poniedziałek, 29 października 2012

Brzydkie słowo na 's'

P. Kitcher: The Trouble with Scientism, "The New Republic", 4.05.2012.
 

Pisałem tu jakiś rok temu o Aleksie Rosenbergu i jego śmiałym twierdzeniu, że nauka jest w stanie odpowiedzieć na różne pytania ciężkiego kalibru zwane „metafizycznymi” albo „światopoglądowymi”, co jest przedmiotem jego książki The Atheist's Guide to Reality. Rosenberg swoje stanowisko nazywa scjentyzmem, które to słowo chciałby pozbawić pejoratywnego nacechowania. Jak to sam ujmuje w jednym z wywiadów:

Scjentyzm to rodzaj zarzutu. Istnieją dwa słowa: scjentyzm i scjentysta*. Scjentyzm to przesadny szacunek dla nauki oraz błędne przekonanie, że może ona odpowiadać na pewną ilość pytań, które tak naprawdę są poza jej zasięgiem. Scjentysta to słowo odnoszące się do osoby, która posiada te dwa błędne przekonania. To jest scjentyzm jako zarzut. Nie zadowalają mnie terminy, które od jakiegoś czasu są w obiegu i które mają opisywać nasze przekonania, jak np. bright, a tym bardziej ateista, które (…) jest zbyt negatywne i odnosi się jedynie do przeczenia istnieniu Boga, co jest, jak sądzę, tylko jednym z kilku wniosków płynących z odpowiedniego rozumienia i docenienia nauki. Proponuję więc, żebyśmy, tak jak w przypadku gejów, queer studies i innych podobnie przewrotnych inicjatyw, odebrali scjentyzm naszym przeciwnikom, przyjęli go i powiedzieli „Tak, jesteśmy scjentystami”. Jedyna różnica między tym, jak ja używam tego słowa do opisu swoich przekonań a definicją, którą podałem wyżej, jest taka, że usuwam z niej fragment mówiący, że jest to przesadny szacunek dla nauki. Myślę, że jest to właściwy szacunek dla nauki i jej implikacji.
[tłumaczenie moje]

Scjentyzm Rosenberga niespecjalnie trafił do innego znanego filozofa nauki, Philipa Kitchera, który najpierw napisał mało entuzjastyczną recenzję The Atheist's Guide to Reality w New York Timesie, a później opublikował w The New Republic esej o wszystkich swoich zastrzeżeniach do scjentyzmu. Warto podkreślić, że Kitcher nie próbuje tutaj bronić religii czy mistycyzmu i raczej zgadza się z Rosenbergiem, że nie stanowią one konkurencji dla nauki jako alternatywne źródła wiedzy o czymkolwiek. Nie próbuje on też bronić twierdzenia, że niektóre sensowne kwestie są niedostępne naszemu poznaniu i pewnych odpowiedzi nigdy nie uzyskamy. Kitcherowi chodzi jedynie o humanistykę, przeciwstawioną naukom przyrodniczym (to właśnie nauki przyrodnicze ma na myśli Rosenberg kiedy pisze o swoim scjentyzmie; jego stosunek przede wszystkim do historii i nauk społecznych jest pogardliwy). Według Kitchera fizyka molekularna, biologia ewolucyjna i młoda neurobiologia są w stanie wyjaśnić dużo mniej, niż się Rosenbergowi wydaje; zwłaszcza niektóre twierdzenia psychologii ewolucyjnej są naciągane. Bardzo daleko nam do wyjaśnienia moralności albo ludzkiej skłonności do struktur narracyjnych poprzez dobór naturalny (o ile to w ogóle możliwe).
Scjentystyczna pogarda dla humanistyki jest oparta, twierdzi Kitcher, na pięciu fałszywych przekonaniach: po pierwsze, że w humanistycznych teoriach nie da się dostrzec postępu polegającego na poszerzaniu rozumienia ich przedmiotu, jedne teorie zastępują drugie bardziej na zasadzie mody niż czegokolwiek innego; po drugie, że w naukach przyrodniczych mamy dla odmiany do czynienia z historią bezdyskusyjnych sukcesów w wyjaśnianiu rzeczywistości; po trzecie, że nauki przyrodnicze zawsze mają jasno określoną metodologię; po czwarte, że humanistyka jest w stanie formułować tylko wnioski dotyczące bardzo ograniczonego zakresu zjawisk i po piąte, że historia humanistyki to historia spektakularnie fałszywych doktryn, które zyskiwały olbrzymią popularność tak szybko jak ją traciły po zdemaskowaniu ich słabości.
Dalej jednak następuje wyliczenie przykładów historycznych porażek i niedociągnięć nauk przyrodniczych raczej niż przykładów sukcesów nauk humanistycznych. Kitcher dobrze uzasadnia więc chyba tylko fałszywość tezy drugiej, a poza tym pokazuje, że nauki przyrodnicze są też nie bez winy. Mało która teoria naukowa w ogóle jest w stanie spełnić wszystkie trzy główne oczekiwania, które się teoriom stawia: być ogólna (tzn. stosowalna dla dużego zakresu zjawisk), precyzyjna i trafna; zazwyczaj mamy do czynienia jedynie z połączeniem ogólności z trafnością albo precyzji z trafnością (połączenie ogólności i precyzji kosztem trafności nie jest oczywiście wielkim problemem). Poza tym nie ma się co dziwić, że nauki społeczne są bardziej podatne na błędy od np. fizyki, skoro ich przedmiotem są nieporównywalnie bardziej skomplikowane systemy. Zredukować zjawisk społecznych do opisów interakcji cząsteczek nie jesteśmy jednak w stanie ani teraz, ani nie będziemy w stanie w bardzo dalekiej przyszłości, ani nie jest pewne, czy w ogóle jest to możliwe, nawet w teorii.
Kitcher jako wierny uczeń Thomasa Kuhna twierdzi jeszcze, że humanistyka jest wartościowa także przez to, że od czasu do czasu doprowadza do rozsadzenia nauki od środka poprzez zakwestionowanie ogólnych ram naukowego badania, co skutkuje tzw. zmianą paradygmatu naukowego (na marginesie: twierdzenie Kuhna jest nagminnie błędnie interpretowane i wykorzystywane do obrony różnych głupich relatywizmów i Kitcher poświęcił sporą część swojej kariery na walkę z tymi interpretacjami). Poza tym Kitcher stara się też jakoś uratować sztukę jako rodzaj zdobywania wiedzy o świecie, a także zasugerować, że humanistyka w przeciwieństwie do nauk przyrodniczych może produkować udane teorie nie tylko deskryptywne, ale i normatywne. Robi to jednak jak dla mnie na tyle pobieżnie i mętnie, że ciężko się do tego odnieść.
Świetną odpowiedź na artykuł Kitchera napisał na swoim blogu Jerry Coyne, na tym samym blogu odpowiedział Kitcher, na co z kolei odpowiedział Coyne.
Nie mogę powiedzieć, że jestem w tym sporze wyraźnie po którejś ze stron. Wydaje mi się, że Kitcher ma rację krytykując Rosenberga za mieszanie z błotem nauk społecznych, ale Rosenberg ma z kolei rację, że fizyka, neurobiologia i biologia ewolucyjna z grubsza odpowiadają na wiele „światopoglądowych” pytań, takich jak: „Jaki jest (obiektywny) sens życia?”, „Co to jest miłość?”, „Czy istnieje dusza nieśmiertelna?”, albo „Czy istnieje chrześcijański Bóg?”. Co jeszcze na przykład nauka musiałaby odkryć, żeby dobitniej pokazać, że świadomość nie może istnieć bez mózgu (lub ewentualnie innej materialnej struktury) i że „życie po śmierci” to mrzonka? To, skąd się wzięło powszechne poczucie ciągłości tożsamości, dualizmu ciała i duszy oraz nieśmiertelności tej drugiej nie zostało jeszcze może dobrze wyjaśnione (Rosenberg twierdzi, że zostało), ale sama kwestia istnienia nieśmiertelnej duszy nie robi się przez to trudniejsza do rozwiązania.
Trochę bardziej problematyczne wydają mi się twierdzenia Rosenberga w kwestii moralności i wolnej woli i dużo bardziej w kwestii intencjonalności i nauk społecznych (na razie po przeczytaniu krótkich fragmentów i kilku recenzji jego książki). To są jednak w większości pytania wychodzące poza żelazny „światopoglądowy” zestaw. Pytania z tego zestawu nie są według mnie ani najtrudniejszymi, ani najbardziej ciekawymi na świecie. Trudniejsze i ciekawsze są np. pytania o powstanie języka u ludzi, powstanie świadomości u kręgowców albo powstanie żywej materii z martwej. Tu jest dużo więcej miejsca na dyskusję o statusie i możliwościach różnych nauk i o tym, na co one już odpowiedziały.

