T. Rees: Do the rich use religion to keep the poor in their place?, "Epiphenom" 08.08.2011.
Każdy słyszał o zaniku religijności towarzyszącemu bogaceniu się społeczeństw Zachodu. Jednak kiedy próbuje się stworzyć jakieś bardziej naukowe opracowanie na temat zależności między bogactwem a religijnością, trafia się na kilka zasadniczych problemów. Jeden z nich polega na tym, że różnie można rozumieć religijność. Może chodzić o regularne uczestnictwo w praktykach religijnych, może chodzić o wiarę w istnienie jakichś nadprzyrodzonych istot, może chodzić o deklarację przynależności do jakiegoś wyznania, może chodzić o jeszcze coś innego.
Zamożność państwa wydaje się łatwiejsza do uchwycenia, zwykle wyraża się ją przez sumę wartości dóbr i usług wytworzonych na jego terenie (czyli PKB) w przeliczeniu na jednego mieszkańca, ale problem w tym, że kiedy PKB na głowę zestawi się z religijnością (jakkolwiek rozumianą), to chociaż widać korelację między biedą a religijnością, różnica w poziomie religijności podobnie bogatych państw jest często ogromna. Z jednej strony istnieją bardzo bogate i niereligijne państwa skandynawskie, z drugiej podobnie bogate, ale bardzo religijne Stany Zjednoczone. Istnieją średnio bogate i niereligijne Czechy i trochę tylko mniej bogata, ale bardzo religijna Polska. Istnieje biedny i niereligijny Wietnam i podobnie biedna, ale bardzo religijna Indonezja (w tym ostatnim przypadku chodzi tylko o religijność mierzoną procentem pozytywnych odpowiedzi na pytanie „Czy religia pełni ważną rolę w Pani/Pana codziennym życiu?”), co pokazuje np. ten wykres.
Okazuje się, że rozbieżności te znikają często prawie zupełnie, jeśli weźmie się pod uwagę trzeci czynnik, mianowicie poziom egalitaryzmu. Wygląda na to, że bogate społeczeństwa nie stają się obojętne na religię automatycznie, ale wtedy, kiedy bogactwu towarzyszy względnie mała różnica między bogatymi i biednymi. Egalitaryzm można mierzyć na kilka sposobów, jednym z najpopularniejszych narzędzi jest współczynnik Giniego. Jego minimalna wartość to 0, co oznacza przypadek, w którym wszyscy zarabiają tyle samo, a maksymalna to 1, co oznacza przypadek, w którym jedna osoba w państwie zgarnia 100% zarobków. Dla Szwecji, Danii i Norwegii współczynnik Giniego ma podobne wartości – między 0,230 a 0,258 (dane ONZ i CIA trochę się różnią), dla Stanów natomiast 0,408 – 0,450. To robi ze Skandynawii najbardziej egalitarne miejsce na ziemi, Stany natomiast pod względem poziomu nierówności biją na głowę wszystkie pozostałe państwa rozwinięte i trafiają do jednej ligi z krajami takimi jak Wybrzeże Kości Słoniowej, Mali, Kambodża i Turkmenistan. Wynik Czech to 0,254 – 0,260, wynik Polski to 0,345 – 0,349, co pokazuje że Czechy są jednym z najbardziej, a Polska jednym z najmniej egalitarnych państw Unii.
W przypadku państw tzw. Trzeciego Świata zależność między religijnością a egalitaryzmem jest już wyraźnie mniej widoczna (wartość współczynnika Giniego dla wspomnianych Wietnamu i Indonezji jest prawie taka sama), co może być związane z tym, że prawidłowość ta występuje w małym stopniu poniżej pewnej granicy biedy, ze względnie kiepską jakością danych pochodzących z tamtych państw, z nieprzystawalnością kategorii używanych do pomiaru poziomu religijności w państwach tradycyjnie chrześcijańskich lub islamskich do takich religii-niereligii jak buddyzm czy taoizm, czy w końcu po prostu z większym wpływem innych czynników.
Hipoteza związku między egalitaryzmem a religijnością pojawiła się zdaje się po raz pierwszy w wydanej w 2004 książce Pippy Norris i Ronalda Ingleharta pt. Sacred and Secular. Religion and Politics Worldwide. W 2009 Tom Rees, autor bloga poświęconego psychologii i socjologii religii, opublikował na ten temat artykuł pt. Is Personal Insecurity a Cause of Cross-National Differences in the Intensity of Religious Belief? Teraz Rees komentuje dwa świeżo opublikowane artykuły: A Cross-National Test of the Uncertainty Hypothesis of Religious Belief Nigela Barbera i Economic Inequality, Relative Power, and Religiosity Frederica Solta, Philipa Habela i J. Tobina Granta.
Podczas gdy Barber wykorzystując dane ze 137 krajów i odsiewając kilka innych czynników mających prawdopodobnie wpływ na religijność pokazuje, że korelacja między poziomem egalitaryzmu to nie złudzenie, Solt, Habel i Grant starają się znaleźć jej przyczyny.
Teorie są dwie. Pierwsza jest dość prosta: w mniej egalitarnych społeczeństwach spora grupa ludzi żyje w biedzie, niepewności, strachu i beznadziei, co skłania tę grupę do szukania pocieszenia w rozmowach z kochającym superopiekunem i do wiary w odmianę swojego losu po śmierci. W bogatych Stanach Zjednoczonych istnieje duża część społeczeństwa, której nie stać na podstawową opiekę zdrowotną, która musi wykonywać ciężką, nudną, źle płatną, a często też niezdrową i niebezpieczną pracę, którą może w dodatku łatwo stracić i znaleźć się w sytuacji zupełnie beznadziejnej. I ci właśnie ludzie należą do najbardziej religijnych.
Druga teoria mówi, że bogata i uprzywilejowana elita wykorzystuje religię do kontrolowania biednej, sfrustrowanej większości. Soltowi, Habelowi i Grantowi nie chodzi jednak o jej – nazwijmy ją – prostacką wersję, w której bogaci na jakichś tajnych zebraniach preparują mity o równości wszystkich wobec Boga i o szczęściu po śmierci, które następnie sprzedają „ciemnemu ludowi”. Z wersji prostackiej wynikałoby, że bogata elita to cyniczni ateiści, a badania pokazują, że w takich Stanach najbogatsi to najbardziej religijna grupa w ogóle, bardziej religijna nawet od najbiedniejszych. Nie widać przy tym powodów, by wątpić w szczerość ich wiary. Teoria Solta, Habela i Granta mówi, że bogaci używają religii do kontrolowania biednych raczej nieświadomie (o ile „nieświadoma kontrola” to nie oksymoron), przyjmując i propagując religijny światopogląd, który usprawiedliwia ich pozycję społeczną, a biednym oferuje pociechę. Nie musi chodzić tu o takie skrajności jak religijność Matki Teresy (bieda i upokorzenie „zbliżają do Boga”, więc biedni i upokorzeni powinni dziękować Bogu za swój los, a w żadnym razie nie myśleć o jego zmianie), wystarczy standardowa wiara w Jezusa, który kocha wszystkich jednakowo, a po śmierci osądzi sprawiedliwie za wiarę, za czyny czy za co akurat mówi teologia danego wyznania.
Tak na marginesie: z nieznanych mi przyczyn wielu ludziom wydaje się, że teoria kontroli wyzyskiwanej klasy za pomocą religii to teoria Marksa, znana powszechnie jako teoria „opium dla ludu”. W rzeczywistości Marks nie pisał o żadnym „opium dla ludu”, ale o „opium ludu” (das Opium des Volkes) i miał na myśli tylko pierwszą z wyżej wymienionych teorii.
Jak by nie była teza kontroli za pomocą religii ciekawa, Soltowi, Habelowi i Grantowi nie udaje się – twierdzi Rees – dobrze jej uzasadnić. Ich metoda, zwana fachowo „vector autoregression” pokazuje tylko, że po wzroście nierówności w jednym roku następuje wzrost religijności w roku następnym, co potwierdza teorię „opium ludu” i nic więcej.
Mnie natomiast przychodzi do głowy, że można by pójść jeszcze tropem wpływu jakości edukacji na religijność (w mniej egalitarnych państwach dostęp do wysokiej jakości edukacji jest zwykle ograniczony, a wiadomo, że im wyższy poziom wykształcenia, tym mniejsza religijność), czego żaden socjolog, o ile wiem, się do tej pory nie podjął.
Mnie natomiast przychodzi do głowy, że można by pójść jeszcze tropem wpływu jakości edukacji na religijność (w mniej egalitarnych państwach dostęp do wysokiej jakości edukacji jest zwykle ograniczony, a wiadomo, że im wyższy poziom wykształcenia, tym mniejsza religijność), czego żaden socjolog, o ile wiem, się do tej pory nie podjął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz