niedziela, 13 listopada 2016

EMNN #9: Ratowanie żuczków



Wyobraźmy sobie stertę papierów na biurku. Zabieramy jedną kartkę, sterta nadal pozostaje stertą. Zabieramy kolejną, sterta nadal jest startą, bo przecież odjęcie tylko jednej kartki nie może zamienić sterty w nie-stertę. Zabieramy więc kolejne kartki i tak dochodzimy do wniosku, że jedna kartka papieru musi być stertą. A nawet że zero kartek też musi być stertą. Można też oczywiście jechać w drugą stronę i wychodząc od twierdzenia, że jedna kartka to na pewno nie sterta oraz że dodanie jednej kartki nie zamieni sterty w nie-stertę, dojść so wniosku, że sto tysięcy kartek nie może tworzyć sterty. Problem można przedstawić jako złożony argument dedykcyjny:

Jeden karta papieru to nie sterta papieru.
Jeśli jedna kartka to nie sterta, to dwie kartki to nie sterta.
A więc dwie kartki to nie sterta.
Jeśli dwie kartki to nie sterta, to trzy kartki to nie sterta.
A więc trzy kartki to nie sterta.
____________________________________________
Sto tysięcy kartek papieru to nie sterta papieru.


Filozofowie męczą się z tym paradoksem od starożytności. Współcześnie istnieje kilka konkurencyjnych rozwiązań. Można, jak Quine, uznać, że język naturalny jest nieuleczalnie chory, w związku z czym należy się przerzucić na język idealny, pozbawiony nieostrych predykatów takich jak „jest stertą”. Można, jak Williamson, uznać, że któraś z przesłanek argumentu musi być fałszywa i że istnieje (niepoznawalna) ostra granica między startą a nie-stertą, a więc wniosek jest fałszywy. Można, jak Fine, uznać, że argument jest logicznie poprawny, ale niektóre jego niewarunkowe przesłanki nie są ani prawdziwe, ani fałszywe, w związku z czym wniosek jest fałszywy. Można, jak Tye, uznać argument za logicznie niepoprawny całkowicie odrzucając logikę dwuwartościową. Można, jak Kamp, uznać, że argument może i jest poprawny, a przesłanki są prawdziwe, więc wniosek jest prawdziwy, ale w innym kontekście taki sam wniosek prawdziwy już nie będzie. Można, jak Unger, uznać argument za poprawny, a przesłanki za prawdziwe i stwierdzić, że nic nie jest stertą i nic nie jest też nie-stertą.

Istnieje też coś jakby etyczna wersja tego paradoksu, którą ładnie ilustruje słynna historia z Dziennika Gombrowicza.

Leżałem w słońcu, sprytnie zaszyty w łańcuchu górskim, jaki tworzy piasek naniesiony wiatrem na krańcu plaży. Są to góry piaskowe, wydmy, obfite w przełęcze, zbocza, doliny, labirynt obły i sypki, gdzieniegdzie porosły krzakiem wibrującym pod nieustannym parciem wiatru. Zasłaniała mnie spora Jungfrau, szlachetnie kubiczna, wyniosła — ale o dziesięć centymetrów od mojego nosa rozpoczynał się wicher, sieczący bez wytchnienia Saharę, paloną słońcem. Żuki jakieś — nie wiem, jak je nazwać — pracowicie snuły się po tej pustyni w celach niewiadomych. I jeden z nich, nie dalej niż na odległość mojej ręki, leżał do góry nogami. Wiatr go przewrócił. Słońce piekło mu brzuch, co zapewne było wyjątkowo nieprzyjemne zważywszy, że ten brzuch zwykł zawsze pozostawać w cieniu — leżał przebierając łapkami i wiadomo było, że nic innego mu nie pozostaje jak tylko to monotonne i rozpaczliwe przebieranie łapkami — i już omdlewał, po wielu może godzinach, już konał.
Ja, olbrzym, niedostępny mu swoim ogromem, który to ogrom czynił mnie dla niego nieobecnym — przyglądałem się temu machaniu... i, wyciągnąwszy rękę, wydobyłem go z kaźni. Ruszył naprzód, przywrócony w jednej sekundzie życiu.
Zaledwie to uczyniłem, ujrzałem trochę dalej identycznego żuka, w identycznym położeniu. I wymachiwał łapkami. Nie chciało mi się ruszać... Ale — dlaczego tamtego uratowałeś, a tego nie?... Dlaczego tamten... gdy ten?... Uszczęśliwiłeś jednego, drugi ma się męczyć? Wziąłem patyk, wyciągnąłem rękę — uratowałem.
Zaledwie to uczyniłem, ujrzałem nieco dalej identycznego żuka, w identycznym położeniu. Przebierającego łapkami. A słońce paliło mu brzuch.
Czyż miałem przemieniać moją sjestę w karetkę Pogotowia dla konających żuków? Ale zanadto już zadomowiłem się w tych żukach, w ich wymachiwaniu cudacznie bezbronnym... i chyba zrozumiecie, jeśli już zacząłem to ratowanie, nie miałem prawa zatrzymać się w dowolnym miejscu. Byłoby zbyt straszne wobec tego trzeciego żuka — zahamować akurat na progu jego klęski... zbyt okrutne i niemożliwe jakieś, nie do popełnienia... Ba! Gdybyż pomiędzy nim a tymi, których wybawiłem, była jakaś granica, coś co mogłoby upoważnić mnie do zaprzestania — ale właśnie nie było nic, tylko dalszych 10 cm piasku, ciągle ta sama przestrzeń piaskowa, „trochę dalej” wprawdzie, ale tylko „trochę”. A przebierał łapkami tak samo! Jednakże rozejrzawszy się, ujrzałem „trochę” dalej jeszcze cztery żuki, wymachujące i palone słońcem — nie było rady, wstałem w całym ogromie swoim i uratowałem wszystkie. Poszły.
Wtedy oczom moim ukazał się stok lśniąco-gorąco-piaszczysty sąsiedniego zbocza, a na nim z pięć lub sześć punkcików wymachujących: żuki. Pośpieszyłem z ratunkiem. Wybawiłem. I już tak sparzyłem się z ich męką, tak bardzo w nią wsiąkłem, że widząc opodal nowe żuki na równinach, przełęczach, w wąwozach, ową wysypkę torturowanych punkcików, jąłem po tym piasku ruszać się, jak oszalały, z pomocą, z pomocą, z pomocą! Ale, wiedziałem, to nie może trwać wiecznie — wszak nie tylko ta plaża, ale całe wybrzeże, jak okiem sięgnąć, było nimi usiane, więc musi nadejść moment, w którym powiem „dość” i musi nastąpić ten pierwszy żuk nie uratowany. Który? Który? Który? Co chwila mówiłem sobie „ten” — i ratowałem go nie mogąc się zdobyć na tę straszną, nikczemną prawie arbitralność — bo i dlaczego ten, dlaczego ten? Aż wreszcie dokonało się we mnie załamanie, nagle, gładko, zawiesiłem w sobie współczucie, stanąłem, pomyślałem obojętnie „no, dość tego”, rozejrzałem się, pomyślałem „gorąco” i „trzeba wracać”, zabrałem się i poszedłem. A żuk, ten żuk, na którym przerwałem, pozostał wymachując łapkami (co właściwie było mi już obojętne, jak gdybym zraził się do tej zabawy — ale wiedziałem, że ta obojętność jest mi narzucona przez okoliczności i niosłem ją w sobie, jak rzecz obcą).


Paradoks etyczny wygląda więc następująco: jeśli można uratować czyjeś życie poświęcając bardzo niewiele, należy to zrobić. A jeśli należy w ten sposób uratować jedno życie, to należy też uratować w ten sposób dwa życia. I tak dalej, aż sjesta zamieni się w karetkę pogotowia, aż życie zamieni się w nieprzerwany ciąg ratowania innym życia – a przecież trudno wymgać od każdego aż takiego poświęcenia.
Pytanie, które mnie interesuje, brzmi: czy rozwiązania wersji semantycznej paradoksu stosują się tak samo do wersji etycznej? Znam chyba tylko jednego filozofa, który jakoś się do tego odnosi. Proponuje on jedno rozwiązanie, niespecjalnie wspominając o innych. Tutaj ktoś pragmatycznie usposobiony może zapytać: zaraz, po co to w ogóle rozstrząsać? Sytuacja z żukami jest co najmniej bardzo mało realistyczna. Poza tym kwestia statusu moralnego owadów jest mocno dyskusyjna. Nie lepiej znaleźć sobie jakiś bardziej życiowy problem etyczny do rozwiązania? Peter Singer – bo o nim mowa – twierdzi jednak, wszyscy tu i teraz jesteśmy jak ten Gombrowicz, a zamiast żuczków są ludzie. Ma nawet pewien eksperyment myślowy, który ma to ilustrować – ale o nim w dopiero w następnym odcinku.


