W The
Stone, filozoficznym kąciku internetowego wydania New York
Timesa, pojawił się niedawno artykuł pod wiele mówiącym
tytułem Bursting the Neuro-Utopian Bubble, czyli
„Przekłuwanie neuroutopijnej bańki”. Autorem jest niejaki
Benjamin Y. Fong z Uniwersytetu w
Chicago, zajmujący się
na co dzień Freudem i teorią krytyczną. Fong nie może przeboleć,
że administracja Obamy postanowiła właśnie wydać w 2014 sto
milionów dolarów z budżetu federalnego na Brain Initiative,
czyli ambitny projekt wyróżnienia wszystkich obwodów neuronalnych
u człowieka. Fong nie podaje, ile pieniędzy ma pójść na pisanie
książek o Freudzie, ale można się domyślić, że trochę mniej.
Ogólna teza
artykułu jest taka, że dzisiejszy entuzjazm wokół neurobiologii
jest bezpodstawny, a nawet szkodliwy. Jeśli chodzi o konkretniejsze
argumenty, to miałem z tym trochę problem, bo jasne formułowanie
argumentów nigdy nie było mocną stroną ekspertów od
psychoanalizy i teorii krytycznej, ale udało mi się wydusić trzy
zarzuty.
Pierwszy z
nich jest taki, że kapitaliści mogą wykorzystać odkrycia
neurobiologii do niecnych celów. Drugi taki, że skupiając się na
neurobiologii tracimy z oczu szerszy społeczny wymiar problemu
zaburzeń psychicznych. Trzeci (o ile dobrze rozumiem) taki, że
neurobiologia ignoruje, a nawet tłamsi pewien sposób radzenia sobie
z problemami psychicznymi.
Zarzut
pierwszy jest chyba względnie najcelniejszy. Za publiczne pieniądze
dokonuje się odkryć, na których zarabiają potem prywatne
korporacje, często w amoralny i szkodliwy społecznie sposób.
Oddanie w korporacyjne łapy technologii pozwalających na
manipulowanie mózgiem może być szczególnie niebezpieczne. W
dodatku naukowcy czasami z dziecięcą naiwnością łykają
korporacyjną propagandę (wymieniony przez Fonga genetyk George
Church jest dobrym przykładem). To wszystko oczywiście prawda, ale
nawet przy wszystkich patologiach współczesnego kapitalizmu, i tak
jest z tych odkryć dużo pożytku – nie mówiąc już o tym, że
to po prostu frajda odkrywać, jak działa mózg czy cokolwiek
innego. Dlatego nie wydaje mi się, żeby powstrzymanie rozwoju
neurobiologii do czasu socjalistycznej rewolucji było najlepszym
pomysłem. Fongowi chyba też nie, ale nie próbuje on nawet
formułować żadnych pozytywnych rozwiązań problemu.
W drugim
zarzucie Fongowi chodzi o to, że obok przyczyn chorób psychicznych
na poziomie biologicznym można też mówić o przyczynach na
poziomie społecznym (tak lub inna organizacja społeczeństwa
sprzyja rozwijaniu się takich lub innych chorób) i neurobiologiczny
entuzjazm przyćmiewa te drugie:
Wiemy na
przykład, że niski status socjoekonomiczny przy urodzeniu jest
związany z większym ryzykiem zapadnięcia na schizofrenię, ale
lwia część dzisiejszych badań nad schizofrenią jest prowadzona
przez neurobiologów i genetyków, których zamiarem jest odkrycie
organicznej „przyczyny” choroby, bardziej niż zwracanie uwagi na
czynniki psychospołeczne. Choć badania te mogą oczywiście
przynieść owoce, ich przewaga nad innymi rodzajami badań,
zwłaszcza wobec dobrze znanego związku między biedą a
schizofrenią, świadczy o interesującym założeniu, które stało
się wygodną oczywistością: że status socjoekonomiczny, w
przeciwieństwie do ludzkiej biologii, jest czymś, czego nie można
zmienić „naukowo”. Że zmiana samej istoty ludzkiej jest w
pewien sposób bardziej „naukowo” realistyczna niż wspólna
praca na rzecz zmiany środowiska, które przyczynia się do
powstawania takich zaburzeń jak schizofrenia.
[wszystkie tłumaczenia moje]
Po pierwsze, nie można
powiedzieć, że związek między biedą a schizofrenią jest dobrze
znany, skoro nawet niespecjalnie wiadomo, co to jest schizofrenia. Na
razie mamy tylko zbiór bardzo różnych i niezbyt precyzyjnie
określonych symptomów. Zazwyczaj jeśli pacjent zadeklaruje
występowanie kilku z nich, to diagnozuje się schizofrenię.
Leczenie farmakologiczne oparte na blokowaniu receptorów dopaminy i
serotoniny daje skrajnie różne rezultaty. Wielu badaczy sądzi, że
schizofrenią nazywa się tak naprawdę wiele różnych chorób o
różnych organicznych przyczynach, objawach i przebiegu. Póki o
schizofrenii na biologicznym poziomie wiemy tyle, ile wiemy (czyli
praktycznie nic), to nie ma większego sensu przeskakiwanie na poziom
społecznego kontekstu.
Po drugie, pod czyim
adresem to właściwie ma być zarzut? Jeśli pod adresem polityków,
którzy dużo pieniędzy przeznaczają na badanie mózgu, a mało na
nauki społeczne itp. w obawie przed jakimiś niewygodnymi dla siebie
wnioskami badań społecznych, to Fong nie podaje ani żadnych
danych, które by to ilustrowały, ani żadnego argumentu za akurat
takim wytłumaczeniem niedofinansowania jednych nauk kosztem innych.
Jeśli to zarzut pod adresem samej neurobiologii (a tak to brzmi,
kiedy Fong pisze o neurobiologach „zawężających pojęcie
przyczyny do sfery biologii”), to równie dobrze można zarzucać
elektronice, że nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego dzieci z
postpegeerowskich wsi nie mają iPadów. To po prostu nie jej
przedmiot badań i nie ma się co jej za to czepiać.
Po trzecie, wydaje mi
się, że problem biedy to bardziej problem braku działania niż
braku badań. Dobrze wiadomo, że bieda, wykluczenie i nierówność
powodują setki społecznych problemów i dobrze wiadomo, jak temu
przeciwdziałać. Główny problem polega na tym, że politycy nie
bardzo mają na to ochotę, a nie na tym, że ktoś robi jakieś
„interesujące założenia” na temat naukowości zmiany
społecznej. Teza Fonga jest taka, że politycy i ich korporacyjni
sponsorzy nie chcą finansować badań społecznych, bo boją się
niewygodnych wniosków tych badań, ale z drugiej strony korporacje
są żywo zainteresowane badaniem społeczeństwa, żeby móc je
kontrolować i sprzedawać mu swoje błyskotki. Jak te sprzeczne
motywacje przekładają się na finansowanie nauki, trzeba by dopiero
sprawdzić.
Po czwarte, choroby
psychiczne to tylko jedna z wielu sfer, którymi będzie się
zajmować Brain Initiative, a Fong o pozostałych nie pisze
prawie nic.
O ostatnim problemie Fong pisze tak:
Prawdziwy kłopot z
Brain Initiative nie jest filozoficzny, ale praktyczny. W
skrócie: instrumentalne podejście do leczenia fizjologicznych i
psychologicznych chorób wydaje się być w sprzeczności z
tradycyjnymi sposobami, za pomocą których ludzie radzili sobie ze
swoimi problemami – tzn. poprzez rozmowę i wspólną pracę na
rzecz większej osobistej samorealizacji i harmonii społecznej.
(…) Poprzez pokorne
twierdzenie, że nie znamy „przyczyn” problemów psychicznych i
potrzebujemy w związku z tym projektów takich jak Brain
Initiative, neurobiolodzy nieświadomie tłumią wszystko, co
wiadomo o alienującym, nierównym i rozczarowującym świecie, w
którym żyjemy i jego szkodliwym wpływie na psyche. W ten sposób
niechcący wykluczają rodzaj komunikacyjnej pracy, która może
łagodzić zaburzenia psychiczne.
Nie jestem pewien, co
Fong rozumie tu przez „komunikacyjną pracę” i „rozmowę na
rzecz samorealizacji i harmonii”. Jeśli chodzi mu dyskusję o
systemie politycznym, który nie sprzyjałby powstawaniu zaburzeń
psychicznych, to powtarza tylko to, co cytowałem wyżej. Ale jeśli
chodzi mu o bezpośrednią pracę na rzecz poprawy stanu
psychicznego, czyli psychoterapię, to nie wiem skąd pomysł, że
neurobiologia ją z góry wyklucza. Wielu osobom wydaje się, że
wszystko, co neurobiolodzy mogą poradzić na jakieś zaburzenie
psychiczne, to farmakoterapia, chirurgia mózgu, lub ewentualnie
inżynieria genetyczna. Tymczasem tak samo jak można zmieniać mózg
za pomocą leków albo skalpela, można też go zmieniać za pomocą
dowolnej poznawczej aktywności. Mózg fizycznie zmienia się też
pod wpływem rozmów o harmonii społecznej, pod wpływem czytania
Freuda i pod wpływem wychowywania się w biedzie. Tylko badania nad
mózgiem mogą pokazać, która metoda leczenia zaburzeń
psychicznych jest ile warta. Oczywiście bardzo mało na razie wiemy
o tym, w jaki sposób doświadczenie trwale zmienia mózg: może
chodzić o wzmacnianie i osłabianie chemicznych synaps, o tworzenie
się nowych neuronów w hipokampie, albo o tysiąc innych
mechanizmów. Mało o tym wiemy, ale właśnie po to wydaje się te
sto milionów, żeby się dowiedzieć.