piątek, 7 września 2012

Prawda obiektywistyczna

N. McGinnis: The System that Wasn’t There: Ayn Rand’s Failed Philosophy (and why it matters), "Engaging Science" 25.08.2012.

Jakiś czas temu na blogu Briana Leitera pojawiła się ankieta z pytaniem „Kto przynosi filozofii najwięcej wstydu przez to, że jest z nią kojarzony?” Wygrała w cuglach Ayn Rand (75%), wyprzedzając mojego faworyta Jacques'a Derridę (21%) i Leo Straussa (4%). Głosowałem na Derridę, ale podejrzewam, że gdybym jak większość uczestników był Amerykaninem, głosowałbym na Rand, której wyznawcy są w Stanach zdecydowanie liczniejsi i lepiej zorganizowani niż w Europie, przez co szkodzą tam dobremu imieniu filozofii dużo skuteczniej.
Atlas
Dla niezorientowanych: Rand była pisarką, która stworzyła coś w rodzaju wszechogarniającego systemu filozoficznego w dawnym stylu; system ten nazwała obiektywizmem. Podsumowywała go jako „obiektywną rzeczywistość w metafizyce, rozum w epistemologii, egoizm w etyce i kapitalizm w polityce”. Najbardziej znane są te dwa ostatnie elementy, ale według Rand są one tylko prostą konsekwencją pewnych metafizycznych i epistemologicznych założeń:

Jestem przede wszystkim twórczynią nowego kodu moralności, który był do tej pory uważany za niemożliwy, mianowicie moralności opartej nie na wierze, nie na arbitralnym kaprysie, nie na emocjach, nie na arbitralnym dekrecie, mistycznym czy społecznym, ale na rozumie. Moralności, która może być uzasadniona za pomocą logiki i która jest, co da się wykazać, prawdziwa i konieczna.

Istnieje pewna ilość mniejszych i większych stowarzyszeń zajmujących się propagowaniem obiektywizmu. Można tam znaleźć polityków, biznesmenów i młodzież szukającą sensu życia, ale stosunkowo niewiele osób zajmujących się zawodowo filozofią. Kiedy mowa o tych stowarzyszeniach, prędzej czy później pojawia się słowo „sekta”, co bierze się pewnie z emanującej z nich atmosfery uwielbienia dla idolki oraz ograniczonego i specyficznego rodzaju ich interakcji z zewnętrznym światem.
Trzeba też uczciwie przyznać, że Rand dorobiła się co najmniej równie licznej grupy antyfanów, i to także antyfanów prawicowych, którym w dodatku nie chodziło wyłącznie o jej wojujący ateizm. Z Rand jest więc jak z Marmitem, kocha się albo nienawidzi. Ponadto debata między kochającymi a nienawidzącymi toczy się zazwyczaj z dala od uniwersytetów.
Kilka osób doceniających Rand w akademickim świecie by się jednak znalazło. Dwoje z nich, Neera K. Badhwar i Roderick T. Long, opublikowało nawet artykuł poświęcony Rand w Stanfordzkiej Encyklopedii Filozofii. Badwhar i Long sugerują w nim, że małą popularność Rand wśród akademickich filozofów można wytłumaczyć uprzedzeniem wynikającym z lewicowych przekonań większości z nich.
Nicolas McGinnis w świeżym artykule na temat Rand (link powyżej) przytomnie zauważa, że nie różniący się specjalnie od Rand w poglądach na kapitalizm i wolność jednostki Robert Nozick jest jednym z najszerzej omawianych współczesnych filozofów politycznych w ogóle; jego „Anarchia, państwo, utopia” ustępuje chyba tylko „Teorii sprawiedliwości” Rawlsa. Coś innego niż lewicowe uprzedzenia musi się więc kryć za ignorowaniem Rand przez filozofów i tym czymś jest według McGinnisa żenująco słaba jakość jej filozoficznej twórczości.
Okazuje się, że sam Nozick poświęcił kiedyś Rand artykuł, w którym ze złotą cierpliwością próbuje formalnie zrekonstruować jej główny argument za moralnością nieograniczonego kapitalizmu. Po czym dochodzi do wniosku, że argument jest beznadziejny. Nie będę tu wchodził w szczegóły, bardziej zainteresowanych odsyłam do McGinnisa, a jeszcze bardziej zainteresowanych do samego Nozicka, zacytuję tylko zadanie Nozicka trafnie moim zdaniem podsumowujące metodę filozoficzną Rand:

Nie można osiągnąć wniosku, że samo życie jest wartością, po prostu zestawiając ze sobą wiele zdań zawierających słowa „wartość” i „życie” albo „żywy” i mając nadzieję, że za sprawą jakiegoś procesu asocjacji i wymieszania powstanie nowe twierdzenie.

pasożyty
Czytając Rand miałem to samo wrażenie: za nic nie mogłem odgadnąć, co ma tu być przesłanką, co wnioskiem, co to za rodzaj argumentu, co autorka dokładnie rozumie przez wszystkie te równie dumnie brzmiące, co wieloznaczne słowa, jak „racjonalny”, „rozum”, „wartość” czy „tożsamość”, dlaczego przedstawia tautologie albo truizmy jako jakieś własne niezwykle doniosłe odkrycia i dlaczego pozostawia autentycznie kontrowersyjne twierdzenia bez uzasadnienia, tak jakby było to coś oczywistego samo przez się. Wszystko to w dodatku podaje z groteskowym przekonaniem o własnej wybitności i z użyciem różnych literackich zabiegów mających najprawdopodobniej robić wrażenie, że oto przed moimi oczami dokonuje się wielki (jeśli nie największy) przełom w historii filozofii.
Najczęstsze zarzuty pod adresem obiektywizmu są raczej inne: że Rand nie potrafiła dostrzec sposobu, w jaki inni ludzie umożliwiają jednostce sukces i bogacenie się, albo że nie dostrzegała roli szczęścia w odnoszeniu sukcesu, albo że nie można nazwać moralnym żadnego systemu, w którym duża część społeczeństwa żyje w nędzy i umiera na łatwo uleczalne choroby, albo w końcu, że Rand była hipokrytką. Ten ostatni to oczywiście ad hominem, pozostałe mogą mieć jakąś wartość, ale problem z obiektywizmem leży według Nozicka głębiej, w metafizycznych aksjomatach tego systemu, w aksjomatach, których Rand sama dobrze nie rozumiała, a wnioski z nich wyprowadzała z pogwałceniem elementarnych zasad logiki. Jednym z takich aksjomatów Rand była logiczna zasada tożsamości, którą rozumiała ona nie jako zwykłą tautologię, ale jako coś w rodzaju metafizycznego stwierdzenia o niezmienności rzeczy, po czym z tej błędnie rozumianej zasady wywodziła różne twierdzenia na tematy etyczne i ekonomiczne. Od „A=A” do „ludzka natura jest taka, a nie inna” i od tego do „podatki są niemoralne”. Nie trzeba być wybitną jednostką, dźwigającą na swoich ramionach świat pełen pasożytów, żeby zorientować się, że ktoś tu uprawia filozoficzną szarlatanerię.
Nigdy nie ukrywałem tutaj mojego braku uznania dla filozoficznego libertarianizmu (zwłaszcza w prawicowej wersji), ale też nigdy nie zaprzeczałem, że istnieją libertarianie, których należy brać na poważnie. Ayn Rand jest jednak ostatnią osobą, którą można do tej grupy zaliczyć.

17 komentarzy:

  1. 110% racji panie redaktorze (i dzięki że napisałeś lepiej i spokojniej, to co za mną chodziło od dłuższego czasu i mogło mi się brzydko ulać w końcu).
    Z innej beczki, "rola charyzmy filozofów w filozofii", to jest temacik, który ktoś poruszył szerzej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie znam nic na ten temat, a sam chętnie bym przeczytał. Moje przypuszczenie jest takie, że charyzmę można łatwo wykorzystać do tuszowania różnych intelektualnych niedociągnięć i wielu charyzmatycznych ulega pokusie. Jak dla mnie zazwyczaj sprawdza się zasada, że filozof im mniej charyzmatyczny, tym lepszy. Popatrz na takiego Quine’a, mniej charyzmatycznym chyba być nie można.

      Usuń
    2. No to trzeba o tym książkę napisać, #jestplan ;)

      Dla mnie ta zasada, że sensowniejsi (niekonieczne "mający rację", ale mający przynajmniej klarowność, dyscyplinę, nie nadrabiający wodolejstwem i tonem ex cathedra) są niecharyzmatyczni i "skromni duchem", a charyzmatyczni i o manierach celebrytów filozofowie najczęściej prezentują namysł drugiej świeżości, chyba pierwszy raz objawiła się dawno temu przy Spinozie vs. Hobbes, o opcji vs. Wolter przez grzeczność nie mówiąc.

      Usuń
    3. Średnio znam i Spinozę i Hobbesa, ale nigdy bym chyba nie powiedział, że ten drugi to namysł drugiej świeżości.

      Usuń
    4. (drugiej świeżości w sensie słaby, a nie plagiatu)

      Mnie daleko do bycia znawcą, oczywiście, ale Hobbes dla mnie to jest dokładnie coś jak Rand swoich czasów, dlatego go przywołałem. Może bardziej filozof niż pisarz, i pozornie porządniejszy w rozumowaniach, niż Rand - ale ogólnie ktoś, kto na bardzo wątpliwych aksjomatach buduje pozornie wypasiony system, tyle że bardzo "dziurawy" i taki żeby pasował do jego przekonań i działań _politycznych_, i czasu i miejsca (u Hobbesa -z zapatrzenia w matematykę i fizykę mechanicystyczny ordnung i pochwała absolutyzmu, żeby nie było anarchii wojny domowej; u Rand - z racjonalistycznej pochwały indywidualizmu, żeby tylko nie było komunizmu). A jak poskrobać u fundamentów jak zrobił Nozick z Rand, to podobnie u Hobbesa, namysł jest co najmniej taki sobie a założenia ahistoryczne.

      Usuń
    5. Po pierwsze, nie widzę jakiejś wielkiej różnicy między mechanicyzmem Hobbesa a mechanicyzmem Spinozy. Po drugie, Hobbes był całkiem nieźle zorientowany w ówczesnej matematyce, logice i empirycznej nauce. Po trzecie, stworzył coś nowego, istotnego i nawet żywego do dzisiaj, jak np. teoria umowy społecznej.
      Ciężko mi to porównać z ignorancją, pretensjonalnością i ciągiem non sequiturów w wykonaniu Rand.

      Usuń
    6. Hobbes był co najwyżej matematykiem-amatorem, uparcie głoszącym iż rozwiązał problem kwadratury koła (książka jest o tym nawet).

      Usuń
    7. Wydawało mi się, że matematyczne wysiłki Hobbesa to jednak inny poziom niż brednie Rand, ale nie zagłębiałem się.

      Usuń
  2. Dziwi brak możliwości głosowania na Hegla w tej ankiecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo by można wyliczać osoby, których brakuje. Leiter z jakichś powodów ograniczył się do trzech. Poza tym chodziło mu chyba o w miarę współczesnych.

      Usuń
  3. "Czytając Rand miałem to samo wrażenie: za nic nie mogłem odgadnąć, co ma tu być przesłanką, co wnioskiem, co to za rodzaj argumentu, co autorka dokładnie rozumie przez wszystkie te równie dumnie brzmiące, co wieloznaczne słowa, jak „racjonalny”, „rozum”, „wartość” czy „tożsamość”, dlaczego przedstawia tautologie albo truizmy jako jakieś własne niezwykle doniosłe odkrycia i dlaczego pozostawia autentycznie kontrowersyjne twierdzenia bez uzasadnienia, tak jakby było to coś oczywistego samo przez się."
    Hmm bardzo podobne podejście zaobserwowałem zarówno wśród polskiej prawicy typu paleo (korwiniści, monarchiści itp), kręgach 'rydzykowych' oraz, co ciekawe, u "postępowych" libertarian. Ci przedstawiciele tych ruchów z ktorymi dyskutowałem wykazywali daleko idac niechęć do danych pochodzacych z badań naukowych (czasem do empirii w ogóle), a cały swój system wyprowadzali z zabaw z definicjami lub zwykłych sofizmatów. To ciekawe, że taki styl myślenia przywarł wlaśnie do tych ideologii.
    Pozdrawiam,
    Baribal

    OdpowiedzUsuń
  4. "za nic nie mogłem odgadnąć, co ma tu być przesłanką, co wnioskiem, co to za rodzaj argumentu"

    Brzmi jak opis pisaniny Marksa :)

    OdpowiedzUsuń
  5. problem (...) według Nozicka głębiej, w metafizycznych aksjomatach tego systemu, (...) a wnioski z nich wyprowadzała z pogwałceniem elementarnych zasad logiki.

    Jak można się było spodziewać obiektywiści uważają, że Nozick niewiele z Rand zrozumiał. Ponoć pewne etapy jej wnioskowania mają charakter indukcyjny, a nie dedukcyjny. Tak uważa np. niejaki Binswanger, pojawiający się zresztą w bibliografii do hasła w SEP. A sama indukcja ma być możliwa dzięki aksjomatom.

    Może się mylę, ale to jakiś dziwny rodzaj indukcji. W jaki sposób aksjomaty na czele z zasadą tożsamości mają ją włączyć w system? Chyba w ten sposób, że dostarczają materiału do zabawy w wolne skojarzenia (czy czegoś w tym stylu), których się zresztą potem empirycznie nie weryfikuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten Binswanger najwyraźniej w ogóle nie czytał artykułu Nozicka, skoro pisze: „Here’s the error in Nozick and this site’s post: Rand’s argument is NOT that you have to be alive in order to act. Everyone knows that trivial point.”
      Dalej twierdzi, że kluczowym „argumentem” (ma tu pewnie na myśli przesłankę) Rand jest: „life–and only life–is what brings the phenomenon of values into existence”. To zdanie jest bardzo wieloznaczne – co zresztą Nozick stara się pokazać. Można je np. interpretować tak, że tylko żywe organizmy mogą mieć wartości (co jest truizmem), a można tak, że wszystkie wartości jednostki muszą sprowadzać się do zapewnienia tej jednostce przeżycia (co jest jawnie fałszywe). Dalsze tłumaczenia robią wrażenie, że Binswanger (i prawdopodobnie też sama Rand) nie mogą się zdecydować na jedną z możliwych interpretacji.
      Ale to właściwie mało ważne, bo jak by tego zdania nie interpretować – w żaden sposób nie wynika z niego, że kapitalizm jest moralny. Ani na zasadzie indukcji, ani na zasadzie dedukcji, ani na żadnej innej zasadzie. O ile w ogóle jest to wniosek, który ma wynikać, bo tego Binswanger też nie precyzuje. Pisze, że są jakieś „kluczowe kroki”, które są indukcyjne, ale jakie są przesłanki i jakie wnioski w tych krokach – o tym już milczy, a należałoby od tego zacząć.
      Moje wrażenie jest takie, że randyści tak jak nie rozumieją, co to jest zasada tożsamości, tak nie rozumieją, co to jest indukcja i dedukcja. Z tego się prawdopodobnie można wyleczyć za pomocą jakiegoś kursu logiki dla początkujących.

      Usuń
    2. wszystkie wartości jednostki muszą sprowadzać się do zapewnienia tej jednostce przeżycia (co jest jawnie fałszywe)

      Aby z tym polemizować wystarczy przywołać stary, dobry (neo)darwinizm, "samolubne" geny, dobór krewniaczy itp.

      Przykład z robotem też jest kiepski (zresztą Nozick odnosi się do niego) - rzeczywiste roboty nie są niezniszczalne, a i tak nie bardzo można mówić, że mają cele i wartości (w odróżnieniu od projektantów i konstruktorów), nawet jeśli są zaprogramowane na reagowanie w zależności od bodźców, czy danych z zewnątrz (alternatywy) i mogą się uczyć (pamięć, zależność od historii). Zresztą można im zaimplementować możliwość samozniszczenia po wykonaniu pewnych zadań (albo nawet jako główne zadanie). Nie wydaje mi się, że samo wyeliminowanie, nawet w dość wyrafinowany sposób, ścisłego determinizmu pozwoliłoby na mówienie o celach i wartościach, podobnie jak w przypadku prostszych form życia wyjaśnienia w tych terminach uważam za metafory. Chyba potrzebne do tego jest pojawienie się umysłu.

      Usuń
  6. > "prędzej czy później pojawia się słowo „sekta”, co bierze się pewnie z emanującej z nich atmosfery uwielbienia dla idolki oraz ograniczonego i specyficznego rodzaju ich interakcji z zewnętrznym światem"
    Michael Shermer podawał środowisko, które wyrosło wokół Ayn Rand, jako przykład wytworzenia się niereligijnej sekty, wyśmiewając uwielbienie dla idolki, ale też wskazując na wykorzystywanie seksualne w wąskiej, odciętej od świata grupie.

    OdpowiedzUsuń