Mój stosunek do Martina
Heideggera bardzo celnie podsumowuje fragment wywiadu, którego Karl Popper
udzielił Die Welt w 1990:
Istnieje coś w rodzaju
przepisu na taką twórczość. Przepis ten wygląda następująco: mówi się rzeczy,
które brzmią górnolotnie, ale nie mają żadnej treści i dodaje się kilka
rodzynek – te rodzynki to truizmy. I czytelnik jest pełen podziwu, myśląc
sobie: jaka to niesamowicie głęboka książka! A w dodatku ja sam też sobie coś
podobnego myślałem! (...) Heidegger pisze na przykład: „Jaka jest istota dzbana?
Dzban nalewa.” [Was ist das Wesen des Kruges? Der Krug schenkt.] Kto się
z tym może nie zgodzić? Zazwyczaj jednak pisze on rzeczy, których w ogóle nie
da się zrozumieć, i to strona za stroną!
[tłumaczenie moje]
Strona za stroną ciągną się nadęte zdania pełne tajemniczych neologizmów i pojęć używanych nie wiadomo w jakim znaczeniu, a Heidegger w swoim geniuszu nie zniża się do próby wyjaśnienia któregokolwiek z nich. Czasem pojawia się coś, co przy sporej dozie dobrej woli można uznać za definicję jakiegoś neologizmu, ale zwykle więcej ona zaciemnia niż rozjaśnia, bo zawiera szereg kolejnych dziwnych i niezrozumiałych wyrażeń:
Byt z istoty konstytuowany
przez bycie-w-świecie sam jest zawsze swoim „tu oto” („das Da”).
Wedle przyjętego znaczenia słów „Da” wskazuje zarówno na „tu” („hier”),
jak i „tam”. „Tu” pewnego „ja-tu” rozumiane jest zawsze na podstawie poręcznego
„tam” w sensie oddalająco-ukierunkowująco-zatroskanego bycia ku niemu.
Egzystencjalna przestrzenność jestestwa, która wyznacza mu w ten sposób jego
„miejsce”, sama opiera się na byciu-w-świecie. „Tam” jest określnikiem tego, co
spotykane wewnątrz świata. „Tu” i „tam” są możliwe tylko w pewnym „tu
oto”, tzn. gdy jest byt, który jako bycie tego „tu oto” otworzył
przestrzenność. Ten byt w swym najbardziej własnym byciu niesie charakter
niezamkniętości. Wyrażenie „tu oto” oznacza tę istotową otwartość. Dzięki niej
ów byt (jestestwo) jest wraz z byciem-tu-oto (Da-sein) świata dla samego
siebie „tu oto”.
[„Bycie i czas”, przeł. B. Baran,
s. 188-9]
Wiele z tych zdań robi też wrażenie,
jakby autor próbował za ich pomocą wygrać konkurs „Kto upchnie najwięcej
derywatów słowa być w jednym miejscu”:
Położenie nie tylko otwiera
jestestwu jego rzucenie i zdanie na zawsze już wraz z byciem jestestwa otwarty
świat, lecz samo jest egzystencjalnym sposobem bycia, w jaki jestestwo się
„światu” ciągle oddaje, pozwala mu się tak nachodzić, że się samemu sobie w
pewien sposób wymyka.
[„Bycie i czas”, przeł. B. Baran,
s. 198]
W dodatku nie ma co zazwyczaj
liczyć na jakiekolwiek argumenty popierające te uroczyste twierdzenia; po
jednym takim twierdzeniu pojawia się zwykle po prostu następne. Kiedy raz na
czas trafi się jakieś w miarę zrozumiałe zdanie, to jest ono albo banalne, albo
oscylujące między banałem a fałszem.
Das Wesen des Kruges |
Niektórzy krytycy Heideggera bardziej
niż na bełkotliwości skupiają się na jego nazizmie. Emmanuel Faye wylicza np. fragmenty, w których podobno pobrzmiewa niechęć Heideggera do racjonalizmu,
indywidualizmu czy nowoczesności i wiążąca się z nią sympatia dla koncepcji Volksgemeinschaft
pod przewodnictwem nieomylnego Führera. Coś w tym pewnie jest – trudno,
żeby człowiek tak zaangażowany w tę ideologię nie przemycił z niej czegoś do
swojej filozoficznej twórczości, choćby nieświadomie. Jednak przy tym poziomie klarowności i argumentacji można śmiało doszukiwać się u Heideggera śladów
dowolnej politycznej doktryny. Dlatego myślę, że raczej nie warto się nazizmem
w jego tekstach jakoś bardzo szczegółowo zajmować.
Właściwie to powiedziałbym, że
Heideggerem w ogóle nie warto się zajmować, gdyby nie fakt, że regularnie
trafiam na całkiem, wydawałoby się, inteligentnych i dobrze wykształconych
ludzi, którzy ni stąd ni zowąd ujawniają swoje uznanie dla geniuszu Heideggera.
Jeśli mam być całkiem szczery, to sam dawno temu dopatrywałem się u niego nie
wiadomo jakich głębi, ale byłem wtedy młody, głupi i słuchałem Metalliki. Tutaj
chodzi tymczasem o dorosłych, rozsądnych i oczytanych ludzi. Najbardziej
zdumiewającym do tej pory przypadkiem był dla mnie Gilbert Ryle, który w roku
1929 opublikował w Mind pozytywną recenzję „Bycia i czasu”. Nie jestem
jakimś fanem Ryle'a, myślę, że nędzę jego filozoficznego behawioryzmu można już
było dostrzec niedługo po wydaniu The Concept of Mind w 1949, a dzisiaj jego
filozofia to najwyżej historyczna ciekawostka. Był to jednak człowiek z innej
niż Heidegger planety jeśli chodzi o przywiązanie do logiki, jasnego i
precyzyjnego wyrażania się i uzasadniania swoich twierdzeń. Od dłuższego czasu
nosiłem się z zamiarem wygrzebania i przeczytania tej recenzji i właśnie mi się
to udało. Ale o tym, czego takiego Ryle dopatrzył się u Heideggera, dopiero w
następnej części.
W pełni się z Tobą zgadzam. Z tym, że ja znajomość z Heideggerem zacząłem od eseju o technologii. Przebrnąłem przez morze etymologii (idiotyczne, bo w samej Grecji było kilka wzajemnie sprzecznych wizji fizyki i techniki) aby dotrzeć do zupełnie banalnych tez i mętnych metafor.
OdpowiedzUsuńŻałośnie wyglądają też próby pogodzenia esencjonalizmu z przewrotem kwantowym Schroedingera i Heisenberga. Tutaj Heidegger ucieka w mętne wyjaśnienia, wyraźnie pomijając temat. Tekst jest z 1954 roku, więc ignorowanie Heisenberga jest błędem.
Właśnie, spora część twórczości Heideggera to też rozbudowane błędy etymologiczne - bzdurne sugerowanie, że pochodzenie słów takich jak ἀλήθεια, φύσις czy τέχνη w jakiś sposób determinuje ich znaczenie w klasycznej grece, a nawet znaczenie ich niemieckich odpowiedników.
UsuńJa zawsze się zastanawiałem na ile niejasność wywodów Heideggera jest kwestią jego sposobu pisania, a na ile kwestią tłumaczenia go na polski (nie znam niemieckiego). Sceptycyzm wielu anglojęzycznych filozofów wskazuje jednak na to, że to sam Heidegger jest niejasny.
OdpowiedzUsuńAmen, amen. Ja byłem albo jakiś odporniejszy za młodu, albo może przez niesłuchanie Metaliki, bo wyciepałem Martina prawie od ręki do śmietnika lektur - podszedłem raz czy drugi, bo była taka moda powiedzmy (zresztą, to rzeczywiście chyba potrzeba w pewnym wieku, żeby było mhrocznie i głęboooko, nie ważne co), przegryzałem się chwilę, ale szybko dochodziłem do wniosku, że to bełkot jest; że facet miał przypa(d)łość "głowa mi pęka od Wielkich i Głębokich myśli, więc koniecznie je przeleję na papier", niechlujnie i mętnie - a bieda tylko w tym, że niektórym / w pewnym wieku / stanie ducha, takie męty wydają się so true. Z naciskiem na wydają się.
OdpowiedzUsuńKlarowność i ścisłość wywodu może i nie są warunkiem wystarczającym sensu (patrz - Hegel...) ale jednak koniecznym.
Zaraz, klarowność u Hegla? Dla mnie jest to tylko niewiele bardziej klarowne od Heideggera.
UsuńNo fakt, ten Hegel mi się wypsnął tylko w kontekście Heideggera, w sensie "klarowność i ścisłość jak na mętne mambodżambo w głównonurtowej filozofii, które jakimś cudem dobrze się sprzedało" niż w jakichś kryteriach, powiedzmy, bardziej obiektywnych.
UsuńHegel jest na pewno bardziej klarowny niż Heidegger. Próbowano go nawet przeszczepić na filozofię analityczną, podobnie jak Marksa. Co prawda niewiele z tego wyszło, ale jednak. No dobra, po prostu lubię Hegla.
Usuń>Jednak przy tym poziomie klarowności i argumentacji można śmiało
OdpowiedzUsuń> doszukiwać się u Heideggera śladów dowolnej politycznej doktryny.
I o to właśnie chodzi. Reżim lubi mieć podkładkę w postaci bełkotliwej filozofii, która uzasadni wszystko. Hegel też się na to załapał przecież, i niektórzy twierdzą nawet, że oszukiwał.
Szczerze mówiąc, to nic nie wiem o tym, żeby nazistowski reżim próbował używać twórczości Heideggera jako uzasadnienia dla swojego istnienia.
Usuń