* Dosłownie Rosenberg mówi o rzeczowniku i przymiotniku: scientism i scientistic. Angielski jest pod tym względem mniej wdzięczny od polskiego, bo nie ma w nim bezpośredniego odpowiednika słowa 'scjentysta' (scientist oznacza naukowca), Rosenberg musi mówić o scientistic people. Pomysł powinien więc tym bardziej trafić do polskich scjentystów, o ile są jacyś.

4 komentarze:

  1. Pytania dotyczące świadomości nie leżą w zasięgu nauki, bo w ogóle teza o istnieniu świadomości u innych osób nie jest falsyfikowalna. Wszyscy poza mną mogą być p-zombie, i co wtedy? Nie można tego stwierdzić odwołując się do doświadczenia. Jeśli nawet na podstawie zeznań stwierdzimy korelację treści myśli z jakimiś zjawiskami w mózgu (co się do pewnego stopnia udało), to nadal tak naprawdę badamy tylko zjawiska w mózgu i odpowiedzi badanych - treść myśli pozostaje ontologicznie subiektywna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musimy tutaj wcale wchodzić w spór o możliwość zombie i o to, czy prawdziwy jest materializm czy dualizm. Wiemy, że myśli i zjawiska w mózgu są skorelowane i mamy dobre powody by sądzić, że korelacje istnieją też tam, gdzie ich na razie nie znamy. Kiedy np. uszkodzimy jedną część mózgu, zniknie zdolność do rozpoznawania twarzy, kiedy uszkodzimy inną, zniknie zdolność do formułowania poprawnych gramatycznie zdań itd. Wszystko, co wiemy na ten temat sugeruje, że kiedy zniknie cały mózg, znikną też wszystkie te świadome zjawiska. Nie wydaje mi się, że filozoficzne zombie są możliwe, ale nawet jeśli, to z tego, że może istnieć mózg bez świadomości nie wynika, że może istnieć świadomość bez mózgu.

      Usuń
    2. > z tego, że może istnieć mózg bez świadomości nie wynika, że
      > może istnieć świadomość bez mózgu.

      Osobiście też tak uważam, ale nie sądzę, żeby to wynikało z zastosowania metody naukowej.
      Ponadto, jak ktoś mówi, że "nauka pokazała, że duszy nie ma" itp., to wyrządza nauce niedźwiedzią przysługę. Potem przez to inni naklejają etykietki naukowości na swoje nienaukowe pomysły (psychoanalizy, odczapistyczne teorie w socjologii itp.) i skutki są raczej opłakane. Dlatego trzymałbym się raczej wąskich kryteriów.

      Usuń
    3. Nauka nie pokazała, że duszy nie ma, w tym sensie, że nie ma oczywiście żadnej dziedziny nauki, która bezpośrednio zajmowałaby się problemem istnienia duszy. Ale myślę, że informacje płynące z neurologii i kilku innych dyscyplin mogą służyć jako przesłanki bardzo mocnego argumentu, którego wnioskiem byłoby, że nic w rodzaju tradycyjnie pojmowanej nieśmiertelnej duszy nie istnieje.
      Nie bardzo rozumiem, jak miałoby to pomagać w usprawiedliwianiu psychoanalizy czy innej pseudonauki.

      Usuń