. – na takiej mniej
więcej zasadzie, na jakiej w dojrzałej fizyce nie ma miejsca na
pojęcie impetu, w dojrzałej biologii na pojęcie humoru, a w
dojrzałej chemii na pojęcie flogistonu.
Bardziej radykalna (i niekoniecznie akceptowana przez Sticha) wersja
tego poglądu mówi, że postulowanie stanów mentalnych nie tylko
nie zaprowadzi nas do poważnych poznawczych sukcesów w ramach
jakiejkolwiek nauki, ale że stany te należą do tej samej kategorii
co czarownice, duchy, jaszczury z kosmosu, jasnowidzenie, opętanie,
klątwy esemesowe, wskrzeszenia ojca Bashobory i cudowna moc włosów
Jana Pawła II – po prostu nie ma czegoś takiego.
Tego, że przekonania itp. to jakaś ciemnota i zabobon, nie wymyślił
oczywiście Stich w 1983. Coś podobnego twierdzili już
kilkadziesiąt lat wcześniej behawioryści, którzy uważali, że
nauka powinna się interesować tylko związkiem między bodźcami a
zachowaniem, z pominięciem tego, co się między jednym a drugim
„dzieje w głowie”. Jak pewnie wszyscy słyszeli, behawioryzm
został zmieciony przez tzw. kognitywną rewolucję i nikt poważny
go w już osiemdziesiątych latach nie bronił (a co dopiero
dzisiaj). Stich nie stara się tu jednak rehabilitować behawioryzmu.
Twierdzi co prawda, że behawioryści mogli przypadkiem dojść do w
miarę słusznych wniosków – ale już sposób, w jaki do nich
dochodzili, był nieporozumieniem.
Książka jest podzielona na dwie części. Pierwsza próbuje
odpowiedzieć na pytanie, czym naprawdę jest zdroworozsądkowa
psychologia (folk psychology, dalej ZP), tzn. na jakich zasadach przypisujemy innym na co dzień stany mentalne. Druga część odpowiada na pytanie, czy da się to przypisywanie stanów mentalnych ożenić z porządną nauką – i odpowiedź na nie jest generalnie negatywna. Z zastrzeżeniami, ale negatywna.
Poniżej nastąpi szybkie streszczenie argumentu Sticha. Żeby
streszczenie mogło pozostać streszczeniem, będę musiał użyć
pewnej ilości żargonu; dla kogoś bez wcześniejszej styczności z
filozofią umysłu może to być średnio zrozumiałe. Ktoś taki
może chcieć od razu przeskoczyć do ostatniego akapitu.
Rozbieranie ZP Stich zaczyna od wzięcia pod lupę czegoś, co nazywa
tu teorią teorii, albo funkcjonalizmem. Według tego stanowiska
znaczenie terminów takich jak „przekonanie” określa się
poprzez ustalenie przyczynowych związków między stanami mentalnymi
a stanami mentalnymi, stanami mentalnymi a bodźcami i stanami
mentalnymi a zachowaniem. Stich twierdzi, że teoria ta może się
sprawdzać dla przypisywania przez ZP stanów takich jak np. ból,
ale wykłada się, kiedy tylko próbujemy stosować ją do stanów
„treściowych”, takich jak przekonania, pragnienia, myśli itp.
Alternatywą dla funkcjonalizmu jest ujęcie relacyjne, według
którego przekonania itp. stanowią relacje między osobą a
twierdzeniem, lub między osobą a zdaniem mentalnym. Pierwszą z
możliwości Stich z góry odrzuca twierdząc, że została
przekonująco skrytykowana przez innych – i skupia się na teorii
zdań mentalnych. Tę znowu można podzielić na dwie wersje:
pierwsza z nich to „wąskie ujęcie przyczynowe”, które mówi,
że dwa egzemplarze zdań mentalnych należą do tego samego typu,
kiedy ich sieć przyczynowych powiązań z innymi egzemplarzami,
stanami mentalnymi, bodźcami i zachowaniem jest taka sama. Stich
poświęca rozdział na krytykę wąskiego ujęcia przyczynowego:
jedne z jego argumentów pokazują, że czasem zmusza ono do
wprowadzania rozróżnień w stanach mentalnych, które ignoruje ZP,
a inne, że czasem ignoruje ono rozróżnienia stanów mentalnych, do
których zmusza ZP. Drugą wersją teorii zdań mentalnych jest
ujęcie, według którego dwa egzemplarze zdań mentalnych należą
do tego samego typu, kiedy mają tę samą (lub podobną) treść.
Pewna wersja tego ujęcia jest zdaniem Sticha poprawna. Konkretnie
chodzi o wersję, w której o przynależności do tego samego typu
decyduje podobieństwo (nie identyczność) treści, a podobieństwo
to jest trojakiego rodzaju: przyczynowe, ideologiczne i referencyjne.
Wiąże się to z tym, że przypisywanie stanów mentalnych przez ZP
jest nieostre, zależne od kontekstu i polega na pewnego rodzaju
porównywaniu przypisującego z tym, któremu stan jest przypisywany.
Na koniec części pierwszej Stich zostawia sobie jeden zasadniczy
problem z tym stanowiskiem, mianowicie problem dwuznaczności de re / de dicto. Osobny
rozdział ma pokazywać, że całe to rozróżnienie jest tylko
filozoficznym mitem.
Druga część książki bierze pod uwagę kilka możliwości
pogodzenia takiej wizji ZP z poważną nauką. Skoro ZP nie może się
– twierdzi Stich – obejść bez odwoływania do podobieństwa
treści, to w grę wchodzi tylko Reprezentacyjna Teoria Umysłu,
która ma słabą i mocną postać. Alternatywą dla RTU jest
natomiast Syntaktyczna Teoria Umysłu.
Mocna Reprezentacyjna Teoria Umysłu jest modelem dla teorii
poznawczych, który wyróżnia stany mentalne jako relacje do
egzemplarzy zdań mentalnych, a generalizacje tych teorii są oparte
na odwołaniu do treści. Według Słabej Reprezentacyjnej Teorii
Umysłu stany mentalne mają treść, ale generalizacje teorii
poznawczych są oparte na odwołaniu do czysto formalnych,
syntaktycznych właściwości stanów mentalnych. Syntaktyczna Teoria
Umysłu to z kolei model, który traktuje stany mentalne jako relacje
do czysto syntaktycznych egzemplarzy zdań mentalnych, a zależności
między tymi stanami wyróżnia na podstawie syntaktycznych
zależności między egzemplarzami zdań (treść jest więc tu
nieistotna). Stich pokazuje, że obie wersje RTU rozbijają się o
problem „egzotycznych podmiotów” – takich jak małe dzieci,
zwierzęta, chorzy psychicznie, przedstawiciele tzw. prymitywnych
plemion itp. RTU nie jest w stanie nic mądrego powiedzieć o
prawidłowościach w funkcjonowaniu ich umysłów ani o
podobieństwach między nimi a nami. STU natomiast nie narzuca takich
ograniczeń, a domniemane przewagi RTU nad STU w innych względach
tak naprawdę nie istnieją.
Pod koniec książki Stich pisze o tym, że ZP z jej przekonaniami,
pragnieniami itp. być może uda się jednak w pewien sposób
uratować w ramach Syntaktycznej Teorii Umysłu. Może też okazać
się, że ani STU, ani RTU nie jest dobrym modelem dla teorii
kognitywnych. Jak będzie, mają zdecydować konkretne empiryczne
badania. O tym, na ile można powiedzieć, że czarne prognozy Sticha
się po trzydziestu latach potwierdziły, w następnej części.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz