środa, 24 lipca 2013

Przekonania i inne mity (I)

S. Stich: From Folk Psychology to Cognitive Science: The Case Against Belief, MIT Press 1983.



Skończyłem niedawno czytać książkę – niespodzianka – Stephena Sticha From Folk Psychology to Cognitive Science. Książka jest niby starociem, wyszła dokładnie trzydzieści lat temu, w międzyczasie sam Stich nabrał wątpliwości do jej głównej tezy, ale wydaje mi się, że z przedstawionym argumentem dalej nie tak łatwo się uporać.
Główna teza książki jest taka, że w dojrzałej nauce o poznaniu nie może być miejsca na pojęcia takie jak przekonanie, pragnienie, myśl, pogląd, wyobrażenie, wspomnienie, obawa, nadzieja, poczucie, chęć, wątpliwość, przypuszczenie itp. – na takiej mniej więcej zasadzie, na jakiej w dojrzałej fizyce nie ma miejsca na pojęcie impetu, w dojrzałej biologii na pojęcie humoru, a w dojrzałej chemii na pojęcie flogistonu.
Bardziej radykalna (i niekoniecznie akceptowana przez Sticha) wersja tego poglądu mówi, że postulowanie stanów mentalnych nie tylko nie zaprowadzi nas do poważnych poznawczych sukcesów w ramach jakiejkolwiek nauki, ale że stany te należą do tej samej kategorii co czarownice, duchy, jaszczury z kosmosu, jasnowidzenie, opętanie, klątwy esemesowe, wskrzeszenia ojca Bashobory i cudowna moc włosów Jana Pawła II – po prostu nie ma czegoś takiego.
Tego, że przekonania itp. to jakaś ciemnota i zabobon, nie wymyślił oczywiście Stich w 1983. Coś podobnego twierdzili już kilkadziesiąt lat wcześniej behawioryści, którzy uważali, że nauka powinna się interesować tylko związkiem między bodźcami a zachowaniem, z pominięciem tego, co się między jednym a drugim „dzieje w głowie”. Jak pewnie wszyscy słyszeli, behawioryzm został zmieciony przez tzw. kognitywną rewolucję i nikt poważny go w już osiemdziesiątych latach nie bronił (a co dopiero dzisiaj). Stich nie stara się tu jednak rehabilitować behawioryzmu. Twierdzi co prawda, że behawioryści mogli przypadkiem dojść do w miarę słusznych wniosków – ale już sposób, w jaki do nich dochodzili, był nieporozumieniem.
Wagadugu,
stolica Burkina Faso
Książka jest podzielona na dwie części. Pierwsza próbuje odpowiedzieć na pytanie, czym naprawdę jest zdroworozsądkowa psychologia (folk psychology, dalej ZP), tzn. na jakich zasadach przypisujemy innym na co dzień stany mentalne. Druga część odpowiada na pytanie, czy da się to przypisywanie stanów mentalnych ożenić z porządną nauką – i odpowiedź na nie jest generalnie negatywna. Z zastrzeżeniami, ale negatywna.
Poniżej nastąpi szybkie streszczenie argumentu Sticha. Żeby streszczenie mogło pozostać streszczeniem, będę musiał użyć pewnej ilości żargonu; dla kogoś bez wcześniejszej styczności z filozofią umysłu może to być średnio zrozumiałe. Ktoś taki może chcieć od razu przeskoczyć do ostatniego akapitu.
Rozbieranie ZP Stich zaczyna od wzięcia pod lupę czegoś, co nazywa tu teorią teorii, albo funkcjonalizmem. Według tego stanowiska znaczenie terminów takich jak „przekonanie” określa się poprzez ustalenie przyczynowych związków między stanami mentalnymi a stanami mentalnymi, stanami mentalnymi a bodźcami i stanami mentalnymi a zachowaniem. Stich twierdzi, że teoria ta może się sprawdzać dla przypisywania przez ZP stanów takich jak np. ból, ale wykłada się, kiedy tylko próbujemy stosować ją do stanów „treściowych”, takich jak przekonania, pragnienia, myśli itp.
Alternatywą dla funkcjonalizmu jest ujęcie relacyjne, według którego przekonania itp. stanowią relacje między osobą a twierdzeniem, lub między osobą a zdaniem mentalnym. Pierwszą z możliwości Stich z góry odrzuca twierdząc, że została przekonująco skrytykowana przez innych – i skupia się na teorii zdań mentalnych. Tę znowu można podzielić na dwie wersje: pierwsza z nich to „wąskie ujęcie przyczynowe”, które mówi, że dwa egzemplarze zdań mentalnych należą do tego samego typu, kiedy ich sieć przyczynowych powiązań z innymi egzemplarzami, stanami mentalnymi, bodźcami i zachowaniem jest taka sama. Stich poświęca rozdział na krytykę wąskiego ujęcia przyczynowego: jedne z jego argumentów pokazują, że czasem zmusza ono do wprowadzania rozróżnień w stanach mentalnych, które ignoruje ZP, a inne, że czasem ignoruje ono rozróżnienia stanów mentalnych, do których zmusza ZP. Drugą wersją teorii zdań mentalnych jest ujęcie, według którego dwa egzemplarze zdań mentalnych należą do tego samego typu, kiedy mają tę samą (lub podobną) treść. Pewna wersja tego ujęcia jest zdaniem Sticha poprawna. Konkretnie chodzi o wersję, w której o przynależności do tego samego typu decyduje podobieństwo (nie identyczność) treści, a podobieństwo to jest trojakiego rodzaju: przyczynowe, ideologiczne i referencyjne. Wiąże się to z tym, że przypisywanie stanów mentalnych przez ZP jest nieostre, zależne od kontekstu i polega na pewnego rodzaju porównywaniu przypisującego z tym, któremu stan jest przypisywany. Na koniec części pierwszej Stich zostawia sobie jeden zasadniczy problem z tym stanowiskiem, mianowicie problem dwuznaczności de re / de dicto. Osobny rozdział ma pokazywać, że całe to rozróżnienie jest tylko filozoficznym mitem.
Druga część książki bierze pod uwagę kilka możliwości pogodzenia takiej wizji ZP z poważną nauką. Skoro ZP nie może się – twierdzi Stich – obejść bez odwoływania do podobieństwa treści, to w grę wchodzi tylko Reprezentacyjna Teoria Umysłu, która ma słabą i mocną postać. Alternatywą dla RTU jest natomiast Syntaktyczna Teoria Umysłu.
Mocna Reprezentacyjna Teoria Umysłu jest modelem dla teorii poznawczych, który wyróżnia stany mentalne jako relacje do egzemplarzy zdań mentalnych, a generalizacje tych teorii są oparte na odwołaniu do treści. Według Słabej Reprezentacyjnej Teorii Umysłu stany mentalne mają treść, ale generalizacje teorii poznawczych są oparte na odwołaniu do czysto formalnych, syntaktycznych właściwości stanów mentalnych. Syntaktyczna Teoria Umysłu to z kolei model, który traktuje stany mentalne jako relacje do czysto syntaktycznych egzemplarzy zdań mentalnych, a zależności między tymi stanami wyróżnia na podstawie syntaktycznych zależności między egzemplarzami zdań (treść jest więc tu nieistotna). Stich pokazuje, że obie wersje RTU rozbijają się o problem „egzotycznych podmiotów” – takich jak małe dzieci, zwierzęta, chorzy psychicznie, przedstawiciele tzw. prymitywnych plemion itp. RTU nie jest w stanie nic mądrego powiedzieć o prawidłowościach w funkcjonowaniu ich umysłów ani o podobieństwach między nimi a nami. STU natomiast nie narzuca takich ograniczeń, a domniemane przewagi RTU nad STU w innych względach tak naprawdę nie istnieją.
Pod koniec książki Stich pisze o tym, że ZP z jej przekonaniami, pragnieniami itp. być może uda się jednak w pewien sposób uratować w ramach Syntaktycznej Teorii Umysłu. Może też okazać się, że ani STU, ani RTU nie jest dobrym modelem dla teorii kognitywnych. Jak będzie, mają zdecydować konkretne empiryczne badania. O tym, na ile można powiedzieć, że czarne prognozy Sticha się po trzydziestu latach potwierdziły, w następnej części.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz