W
dyskusji pod notką o moralności zwierząt wyszła kwestia zdolności
zwierząt innych niż ludzie (dalej będę je nazywał po prostu
zwierzętami) do moralnego oceniania i ogólnie kwestia tego, jak
działają ich umysły. Napisałem w komentarzu, że filozofowie mogą
mieć z tym jakiś dziwny problem. Chodzi mi o to, że –
najogólniej mówiąc – wielu filozofów analitycznej tradycji
widzi przepaść między umysłami ludzi a umysłami innych zwierząt.
Przepaść dużo większą od tej, którą widzą laicy. Ciągnie się
to od Wittgensteina piszącego, że nie moglibyśmy zrozumieć lwa,
nawet gdyby umiał mówić, przez Davidsona twierdzącego, że
zwierzęta nie mają przekonań, po Dennetta, który pisze, że
„spekulacje na temat świadomości zwierząt wydają się
bezpodstawne”.
Zanim ktoś się popuka w czoło, że jak w ogóle można się zastanawiać nad istnieniem zwierzęcej świadomości, uwaga językowa: angielskie consciousness niekoniecznie musi być dokładnym odpowiednikiem polskiej „świadomości”. Zapytałem właśnie angielskiego znajomego, czy według przeciętnego Brytyjczyka ptaki są conscious i stwierdził, że raczej nie. Zapytałem o psy i koty i powiedział, że ciężko powiedzieć. Przeciętny użytkownik polskiego nie ma tymczasem większego problemu z przypisywaniem świadomości ptakom, a już tym bardziej ssakom (czy może ma, bo sam już zaczynam wątpić?). Inna możliwość jest oczywiście taka, że znaczenie jest takie samo, tylko Brytyjczycy mają inne przekonania o ptakach. Jak by jednak nie było, różnica między umysłami zwierząt i ludzi, która wynika z wielu teorii umysłu, jest dużo większa od tej, która wynika ze zdrowego rozsądku. Nawet jeśli jest to anglosaski zdrowy rozsądek.
Jak wszyscy pewnie słyszeli, w dawnych, ciemnych czasach Kartezjusz doszedł do wniosku, że zwierzęta są automatami niezdolnymi do myślenia ani do odczuwania. Ktoś może teraz sobie pomyśleć, że ten współczesny – nazwijmy to – sceptycyzm jest jakąś mutacją kartezjanizmu, ale ja nie widzę tu związku. To raczej sceptycyzm zupełnie nowego rodzaju. We wspomnianym wyżej komentarzu napisałem, że według popularnego filozoficznego ujęcia przekonania, pragnienia itp. stany umysłu stanowią relację między osobą a (posiadającym strukturę) twierdzeniem, które jest czymś, co wyrażają zdania. A że zwierzęta nie budują zdań, to ich zdolność do posiadania przekonań itp. jest co najmniej dyskusyjna.
Są wprawdzie tacy, którzy sądzą, że zwierzęta mają przekonania, bo tak jak ludzie myślą w tzw. języku myśleńskim. Są też inni, którzy twierdzą, że mogą istnieć przekonania, które nie stanowią relacji z twierdzeniami i takie właśnie przekonania mają zwierzęta. Zostaje jednak nadal spora grupa, dla której zwierzęta nie mogą mieć przekonań, bo nie mają języka ze składnią. I chodzi tu nie tylko o dyskusyjne przekonania moralne, ale o też o takie z pozoru oczywiste przypadki, jak np. przekonanie psa, że kot siedzi na drzewie. A do tego dochodzą jeszcze argumenty przeciwko zwierzęcej świadomości.
Nietrudno zauważyć, że takie pomysły mogą mieć istotne etyczne implikacje. Od twierdzenia, że zwierzęta nie mają świadomości, albo że nie mają przekonań i pragnień, jest prosta droga do zakwestionowania ich statusu moralnego. Co prawda filozofowie umysłu nie wypuszczają się z reguły w rejony etyczne, ale łatwo to sobie samemu dopowiedzieć.
Wygląda na to, że coś tu jest mocno nie tak albo ze zdrowym rozsądkiem, albo z filozofami. Wspomniany tu kiedyś dawno temu Mark Rowlands, który zajmuje się i filozofią umysłu, i etyką, twierdzi, że to drugie:
Jeden z aspektów filozofii, który zawsze wydawał mi się uderzająco dziwny, to rodzaj ślepoty, która ogarnia filozofów, kiedy dyskutują o zwierzętach. Kiedy o nich mówią – dobrzy filozofowie, nawet ci wielcy – popełniają błędy, których nie popełniliby w innym kontekście i w ten sposób przekonują samych siebie do najbardziej kuriozalnych poglądów. Pytanie brzmi: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego na przykład Stich, na pewno bardzo dobry filozof, beztrosko zakłada, że podobieństwo odniesienia jest relacją, która ma miejsce między językiem i światem, a nie między umysłem i światem, i tym samym wyklucza możliwość, by charakteryzowała ona przekonania nie-ludzi? Jestem pewien, że pomyłka ta nie jest w żaden sposób zamierzona. Albo dlaczego Davidson – z pewnością jeden z wielkich filozofów XX wieku, mistrz w konstruowaniu argumentów – wydaje się być tak mocno przywiązany do „argumentu” odmawiającego zwierzętom przekonań, który, jak nawet on sam przyznaje, jest zaskakująco słaby i który – jestem tego całkiem pewien – nie byłby przez niego zaakceptowany w innym kontekście? Powtarzam: jestem przekonany, że nie jest to w żaden sposób zamierzone. Jak właściwie ktokolwiek jest w stanie wmówić sobie, że zwierzęta nie mają nawet świadomości?
[Animal Rights. Moral Theory and Practice, 218, tłumaczenie moje]
I myślę, że coś tu jest na rzeczy. Z jednej strony nie sądzę, żeby to, co pisze np. Stich, było kompletnym nieporozumieniem. Może mieć rację, że antropomorfizujemy zwierzęta w wielu przypadkach, w których nigdy by nam do głowy nie przyszło, że to robimy. Kiedy np. mówimy o przekonaniu psa, że kot siedzi na drzewie, to wydaje nam się, że to z grubsza to samo, co przekonanie człowieka, że kot siedzi na drzewie. Kiedy jednak nad tym pomyśleć, to bardzo ciężko znaleźć podstawy dla takiego utożsamienia. Nie da się przyjąć za kryterium tylko zachowania czy aktywności neuronów, żeby nie dojść do absurdów. A kiedy zabieramy się za język z jego pojęciami, to nic się tu między psem a człowiekiem nie zgadza.
Z drugiej strony mam wrażenie, że może to wszystko być skażone pierworodnym grzechem filozofii analitycznej, czyli utożsamieniem badania języka z badaniem umysłu. Skupienie się na języku często owocuje zgrabną teorią umysłu, ale ograniczoną do dorosłych, zdrowych ludzi. Stosowanie jej do zwierząt prowadzi do wniosków najbardziej dziwacznych z możliwych. I ciężko powiedzieć, dlaczego dziwaczne wnioski w przypadku zwierząt miałyby być dla teorii mniejszym problemem od dziwacznych wniosków w przypadku ludzi.
Zanim ktoś się popuka w czoło, że jak w ogóle można się zastanawiać nad istnieniem zwierzęcej świadomości, uwaga językowa: angielskie consciousness niekoniecznie musi być dokładnym odpowiednikiem polskiej „świadomości”. Zapytałem właśnie angielskiego znajomego, czy według przeciętnego Brytyjczyka ptaki są conscious i stwierdził, że raczej nie. Zapytałem o psy i koty i powiedział, że ciężko powiedzieć. Przeciętny użytkownik polskiego nie ma tymczasem większego problemu z przypisywaniem świadomości ptakom, a już tym bardziej ssakom (czy może ma, bo sam już zaczynam wątpić?). Inna możliwość jest oczywiście taka, że znaczenie jest takie samo, tylko Brytyjczycy mają inne przekonania o ptakach. Jak by jednak nie było, różnica między umysłami zwierząt i ludzi, która wynika z wielu teorii umysłu, jest dużo większa od tej, która wynika ze zdrowego rozsądku. Nawet jeśli jest to anglosaski zdrowy rozsądek.
Jak wszyscy pewnie słyszeli, w dawnych, ciemnych czasach Kartezjusz doszedł do wniosku, że zwierzęta są automatami niezdolnymi do myślenia ani do odczuwania. Ktoś może teraz sobie pomyśleć, że ten współczesny – nazwijmy to – sceptycyzm jest jakąś mutacją kartezjanizmu, ale ja nie widzę tu związku. To raczej sceptycyzm zupełnie nowego rodzaju. We wspomnianym wyżej komentarzu napisałem, że według popularnego filozoficznego ujęcia przekonania, pragnienia itp. stany umysłu stanowią relację między osobą a (posiadającym strukturę) twierdzeniem, które jest czymś, co wyrażają zdania. A że zwierzęta nie budują zdań, to ich zdolność do posiadania przekonań itp. jest co najmniej dyskusyjna.
Są wprawdzie tacy, którzy sądzą, że zwierzęta mają przekonania, bo tak jak ludzie myślą w tzw. języku myśleńskim. Są też inni, którzy twierdzą, że mogą istnieć przekonania, które nie stanowią relacji z twierdzeniami i takie właśnie przekonania mają zwierzęta. Zostaje jednak nadal spora grupa, dla której zwierzęta nie mogą mieć przekonań, bo nie mają języka ze składnią. I chodzi tu nie tylko o dyskusyjne przekonania moralne, ale o też o takie z pozoru oczywiste przypadki, jak np. przekonanie psa, że kot siedzi na drzewie. A do tego dochodzą jeszcze argumenty przeciwko zwierzęcej świadomości.
Nietrudno zauważyć, że takie pomysły mogą mieć istotne etyczne implikacje. Od twierdzenia, że zwierzęta nie mają świadomości, albo że nie mają przekonań i pragnień, jest prosta droga do zakwestionowania ich statusu moralnego. Co prawda filozofowie umysłu nie wypuszczają się z reguły w rejony etyczne, ale łatwo to sobie samemu dopowiedzieć.
Wygląda na to, że coś tu jest mocno nie tak albo ze zdrowym rozsądkiem, albo z filozofami. Wspomniany tu kiedyś dawno temu Mark Rowlands, który zajmuje się i filozofią umysłu, i etyką, twierdzi, że to drugie:
Jeden z aspektów filozofii, który zawsze wydawał mi się uderzająco dziwny, to rodzaj ślepoty, która ogarnia filozofów, kiedy dyskutują o zwierzętach. Kiedy o nich mówią – dobrzy filozofowie, nawet ci wielcy – popełniają błędy, których nie popełniliby w innym kontekście i w ten sposób przekonują samych siebie do najbardziej kuriozalnych poglądów. Pytanie brzmi: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego na przykład Stich, na pewno bardzo dobry filozof, beztrosko zakłada, że podobieństwo odniesienia jest relacją, która ma miejsce między językiem i światem, a nie między umysłem i światem, i tym samym wyklucza możliwość, by charakteryzowała ona przekonania nie-ludzi? Jestem pewien, że pomyłka ta nie jest w żaden sposób zamierzona. Albo dlaczego Davidson – z pewnością jeden z wielkich filozofów XX wieku, mistrz w konstruowaniu argumentów – wydaje się być tak mocno przywiązany do „argumentu” odmawiającego zwierzętom przekonań, który, jak nawet on sam przyznaje, jest zaskakująco słaby i który – jestem tego całkiem pewien – nie byłby przez niego zaakceptowany w innym kontekście? Powtarzam: jestem przekonany, że nie jest to w żaden sposób zamierzone. Jak właściwie ktokolwiek jest w stanie wmówić sobie, że zwierzęta nie mają nawet świadomości?
[Animal Rights. Moral Theory and Practice, 218, tłumaczenie moje]
I myślę, że coś tu jest na rzeczy. Z jednej strony nie sądzę, żeby to, co pisze np. Stich, było kompletnym nieporozumieniem. Może mieć rację, że antropomorfizujemy zwierzęta w wielu przypadkach, w których nigdy by nam do głowy nie przyszło, że to robimy. Kiedy np. mówimy o przekonaniu psa, że kot siedzi na drzewie, to wydaje nam się, że to z grubsza to samo, co przekonanie człowieka, że kot siedzi na drzewie. Kiedy jednak nad tym pomyśleć, to bardzo ciężko znaleźć podstawy dla takiego utożsamienia. Nie da się przyjąć za kryterium tylko zachowania czy aktywności neuronów, żeby nie dojść do absurdów. A kiedy zabieramy się za język z jego pojęciami, to nic się tu między psem a człowiekiem nie zgadza.
Z drugiej strony mam wrażenie, że może to wszystko być skażone pierworodnym grzechem filozofii analitycznej, czyli utożsamieniem badania języka z badaniem umysłu. Skupienie się na języku często owocuje zgrabną teorią umysłu, ale ograniczoną do dorosłych, zdrowych ludzi. Stosowanie jej do zwierząt prowadzi do wniosków najbardziej dziwacznych z możliwych. I ciężko powiedzieć, dlaczego dziwaczne wnioski w przypadku zwierząt miałyby być dla teorii mniejszym problemem od dziwacznych wniosków w przypadku ludzi.
Jeśli przez świadomość (pominę, że behawioryzm to słowo kiedyś wyklął) rozumieć konstruowanie we łbie (OUNie) uproszczonego modelu rzeczywistości, to świadomość jest na poziomie kota lub poniżej (naczelne na pewno tak); jeśli tzw. "samoświadomość" ("tak, to ja"), to to jest niepoznawalne i nie wiem, czy ma sens.
OdpowiedzUsuńDlaczego niepoznawalne? A taki test lustra chociażby? W każdym razie chodzi zdecydowanie o świadomość, nie samoświadomość. Dla przykładu jeden gałgan, który odmawia jej zwierzętom: http://www.theassc.org/files/assc/2377.pdf#page=1&zoom=auto,0,798
UsuńDla mnie świadomość to jakaś dziwna idea typu "dusza" i po prostu nie istnieje, ludzie nie mają magicznej świadomości, zwierzęta też nie, nie ma żadnej jakościowej różnicy między ludźmi a zwierzętami - jedynie bardziej złożony system przekazywania sobie informacji i magazynowania jej.
OdpowiedzUsuńŚwiadomość nie jest tylko biernym artefaktem działania mózgu, całkowicie zależnym od procesów nerwowych, z którymi się wiąże. Poczytaj sobie o eksperymentach z tzw. "ślepym widzeniem".
UsuńCo do istnienia świadomości - jes to to coś co czuję w samym. Oczywiście ktoś może tego nie czuć, ja czuję i pewnie sporo jest takich co czują. Teza że wszyscy oni ulegają złudzeniu wymaga uzasadnienia - dlaczego akurat w tym wypadku,m a nie np. kiedy ktoś twierdzi że jej nie czuje?
OdpowiedzUsuńCo do zwierząt i filozofii. Cóż, a czy to nie jest trochę tak, że okazuje sie ze król jest nagi sporo prawdy jest w podejrzeniu że filozofowie, nawet ci wielcy, zaglądają do wnętrza swojego umysłu, biorą to co tam czują czy dostrzegają i uogólniają ( czasami inteligentnie a czasami prostacko) na wszystkich w koło twierdząc ze inni są dokładnie tacy sami? Zdaje sie że przykładów takiego postępowania można sie gdzieniegdzie doszukać w filozofii ( by wspomnieć tylko wpływ braku zdolności matematycznych Kanta na jego przekonanie o uprzywilejowanym statusie geometrii Euklidesowej). NIc dziwnego że jakikolwiek by filozof wgłąb siebie nie zaglądał - nie znajdzie tam nic interesującego dla nauki jako takiej, a w szczególności mózgu kota czy żaby... A najśmieszniejsze ze on tam jest - bowiem głębsze niż najbardziej rozwinięta kora mózgowa - objętości mózgu mamy dokładnie takie same jak inne ssaki, gady a nawet płazy. Np. aktywność seksualna albo "widzenie postaci w krzakach w nocy" sa typowym przykładem aktywności podkorowej, wspólnym dla wielu zwierząt..
Ja nie czuję świadomości - tj. czuję, że jestem tą konkretną osobą, w tym konkretnym miejscu i z tym konkretnym ciałem. Ale nie czuję świadomości. Mam myśli, wrażenia zmysłowe, wrażenia z wewnątrz ciała i tak dalej - ale to postrzegam ja, a nie żadna świadomość. Nie wiem gdzie jest miejsce na świadomość - czy nią jest to "ja"? Ale "ja" to przecież ciało.
UsuńCzy ty czujesz coś innego?
@kakaz
UsuńNie wydaje mi się, żeby Dennettowi albo Stichowi można było zarzucić, że ignoruje wyniki empirycznych badań i opiera się tylko na introspekcji. Poza tym nie da się badać umysłu „tak po prostu”, zapominając o wszystkich tych debatach o reprezentacjonalizmie, funkcjonalizmie, epifenomenalizmie, eliminatywizmie itd. Jakaś doza filozofii jest zawsze potrzebna, żeby sformułować problem badawczy i następnie przeprowadzić empiryczny test. Obawiam się, że nie ma ucieczki od filozofii jak tylko w inną filozofię.
@Anominowy
To poczucie, które opisujesz, to właśnie świadomość. Świadomość nie jest przedmiotem poczucia, tylko samym poczuciem.
Nie zarzucam Dennetowi ignorancję co do badań, jeśli już to zarzucam filozofii kontynuowanie ( na szczęście chyba zmierzchającej) tradycji badań opartych na rozmyślaniu bez wyglądaniu za okno. Także i na tym blogu pojawiły sie na przykład wzmianki np. o tradycji lingwistycznej wedle której badanie świata czy umysłu winno być poprzedzone badaniem języka, jako narzędzia komunikującego o owym świecie. Filozofia z właściwa sobie subtelnością w cichy sposób zastąpiła badanie świata, badaniem narzędzia które ten świat opisuje i popadła w pewnym sensie w miałkość. Oczywiście giganci filozofii zają sobie sprawę z tego jakie jest miejsce ich badań w programie filozofii. Przyczynkarska większość jednak - nie tworzy własnych szkół a ledwie publikuje cząstkowe rezultaty sprowadzając jak u Lema - całą rzecz do gromady ludzików piszących pamflety i palących je sobie nawzajem - jak to w Cyberiadzie Lem opisał naukę jako taką. Owo "podstawienie" był to całkiem naturalny proces, bo badanie języka w porównaniu z badaniem świat jest łatwe i nie wymaga wyglądania za okno, wystarczy papier i ołówek, nie trzeba kosza.... Myślę że w wypadku świadomości, inteligencji i tp. mamy do czynienia z całkiem podobnym procesem podłożenia łatwego za trudne - języka i racji logicznych za badania fundamentalne oparte na danych klinicznych.
OdpowiedzUsuńToteż nie spodziewam się przełomu idącego od strony filozofii w tych dziedzinach.
Natomiast filozofia, także w tych obszarach, ma duże walory integrujące, jako opowieść o tym co i po co robimy. Z tym że wolę gdy taka opowieść snują ci co coś robią...
Jakiś konkretny przykład "podłożenia języka i racji logicznych za badania fundamentalne oparte na danych klinicznych"?
UsuńGeneralnie rzecz biorąc jako przykłady podałbym cały nurt dekonstruktywistyczny, czy Wittgensteina - ale oczywiście każdy z tych przykładów to olbrzymie pole dyskusji w którym nie wszystko jest bez sensu. nie jestem filozofem a jedynie chłopskim filozofem, czyli nie czytam za wiele literatury jaką bym nazwał filozoficzną. Natomiast można by powiedzieć że powielam tu poglądy Johna Serale, którego cenię, pogląd o studiach językowych wyrażał w wielu miejscach ( sam przecież będąc jednym z znanych z analiz języka filozofów!) np. tu ( jak kto niecierpliwy jest to trzeba uruchomić video i kliknąc w zdjęcie Searle poniżej) : http://iai.tv/video/the-limits-of-my-world
OdpowiedzUsuńZupełnie mi się nie wydaje, że powielasz Searle'a. Nie widzę nic wspólnego między tym, co on tutaj mówi i tym, co wyżej napisałeś.
Usuń^ To pisałem ja - kakaz ;-)
OdpowiedzUsuńwedług popularnego filozoficznego ujęcia przekonania, pragnienia itp. stany umysłu stanowią relację między osobą a (posiadającym strukturę) twierdzeniem, które jest czymś, co wyrażają zdania.
OdpowiedzUsuńJeju, czy naprawdę tak rozumiana jest świadomość? Przez test umiejętności formułowania takich osądów z powodzeniem przejdzie każda osoba z urojeniami, a polegną na nim nie tylko zwierzęta, ale osoby z otępieniem starczym, niedorozwojem umysłowym, małe dzieci (no tak, pisałeś w tym duchu, dobitnie przecież, na końcu notki).
I chyba polegną głównie przez problem komunikacji: owszem, trudno twierdzić, że np. roczne dziecko ma takie stany umysłu, jak zdefiniowane powyżej (nie ma „języka”), ale czy na pewno nie ma świadomości? Rozumianej jako jakieś łączenie, kojarzenie, i jednak analiza obrazów, dźwięków, zmysłów generalnie, i emocji, a tu link z bloga – przecież ten później nabywany język nie wyrasta z próżni. Mało o tym wiemy, bo amnezja wczesnodziecięca (właśnie może z powodu braku kodowania w języku;) A o zwierzętach wiemy jeszcze mniej; ale tak na oko, to ich reakcje mocno przekraczają poziom układu współczulnego i przywspółczulnego;)
Co do higher – order phenomenal consciousness, w podlinkowanym tekście Carruthersa ograniczaną do ludzi, to fajnie byłoby na początek uzgodnić, o co chodzi, bo – jak wynika z dywagacji tego Autora – koncepcje są różne.
Może mieć rację, że antropomorfizujemy zwierzęta w wielu przypadkach, w których nigdy by nam do głowy nie przyszło, że to robimy. Kiedy np. mówimy o przekonaniu psa, że kot siedzi na drzewie, to wydaje nam się, że to z grubsza to samo, co przekonanie człowieka, że kot siedzi na drzewie. Kiedy jednak nad tym pomyśleć, to bardzo ciężko znaleźć podstawy dla takiego utożsamienia.
Sama nie lubię stawiania kwestii w sposób „proving the negative” (wykaż, że Boga nie ma, że szczepionki nie powodują autyzmu). Ale nie jestem pewna, czy ten brak komunikacji z innymi zawsze ma świadczyć o tym, że ci inni świadomości nie mają. I że ciężar dowodu obarcza tych, którzy twierdzą, że inni (zwierzęta, dzieci) tę świadomość mają.
Skoro jest tyle podobnych reakcji, i jeszcze tu, to jednak trzeba wykazać, że są one zasadniczo inne niż w przypadku ludzi. Zarzut antropomorfizacji należy do tych niewdzięcznych, którego w zasadzie obalić nie sposób; ile jeszcze trzeba przeprowadzić eksperymentów, wykazujących międzygatunkowe podobieństwa? A ja nie jestem do końca przekonana, że obserwacja na poziomie „kota na drzewie” jest jakoś dramatycznie inna u psa niż u człowieka. Jeśli już, to pewnie nie ze względu na inny aparat poznawczy, ale z uwagi na rolę kota w życiu psa;)
Trafiłeś w sedno. Konrad Lorentz mawiał, że człowiek ma rozum i duszę, a zwierzęta tylko duszę. Świadomość nie jest zjawiskiem zero-jedynkowym. Pali sie rozmaicie intensywnym światłem...
Usuńb, musisz więcej wspominać o robieniu zakupów, czy coś, bo samym używaniem żeńskich form nikogo tu nie przekonasz, że jesteś kobietą.
UsuńI tak w ogóle, to raczej nie myśli się w ten sposób… Na przykład, ten podlinkowany LOTH to jakiś prawie cyfrowy zapis; utożsamienie świadomości (myśli?) z językiem to jak trochę jak utożsamienie muzyki z zapisem nutowym (a pewnie ten nutowy zapis wierniejszy). Już raczej bliżej tego strumienia świadomości, który niektórzy (Joyce;) próbowali nieporadnie i męcząco wyrazić. I tu nie chodzi mi o to, że to jakieś ezoteryczne i nieuchwytne; bardziej to, że ten LOTH jest za prostym schematem jak na biologię.
OdpowiedzUsuńI może to nie jest najlepszy argument, ale ja to często czuję taką granicę, że nie jestem w stanie przełożyć na żadne twierdzenia tego, co „mam na myśli”…(to właśnie jeden z przykładów;)
Jeju, czy naprawdę tak rozumiana jest świadomość?
OdpowiedzUsuńOczywiście że nie. Stany intencjonalne typu przekonania czy pragnienia są tak rozumiane. Świadomość i te stany to dwie różne bajki. Co prawda związane ze sobą, ale na pewno nie można ich utożsamiać. Wielu uważa, że można mieć (przynajmniej w jakiejś postaci) jedno bez drugiego. W całej dalszej części mylisz jedno z drugim.
Co do higher – order phenomenal consciousness, w podlinkowanym tekście Carruthersa ograniczaną do ludzi, to fajnie byłoby na początek uzgodnić, o co chodzi
On tam po prosu zakłada, że czytelnik wie, o co chodzi. Wprowadzenie można znaleźć np. tutaj.
ile jeszcze trzeba przeprowadzić eksperymentów, wykazujących międzygatunkowe podobieństwa?
Tylko nie mylmy podobnego zachowania z przypisywaniem podobnych przekonań. I tego wszystkiego na dodatek ze świadomością.
ten LOTH jest za prostym schematem jak na biologię.
LOTH to w ogóle nie biologia, biologia to inny poziom, autor koncepcji bardzo lubi to podkreślać.
I może to nie jest najlepszy argument, ale ja to często czuję taką granicę, że nie jestem w stanie przełożyć na żadne twierdzenia tego, co „mam na myśli”
Myślenie to jedno, świadome myślenie to drugie, a zdolność do wyrażania myśli to trzecie.
na razie tylko kilka słów, bo już prawie śpię:
UsuńOn tam po prosu zakłada, że czytelnik wie, o co chodzi. Wprowadzenie można znaleźć np. tutaj.
W wolnej chwili doczytam. Ale chodziło mi o to: spojrzyj sobie na ostatni akapit 374 str., i początek 375 Carruthersa: Some say that the higher-order states in question are themselves nonconceptual in character, resulting from perception-like monitoring of our own mental states. Others claim that they are fully conceptual thoughts about our current perceptual states. Sam przyznaje, że tę pierwszą można nieco rozciągnąć na zwierzęta. Obstaje przy drugiej, dając, adaptacyjne oczywiście, wyjaśnienie.
Oczywiście że nie. Stany intencjonalne typu przekonania czy pragnienia są tak rozumiane. Świadomość i te stany to dwie różne bajki.
Wiesz co, może jednak za duży skrót myślowy był pomiędzy drugim a trzecim akapitem notki, chociaż potem już rzeczywiście alternatywa rozłączna ;) Od twierdzenia, że zwierzęta nie mają świadomości, albo że nie mają przekonań i pragnień …
Ale tak na serio, to jednak w jaki sposób analityczna filozofia umysłu podchodzi do świado-mości? Unika tego utożsamienia badania umysłu z badaniem języka ? (przestawiłam kolejność, ale w końcu tożsame;))
Wiesz co, może jednak za duży skrót myślowy był pomiędzy drugim a trzecim akapitem notki
UsuńMożliwe, powinienem był to wyraźniej rozdzielić.
Sam przyznaje, że tę pierwszą można nieco rozciągnąć na zwierzęta. Obstaje przy drugiej, dając, adaptacyjne oczywiście, wyjaśnienie.
Myślałem, że zarzucasz mu, że nie wiadomo jak świadomość rozumie, ale Ty mu zarzucasz, że źle ją rozumie?
Ale tak na serio, to jednak w jaki sposób analityczna filozofia umysłu podchodzi do świado-mości? Unika tego utożsamienia badania umysłu z badaniem języka ?
Bardziej dotyczy to przekonań i innych tzw. propositional attitudes, ale świadomości, mniej bezpośrednio, też. Bardzo polecam cały rozdział na ten temat u Rowlandsa.
Możliwe, powinienem był to wyraźniej rozdzielić.
UsuńJednak mój błąd, powinno mi dać do myślenia, że w haśle „consciousness” w SEP, którego początek przejrzałam, jak wymieniano różne (nazwijmy to tak) definicje świadomości, akurat o stanach intencjonalnych nie wspomniano.
Pewnie tu są dobrze wyjaśnione te zależności, ale już sobie odpuszczam.
Myślałem, że zarzucasz mu, że nie wiadomo jak świadomość rozumie, ale Ty mu zarzucasz, że źle ją rozumie?
OK, teraz do mnie jasno dotarło, że to nie jest problem definicji, ale tego, jak rzeczywiście funkcjonuje umysł. W bardzo wolnym tłumaczeniu ten sporny fragment:
1. jedni uważają, że te wyższe stany (świadomości) to zwykłe „monitorowanie”, prosty ogląd własnych stanów mentalnych,
2. inni uważają, że te wyższe stany to jest jakaś wyrafinowana analiza i przemyślenia na temat własnych stanów mentalnych.
Carruthers uważa, że coś takiego jak ten pkt 1 nie mogło się w przyrodzie wydarzyć, bo samo „monitorowanie” jest bezużyteczne dla zwierzęcia, jeśli tych stanów mentalnych nie może ono jednocześnie analizować. A więc ewolucyjnie stan z pkt 1 byłby bez sensu.
Już z braku czasu nie będę czytała tego jego tekstu, do którego odsyła, gdzie to szerzej tłumaczy, ale zwłaszcza w przypadku ewolucji mózgu byłabym ostrożna w podawaniu prostych adaptacyjnych wyjaśnień, już była o tym dyskusja na blogu. Koncepcja, że np. ludzki mózg w obecnej postaci to w pewnej mierze „by-product” np. jakichś dawnych procesów metabolicznych, i np. to, jest wciąż obecna ;)
Bardzo polecam cały rozdział na ten temat u Rowlandsa.
pewnie jeszcze tu wrócę po lekturze.