Pomyślałem, że dwa lata i
miesiąc to chyba już wystarczający czas na napisanie kontynuacji posta o
eliminatywizmie. W poprzedniej części pisałem o tym, jak na początku lat 80.
Stephen Stich doszedł do wniosku, że dojrzała nauka o poznaniu będzie musiała
wyeliminować pojęcia takie jak myśli, przekonania, pragnienia itp. A jeśli
przyjmiemy, że tak naprawdę istnieje tylko to, co nauka twierdzi, że istnieje (są
ku temu powody), to okaże się, że przekonania istnieją w takim samym stopniu
jak czarownice czy jednorożce.
Książka Sticha jest ciekawa
m. in. z tego względu, że jako jeden z bardzo niewielu tekstów filozoficznych formułuje
konkretne przewidywania odnośnie niedalekiej przyszłości. Ciekawym
doświadczeniem jest więc spojrzeć na nią z perspektywy trzydziestu lat (teraz
już trzydziestu dwóch) i sprawdzić, czy eliminatywistyczne przepowiednie co do
rozwoju nauk kognitywnych się sprawdziły.
Sam Stich w niedawnym
wywiadzie twierdzi, że niespecjalnie (moje tłumaczenie):
W Deconstructing the Mind odrzuciłem wszystkie argumenty, które wcześniej przekonały mnie do eliminatywizmu, ale nie przedstawiłem jasnego stanowiska w sprawie statusu bytów postulowanych przez zdroworozsądkową psychologię. (…) Moje obecne stanowisko jest w gruncie rzeczy bardzo jasne. Pomimo krytyki eliminatywistów postulowanie tradycyjnych, intencjonalnych stanów mentalnych w naukach kognitywnych cały czas trwało, a naukowcy używający tych pojęć cały czas otrzymywali ważne i odkrywcze wyniki. Jednym z oczywistych przykładów mogą być badania nad heurystykami i błędami poznawczymi w rozumowaniu, osądzaniu i podejmowaniu decyzji. Inny przykład to psychologia rozwojowa, która jest wypełniona badaniami takimi jak test fałszywych przekonań czy badaniami nad przyswajaniem pojęć u dzieci. Badania nad osobami z autyzmem to kolejny świetny przykład. I jest tych przykładów dużo więcej. Uważam, że to, jakie pojęcia powinny być postulowane w nauce, powinno być determinowane przez ludzi uprawiających dobrą naukę. Jeśli w dobrej nauce wykorzystuje się te zdroworozsądkowe pojęcia stanów mentalnych, to sytuacja, w której filozofowie mówią naukowcom, czego ci mają nie robić, jest nieco absurdalna.Kiedy pisałem From Folk Psychology to Cognitive Science psychologia poznawcza wykorzystująca pojęcia psychologii zdroworozsądkowej nie była tak bogata. Ale w miarę jak kognitywistyka rozwijała się dając istotne rezultaty, twierdzenie, że wszystkie te imponujące rezultaty powinny być zignorowane, ponieważ opierają się na pewnego rodzaju filozoficznym błędzie, wydawało się coraz bardziej śmieszne. W From Folk Psychology to Cognitive Science twierdziłem, że pojęcia zdroworozsądkowej psychologii mają problem z różnymi rodzajami nieostrości i niestabilności sytuacyjnej i że stanowi to przeszkodę w uprawianiu dobrej nauki. Doszedłem zatem do wniosku, że powinniśmy odrzucić pojęcia zdroworozsądkowej psychologii i przyjąć formalną, czy też “syntaktyczną”, teorię umysłu. Jednak obecnie mamy już doskonałe powody, by myśleć, że nieostrość i niestabilność sytuacyjna nie są przeszkodą w uprawianiu dobrej nauki. Myślę, że bardzo ciekawy byłby projekt badań zmierzający do wytłumaczenia dlaczego tą przeszkodą nie są.
Stich nie wspomina jednak o
tym, że psychologia nie wykorzystująca zdroworozsądkowych pojęć też miała w tym
czasie swoje sukcesy. Mam na myśli np. sztuczne sieci neuronowe, dzięki którym
możemy lepiej rozumieć, jak możliwe jest np. rozpoznawanie struktur
gramatycznych czy zapamiętywanie twarzy. Jeśli te bardzo, bardzo prymitywne i
uproszczone modele mózgu są już w stanie tyle wyjaśnić, to można chyba być
optymistą co do przyszłości tego rodzaju badań umysłu.
Zmierzam do tego, że, mocno upraszczając,
mamy dwa kognitywistyczne podejścia (jedno wykorzystujące pojęcia przekonań itp.,
a drugie nie) i pewnie długo jeszcze nie będzie wiadomo, które jest bardziej
szczęśliwe. Jedna możliwość jest taka, że żadne. Być może zwolennicy jednego i
drugiego sposobu wspinają się na tę samą górkę z różnych stron. Inna możliwość
jest taka, że podejście wykorzystujące pojęcia przekonań itp. będzie natrafiało
na coraz więcej problemów, podczas gdy podejście alternatywne będzie przynosiło
coraz więcej sukcesów.
Gdybym miał dyletancko
spekulować (a w końcu od czego są blogi), to postawiłbym na opcję drugą. Co
mógłbym zilustrować analogią do fizyki: mamy fizykę
arystotelesowsko-średniowieczną, fizykę newtonowską i fizykę kwantową. Pierwsza
jest pod względem wykorzystywanych pojęć bardzo zdroworozsądkowa i jej
przewidywania jakoś się sprawdzają w życiu codziennym, ale już nic ponadto.
Druga jest mniej zdroworozsądkowa i pozwala na dużo bardziej precyzyjne
przewidywania w dużo większej ilości sytuacji. Trzecia to totalny gwałt na
zdrowym rozsądku pozwalający na superprecyzyjne przewidywania zarówno w sytuacjach,
w których fizyka newtonowska się jakoś sprawdza, jak i w tych, w których się
nie sprawdza.
Wydaje mi się, że przykłady
Sticha (badania nad błędami poznawczymi, test Sally-Anne, badania nad
autyzmem) to w psychologii coś pomiędzy fizyką średniowieczną a fizyką
newtonowską. A jeśli dorobimy się kiedyś psychologicznego odpowiednika
mechaniki kwantowej, to raczej nie będzie tam miejsca na mówienie o ludziach
mających w głowach zestawy przekonań, pragnień itp.
Byłby to dla mnie jakiś
wyjątkowo dziwny zbieg okoliczności, gdyby się okazało, że matka ewolucja
wyposażyła nas w sposoby myślenia o umysłach, które są zbieżne z tym, jak te
umysły naprawdę działają. Jeśli zdrowy rozsądek jest przeszkodą w fizyce, to
nie wiem, dlaczego miałby być pomocą w psychologii.