sobota, 22 października 2011

Moralność jest jak flogiston

R. Joyce: Preface; Error Theory and Motivation in: The Myth of Morality, Cambridge University Press 2004.


Czy można odkryć, że coś jest tak naprawdę, obiektywnie, bezwzględnie, niezależnie od naszych przekonań moralne lub niemoralne? Odpowiedź „nie można” zawsze miała się nieźle wśród analitycznych filozofów. Najpierw popularność takiego sceptycyzmu miała związek z popularnością logicznego empiryzmu, którego podejrzliwość co do sensowności zdań nie dających się empirycznie zweryfikować (ani zredukować do takich zdań) zaowocowała sformułowaną przez Alfreda Ayera teorią zwaną emotywizmem (choć więcej niż trzy grosze dorzucili też C. Stevenson i I. A. Richards, których inspiracje nie były już wyraźnie logicznoempirystyczne). Według emotywizmu sądy moralne nie mogą być prawdziwe ani fałszywe, ponieważ nie wyrażają twierdzeń na temat jakiegoś zachowania,  są tylko sposobem wyrażania emocji mówiącego wywołanej tym zachowaniem. Mówienie „Zabijanie jest moralnie złe” nie różni się niczym zasadniczym od mówienia „Fuj!” na widok kogoś – powiedzmy – dłubiącego w nosie.
Emotywizm odszedł pod koniec lat pięćdziesiątych w niepamięć, ale jakieś dwadzieścia lat później pojawiła się teoria błędu J. L. Mackiego, według której sądy moralne co prawda wyrażają twierdzenia, ale wszystkie te twierdzenia są fałszywe. A fałszywe są dlatego, że zawsze odwołują się do jakiejś fikcji. Jedni, jak utylitaryści, odwołują się do wartości samej w sobie (intrinsic value), jaką rzekomo ma szczęście czy przyjemność, inni, jak kantyści, do imperatywów kategorycznych, jeszcze inni, jak zwolennicy etyki cnót, do obiektywnego przeznaczenia (intrinsic purpose) życia. Na nasze szczęście lub nieszczęście nie istnieją jednak żadne wartości same w sobie, cele dla siebie ani imperatywy kategoryczne, więc mówiąc o jakimś zachowaniu (zamiarze, zasadzie, osobie), że jest niemoralne lub moralne, używamy pustego predykatu.
Richard Joyce, główny spadkobierca Mackiego, porównuje w wydanej w 2001 książce pod wiele mówiącym tytułem The Myth of Morality błędność dyskursu moralnego do błędności teorii flogistonu. Flogiston był według siedemnastowiecznych fizyków niewidzialną, bezwonną i nieposiadającą masy (ew. posiadającą ujemną masę) substancją, którą zawierało wszystko, co palne. Miał się on uwalniać w spalaniu – im lepiej coś się pali, tym więcej zawiera flogistonu. W XVIII wieku teorię tę obalił Antoine Lavoisier, odkrywając tlen. Fikcja tego, do czego musimy się odwołać konstruując sądy moralne (Joyce nazywa to ogólnie moral inescapability, Mackie intrinsic prescriptivity) jest jak fikcja flogistonu, zatem dyskurs moralny jest tak samo jak dyskurs flogistonu pomylony.
Wytłumaczenie tego, co to dokładnie znaczy, że  „jest pomylony”, zajmuje Joyce’owi jakieś trzy czwarte książki. Mackie twierdził, że według teorii błędu wszystkie sądy moralne są fałszywe i tym właśnie teoria błędu różni się od akognitywizmu (którego formą jest wyżej wspomniany emotywizm), czyli poglądu, że nie da się sądom moralnym przypisać takich wartości jak prawda lub fałsz. Joyce twierdzi, że sprawa jest trochę bardziej skomplikowana.
Większa część książki to więc z grubsza filozofia języka, pozostała część to próba złagodzenia wszystkich niepokojów, które może teoria błędu wywoływać. Nie jest trudno zauważyć, że podczas gdy obalenie błędnej teorii flogistonu nie powinno powodować jakichś zasadniczych egzystencjalnych problemów, obalenie błędnych podstaw moralnego dyskursu już raczej tak – nie można sobie wyobrazić jakiegokolwiek społecznego funkcjonowania bez mówienia o dobru i złu. Tutaj Joyce próbuje w pewnym sensie uratować moralny dyskurs proponując rodzaj moralnego nihilizmu z ludzką twarzą: nie musimy i nie powinniśmy porzucać moralnego osądzania, jest możliwe używanie moralnych sądów ze świadomością ich fikcyjności, podobnie jak można do różnych celów używać mitów ze świadomością ich fikcyjności (stąd tytuł książki). Jak fikcję flogistonu musiała zastąpić teoria utleniania, tak fikcję moralności trzeba (i nawet podobno można) czymś zastąpić.  

1 komentarz:

  1. Jak pisze Andrzej Kajetan Wróblewski "Prawda i mity w fizyce" cytując Johna Bernala „Jesteśmy skłonni, spoglądając z punktu widzenia bezpośrednio następnej teorii - teorii spalania jako utleniania - uważać teorię flogistonu za absurd; w rzeczywistości była to bardzo wartościowa teoria, skoordynowała ona dużo różnych zagadnień w chemii (...) Centralną koncepcją, na której opierała się logika flogistonu, była uniwersalność przeciwstawnych procesów - flogistykacji i deflogistykacji (...) Tak jak to widzieli jej przeciwnicy, deflogistykacja nie polegała na usunięciu metafizycznej substancji flogistonu, było to dodanie materialnej substancji tlenu - utlenianie, podczas gdy flogistykacja była jego usunięciem, czyli redukcją (...) Obecnie w dwudziestym stuleciu możemy odwrócić tę myśl i powrócić do flogistonu traktowanego pomimo jego dużej lekkości jako materiał; w dzisiejszym języku mówilibyśmy o elektronach. Te substancje, które mają nadmiar łatwo usuwalnych elektronów, jak wodór, metale, węgiel są to te, o których sądzono, że są bogate, we flogiston; te, w których istnieje równowaga elektronów, jak sole i tlenki, są zdeflogistykowane, wreszcie te, które chciwie wchłaniają elektrony, jak tlen, będą wybitnie zdeflogistykowane. Niepowodzenie teorii flogistonu nie polegało na jej wewnętrznej nielogiczności, lecz na tym, że w tej postaci nie mogła być zgodna z faktami”.

    OdpowiedzUsuń