piątek, 28 sierpnia 2015

Przekonania i inne mity (II)



 

Pomyślałem, że dwa lata i miesiąc to chyba już wystarczający czas na napisanie kontynuacji posta o eliminatywizmie. W poprzedniej części pisałem o tym, jak na początku lat 80. Stephen Stich doszedł do wniosku, że dojrzała nauka o poznaniu będzie musiała wyeliminować pojęcia takie jak myśli, przekonania, pragnienia itp. A jeśli przyjmiemy, że tak naprawdę istnieje tylko to, co nauka twierdzi, że istnieje (są ku temu powody), to okaże się, że przekonania istnieją w takim samym stopniu jak czarownice czy jednorożce.
Książka Sticha jest ciekawa m. in. z tego względu, że jako jeden z bardzo niewielu tekstów filozoficznych formułuje konkretne przewidywania odnośnie niedalekiej przyszłości. Ciekawym doświadczeniem jest więc spojrzeć na nią z perspektywy trzydziestu lat (teraz już trzydziestu dwóch) i sprawdzić, czy eliminatywistyczne przepowiednie co do rozwoju nauk kognitywnych się sprawdziły.
Sam Stich w niedawnym wywiadzie twierdzi, że niespecjalnie (moje tłumaczenie):

W Deconstructing the Mind odrzuciłem wszystkie argumenty, które wcześniej przekonały mnie do eliminatywizmu, ale nie przedstawiłem jasnego stanowiska w sprawie statusu bytów postulowanych przez zdroworozsądkową psychologię. (…) Moje obecne stanowisko jest w gruncie rzeczy bardzo jasne. Pomimo krytyki eliminatywistów postulowanie tradycyjnych, intencjonalnych stanów mentalnych w naukach kognitywnych cały czas trwało, a naukowcy używający tych pojęć cały czas otrzymywali ważne i odkrywcze wyniki. Jednym z oczywistych przykładów mogą być badania nad heurystykami i błędami poznawczymi w rozumowaniu, osądzaniu i podejmowaniu decyzji. Inny przykład to psychologia rozwojowa, która jest wypełniona badaniami takimi jak test fałszywych przekonań czy badaniami nad przyswajaniem pojęć u dzieci. Badania nad osobami z autyzmem to kolejny świetny przykład. I jest tych przykładów dużo więcej. Uważam, że to, jakie pojęcia powinny być postulowane w nauce, powinno być determinowane przez ludzi uprawiających dobrą naukę. Jeśli w dobrej nauce wykorzystuje się te zdroworozsądkowe pojęcia stanów mentalnych, to sytuacja, w której filozofowie mówią naukowcom, czego ci mają nie robić, jest nieco absurdalna.
Kiedy pisałem From Folk Psychology to Cognitive Science psychologia poznawcza wykorzystująca pojęcia psychologii zdroworozsądkowej nie była tak bogata. Ale w miarę jak kognitywistyka rozwijała się dając istotne rezultaty, twierdzenie, że wszystkie te imponujące rezultaty powinny być zignorowane, ponieważ opierają się na pewnego rodzaju filozoficznym błędzie, wydawało się coraz bardziej śmieszne. W From Folk Psychology to Cognitive Science twierdziłem, że pojęcia zdroworozsądkowej psychologii mają problem z różnymi rodzajami nieostrości i niestabilności sytuacyjnej i że stanowi to przeszkodę w uprawianiu dobrej nauki. Doszedłem zatem do wniosku, że powinniśmy odrzucić pojęcia zdroworozsądkowej psychologii i przyjąć formalną, czy też “syntaktyczną”, teorię umysłu. Jednak obecnie mamy już doskonałe powody, by myśleć, że nieostrość i niestabilność sytuacyjna nie są przeszkodą w uprawianiu dobrej nauki. Myślę, że bardzo ciekawy byłby projekt badań zmierzający do wytłumaczenia dlaczego tą przeszkodą nie są.

Stich nie wspomina jednak o tym, że psychologia nie wykorzystująca zdroworozsądkowych pojęć też miała w tym czasie swoje sukcesy. Mam na myśli np. sztuczne sieci neuronowe, dzięki którym możemy lepiej rozumieć, jak możliwe jest np. rozpoznawanie struktur gramatycznych czy zapamiętywanie twarzy. Jeśli te bardzo, bardzo prymitywne i uproszczone modele mózgu są już w stanie tyle wyjaśnić, to można chyba być optymistą co do przyszłości tego rodzaju badań umysłu.
Zmierzam do tego, że, mocno upraszczając, mamy dwa kognitywistyczne podejścia (jedno wykorzystujące pojęcia przekonań itp., a drugie nie) i pewnie długo jeszcze nie będzie wiadomo, które jest bardziej szczęśliwe. Jedna możliwość jest taka, że żadne. Być może zwolennicy jednego i drugiego sposobu wspinają się na tę samą górkę z różnych stron. Inna możliwość jest taka, że podejście wykorzystujące pojęcia przekonań itp. będzie natrafiało na coraz więcej problemów, podczas gdy podejście alternatywne będzie przynosiło coraz więcej sukcesów.
Gdybym miał dyletancko spekulować (a w końcu od czego są blogi), to postawiłbym na opcję drugą. Co mógłbym zilustrować analogią do fizyki: mamy fizykę arystotelesowsko-średniowieczną, fizykę newtonowską i fizykę kwantową. Pierwsza jest pod względem wykorzystywanych pojęć bardzo zdroworozsądkowa i jej przewidywania jakoś się sprawdzają w życiu codziennym, ale już nic ponadto. Druga jest mniej zdroworozsądkowa i pozwala na dużo bardziej precyzyjne przewidywania w dużo większej ilości sytuacji. Trzecia to totalny gwałt na zdrowym rozsądku pozwalający na superprecyzyjne przewidywania zarówno w sytuacjach, w których fizyka newtonowska się jakoś sprawdza, jak i w tych, w których się nie sprawdza.
Wydaje mi się, że przykłady Sticha (badania nad błędami poznawczymi, test Sally-Anne, badania nad autyzmem) to w psychologii coś pomiędzy fizyką średniowieczną a fizyką newtonowską. A jeśli dorobimy się kiedyś psychologicznego odpowiednika mechaniki kwantowej, to raczej nie będzie tam miejsca na mówienie o ludziach mających w głowach zestawy przekonań, pragnień itp.
Byłby to dla mnie jakiś wyjątkowo dziwny zbieg okoliczności, gdyby się okazało, że matka ewolucja wyposażyła nas w sposoby myślenia o umysłach, które są zbieżne z tym, jak te umysły naprawdę działają. Jeśli zdrowy rozsądek jest przeszkodą w fizyce, to nie wiem, dlaczego miałby być pomocą w psychologii.

piątek, 14 sierpnia 2015

Do czego zmusza libertarianizm?


 
Internet Encyclopedia of Philosophy to na pewno nie Stanford Encyclopedia of Philosophy, ale można tam znaleźć parę pomocnych artykułów. Trafiłem ostatnio na przykład na niezły artykuł o Robercie Nozicku autorstwa Edwarda Fesera (sam Feser to dośc ciekawa postać – bycie w miarę kompetentnym filozofem łączy z byciem katolickim talibem oraz sobowtórem młodego Davida Lyncha). Jak można się było domyślić, zdecydowana większość tekstu jest poświęcona książce “Anarchia, państwo i utopia”, czyli jeśli nie najpełniejszej, to na pewno najpopularniejszej wykładni filozoficznego libertarianizmu (a mówiąc dokładniej, jego prawicowej odmiany). Część dotyczącą tytułowej utopii Feser podsumowuje w taki sposób (moje tłumaczenie): 

Według popularnego przekonania libertarianizm zakłada, że każdy musi żyć zgodnie z etosem leseferystycznego kapitalizmu, ale to nieprawda. Libertarianizm wymaga tylko, że nikt nie będzie narzucał swojego etosu innym bez ich zgody – bez względu na to, co to za etos. Jeśli jakieś jednostki czy grupy chcą żyć według socjalistycznych czy egalitarystycznych zasad, mogą sobie tak żyć, Nozick nie ma nic przeciwko temu. Mogą oni założyć społeczność, jakichkolwiek rozmiarów, w granicach państwa minimalnego [czyli z grubsza takiego ograniczonego do policji i sądów choniących indywidualne prawa – TH], gdzie od każdego, kto będzie chciał żyć w jej ramach, będzie się wymagać, że zgodzi się na redystrybucję części swojego majątku. Nie wolno im tylko zmuszać ludzi, żeby przyłączali się do tej społeczności lub przyczyniali się do jej ustanowienia wbrew własnej woli.
Państwo minimalne stanowi zatem “ramy dla utopii”, czyli wszechogarniający system, w granicach którego dowolna liczba społecznych, moralnych i religijnych wizji utopijnych może być realizowana. Umożliwia ono więc nawet ludziom o skrajnie różnych punktach widzenia – socjalistom i zwolennikom kapitalizmu, liberałom i konserwatystom, ateistom i wierzącym, i to obojętne, czy żydom, chrześcijanom, muzułmanom, buddystom czy hinduistom – próbę urzeczywistnienia ich koncepcji tego, jak żyć, w ramach ich własnych społeczności, które mogą pokojowo współistnieć jedna obok drugiej.


Inspirujące, prawda? 

Problem w tym, że ta wolnościowa sielanka nie może wyglądać tak, jak Nozick to sobie wyobraża, a pozornie neutralne zasady i hasło niezmuszania nikogo do niczego to  - jak dla mnie - tylko zasłona dymna dla kapitalistycznej opresji.
Wyobraźmy sobie na przykład, że w państwie minimalnym Nozicka wszyscy pracownicy najemni są marksistami – a więc są przekonani, że kapitaliści okradają ich z produktu ich pracy, gwałcą ich wolność i unimożliwiają realizację ich ludzkiego potencjału. Pracownicy ci chcieliby spóbować zorganizować społeczność wolną od tego, co uznają za wyzysk i alienację. Co mogą zrobić? Oczywistym krokiem w kierunku realizacji ich ideału będzie wyproszenie posiadaczy i ustanowienie pracowniczej kontroli nad produkcją – ale właśnie przed tym powstrzymuje ich państwowy aparat przymusu. Każda taka próba będzie prowadziła do niechybnego pałowania (i to w najbardziej delikatnym scenariuszu). Gdzie, jak i za co mają realizować swoją wizję sprawiedliwości, jeśli środki produkcji są w rękach grupki ludzi, którzy nie mają ochoty na takie eksperymenty?
Możliwość realizacji egalistarystycznej wizji jest dla większości chętnych praktycznie niedostępna, i to bez względu na to, czy jest to 1, 10 czy 95% społeczeństwa. Wyjątkiem będzie najwyżej sytuacja – jakże psychologicznie prawdopodobna – kiedy duża liczba kapitalistów nagle nawróci się na socjalizm. Bez tego co najwyżej dzieci bogatych rodziców będą sobie mogły zakładać hipisowskie komuny – zupełnie zresztą tak jak teraz. Krótko mówiąc, sam fakt istnienia aparatu przemocy chroniącego prywatną własność wyklucza możliwość realizacji wielu wizji sprawiedliwości i wielu sposobów życia. W libertariańskim raju większość może sobie realizować taką utopię, jaką tylko chce, pod warunkiem, że jest to utopia dzikiego kapitalizmu.


niedziela, 2 sierpnia 2015

Moda na intuicję



W ostatnim numerze pisma Metaphilosophy ukazał się artykuł na temat prawdopodobnie najmodniejszego filozoficznego słowa ostatnich lat. James Andow publikuje w nim wyniki kilku badań, które pokazują, jak popularne zrobiło się w ciągu ostatnich kilku dekad używanie pojęcia „intuicja” w filozoficznych artykułach. Tu jeden przykład:




 Moda na intuicję jest najwyraźniej mocno związana z rozpowszechnionym, zwłaszcza w filozofii analitycznej, przekonaniem, że intuicje są czymś, czym filozofowie standardowo uzasadniają swoje teorie. Weźmy kilka cytatów:
 

Hilary Kornblith: Większość filozofów robi to otwarcie i bezwstydnie, a reszta najwidoczniej też to robi, chociaż niektórzy mogą zaprzeczać. Wszyscy oni odwołują się do intuicji kiedy konstruują, kształtują i klarują swoje filozoficzne poglądy.

Alvin Goldman: Jedno, co odróżnia metodologię filozofii od metodologii naukowej to powszechne i notoryczne opieranie się na intuicji.

Joel Pust: Intuicje traktuje się jako podstawowe źródło uzasadnienia we współczesnej praktyce filozoficznej.

George Bealer: Używanie intuicji jako uzasadnienia jest w filozofii wszechobecne.

Jonathan Weinberg i Joshua Alexander: Stosowanie intuicji powstałych w odpowiedzi na eksperymenty myślowe jako uzasadnienia w ocenie filozoficznych twierdzeń stało się standardową filozoficzną praktyką w filozofii analitycznej.

David Papineau: Debata filozoficzna często polega na sprawdzaniu zgodności ogólnych twierdzeń z intuicjami odnośnie możliwych scenariuszy.

Gary Gutting: Od swoich początków w filozofii greckiej aż do czasów dzisiejszych, intuicje zawsze odgrywały niezwykle ważną rolę w filozofii Zachodu. Używanie intuicji było oczywiście od czasu do czasu krytykowane, ale pomimo krytyki filozofowie cały czas mocno opierają się na intuicyjnych sądach w sposób, w jaki od zawsze to robili.

Ernest Sosa: Co najmniej od czasów Platona (...) analiza filozoficzna opiera się na eksperymentach myślowych, które mają testować hipotezy odnośnie natury ludzkiej wiedzy czy innych interesujących pojęć, takich jak sprawiedliwość, szczęście itd. Każda tego rodzaju praktyka daje pierwszeństwo intuicjom odnośnie nie tylko hipotetycznych przypadków, ale także zasad samych w sobie. Celem jest znalezienie spójnego sensu intuicyjnych treści poprzez szukanie ogólnych teorii, które najbardziej odpowiadają tym intuicjom i tłumaczą ich prawdziwość.

Stephen Stich: Według mnie Sosa ma absolutną rację, że praktyka, którą opisuje, jest wszechobecna w filozofii, i że była w niej wszechobecna od czasów starożytnych.


[Wszystkie tłumaczenia moje. Nie chciało mi się robić linków do źródeł, tym bardziej że większość i tak jest za jakimś paywallem, ale jeśli ktoś jest zainteresowany, to służę bibliografią.]



Wszystkie cytaty pochodzą z ostatnich 20 lat. Zastanawiające jest to, że jeszcze w latach 50. czy wczesnych 60. praktycznie nikt nie wspominał o intuicji, kiedy była mowa o filozoficznej metodologii. Jak to wytłumaczyć? Jaakko Hintikka twierdzi, że to wszystko zgubny wpływ Chomsky’ego i jego pomysłu na lingwistykę. Według Hintikki filozofowie wmówili sobie, że tak jak w lingwistyce wg Chomsky’ego  chodzi o znalezienie wrodzonych zasad, które rządzą naszymi intuicjami odnośnie tego, co jest gramatycznie poprawne, a co nie, tak w filozofii chodzi (albo powinno chodzić) o znalezienie zasad rządzących naszymi intuicjami odnośnie tego, co uznajemy za wiedzę, świadomość, tożsamość, sprawiedliwość itd.
Innym wytłumaczeniem mogą być narodziny tzw. filozofii eksperymentalnej kilkanaście lat temu. Filozofowie eksperymentalni zajmują się w dużej mierze empirycznym badaniem tego, czy popularne filozoficzne eksperymenty myślowe naprawdę wywołują u ludzi intuicje, które (rzekomo) mają wywoływać i co na nie wpływa. A wpływa, jak się okazuje, szereg czynników takich jak kultura, płeć, kolejność prezentacji przykładów czy wyrażenia użyte w scenariuszu.
Jak by nie było z przyczyną mody, bardziej interesujące wydaje się pytanie, czy dogmat o intuicji jako podstawowym uzasadnieniu w filozofii jest prawdziwy. Ukazały się ostatnio dwie książki, które mają ten dogmat obalać – pierwsza to wydana w 2012 Philosophy without Intuitions Hermana Cappelena, a druga to wydana parę tygodni temu The Myth of the Intuitive Maxa Deutscha. Napiszę może o nich coś więcej, jak skończę czytać Deutscha, na razie sam do końca nie wiem co o tym myśleć.