środa, 24 sierpnia 2011

Dobro, zło, równoczesność i czarownice (II)

P. Boghossian: The Maze of Moral Relativism, "The New York Times - The Stone",  24.07.2011.

Jest w artykule Boghossiana jeden fragment, który wydaje mi się wyjątkowo problematyczny. Chodzi o słowa:
To many thoughtful people, and especially to those who are unwilling to derive their morality from a religion, it [i. e. relativism] appears unavoidable.  Where would absolute facts about right and wrong come from, they reason, if there is no supreme being to decree them?
Samo przypuszczenie, że wątpliwości do co istnienia Boga prowadzą ludzi często do przekonania o nieistnieniu obiektywnych czy absolutnych moralnych faktów wydaje mi się mocno dyskusyjne, ale chodzi mi przede wszystkim o to, czy rzeczywiście między jednym a drugim istnieje logiczny związek.
Jeśli ze standardowych słownikowych znaczeń słowa „absolutny” chcielibyśmy wybrać to, którego używa tu Boghossian, musielibyśmy się zdecydować na „istniejący obiektywnie”. „Obiektywny” natomiast w takim użyciu znaczy: „istniejący niezależnie od poznającego podmiotu”. Fakty o których tu mowa są natomiast ewidentnie zależne od pewnego podmiotu, mianowicie Boga. Trudno w ogóle wyobrazić sobie sens, w jakim jakakolwiek osoba mogłaby zadekretować cokolwiek, co byłoby obiektywne tylko na mocy tego właśnie dekretu. Wyrażenie „Obiektywna moralność pochodząca od Boga” trudno uznać za coś innego niż oksymoron.
Sformułował ten problem już Platon w dialogu Eutyfron, w którym Sokrates mówi:
Czy to, co dobre podoba się bogom dlatego, że jest dobre, czy dlatego jest dobre, bo im się podoba? (10a)
Zwolennik „moralności zadekretowanej przez Boga” musi wybrać opcję drugą. A wybierając ją musi przyjąć, że gdyby Bóg stwierdził, że zmienia zdanie i od dzisiaj moralne jest gwałcenie i mordowanie kogo popadnie, to musielibyśmy to uznać za moralne (na ten temat bardzo dobry artykuł filozofa Wesa Morristona można znaleźć tu). Mówiąc „Bóg nie mógłby nakazać czegoś, co jest niemoralne” ktoś taki przyznałby tylko, że jego zdolność do rozróżniania moralnego i niemoralnego jest niezależna od Boga, a więc że wybiera opcję pierwszą.
Można się oczywiście trzymać teorii moralności opartej na utożsamieniu „moralnego” z „tym, czego chce Bóg”, nie można tylko nazywać tego „obiektywną moralnością”, przynajmniej nie definiując słowa „obiektywny” w jakiś skrajnie naciągany sposób. W poprzednim wpisie wspominałem o tym, że moralny uniwersalizm zakłada najczęściej moralny realizm. Przykład teorii bożych przykazań pokazuje, że nie zawsze tak bywa: można mówić tu o uniwersalizmie (przykazania dotyczą wszystkich tak samo), ale nie można o realizmie (fakty moralne nie istnieją obiektywnie).
Poza tym wszystkim istnieje oczywiście dużo bardziej zasadniczy problem z tą teorią – problem z istnieniem Boga.
Boghossian powinien o tym wszystkim doskonale wiedzieć. Może więc próbuje on powiedzieć tylko, że dla wielu ludzi tak to wygląda, że obiektywna moralność musi pochodzić od jakiegoś nadprzyrodzonego prawodawcy, a jeśli prawodawca nie istnieje, to nie istnieje też obiektywna moralność? Tylko dlaczego w takim razie nazywa tych ludzi „thoughtful”?

8 komentarzy:

  1. Nie widzę tutaj żadnej sprzeczności czy oksymoronu,. Jeśli Bóg byłby bytem ustanawiającym zasady moralne (abstrahując od sensowności takiego pomysłu) to przecież sam nie byłby w żaden sposób podmiotem poznającym owe zasady - byłyby więc one jak najbardziej niezależne od poznającego podmiotu. Czyli zgodnie z przyjętą definicją - obiektywne.

    Przy okazji - gorące podziękowania i gratulację. Świetny blog, czytam nadrabiając zaległości. Cieszę się zwłaszcza, że jest ktoś w Polsce doceniający dorobek S.Sticha.

    Pozdr.,
    tr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję!
    Co do obiektywności, to nie wiem, w jaki sposób osoba może ustanowić jakiekolwiek zasady, które obowiązywałyby niezależnie od tego, czy osoba ta (lub jakaś inna) wierzyła w ich obowiązywanie. To się wydaje być zawarte w pojęciu ustanawiania zasad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było rozwiązywane (?) w ten sposób (tak przynajmniej relacjonuje św. Tomasza i Leibniza Kołakowski): „W samym Bogu istota i istnienie zbiegają się, co zakłada, że wola Boga jest identyczna z jego istotą. Nie jest więc tak, że Bóg jest posłuszny prawom, których ważność nie jest zależna od jego woli, ani tak, że ustanawia On te prawa wedle swojego kaprysu. On jest tymi prawami. (…) Tak więc dręczące Platona pytanie z Eutyfrona (…) okazuje się źle postawione, jeśli wziąć pod uwagę tożsamość Boga z samym sobą i jego niepodzielność. Nie chodzi o to, że Bóg umiłował na początku to co dobre, ponieważ jest dobre samo przez się, (…) ani też o to, że ogłosił coś dobrem, i od tej chwili, a nie przedtem, jego postanowienie obowiązuje. Takie sformułowania błędnie zakładają, że wolno posługiwać się takimi relacjami jak ‘przedtem’ i ‘potem’, gdy mowa o bycie absolutnym”.

      I tak samo podobno panteista Spinoza – wolność Boga w tworzeniu czegokolwiek to tylko wolność od wszelkich zewnętrznych przyczyn, a nie (jak ją rozumieją ludzie) wolność wyboru (np. tego, co będzie moralne): „nie ma sensu powiedzenie, że Bóg mógł uczynić coś, czego nie uczynił, ponieważ jest on wszystkim, czym może być” itd. itd. Tak też – poprzez koncepcję absolutu, do której politeiści (chyba) się nie odwoływali :) - rozwiązuje się problem relacji boskich z prawami matematyki itp.

      Inna sprawa, że taki Bóg nie za bardzo przypomina chrześcijańskiego Boga osobowego – ale to odrębny problem.

      Sprzedaję, za ile kupiłam ;)

      Usuń
    2. Nie rozumiem, co to znaczy, że „w Bogu istota i istnienie zbiegają się” i dlaczego Bóg ma być „tożsamy z samym sobą”, a człowiek już nie. Ale rzeczywiście, jest kilku (lepszych od Kołakowskiego) filozofów, którzy twierdzą, że jest trzecia droga i że Eutyfron to fałszywa dychotomia. Dlaczego nie mają racji, objaśnia np. ten artykuł.

      Usuń
  3. A co do „thoughtful people”: nie bądź taki zasadniczy, Bóg przez wieki był chyba podstawowym pomysłem na moralny realizm (chociaż tak go chyba nie nazywano;). Stąd to historyczne Nietzsche’ańskie „jeśli nie ma Boga…” A jak sam parokrotnie tutaj pisałeś, postęp w (meta)etyce raczej powolny ;)

    Od biedy można uznać, że Boghossianowi (i tym „thoughtful people”), gdy mówi o „absolute facts about right and wrong”, to chodzi bardziej o coś w rodzaju prawdy absolutnej, ta ostateczność, „twardy grunt” (zamiast obiektywizmu) jakoś sensowniejsze chyba.

    A tak na marginesie, to taka naturalna ludzka skłonność: jak pytam moich znajomych, po jakie licho mówią swoim dzieciom o Bogu, skoro sami nie wierzą, to zwykle słyszę odpowiedź, że nie są w stanie inaczej wytłumaczyć, dlaczego coś jest dobre, a coś innego złe (szczerze mówiąc, zwykle chodzi o to, żeby dzieci były grzeczne;), a św. Mikołaj nie wystarcza.

    A taki chłopczyk/dziewczynka to szybko czują, że takie np. prawa przyrody to obowiązują (istnieją) - niezależnie od tego, jakie mamy pomysły na ich pochodzenie. W przypadku praw moralnych (bardzo kruchych, bo w odróżnieniu od praw przyrody, zwykle można je łamać), pytanie o pochodzenie to zazwyczaj pytanie o „uprawomocnienie” - o to, czy obowiązują.
    No ale to co najwyżej dowód na infantylizm „thoughtful people” ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dziećmi jest chyba inaczej niż z dorosłymi, bo one podobno do pewnego momentu nie rozumieją moralnych zasad bez karzącego egzekutora. Czytam teraz artykuł Haidta, który cytuje rozmowę ojca z ok. 4-letnim synem podsłuchaną w kiblu w McDonald’sie, ma to być zdaje się przykład początku wychodzenia z tej fazy:

      Interviewer: Dad, what would happen if I pooped in here [the urinal]?
      Subject: It would be yucky. Go ahead and flush. Come on, let’s go wash our
      hands.
      [The pair then moved over to the sinks]
      Interviewer: Dad, what would happen if I pooped in the sink?
      Subject: The people who work here would get mad at you.
      Interviewer: What would happen if I pooped in the sink at home?
      Subject: I’d get mad at you.
      Interviewer: What would happen if YOU pooped in the sink at home?
      Subject: Mom would get mad at me.
      Interviewer: Well, what would happen if we ALL pooped in the sink at home?
      Subject: [pause . . .] I guess we’d all get in trouble.
      Interviewer: [laughing] Yeah, we’d all get in trouble!
      Subject: Come on, let’s dry our hands. We have to go.


      Może Bóg jest po prostu bardziej użyteczny, bo wiadomo, że nigdy nie zrobi kupy do umywalki.

      Usuń
  4. ojeju, znowu to samo
    Chyba wiem, o co chodzi - trzeba zlikwidować cudzysłów przed http:, może ma go "w domyśle"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, możliwe, że robiłaś polski cudzysłów, taki dolny, a działa tylko górny, angielski.

      Usuń