Pisałem tu jakiś rok temu o Aleksie Rosenbergu i jego śmiałym twierdzeniu, że nauka jest w stanie odpowiedzieć na różne pytania ciężkiego kalibru zwane „metafizycznymi” albo „światopoglądowymi”, co jest przedmiotem jego książki The Atheist's Guide to Reality. Rosenberg swoje stanowisko nazywa scjentyzmem, które to słowo chciałby pozbawić pejoratywnego nacechowania. Jak to sam ujmuje w jednym z wywiadów:
Scjentyzm
to rodzaj zarzutu. Istnieją dwa słowa: scjentyzm
i scjentysta*.
Scjentyzm to przesadny szacunek dla nauki oraz błędne przekonanie,
że może ona odpowiadać na pewną ilość pytań, które tak
naprawdę są poza jej zasięgiem. Scjentysta
to słowo odnoszące się do osoby, która posiada te dwa błędne
przekonania. To jest scjentyzm
jako zarzut. Nie zadowalają mnie terminy, które od jakiegoś czasu
są w obiegu i które mają opisywać nasze przekonania, jak np.
bright, a tym bardziej
ateista, które (…)
jest zbyt negatywne i odnosi się jedynie do przeczenia istnieniu
Boga, co jest, jak sądzę, tylko jednym z kilku wniosków płynących
z odpowiedniego rozumienia i docenienia nauki. Proponuję więc,
żebyśmy, tak jak w przypadku gejów, queer
studies i innych podobnie przewrotnych inicjatyw, odebrali
scjentyzm naszym
przeciwnikom, przyjęli go i powiedzieli „Tak, jesteśmy
scjentystami”. Jedyna różnica między tym, jak ja używam tego
słowa do opisu swoich przekonań a definicją, którą podałem
wyżej, jest taka, że usuwam z niej fragment mówiący, że jest to
przesadny szacunek dla
nauki. Myślę, że jest to właściwy szacunek dla nauki i jej
implikacji.
[tłumaczenie moje]
Scjentyzm Rosenberga niespecjalnie trafił do innego
znanego filozofa nauki, Philipa Kitchera, który najpierw napisał
mało entuzjastyczną recenzję The Atheist's Guide to Reality
w New York Timesie, a później opublikował w The New
Republic esej o wszystkich swoich zastrzeżeniach do scjentyzmu.
Warto podkreślić, że Kitcher nie próbuje tutaj bronić religii
czy mistycyzmu i raczej zgadza się z Rosenbergiem, że nie stanowią
one konkurencji dla nauki jako alternatywne źródła wiedzy o
czymkolwiek. Nie próbuje on też bronić twierdzenia, że niektóre
sensowne kwestie są niedostępne naszemu poznaniu i pewnych
odpowiedzi nigdy nie uzyskamy. Kitcherowi chodzi jedynie o
humanistykę, przeciwstawioną naukom przyrodniczym (to właśnie
nauki przyrodnicze ma na myśli Rosenberg kiedy pisze o swoim
scjentyzmie; jego stosunek przede wszystkim do historii i nauk
społecznych jest pogardliwy). Według Kitchera fizyka molekularna,
biologia ewolucyjna i młoda neurobiologia są w stanie wyjaśnić dużo
mniej, niż się Rosenbergowi wydaje; zwłaszcza niektóre
twierdzenia psychologii ewolucyjnej są naciągane. Bardzo daleko nam
do wyjaśnienia moralności albo ludzkiej skłonności do struktur
narracyjnych poprzez dobór naturalny (o ile to w ogóle możliwe).
Scjentystyczna
pogarda dla humanistyki jest oparta, twierdzi Kitcher, na pięciu
fałszywych przekonaniach: po pierwsze, że w humanistycznych
teoriach nie da się dostrzec postępu polegającego na poszerzaniu
rozumienia ich przedmiotu, jedne teorie zastępują drugie bardziej
na zasadzie mody niż czegokolwiek innego; po drugie, że w naukach
przyrodniczych mamy dla odmiany do czynienia z historią
bezdyskusyjnych sukcesów w wyjaśnianiu rzeczywistości; po trzecie,
że nauki przyrodnicze zawsze mają jasno określoną metodologię;
po czwarte, że humanistyka jest w stanie formułować tylko wnioski
dotyczące bardzo ograniczonego zakresu zjawisk i po piąte, że
historia humanistyki to historia spektakularnie fałszywych doktryn,
które zyskiwały olbrzymią popularność tak szybko jak ją traciły
po zdemaskowaniu ich słabości.
Dalej jednak
następuje wyliczenie przykładów historycznych porażek i
niedociągnięć nauk przyrodniczych raczej niż przykładów
sukcesów nauk humanistycznych. Kitcher dobrze uzasadnia więc chyba
tylko fałszywość tezy drugiej, a poza tym pokazuje, że nauki
przyrodnicze są też nie bez winy. Mało która teoria naukowa w
ogóle jest w stanie spełnić wszystkie trzy główne oczekiwania,
które się teoriom stawia: być ogólna (tzn. stosowalna dla dużego
zakresu zjawisk), precyzyjna i trafna; zazwyczaj mamy do czynienia
jedynie z połączeniem ogólności z trafnością albo precyzji z
trafnością (połączenie ogólności i precyzji kosztem trafności
nie jest oczywiście wielkim problemem). Poza tym nie ma się co
dziwić, że nauki społeczne są bardziej podatne na błędy od np.
fizyki, skoro ich przedmiotem są nieporównywalnie bardziej
skomplikowane systemy. Zredukować zjawisk społecznych do opisów
interakcji cząsteczek nie jesteśmy jednak w stanie ani teraz, ani
nie będziemy w stanie w bardzo dalekiej przyszłości, ani nie jest
pewne, czy w ogóle jest to możliwe, nawet w teorii.
Kitcher jako
wierny uczeń Thomasa Kuhna twierdzi jeszcze, że humanistyka jest
wartościowa także przez to, że od czasu do czasu doprowadza do
rozsadzenia nauki od środka poprzez zakwestionowanie ogólnych ram
naukowego badania, co skutkuje tzw. zmianą paradygmatu naukowego (na
marginesie: twierdzenie Kuhna jest nagminnie błędnie interpretowane
i wykorzystywane do obrony różnych głupich relatywizmów i Kitcher
poświęcił sporą część swojej kariery na walkę z tymi
interpretacjami). Poza tym Kitcher stara się też jakoś uratować
sztukę jako rodzaj zdobywania wiedzy o świecie, a także
zasugerować, że humanistyka w przeciwieństwie do nauk
przyrodniczych może produkować udane teorie nie tylko deskryptywne,
ale i normatywne. Robi to jednak jak dla mnie na tyle pobieżnie i
mętnie, że ciężko się do tego odnieść.
Świetną
odpowiedź na artykuł Kitchera napisał na swoim blogu Jerry Coyne,
na tym samym blogu odpowiedział Kitcher, na co z kolei
odpowiedział Coyne.
Nie mogę
powiedzieć, że jestem w tym sporze wyraźnie po którejś ze stron.
Wydaje mi się, że Kitcher ma rację krytykując Rosenberga za
mieszanie z błotem nauk społecznych, ale Rosenberg ma z kolei
rację, że fizyka, neurobiologia i biologia ewolucyjna z grubsza
odpowiadają na wiele „światopoglądowych” pytań, takich jak:
„Jaki jest (obiektywny) sens życia?”, „Co to jest miłość?”,
„Czy istnieje dusza nieśmiertelna?”, albo „Czy istnieje
chrześcijański Bóg?”. Co jeszcze na przykład nauka musiałaby
odkryć, żeby dobitniej pokazać, że świadomość nie może
istnieć bez mózgu (lub ewentualnie innej materialnej struktury) i że „życie po śmierci” to mrzonka? To,
skąd się wzięło powszechne poczucie ciągłości tożsamości,
dualizmu ciała i duszy oraz nieśmiertelności tej drugiej nie
zostało jeszcze może dobrze wyjaśnione (Rosenberg twierdzi, że
zostało), ale sama kwestia istnienia nieśmiertelnej duszy nie robi
się przez to trudniejsza do rozwiązania.
Trochę bardziej
problematyczne wydają mi się twierdzenia Rosenberga w kwestii
moralności i wolnej woli i dużo bardziej w kwestii intencjonalności
i nauk społecznych (na razie po przeczytaniu krótkich fragmentów i
kilku recenzji jego książki). To są jednak w większości pytania
wychodzące poza żelazny „światopoglądowy” zestaw. Pytania z
tego zestawu nie są według mnie ani najtrudniejszymi, ani
najbardziej ciekawymi na świecie. Trudniejsze i ciekawsze są np.
pytania o powstanie języka u ludzi, powstanie świadomości u
kręgowców albo powstanie żywej materii z martwej. Tu jest dużo
więcej miejsca na dyskusję o statusie i możliwościach różnych
nauk i o tym, na co one już odpowiedziały.
* Dosłownie Rosenberg mówi o rzeczowniku i przymiotniku: scientism i scientistic. Angielski jest pod tym względem mniej wdzięczny od polskiego, bo nie ma w nim bezpośredniego odpowiednika słowa 'scjentysta' (scientist oznacza naukowca), Rosenberg musi mówić o scientistic people. Pomysł powinien więc tym bardziej trafić do polskich scjentystów, o ile są jacyś.
* Dosłownie Rosenberg mówi o rzeczowniku i przymiotniku: scientism i scientistic. Angielski jest pod tym względem mniej wdzięczny od polskiego, bo nie ma w nim bezpośredniego odpowiednika słowa 'scjentysta' (scientist oznacza naukowca), Rosenberg musi mówić o scientistic people. Pomysł powinien więc tym bardziej trafić do polskich scjentystów, o ile są jacyś.