niedziela, 15 kwietnia 2012

Moralny relatywizm i inne izmy (II)



Kognitywizm i akognitywizm to stanowiska w ramach sporu „Czy o sądach moralnych da się powiedzieć, że są prawdziwe albo fałszywe?”, obiektywizm i subiektywizm to stanowiska w ramach sporu „Jeśli można, to na jakiej podstawie?”. Moralny relatywizm i jego przeciwieństwo, uniwersalizm, to natomiast stanowiska w sporze „Do kogo się te sądy stosują?”. Uniwersalista powie, że jeśli jakaś osoba (czy, ściślej mówiąc, podmiot moralny) ma w danej sytuacji obowiązek coś zrobić, to każda inna osoba w podobnej sytuacji ma obowiązek zrobić to samo. Relatywista powie, że może to zależeć od np. kręgu kulturowego, do którego osoba należy.
Relatywizm niekoniecznie musi się więc pokrywać subiektywizmem. Można sobie wyobrazić subiektywistę-uniwersalistę – kimś takim będzie np. ktoś, kto uważa, że moralność polega na wypełnianiu bożych przykazań (o czym kiedyś dawno już tutaj pisałem), albo ktoś, kto jest zwolennikiem teorii hipotetycznego idealnego obserwatora. Z drugiej strony można też sobie wyobrazić obiektywistę-relatywistę, np. kogoś, kto uważa, że to samo postępowanie może być moralnie obowiązujące dla jednej osoby, ale już nie dla innej, a decydują o tym jakieś obiektywne, niezależne od niczyich opinii, fakty. Nie spotkałem się z nikim takim w rzeczywistości, ale nie ma w tej postawie raczej żadnej wewnętrznej sprzeczności.
Tak to najczęściej wygląda, przynajmniej w popularnych filozoficznych podręcznikach i encyklopediach. Wielu ludzi jednak (w tym nawet wielu filozofów) używa słowa „relatywizm” w znaczeniu „subiektywizm”. Przykładem może być wyżej podlinkowany artykuł Joshuy Knobe'a, który wspomina o badaniu G. Goodwina i J. Darleya pokazującym, że ludzie lepiej radzący sobie z pewnym typem zadań logicznych mają skłonność do takiego subiektywistycznego (czyli w terminologii Knobe'a – relatywistycznego) pojmowania moralności, co z kolei wskazuje na korelację między moralnym subiektywizmem a pewnego typu otwartością umysłową. Sami Goodwin i Darley nie nazywają tego jednak relatywizmem, a subiektywizmem właśnie (nie czytałem oryginalnego artykułu, którego nie ma w internecie, ale gdzie indziej nawiązując do tego artykułu używają oni „standardowej” metaetycznej terminologii). To pokazuje, że nawet filozofowie nie do końca przejmują się niejednolitą terminologią w tej kwestii.
Subiektywizm nazywa też relatywizmem filozof Chris Gowans, autor hasła Moral Relativism w Stanfordzkiej Encyklopedii Filozofii. Dokładniej mówiąc, pisze on o „metaetycznym moralnym relatywizmie”, którego słabszą postacią jest, o ile go dobrze rozumiem, wyżej wspomniany relatywizm (przeciwieństwo uniwersalizmu), a mocniejszą postacią tenże relatywizm plus wyżej opisany subiektywizm. Obok relatywizmu metaetycznego wyróżnia on jeszcze „relatywizm normatywny” i „relatywizm deskryptywny”. Szczerze mówiąc nie do końca rozumiem o co chodzi mu z tym drugim. Pierwsza część definicji to banał: „między różnymi społeczeństwami istnieją głębokie spory co do tego, co jest moralne”, a druga jest mocno niejasna: „różnice te są bardziej istotne (more significant) od wszelkich potencjalnych porozumień”. Ciężko mi powiedzieć, co Gowans rozumie przez „istotne” i na czym ma dokładnie polegać różnica między deskryptywnym a metaetycznym relatywizmem, zwłaszcza że próbując to rozjaśnić odwołuje się on do podobnie jak „istotność” niejasnej „racjonalnej argumentacji”. Pozwolę sobie tutaj „deskryptywny moralny relatywizm” Gowansa pominąć.
Sprawa jest już jaśniejsza z jego relatywizmem normatywnym. Chodzi tu o postawę wobec innych systemów wartości i innych zwyczajów niż swoje własne, którą to postawę jedni nazywają permisywizmem, a inni – tolerancją. Postawa ma polegać na niezwalczaniu poglądów i zachowań charakterystycznych dla np. odmiennego kręgu kulturowego (rzadziej dla innej grupy społecznej albo dla indywidualnych osób z odmiennymi wartościami), które nie są przez nas akceptowane, takich jak, powiedzmy, zabójstwa honorowe u muzułmanów. Ktoś może powiedzieć, że odróżnianie normatywnego od metaetycznego relatywizmu to niepotrzebne filozoficzne dzielenie włosa na czworo, skoro jedno z drugim jest ściśle powiązane. Problem w tym, że nie jest to takie oczywiste. Metaetyczny relatywizm (w obu wyżej wspomnianych znaczeniach) to tylko opis pewnego stanu rzeczy, z którego w żaden bezpośredni sposób nie wynika, jak powinniśmy postępować. Poza tym zdarzają się moralni obiektywiści i uniwersaliści, którzy są tolerancyjni – bo np. uważają, że zbyt nachalne zwalczanie nieakceptowanych przez nich postaw mogłoby doprowadzić do jakiegoś krwawego konfliktu. Z drugiej zdarzają się relatywiści, którzy tolerancyjni nie są – bo uważają, że z jakichś praktycznych względów warto ujednolicić moralne postawy i zachowania, albo po prostu nie mają zamiaru nikomu pobłażać tylko dlatego, że nie są w stanie swojego poglądu jakoś „głębiej” uzasadnić.
Normatywny relatywizm często spotyka się z zarzutem wewnętrznej sprzeczności – według wielu nie da się tolerować nieetycznych zachowań, tak jak się toleruje, powiedzmy, kolczyki w pępkach. Jeśli więc normatywny relatywizm jest ściśle związany z relatywizmem metaetycznym, to zarzut wewnętrznej sprzeczności musi też chyba dotyczyć tego drugiego, co wydaje się dość problematyczne, ale w tę dyskusję nie będę się tutaj zagłębiał.
Jest jeszcze zupełnie inne znaczenie pojęcia „moralny relatywizm”. Nigdy nie spotkałem się z przypadkiem używania go w tym znaczeniu w akademickiej filozofii, dziesiątki razy natomiast w różnych gazetowych tekstach. Chodzi o pogląd, według którego nie ma takich konkretnych czynów, które same w sobie, bez względu na konsekwencje, byłyby niemoralne. Kłamstwo, kradzież, zabijanie, tortury – wszystko to może być w jakichś wyobrażalnych okolicznościach moralnie usprawiedliwione. Przeciwieństwo tego poglądu filozofowie nazywają zazwyczaj absolutyzmem, niefilozofowie natomiast dość często pryncypializmem. Relatywistami w tym sensie są np. utylitaryści, którzy uważają, że moralność polega na maksymalizowaniu sumy szczęścia (lub ewentualnie czegoś podobnego) w świecie i każde konkretne zachowanie (lub ewentualnie zasadę czy pragnienie) należy oceniać według tego, czy prowadzi, czy nie prowadzi do takiej maksymalizacji. Kłamstwo czy kradzież mogą być zazwyczaj niemoralne, ale czasami moralne, zależnie od okoliczności.
Warto zauważyć, że taki relatywizm nie tylko nie ma nic wspólnego z wcześniejszymi trzema relatywizmami, ale praktycznie nigdy (o ile wiem) nie jest równocześnie z nimi przez jedną osobę przyjmowany. Utylitaryści są generalnie moralnymi uniwersalistami i obiektywistami – uważają, że zasada maksymalizacji sumy szczęścia obowiązuje wszystkich tak samo i że to obowiązywanie jest kwestią faktu, a nie tylko czyjejś opinii.
Ponadto „relatywista moralny” jest stereotypowym czarnym charakterem w konserwatywnej publicystyce i katolickich kazaniach. Papież i biskupi lubią wymieniać relatywizm moralny jednym tchem z „rozpustnym zachowaniem”, panseksualizmem, homoseksualizmem, aborcją i zamieszkami w Wielkiej Brytanii. W tym wypadku relatywista oznacza po prostu zepsutego człowieka bez zasad, który wymyśla różne naciągane uzasadnienia dla swojego egoistycznego, amoralnego postępowania. Tutaj trzeba zauważyć, że w takich tekstach relatywizm-zepsucie często zgrabnie miesza się z którymś z wcześniej wymienionych relatywizmów, co sprawia wrażenie, że jest jakiś ścisły związek między metaetycznym poglądem a niemoralnym (według konserwatywnego autora) zachowaniem.
„Relatywizm moralny” ma więc co najmniej pięć różnych znaczeń:
  1. relatywizm – przeciwieństwo uniwersalizmu
  2. relatywizm, czyli subiektywizm – przeciwieństwo obiektywizmu
  3. relatywizm – przeciwieństwo absolutyzmu
  4. relatywizm normatywny
  5. relatywizm, czyli hipokryzja, egoizm, moralne zepsucie itp.
Czy można być relatywistą we wszystkich pięciu znaczeniach naraz? Pewnie przy odrobinie intelektualnej gimnastyki da się takiego relatywistę wyobrazić, nie widać między tymi stanowiskami żadnej jawnej sprzeczności. W realnym świecie jednak bardzo mało jest takich osób, jeśli w ogóle są. Relatywiści w sensie 3. nie są np. praktycznie nigdy relatywistami w sensie 1. lub 2.
Typowy publicystyczny tekst na temat relatywizmu moralnego ma którąś z trzech następujących wad (często wszystkie naraz): Po pierwsze, mieszają się w nim różne znaczenia tego pojęcia (szczególnie zgubne jest mieszanie znaczeń 1. z 3., 2. z 3. i 1.-3. z 5.). Po drugie – co czasami ściśle wiąże się z pierwszym – nie wiadomo na jakiej zasadzie pewne przekonania na temat sądów moralnych powiązane są w nim z pewnym postępowaniem. Po trzecie, sugeruje się w takim tekście, że moralny relatywizm jest jakoś nadzwyczajnie rozpowszechniony i wpływowy, co jest łagodnie mówiąc bardzo wątpliwe. Chyba nikt mi znany nie określa się na poważnie jako moralny relatywista. Nawet wśród filozofów dużo łatwiej o zdeklarowanego moralnego nihilistę niż relatywistę. Badania wspomnianych Goodwina i Darleya pokazują, że metaetyczny relatywizm w sensie 2. nie jest wcale specjalnie popularny wśród ogółu populacji. Co sugeruje, że prawdziwych przyczyn zamieszek w Wielkiej Brytanii papież będzie jeszcze musiał poszukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz