niedziela, 10 czerwca 2012

„Powiedz NIE historii filozofii”

Philosophy Bites: Adrian Moore on Philosophy and Its History, 6.04.2012.




Tabliczkę takiej treści powiesił sobie podobno dawno temu na drzwiach gabinetu filozof Gilbert Harman. Gardzenie historią filozofii nie było wtedy, i raczej dalej nie jest, czymś specjalnie oryginalnym wśród tzw. analitycznych filozofów (czyli obecnie prawie wszystkich akademickich filozofów w anglojęzycznym świecie i w Skandynawii). Kiedy ktoś próbuje analityczną filozofię zdefiniować, to taką postawę uznaje często za jedną z charakterystycznych cech. Skrywa się za tym chyba głównie chęć traktowania filozofii jako dyscypliny ścisłej i poważnej, w rodzaju ścisłych dziedzin nauki. Tak jak studiowanie chemii nie obejmuje zagłębiania się w teorię flogistonu i tak jak studiowanie biologii nie obejmuje poznawania teorii czterech humorów, tak też studiowanie filozofii nie powinno obejmować zapoznawania się z tym, co Parmenides miał do powiedzenia o bycie, Augustyn o iluminacji, Leibniz o monadach, a Hegel o duchu historii. Jeśli coś u tych wszystkich dawnych mędrców było wartościowego, to przedostało się do współczesnej filozofii i tylko nią jest sens się zajmować (oczywiście jeśli się akurat nie jest historykiem).
Mistrzami takiego podejścia do historii byli na początku XX w. Carnap, Schlick i inni neopozytywiści oraz – podchodzący do sprawy z trochę innej strony – Wittgenstein. Ci pierwsi uważali, że większość filozoficznej klasyki – zwłaszcza tego, co nazywa się metafizyką – jest do wyrzucenia, ponieważ składa się ze zdań pozbawionych sensu faktycznego; Wittgenstein twierdził, że historia filozofii to w zasadzie historia językowych nieporozumień.
Ani on, ani logiczni pozytywiści nie byli w tym oczywiście pierwsi; kto całkowicie nie pogardza historią filozofii, ten wie, że przetrzebienie filozoficznych bibliotek zalecał już Hume:

Biorąc do ręki jakiś tom, traktujący np. o teologii albo szkolnej metafizyce, zapytujemy: Czy zawiera jakieś rozumowanie abstrakcyjne dotyczące wielkości lub liczby? Nie. Czy zawiera jakieś oparte na doświadczeniu rozumowanie dotyczące faktów i istnienia? Nie. A więc w ogień z nim, albowiem nie może zawierać nic prócz sofisterii i złudzeń!
(Badania dotyczące rozumu ludzkiego, XII, 3, tłum. D. Misztal, T. Sieczkowski)

To, co się działo w pierwszej połowie XX w. było jednak najbardziej radykalne i najbardziej wpłynęło na dzisiejszy stosunek filozofów do własnej historii. Kiedy jednak z czasem zaczęły wychodzić na jaw różne problemy z zasadą weryfikacji logicznych pozytywistów, filozofowie zaczęli ogólnie łagodnieć i wracać do wielu dawnych problemów i dawnych myślicieli, którzy je formułowali. Trudno dzisiaj znaleźć akademickiego filozofa, który by twierdził, że filozofia zaczyna się od Fregego, co jakieś kilkadziesiąt lat temu nie było takie trudne. Z drugiej strony trudno też znaleźć filozofa, w każdym razie w anglojęzycznym kraju, który by miał pełne zrozumienie dla programu studiowania filozofii pomyślanego jako przegląd historycznych epok z ich najważniejszymi filozofami.
Albert Wielki rozmawia z Arystotelesem.
Narysowane podczas wykładu na Uniwersytecie
w Uppsali przez O. J. Gutho, ok. 1477-86. 
Do bycia przykładem tego drugiego aspiruje chyba Adrian Moore, który historii filozofii broni w wyżej wklejonym wywiadzie z Nigelem Warburtonem. Moore twierdzi, że filozofia zasadniczo różni się od nauki tym, że nie odkrywa (przynajmniej nie w ten sam sposób co nauka) nowych rzeczy, nie poszerza wiedzy i generalnie nie ma w niej niczego podobnego do naukowego postępu.
Zgodziłbym się z Moorem, że nie ma specjalnego postępu, ale nie wiem dlaczego miałaby z tego wynikać konieczność studiowania historii filozofii. Dlaczego nie dać sobie raczej w ogóle z filozofią spokoju i zająć się czymś pożytecznym? Na to pytanie Moore w krótkim wywiadzie nie odpowiada (trzeba uczciwie powiedzieć, że wywiad został przeprowadzony z okazji wydania książki Moore’a The Evolution of Modern Metaphysics, w której odpowiedź może się znajdować).
Nie zgadzam się natomiast z Moorem, że w filozofii z założenia nie chodzi o postęp, nowe odkrycia, obalanie błędnych teorii i poszerzanie wiedzy. Myślę, że było wielu filozofów, którzy chcieli odkrywać i obalać zupełnie w ten sam sposób, co naukowcy, tylko ostatecznie nie bardzo im to wychodziło.
Kiedy np. Kant ogłaszał „kopernikański przewrót w filozofii”, to naprawdę wydawało mu się, że przedkantowska epistemologia trafi do muzeum martwych idei, gdzie będzie ją można podziwiać obok przedkopernikańskiej astronomii. Takich przykładów można by znaleźć, myślę, sporo. Wydaje mi się, że filozofowie jak wszyscy inni śmiertelnicy lubią racjonalizować swoje porażki i stwierdzać, że właśnie o to im chodziło i że taki już urok tego, czym się zajmują. Stąd biorą się stanowcze twierdzenia o odrębnych metodach i odrębnej naturze filozofii.
Nie widzę więc wielkiego pożytku w studiowaniu Leibniza czy innego Hegla, ale nie sądzę też, że przez samo ignorowanie własnej historii filozofia stanie się od razu dyscypliną poważną jak fizyka, chemia, czy biologia. Problem braku jasnych odkryć i postępu w filozofii od tego nie zniknie. Fizycy, chemicy czy biolodzy mogą (i nawet powinni) ignorować przestarzałe teorie, bo mają nowe teorie, które dużo lepiej tłumaczą zjawiska, którymi się zajmują. Filozofowie natomiast nie dość, że nie potrafią jasno stwierdzić, która teoria coś trafniej tłumaczy, to często nie bardzo są nawet w stanie ustalić, co ma być tłumaczone.
Pytaniem dla filozofa powinno być więc nie tyle, czy powinien się przejmować historią filozofii, tylko czy poza historią jest się w filozofii w ogóle czym przejmować.

13 komentarzy:

  1. Kiedyś na wykładzie z teorii wielowymiarowych systemów sterowania prowadzący opowiadał nam anegdotę o tym, jak przydała się w inzynierii garstka amerykańskich historyków matematyki - po prostu znali oni opis macierzowy zjawisk wymyślony chyba przez Markowa, który akurat w latach 70 zaczął mieć zastosowania w automatyce. Teoria ta została następnie rozwinięta przez japonczyków.

    Tak więc odrzucanie historii nauki w naukach ścisłych jest nieporozumieniem i stratą wiedzy. Gdyby z podejściem Hume'a palić dzieła Junga, to być może dzisiaj nie istniałoby coś takiego jak psychoterapia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Junga, to nie znam żadnego empirycznego badania potwierdzającego skuteczność psychoterapii opartej na którymkolwiek z jego pomysłów. Tak naprawdę nie wiemy nawet dobrze, jak mierzyć tę skuteczność. Poza tym nic mi nie wiadomo o żadnym odkryciu Junga na nowo, które byłoby owocem studiowania historii psychologii. Może czegoś nie wiem, ale psychoterapia i Jung wydają mi się fatalnym przykładem.
      Jeśli chodzi o Markowa, to miałem na myśli raczej postęp w naukach empirycznych, matematyka i logika to trochę inna bajka. Zresztą z tego co rozumiem, tego opisu nikt wcześniej nie uznał za błędny, jedynie nie widziano dla niego praktycznych zastosowań?
      Oczywiście nawet w naukach empirycznych nie można wykluczyć, że jakaś dawna, uznana za błędną teoria może się kiedyś okazać przydatna w zrozumieniu jakiegoś współczesnego problemu. Ale np. biolodzy nie będą z tego powodu pilnie studiować starożytnej biologii, bo ich czas i możliwości ich mózgów są bardzo ograniczone. Potencjalne zyski są po prostu minimalne, więc tak czy inaczej to strata czasu.

      Usuń
    2. A skąd przekonanie, że o wartości psychoterapii decyduje istnienie nałkowych dowodów jej skuteczności? Jedyna forma terapii, której skuteczność została w ten sposób udowodniona, to terapia behawioralno-poznawcza, w którą na serio nie wierzy żaden poważny klinicysta. Albo więc klinicyści nie mają pojęcia co robią korzystając z metod stworzonych przez Freuda i Junga, albo nauką i naukowymi dowodami można się w tej w kwestii podetrzeć, ponieważ nie jest w stanie uchwycić rzeczywistości.

      Usuń
    3. Ale terapia poznawczo-behawioralna to właśnie ten nurt niezwiązany z Freudem i Jungiem - czy nie miałeś/-łaś przypadkiem na myśli nurtu psychodynamicznego? Bo to on jest potomkiem psychoanalizy. Zatem nie wiem, czy to błąd, czy też może z pełną świadomością oświadczasz, że żaden psycholog/psychiatra kliniczny nie bierze na poważnie terapii poznawczo-behawioralnej. Takie stwierdzenie nie wzbudziłoby we mnie jakiś szczególnych protestów w przypadku wspomnianego nurtu psychodynamicznego, ale jeżeli serio chodziło o nurt poznawczo-behawioralny, to prosiłabym o uzasadnienie, dlaczego niby nie jest współcześnie poważnie traktowany klinicystów.

      Usuń
  2. "Zresztą z tego co rozumiem, tego opisu nikt wcześniej nie uznał za błędny, jedynie nie widziano dla niego praktycznych zastosowań?"

    Owszem, błędny nie był. Ale był już raz wymyślony - tylko nie każdy o nim pamiętał - a zawsze łatwiej jest odkopać starą teorię, niż wymyślać coś na nowo. To samo działa w filozofii, jak myślę: niektóre rzeczy zostały wymyślone już setki lat temu i szkoda energii twórczej na wymyślanie ich jeszcze raz.

    "Ale np. biolodzy nie będą z tego powodu pilnie studiować starożytnej biologii, bo ich czas i możliwości ich mózgów są bardzo ograniczone."

    Pewnie tak, ale istnienie jakichkolwiek ludzi zajmujących się historią biologii nie jest całkiem bezsensowne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt nie mówi, że zajmowanie się historią biologii jest bezsensowne. Co do filozofii, to jednak wydaje mi się, że ze starymi filozoficznymi teoriami jest bardziej jak ze starożytną biologią niż jak z matematycznymi pomysłami Markowa, o których nie wszyscy pamiętają. Nawet jeśli w dawnej filozofii są jakieś zapomniane, a wartościowe koncepcje, to jest ich zbyt mało, żeby był sens je wszystkie pilnie studiować.

      Usuń
  3. Nie wiem jak w chemii, ale w fizyce kurs bywa organizowany historycznie (od fizyki newtonowskiej do nowszej). Próby reorganizacji (kurs Feynmannowski, inspirowany New Math) się nie powiodły.

    Z resztą są działy fizyki (np. termodynamika), gdzie koncepcje z XVIII wieku mają się całkiem nieźle (cykl Carnota jako model teoretyczny). Ludzie w oparciu o Carnota (oczywiście wysubtelnionego matematycznie) uczą się konstrukcji turbin (na zasadzie różnych empirycyzacji teorii) - a energetyka jakoś się rozwija.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zaczynacie jednak od Newtona, nie uczycie się już fizyki Arystotelesa czy Buridana, mam rację? Oczywiście w każdej nauce znajdą się koncepcje wymyślone dawno temu, które mają sens do dziś, i ich się cały czas uczy. W filozofii sytuacja jest jednak inna: nie ma żadnych jasnych kryteriów odróżniania tego, co się zestarzało, od tego, co nadal powinno obowiązywać i uczy się wszystkiego po kolei od starożytności.

      Usuń
  4. Hej, akurat rozpocząłem czytanie Anzenbachera, "wprowadzenie do filozofii", jak natrafiłem na ten artykuł i nabrałem podejrzeń, że tracę jednak czas...Autorze czy mógłbyś polecić książkę w j.polskim wprowadzającą do filozofii (podstawowe pojęcia, metodologia itp.), gdzie nie będzie zbędnych archaizmów? I jeszcze na dokładkę coś również z filozofii i w j. polskim ciekawego, uczącego myślenia, aktualnego i dającego się pogodzić z obecnym stanem wiedzy naukowej, kognitywistyki. Może Bruno Latour? Co myślisz o nowym trendzie Realizm Spekulatywny? Niedawno pojawiła się w polskim przekładzie chyba jedyna pozycja przedstawiciela tego nurtu - "Traktat o kamieniach i młotkach", Grahama Harmana.

    OdpowiedzUsuń
  5. O Latourze mam jak najgorsze zdanie, a o realizmie spekulatywnym właściwie nic nie wiem. Podobnie jak o Anzenbacherze, ale podejrzanie mi to pachnie.
    Co do wprowadzenia do filozofii po polsku, to niestety mało takich wprowadzeń miałem w rękach. Jest niezła, ale też bardzo cienka książeczka Nagela "Co to wszystko znaczy?", zacząłbym może od tego. Czytałem niedawno książkę Bagginiego "Żuk w pudełku", która może służyć za niekonwencjonalne i przyjemne w czytaniu wprowadzenie. W celu zapoznania się z podstawowymi rozróżnieniami, pojęciami itp. przeczytałbym streszczenia wykładów Adama Groblera. Dawno temu czytałem "Wprowadzenie do filozofii" Kaia Nielsena i było to przyzwoite, ale żadnych części ciała nie urywało, poza tym to dość stare, więc raczej bym sobie darował. Grobler poleca jeszcze wprowadzenia Ajdukiewicza, Popkina i Strolla i Bagginiego i Fosla, więc dałbym im szansę.
    Ale z moich doświadczeń wynika, że ciężko czerpać przyjemność z filozofii czytając tylko po polsku, tym bardziej że tłumaczenia są często nędzne, więc zabrałbym się jak najszybciej za coś prostego po angielsku, np. to, a potem spróbował sobie pogrzebać w SEP.
    Dobrej książki zahaczającej o kognitywistykę i po polsku z czystym sumieniem nie polecę, bo chyba żadnej nie czytałem. Ale może warto spróbować "Słodkich snów" Dennetta w tłumaczeniu Miłkowskiego?

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję zacząłem od krótkiego wprowadzenia Thomasa Negla, a z lekturą pozostałych wymienionych przez Ciebie autorów, zapoznałem sie pobieżnie przed chwilą i wydają się trafiać w sedno moich oczekiwań. Zwłaszcza "Przybornik filozofa : kompendium metod i pojęć filozoficznych" Bagginiego.
    Odnośnie Dennetta, to bardziej niż fizykalizm przekonuje mnie stanowisko, że stanów umysłu nie da się sprowadzić do stanów mózgu, tylko do relacji między nimi. Nie wiem jak takie stanowisko nazywa się w filozofii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnie się to może nazywać w zależności od tego, co to za rodzaj relacji. Ponadto fizykalizm nie musi oznaczać prostego sprowadzania stanów umysłu do stanów mózgu, o czym właśnie zacząłem pisać tekst, który się tu niedługo pojawi.

      Usuń
  7. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń