niedziela, 18 września 2016

EMNN #6: Uzdrowicielski dotyk Henry'ego Fondy



Pierwotnie chciałem poswięcić ten odcinek Eksperymentu Myślowego na Niedzielę skrzypkowi z chorymi nerkami Judith Jarvis Thomson, zacząłem więc czytać na nowo A Defense of Abortion, gdzie skrzypek się pojawia. I wtedy odkryłem, że ten artykuł to jakaś kopalnia eksperymentów myślowych: jest gigantyczne dziecko zgniatające matkę, jest walka o pudełko czekoladek pod choinką, są ludzie-nasiona wlatujący przez okno i jest uzdrowiciel Henry Fonda, który zawsze myślałem, że pojawia się gdzieś indziej. Fonda tak mnie zaintrygował, że zapomniałem o skrzypku, skrzypka zostawię sobie na później, pomyślałem.
Główna teza artykułu jest taka, że aborcja jest moralnie dopuszczalna nawet jeśli przyjmiemy, że płód jest osobą. Thomson twierdzi, że przeciwnicy prawa do aborcji skupiają się głównie na wykazywaniu, że płód jest ludzką osobą, albo przynajmniej że powinien być traktowany jak ludzka osoba. Dalej, wydaje im się, jest już z górki. Osoby mają prawo do życia, a prawo do życia zawsze wygra z prawem do decydowania o własnym ciele, więc aborcja nie jest moralnie dopuszczalna (może z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia matki). Thomson uważa, że nie jest to wcale takie oczywiste. Nie dlatego, że w wypadku aborcji prawo do decydowania o własnym ciele może wygrać z prawem płodu-osoby do życia, ale dlatego, że w wielu wypadkach aborcja wcale nie będzie oznaczać pogwałcenia prawa płodu-osoby do życia. Przeciwnicy prawa do aborcji mają więc problem ze zrozumieniem, co to tak naprawdę znaczy, że ktoś ma prawo do życia. Thomson stara się to wyjaśnić podając przykłady błędnego rozumienia tego prawa. Jendym z tych przykładów jest rozumienie prawa do życia jako prawa do otrzymania tego, co jest niezbędne do kontynuowania życia – i tu wkracza Henry Fonda, który ma to zilustrować:

Jeśli jestem śmiertelnie chora i jedyna rzecz, która może uratować mi życie, to Henry Fonda dotykający swoją chłodną dłonią mojego rozognionego czoła, to mimo wszystko nie mam prawa do dotyku chłodnej dłoni Henry'ego Fondy na moim rozognionym czole. Byłoby niesamowicie miło z jego strony, gdyby przyleciał z Zachodniego Wybrzeża, by to zrobić. Byłoby trochę mniej miło, choć na pewno nadal wspaniałomyślnie, gdyby moi przyjaciele polecieli na Zachodnie Wybrzeże i sprowadzili tu Henry'ego Fondę. Nie mam jednak prawa wymagać, by ktokolwiek coś takiego dla mnie zrobił.

[55, moje tłumaczenie]

Ale zaraz, czy nie można powiedzieć, że przynajmniej w trochę zmodyfikowanej wersji scenariusza Fonda jednak powinien się ruszyć i uratować naszą pacjentkę?

Weźmy jeszcze raz przypadek Henry'ego Fondy. (…) Załóżmy, że nie ma go na Zachodnim Wybrzeżu. Załóżmy, że musi tylko przejść przez pokój i położyć na moment dłoń na moim czole – i już, moje życie jest uratowane. Wtedy chyba powinien to zrobić – nieprzyzwoicie byłoby odmówić. Ktoś może więc powiedzieć „Aha, a więc wynika z tego, że w tej sytuacji masz prawo, by dotknął twojego czoła i że byłoby niesprawiedliwe, gdyby odmówił?”. Czyli mam prawo, jeśli łatwo mu to zrobić, ale nie mam prawa, jeśli mu trudno? Sugestia, że czyjekolwiek prawa mogłyby się rozmywać i znikać w miarę tego, jak trudno jest mu je zagwarantować, jest dość szokująca.

[61]
Jechać, rzucać wszystko? Rezygnować z kolacji z Barbarą Stanwyck?

Thomson rozwiązuje to w ten sposób: nie zawsze to, że osoba A powinna coś zrobić wobec osoby B oznacza, że osoba B ma prawo, by osoba A to dla niej zrobiła. Fonda powinien przejść na drugi koniec pokoju i położyć swoją chłodną dłoń na rozognionym czole bohaterki. Jeśli tego nie zrobi, będzie nieczułym bucem. Ale nie znaczy to, że bohaterka ma prawo do jego dotyku i nie znaczy to, że niedotknięcie jej będzie niesprawiedliwością. Bycie bucem nie musi się wiązać z łamaniem czyichkolwiek praw.
Ja jednak nie do końca rozumiem, dlaczego pomysł ze stopniowaniem praw moralnych w zależności od stopnia trudności ich realizacji jest dla Thomson „szokujący”. Tzn. właściwie chyba trochę rozumiem: prawa moralne, żeby w ogóle miało sens nazywać je prawami, muszą przypominać prawa stanowione. A nasze prawa stanowione mają przede wszystkim to do siebie, że nie można ich mieć w jakimś stopniu. Zachodnie prawo jest generalnie zerojedynkowe: albo się zostaje uznanym za winnego, albo za niewinnego; albo czyn wyczerpuje znamiona, albo nie wyczerpuje itd. Zachodni filozofowie mają tendencję (jedni słabszą, inni silniejszą) do wyobrażania sobie etyki na wzór własnego kodeksu prawnego, czyli też jako czegoś zerojedynkowego. Najdalej posunął to chyba Kant, któremu się wydawało, że jeśli jakieś pojęcie czy rozróżnienie istnieje w prawie pruskim, to musi też istnieć w prawie moralnym.
Tendencja ta jest chyba mało zrozumiała dla filozofów z innych kultur. Niefilozofów zresztą pewnie też. Bardzo średnio się znam na niezachodnich systemach etycznych, ale wydaje mi się, że o ile można na przykład mówić o europejskiej etyce cnót i buddyjskiej etyce cnót, to deontologia jest już tylko europejska. Jeśli więc kogoś interesuje tworzenie uniwersalnego etycznego systemu, który pogodziłby różne kultury, to brnięcie w prawa moralne nie jest chyba najlepszym pomysłem.

17 komentarzy:

  1. Ten eksperyment ma co najmniej dwie słabości:
    - aborcja nie jest wstrzymaniem się od działania, a działaniem w celu
    - relacja matka - dziecko nie jest tożsama z relacją miedzy dwoma obcymi. Podstawmy syna Fondy - trochę to zmienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o ten drugi zarzut, to odpowiedź Thomson jest taka: matka może mieć wobec dziecka specjalne obowiązki wynikające z bycia jego matką, ale tylko jeśli je na siebie przyjmie decydując się je urodzić i nie oddawać go do adopcji w szpitalu po urodzeniu. Wcześniej ich nie ma.
      Kiedy otworzysz okno, żeby przewietrzyć i przez to okno wejdzie włamywacz, to włamywacz raczej nie przekona Cię mówiąc „To ja tu zostaję, nie możesz mnie wyrzucić, masz wobec mnie specjalne obowiązki, bo przynajmniej częściowo odpowiadasz za to, że tu jestem”. A już na pewno, kiedy w oknach zamontowałeś/aś kraty antywłamaniowe, ale jakoś mu się i tak udało przecisnąć. Kiedy wiesz, że za oknem powietrzu latają ludzie-nasiona próbujący się zakorzenić w dywanach i jednemu udaje się wylądować u Ciebie (mimo tego, że w oknie masz specjalną siatkę, można dodać) – nie można powiedzieć, że w jakiś sposób udzieliłeś/aś mu prawa do korzystania z Twojego domu. Tak samo z matką.
      Jeśli chodzi o pierwszy zarzut, to Thomson nie odnosi się do niego wprost. Wydaje się po prostu zakładać, że to rozróżnienie nie jest moralnie istotne, przynajmniej nie w tym przypadku. Według niej tak samo jak historię z Fondą należy ocenić analogiczną sytuację ze skrzypkiem potrzebującym tylko godziny, w której nie powstrzymujesz się od działania, ale aktywnie go odłączasz. O skrzypku napiszę więcej za tydzień, jeśli znajdę chwilę.

      Usuń
    2. @ikti
      - relacja matka - dziecko nie jest tożsama z relacją miedzy dwoma obcymi. Podstawmy syna Fondy - trochę to zmienia.

      A co tak konkretnie zmienia?
      Czy ze względu na "nieobcość" Jodie ma obowiązek być naturalnym krążeniem zewnętrznym dla Mary i umrzeć z tego powodu?
      https://en.wikipedia.org/wiki/Re_A_(conjoined_twins)

      Usuń
    3. Myślę, że koncept polegający na tym, że nie możesz mieć żadnych obowiązków jeśli się na nie nie zgodziłeś jest dość dyskusyjny.

      Co do włamywacza - oczywiście możesz go wywalić, ale czy możesz zabić? Nie. Masz wobec niego obowiązki, choć nie chciałeś go tu widzieć. A tu jeszcze jest istotne, że on wszedł świadomie wbrew twojej woli. A jakby przypadkiem do twojej okratowanej twierdzy zabłąkał się dwulatek?

      Ludzie nasiona. Hmm, nie żyjemy w świecie z ludźmi nasionami, może w tego typu światach inaczej wszystko działa.

      Z eksperymentami myślowymi jest taki problem, że bardzo często są już emanacją światopoglądu autora, który przy konstrukcji pomija elementy jego zdaniem nieważne, a które dla kogoś innego są ważne do podjęcia decyzji. Ja na przykład chciałbym dużo więcej wiedzieć o tych nasionach - np. czy ktoś je tworzy i pewnie wiele innych.

      @Gammon
      Tu nie chodzi o "nieobcość", tylko o pewną relację z którą wiążą się obowiązki. Rodzic-dziecko to nie to samo co dwie siostry. Nie widzę też jak zalinkowana sprawa w której masz życie za życie ma się do sytuacji Fondy poświęcającego kilka chwil za życie.

      Usuń
    4. @ikti
      Myślę, że koncept polegający na tym, że nie możesz mieć żadnych obowiązków jeśli się na nie nie zgodziłeś jest dość dyskusyjny.

      Yhy, wiele państw empirycznie dowiodło, że na człowieka można nałożyć najzupełniej dowolne zakazy i nakazy bez pytania go o zgodę.

      Tu nie chodzi o "nieobcość", tylko o pewną relację

      Najwidoczniej coś źle zrozumiałem z fragmentu "relacja X nie jest tożsama z relacją miedzy dwoma obcymi".

      z którą wiążą się obowiązki

      Jeśli je ustanowisz w przepisach, to się wiążą, z pewnością. Ale jeśli ich nie ustanowisz, to czy wynikają ot tak, nie wiem, z praw przyrody?

      Rodzic-dziecko to nie to samo co dwie siostry.

      W sensie biologicznym nie. A w sensie obowiązku - patrz wyżej.

      Nie widzę też jak zalinkowana sprawa w której masz życie za życie ma się do sytuacji Fondy poświęcającego kilka chwil za życie.

      Jak mniemam, zdaniem arcybiskupa Westminsteru sytuacja jest tożsama.
      http://www.mentalhealthlaw.co.uk/media/Re_A_(Conjoined_Twins)_(2001)_Fam_147_report.pdf

      Usuń
    5. @ikti

      Myślę, że koncept polegający na tym, że nie możesz mieć żadnych obowiązków jeśli się na nie nie zgodziłeś jest dość dyskusyjny.

      Z pewnością, ale Thomson niczego takiego nie twierdzi. Ona twierdzi, że matka ma wobec płodu obowiązki takie same jak wobec każdej innej osoby (oczywiście zakładając wcześniej, że płód jest osobą). Ale nie ma dodatkowych, specjalnych obowiązków związanych z byciem matką, póki ich na siebie nie przyjmie.


      Co do włamywacza - oczywiście możesz go wywalić, ale czy możesz zabić? Nie.

      Thomson powiedziałaby, że to zależy od tego, co rozumiesz przez „zabić”. Jeśli „pozbawić życia dowolnym sposobem” to nie, jeśli „wywalić mając świadomość, że najpewniej nie przeżyje poza mieszkaniem”, to tak. Gdyby jednak jakimś sposobem przeżył, to nie masz prawa go dobijać.

      Generalnie jednak zgadzam się, że te dwie historie raczej nie pokazują tego, co Thomson się wydaje, że pokazują.

      Usuń
  2. @Tomasz Herok
    dlaczego pomysł ze stopniowaniem praw moralnych w zależności od stopnia trudności ich realizacji jest dla Thomson „szokujący”

    (1) Bo ona (chyba) źle identyfikuje problem. W tym przypadku nie ma (chyba) żadnego stopniowania praw moralnych. Jest najwyżej wniosek, że obowiązek działania po stronie innych osób (w tym przypadku H.F.) staje się aktualny czy wymagalny tylko w niektórych stanach faktycznych.
    (2) Owe stany faktyczne mogą charakteryzować się cechami stopniowalnymi. W kolejnych wariantach sytuacji H.F. może znajdować się w odległości płynnie się zmieniającej. Ale kryterium rozróżniające "spełnij obowiązek" - "nie musisz spełnić obowiązku" nadal będzie dychotomiczne, tzn. trzeba gdzieś umownie postawić granicę między odległością na tyle małą, że można oczekiwać ratowniczej interwencji H.F., a na tyle dużą, że obowiązku działania on nie ma.
    (3) To jest rozwiązanie normalne (w sensie: typowe). Można oczekiwać (a nawet prawo tego wymaga, pod groźbą odpowiedzialności za przestępstwo), że bezpośrednio napotkawszy kogoś umierającego z głodu dam mu hamburgera, nawet jeśli sam będę musiał za niego zapłacić. Ale jeśli w tym samym czasie wiem, że gdzieś tam na antypodach panuje klęska głodu, a w ciągu najbliższego tygodnia umrze tam z głodu 1000 ludzi, to takiego obowiązku nie mam, nawet jeśli mam do dyspozycji 1000 hamburgerów i pieniądze na bilet lotniczy. Czy to neguje ich prawo (moralne, czy legalne) do życia? Przecież nie. To oznacza tylko, że nie musimy się doszczętnie poświęcać realizacji cudzych praw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale kryterium rozróżniające "spełnij obowiązek" - "nie musisz spełnić obowiązku" nadal będzie dychotomiczne, tzn. trzeba gdzieś umownie postawić granicę

      Pewnie można tak to zinterpretować, ale nie wydaje mi się, żeby Thomson wydało się to znacząco mniej szokujące. Prawo do życia, które może ulec zawieszeniu, bo komuś jest trudno je respektować? I to w dodatku z arbitralną granicą między „trudno” a „nietrudno”?


      Czy to neguje ich prawo (moralne, czy legalne) do życia? Przecież nie.

      No nie wiem, czy dla wszystkich to takie oczywiste. Singer twierdzi na przykład, że masz moralny obowiązek oddać wszystkie pieniądze na Oxfam, czy podobną organiację, po zaspokojeniu swoich tylko najbardziej elementarnych potrzeb. Właśnie dlatego, że życie tych ludzi jest ważniejsze niż twoje nowe buty, czy nowy ajpad.

      Usuń
  3. prawa moralne, żeby w ogóle miało sens nazywać je prawami, muszą przypominać prawa stanowione. A nasze prawa stanowione mają przede wszystkim to do siebie, że nie można ich mieć w jakimś stopniu. Zachodnie prawo jest generalnie zerojedynkowe: albo się zostaje uznanym za winnego, albo za niewinnego; albo czyn wyczerpuje znamiona, albo nie wyczerpuje itd.

    Z tą zero-jedynkowością prawa stanowionego nie do końca jest tak. W skrócie:
    1. Według najbardziej obecnie popularnej koncepcji (R. Dworkin, tutaj 2 akapit w „poglądach”), na system prawny składają się zasady i normy. Zasady (np. ochrony własności, sprawiedliwości proceduralnej) podlegają stopniowaniu, bardzo rzadko którakolwiek z nich podlega pełnej realizacji. Natomiast normy (np. domniemanie niewinności) funkcjonują na zasadzie „all or nothing”. Albo są złamane, albo nie. To jednak tylko w teorii takie proste, o czym niżej.
    2. Oczywiście, w dowolnej dziedzinie prawa jest więcej norm niż zasad. Jednak akurat w sferze tzw. praw podstawowych funkcjonują właściwie same zasady – prawie każde z nich podlega stopniowaniu (to akurat dorobek kontynentalny, Robert Alexy, kiedyś już go chyba przywoływałam). Prawo do życia to w tym przypadku klasyka – można je stopniować/ograniczać. Tzn. każda konwencja prawoczłowiecza czy konstytucja dopuszcza zabicie w obronie koniecznej, w trakcie działań zbrojnych itd. Niestopniowalne są tylko zakaz tortur i zakaz niewolnictwa.
    3. Postawę Henry’ ego Forda przez polskie prawo karne ocenialibyśmy tak: Art. 162. § 1. Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
    § 2. Nie popełnia przestępstwa, kto nie udziela pomocy, do której jest konieczne poddanie się zabiegowi lekarskiemu albo w warunkach, w których możliwa jest niezwłoczna pomoc ze strony instytucji lub osoby do tego powołanej.

    A więc jest tak, jak twierdzi @Gammon_82: nie można od nikogo wymagać zbyt wiele, ale pewnych poświęceń – już tak.
    Ten przepis to oczywiście norma, a nie zasada, ale zapewniam, że w trakcie procesu sądowego dyskutowalibyśmy mocno o każdym ze znamion, tzn. co to znaczy „położenie grożące bezpośrednim niebezpieczeństwem”, w jakich sytuacjach następuje „narażenie na niebezpieczeństwo” itd. Ale jeśli zdefiniowalibyśmy to na potrzeby konkretnej sytuacji, to rzeczywiście, czyn wypełnia znamiona, bądź nie.
    4. No i niestety, obawiam się, że każdy polski sąd skazałby H.F. w każdym z opisanych wariantów – dopóki nie udowodniłby, że udzielenie pomocy wiązałby się przynajmniej z ciężkim uszczerbkiem na jego zdrowiu… Chyba jest więc tak, że „szokująca” dla Thomson stopniowalność prawa do życia jest jurydycznym standardem.
    5. Tak w ogóle, to cytowany wyżej art. 162 kk jest raczej wyjątkiem – w tym sensie, że co do zasady w zakresie praw podstawowych obowiązkiem innych jest powstrzymywanie się od ingerencji w te prawa (czyli: zaniechanie, a nie: działanie). Przynajmniej w układzie horyzontalnym (jednostka/jednostka), w układzie wertykalnym (państwo/jednostka) jest inaczej, ale w tym wypadku to nieważne. Jest więc raczej tak, jak twierdzi @ikti: to, czy coś jest „wstrzymaniem się od działania”, czy też „działaniem w celu”, jest (przynajmniej prawnie) istotne. Prawo bardzo wyraźnie rozróżnia np. zaniechanie uporczywej terapii od „aktywnej” pomocy w eutanazji, w zasadzie wszędzie dozwalając na tę pierwszą. Spędzenie płodu z woli kobiety to jednak także jej „aktywność”.

    Może ja już za bardzo internalizowałam te konstrukcje prawne, ale generalnie to mam wrażenie, że prawa do aborcji trzeba bronić na innej płaszczyźnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według najbardziej obecnie popularnej koncepcji (R. Dworkin, tutaj 2 akapit w „poglądach”), na system prawny składają się zasady i normy. Zasady (np. ochrony własności, sprawiedliwości proceduralnej) podlegają stopniowaniu, bardzo rzadko którakolwiek z nich podlega pełnej realizacji. Natomiast normy (np. domniemanie niewinności) funkcjonują na zasadzie „all or nothing”. Albo są złamane, albo nie

      Ten fragment to oczywiście moja spekulacja, bo nie znam się dobrze ani na prawie, ani na filozofii prawa, ani na niezachodniej filozofii. Ale wydaje mi się, że w takim razie mógłbym to trochę zmodyfikować i napisać, że dla wielu zachodnich filozofów moralność jest jak normy prawne. Poza tym nie wydaje mi się, żeby zasady w Twoich przykładach były stopniowalne – patrz niżej.


      Prawo do życia to w tym przypadku klasyka – można je stopniować/ograniczać. Tzn. każda konwencja prawoczłowiecza czy konstytucja dopuszcza zabicie w obronie koniecznej, w trakcie działań zbrojnych itd. Niestopniowalne są tylko zakaz tortur i zakaz niewolnictwa.

      A nie mylisz tu stopniowania ze stosowaniem wyjątków? Powiedzieć, że osoba ma prawo, by jej nie zabijać z wyjątkiem sytuacji x, y, z to coś zupełnie innego niż powiedzieć, że prawo do życia można mieć w większym lub mniejszym stopniu. To, o czym piszesz, w ogóle się nie kłóci z zerojedynkową etyką: w każdej możliwej sytuacji albo łamię czyjeś prawo do zycia, albo go nie łamię. I nigdy nie łamię go bardziej lub mniej. Normy regulują po prostu, jak zasada ma być realizowana.


      A więc jest tak, jak twierdzi @Gammon_82: nie można od nikogo wymagać zbyt wiele, ale pewnych poświęceń – już tak.

      Według prawa stanowionego – z pewnością. Ale Gammon pisał też o prawach moralnych („Czy to neguje ich prawo (moralne, czy legalne) do życia? Przecież nie.”), co jest już mocno dyskusyjne. Poza tym sugerował, że można mieć moralne prawo nawet wtedy, kiedy nikt nie ma odpowiadającego mu obowiązku – co wydaje mi się gwałceniem samego pojęcia prawa, ale może źle go zrozumiałem.

      Ten przepis to oczywiście norma, a nie zasada, ale zapewniam, że w trakcie procesu sądowego dyskutowalibyśmy mocno o każdym ze znamion, tzn. co to znaczy „położenie grożące bezpośrednim niebezpieczeństwem”, w jakich sytuacjach następuje „narażenie na niebezpieczeństwo” itd.

      Oczywiście, ale tylko po to, żeby ostatecznie orzec, że naruszył tę normę, albo że jej nie naruszył.

      No i niestety, obawiam się, że każdy polski sąd skazałby H.F. w każdym z opisanych wariantów – dopóki nie udowodniłby, że udzielenie pomocy wiązałby się przynajmniej z ciężkim uszczerbkiem na jego zdrowiu… Chyba jest więc tak, że „szokująca” dla Thomson stopniowalność prawa do życia jest jurydycznym standardem.

      Patrz wyżej – nie wiedzę tu żadnej stopniowalności.


      Prawo bardzo wyraźnie rozróżnia np. zaniechanie uporczywej terapii od „aktywnej” pomocy w eutanazji, w zasadzie wszędzie dozwalając na tę pierwszą. Spędzenie płodu z woli kobiety to jednak także jej „aktywność”.

      Co, znowu, nie jest jasne, czy na pewno odpowiada jakiemuś rozróżnieniu moralnemu. Planuję z tej okazji zrobić kiedyś odcinek o dzieciach w wannie Rachelsa.


      Może ja już za bardzo internalizowałam te konstrukcje prawne, ale generalnie to mam wrażenie, że prawa do aborcji trzeba bronić na innej płaszczyźnie.

      Ja też!

      Usuń
    2. A nie mylisz tu stopniowania ze stosowaniem wyjątków? Powiedzieć, że osoba ma prawo, by jej nie zabijać z wyjątkiem sytuacji x, y, z to coś zupełnie innego niż powiedzieć, że prawo do życia można mieć w większym lub mniejszym stopniu.

      Raczej nie. Według mnie to jest kwestia ujęcia. Jeśli istnieje określony katalog sytuacji, w których masz obowiązek pomóc komuś przeżyć, to prawo do życia podlega stopniowaniu. W ujęciu Thomson – stopniowanie polega na tym, że gdzieś w przestrzeni pomiędzy Zachodnim Wybrzeżem a pokojem obok pokoju chorego miałby istnieć ten punkt, który (przebywanie poza którym) zwalnia mnie z obowiązku pomocy. Jeśli H. F. jest poza punktem x, może nie przylatywać z pomocą. Jeśli „w obrębie”, to ma taki obowiązek. Wprawdzie ona nie wskazuje takiego ewentualnego punktu x, i ten „stopień” ze „stopniowania” jest jeden, i potężny, ale taki jest sens jej argumentu. I istnienie takiej granicy pomocy uznaje ona za szokujące.

      A więc w tym ujęciu kazus H.F. możesz przedstawiać zerojedynkowo – zarówno w prawie, jak i w etyce. I w tym sensie oba systemy normatywne się nie różnią – a jak zrozumiałam, to sugerujesz w 2 akapicie od końca notki.

      To, co mylące w prawie do życia, to okoliczność, że ono ma bardzo szeroką ochronę, i katalog sytuacji, w których nie musisz go szanować („wyjątków”), jest bardzo wąski. Dlatego wydaje się nam, że to „prawo w zasadzie pełne - z wyjątkami”, a nie – stopniowalne prawo do życia. Ale sytuację z H.F. też możesz opisać jako: ma obowiązek przylecieć: „za wyjątkiem” gdy jest poza punktem x.

      Czy może Ty uważasz, że obowiązek pomocy jest silniejszy "bliżej chorego", a słabszy - "dalej chorego"? Ale ostatecznie H.F. powinien przylecieć, albo nie.

      To, o czym piszesz, w ogóle się nie kłóci z zerojedynkową etyką: w każdej możliwej sytuacji albo łamię czyjeś prawo do życia, albo go nie łamię. I nigdy nie łamię go bardziej lub mniej.

      Jak wyżej. Tu się przecież zgadzamy, ale wg. mnie ta zerojedynkowa etyka obowiązuje nie tylko w prawie, ale i w etyce ;) Każda zasada (etyczna, prawna) stosowana w odniesieniu do konkretnych sytuacji daje nam efekt 0 lub 1. Problemy z wielością np. sprzecznych wzajemnie norm regulujących daną sytuację czy z pojęciami niedookreślonymi są i w systemach etycznych, i w prawnych.

      Według prawa stanowionego – z pewnością. Ale Gammon pisał też o prawach moralnych (…), co jest już mocno dyskusyjne.

      Zabawne jest to, że mnie uczyli o „prawie jako minimum moralności” (oczywiście w odniesieniu do norm prawa karnego, a nie np. norm budowlanych, czysto regulacyjnych). Rzadko wychodzi na to, że obowiązek prawny szerszy ;)

      Ja też!

      A będzie jakaś notka o tym, jaką argumentację in defense of abortion uznajesz za przekonującą? Czy summa summarum to ostanie zdanie z ostatniej # 7 notki? Trochę podpuszczam, ale takie czasy;)

      Usuń
    3. Wprawdzie ona nie wskazuje takiego ewentualnego punktu x, i ten „stopień” ze „stopniowania” jest jeden, i potężny, ale taki jest sens jej argumentu. I istnienie takiej granicy pomocy uznaje ona za szokujące.

      E, na pewno nie. Zacytuję jeszcze raz: „Sugestia, że czyjekolwiek prawa mogłyby się rozmywać i znikać (fade away and disappear) w miarę tego, jak trudno jest mu je zagwarantować, jest dość szokująca.” To nie jest o żadnej granicy.

      To, co mylące w prawie do życia, to okoliczność, że ono ma bardzo szeroką ochronę, i katalog sytuacji, w których nie musisz go szanować („wyjątków”), jest bardzo wąski.,

      Ja cały czas staram się sugerować, że prawo do życia to nie to samo co prawo do niebycia zabitym. To pierwsze może polegać na tym, że generalnie nikt nie ma prawa Cię zabić z wyjątkiem pewnych sytuacji, w których ma prawo. W tym wypadku nie ma żadnych „sytuacji, w których nie musisz go [prawa do życia] szanować”.

      A będzie jakaś notka o tym, jaką argumentację in defense of abortion uznajesz za przekonującą?

      Może kiedyś, ale nie w najbliższym czasie na pewno.

      Usuń
    4. Ja cały czas staram się sugerować, że prawo do życia to nie to samo co prawo do niebycia zabitym. To pierwsze może polegać na tym, że generalnie nikt nie ma prawa Cię zabić z wyjątkiem pewnych sytuacji, w których ma prawo. W tym wypadku nie ma żadnych „sytuacji, w których nie musisz go [prawa do życia] szanować”

      Totalnie się nie rozumiemy, jakoś to kiedyś "rozpiszę", ale na razie takie krókie pytanie - zakładając, że "prawo do niebycia zabitym" istnieje w postaci zerojedynkowej, a z kolei "prawo do życia" fade away and disappear, to jakbyś stopniował to "prawo do życia"? Tzn. inaczej, jak to wg. Ciebie to stopniowanie widzi Thomson?

      Interesuje mnie zwłaszcza to "rozmywanie", czyli coś, co nie da nam efektu 0/1. I jeśli można, to na przykładzie najlepiej ;)

      Może kiedyś, ale nie w najbliższym czasie na pewno (nie).

      No to przykro.


      Usuń
    5. na razie takie krókie pytanie - zakładając, że "prawo do niebycia zabitym" istnieje w postaci zerojedynkowej, a z kolei "prawo do życia" fade away and disappear, to jakbyś stopniował to "prawo do życia"?

      Ani ja bym nie stopniował, ani Thomson by nie stopniowała. To właśnie jej zarzut wobec pewnego rozumienia praw i obowiązków, że zakłada ono ich stopniowanie. To, o czym piszę powyżej, to interpretacja prawa do życia, która jest zerojedynkowa. Prawo do życia nigdy nie ulega zawieszeniu czy osłabieniu, po prostu są sytuacje (obrona konieczna, wojna itd.), w których można kogoś zabić nie naruszając prawa do życia tego kogoś.


      Tzn. inaczej, jak to wg. Ciebie to stopniowanie widzi Thomson?

      Nie wiem, nie pisze nic więcej na ten temat...

      Interesuje mnie zwłaszcza to "rozmywanie", czyli coś, co nie da nam efektu 0/1. I jeśli można, to na przykładzie najlepiej ;)

      ...ale można by np. powiedzieć, że Henry Fonda ma silny obowiązek, jeśli jest na drugim końcu pokoju, a słaby obowiązek, jeśli jest na Zachodnim Wybrzeżu (i średni obowiązek, jeśli akurat znajduje się w, powiedzmy, Michigan). Albo że nieprzejście na drugi koniec pokoju to ciężkie naruszenie prawa do życia bohaterki, a nieprzylecenie z Zachodniego Wybrzeża to umiarkowane naruszenie. Jest wiele możliwości.


      No to przykro.

      Naprawdę nie mam teraz czasu, a to jeden z bardziej skomplikowanych problemow etycznych, jakie znam. Może załóż swojego blogaska prawniczo-feministycznego? Czytałbym.

      Usuń
    6. Ani ja bym nie stopniował (prawa do życia), ani Thomson by nie stopniowała. To właśnie jej zarzut wobec pewnego rozumienia praw i obowiązków, że zakłada ono ich stopniowanie.

      Hej, ale nie chodziło mi o to, że opowiadacie się za tą koncepcją – i Ty, i Thomson już dość jasno wyraziliście swój pogląd na wstępie ;) Chodziło mi o „techniczną” możliwość stopniowania – jak to w ogóle miałoby wyglądać.

      ..ale można by np. powiedzieć, że Henry Fonda ma silny obowiązek, jeśli jest na drugim końcu pokoju, a słaby obowiązek, jeśli jest na Zachodnim Wybrzeżu (i średni obowiązek, jeśli akurat znajduje się w, powiedzmy, Michigan)

      O to mi właśnie chodziło – ale o tym już w sumie było. Już wcześniej pytałam: „Czy może Ty uważasz, że obowiązek pomocy jest silniejszy "bliżej chorego", a słabszy - "dalej chorego"? Ale ostatecznie H.F. powinien przylecieć, albo nie.”

      Po raz kolejny powtórzę, ale może to już zostawmy, bo nie posuwamy się do przodu: nawet to ujęcie (słabszy/silniejszy obowiązek) prowadzi końcowo do utworzenia dwóch kategorii (zbiorów) sytuacji. Jeden zbiór to te przypadki, w których H.F. jednak powinien przylecieć. Drugi zbiór to te sytuacje, w których jest zwolniony z tego obowiązku. W każdym z tych zbiorów są przypadki „silniejsze” i „słabsze”, ale wrzucamy je do jednego lub drugiego kosza.

      Ale w sumie, to może jest tak: jeśli chodzi o prawo, to rzeczywiście liczy się prawie wyłącznie ten ostateczny wynik. Albo podpadasz pod jakąś normę, albo nie. Te wszystkie szarości (przypadek „silniejszy”, „słabszy”) mają pewne znaczenie, np. przy stopniowaniu winy, a ostatecznie przy wymiarze kary, czy – w prawie cywilnym – wysokości zadośćuczynienia. Z reguły jest tak, że jeśli obowiązek był silniejszy (np. pomocy nie udzieli ratownik medyczny), to i wina, i kara będą większe. Ale to znaczenie nie jest pierwszorzędne, i liczy się tylko po stronie „powinien przylecieć” (a nie w zbiorze „nie musi”, bo ten zbiór wypada poza normę).

      Ale w poszczególnych systemach etycznych może to jest bardziej zniuansowane, tzn. więcej dyskutuje się o tych „przedpolach” (mam większe/mniejsze prawo żądać pomocy) a nie o ostatecznym wyniku. Ale ja coś bardzo jestem przywiązana do myśli, że albo przeżyję, albo nie ;)

      To stopniowanie w przypadku praw podstawowych (w prawie), o którym pisał Alexy, to w sumie sprowadza się do niedookreśloności przesłanki ograniczenia prawa, np. wolność sumienia i wyznania jest ograniczona „z uwagi na interesy bezpieczeństwa publicznego, ochronę porządku publicznego, zdrowia i moralności lub ochronę praw i wolności innych osób”. I potem Europejski Trybunał Praw Człowieka duma, czy akurat aptekarze mogą powołać się na klauzulę sumienia odmawiając sprzedaży antykoncepcji, czy nie (tutaj końcowy efekt: nie!, ale to nie takie proste, bo przesądziło to, że jedyna apteka w małej miejscowości itd.).

      Czyli w sumie to stopniowanie praw podstawowych ma taki wymiar, że zwykle nie jesteś pewny rozstrzygnięcia, bo przesądzają odcienie (np. rzeczywisty alternatywny dostęp do antykoncepcji). To jednak inne rozumienie "stopniowania" niż w etyce.

      Prawo do życia nigdy nie ulega zawieszeniu czy osłabieniu, po prostu są sytuacje (obrona konieczna, wojna itd.), w których można kogoś zabić nie naruszając prawa do życia tego kogoś.

      Prawnicy to jednak ujmują w ten sposób – co chyba bardziej zdroworozsądkowe – że wówczas (obrona konieczna, wojna) naruszasz czyjeś prawo do życia, ale masz prawo je naruszyć , bo żadne prawo podstawowe nie jest „ius infinitum” (znów, poza wolnością od tortur i niewolnictwa), i podlega ograniczeniom. Z przykładu powyżej – żądając antykoncepcji naruszasz wolność sumienia katolickiego aptekarza, ale masz do tego prawo. A precyzyjniej – prawo pacjenta przeważa nad czyjąś wolnością sumienia i wyznania.


      Usuń
    7. Może załóż swojego blogaska prawniczo-feministycznego? Czytałbym.

      Swój pogląd znam, zależało mi na poznaniu Twojego ;) Na razie #CzarnyProtest coś tam zdziałał, ale obawiam się, że każda sensowna argumentacja może przydać się na przyszłość. Chociaż wszelkie argumenty po obu stronach już pewnie padły.

      Uff, chyba jednak mniej wyszło niż u @fatbanthy ;)) Jeśli nie masz czasu, to nie odpowiadaj, zwłaszcza kosztem innych zobowiązań ;)

      Usuń
  4. ps. i tak się cieszę, że tag "feminizm" wzrósł do 3 pozycji, i wyprzedził "teorię literatury" ;)

    OdpowiedzUsuń