26 komentarzy:

  1. Bardzo jestem ciekaw tego zapowiadanego eksperymentu myślowego! Właśnie jestem na świeżo po odświeżającej lekturze zasad selekcji przy udzielaniu pierwszej pomocy. Streszczenie można znaleźć np. tu:
    http://www.centrumtriage.pl/system-triage.html
    Moralna intuicja jaka zdaje się prześwitywać przez rozważania Autora jest taka: Mamy obowiązek pomóc "każdemu potrzebującemu, który jest w zasięgu". A dla mnie ciekawe jest to, że nawet ta wspomniana "karetka pogotowia", z powodów czysto pragmatycznych wcale tak nie postępuje, tylko dokonuje (czasami arbitralnej) selekcji komu pomagać (bo jest szansa na powodzenie), komu nie pomagać (bo i tak umrze, albo dlatego, ze nic poważnego mu nie grozi). I tu powstaje pytanie: czy moralność nie powinna mieć "wbudowanych" równie pragmatycznych założeń dodatkowych? A jeśli tak to jakich?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeśli słusznie podejrzewam z którego tekstu Singera pochodzić będzie zapowiadany eksperyment myślowy, intuicja Singera będzie zupełnie odmienna od tej przedstawionej przez przywołanego przez Ciebie autora, ale też będąca w poprzek Twoich, jak określasz, pragmatycznych rozważań. ale nie chcę tu bruździć autorowi bloga spoilerem:)

      natomiast co do notki: jedną z ostatnich rzeczy Gombrowicza, których wciąż nie przeczytałem jest Dziennik - ten wpis to kolejny argument by jak najszybciej nadrobić zaległości. natomiast jestem niemal w stu procentach pewien, że z pewną wersją etyczną tego paradoksu zetknąłem się u Ungera, ale za cholerę nie potrafię sobie przypomnieć w jakim to mogło być tekście (a może nawet czytałem to nie źródłowo u Ungera ale ktoś omawiał w książce jego tekst? Appiah?).

      Usuń
    2. @zz_top

      Singer twierdzi, że tysiące potrzebujących ludzi są (przynajmniej w pewnym sensie) zawsze w zasięgu, bo zawsze w zasięgu masz kartę płatniczą. Ale szczegóły za tydzień.


      @Unknown

      Możliwe, nie czytałem Ungera zbyt wiele, Appiah też nie, chyba tylko "Experiments in Ethics". Nie pamiętam, żeby tam wspominał o czymś podobnym.
      A Dziennik Gombrowicza bardzo polecam, to chyba mój ulubiony dziennik, może obok Samuela Pepysa.

      Usuń
    3. @Unknown

      Sprawdziłem, masz rację, Unger w "Living High and Letting Die".

      Usuń
  2. Do czego konkretnie potrzebujemy ostrych nazw i ostrych predykatów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak w ogóle? Na przykład do uprawiania nauki. Matematycy potrzebują ostrego pojęcia m. in. liczby pierwszej, fizycy ostrego pojęcia m. in. bozonu itd.

      Usuń
    2. Toteż tam, gdzie terminy ostre są potrzebne (i zarazem możliwe), tworzy się je. Ale one są potrzebne chyba tylko do bardzo niszowych celów. Mnie się zdaje, że na co dzień ostre terminy prawie nigdy nie są potrzebne. W nauce też (np. po co ostre terminy geologowi?). Przydają się prawnikom albo komukolwiek, kto koniecznie potrzebuje operować na ostro rozgraniczonych dychotomiach.

      A w ogóle to nie wiem, czy terminy odnoszące się do zjawisk fizykalnych (przynajmniej większości z nich) mogą być ostre. Najpierw musiałyby istnieć równie ostro rozgraniczone klasy obiektów, jakieś "gatunki naturalne". A czy poza cząstkami elementarnymi istnieją takie?

      Usuń
    3. Ale one są potrzebne chyba tylko do bardzo niszowych celów

      No chyba bym nie powiedział, że nauka czy prawo są niszowe.

      Mnie się zdaje, że na co dzień ostre terminy prawie nigdy nie są potrzebne

      To pewnie zależy od tego, co rozumiesz przez "na co dzień". Ja codziennie mam w taki czy inny sposób do czynienia z prawem, administracją czy nauką i ich niezliczonymi ostrymi pojęciami.

      A w ogóle to nie wiem, czy terminy odnoszące się do zjawisk fizykalnych (przynajmniej większości z nich) mogą być ostre.

      Czyli że fizyka nie odnosi się do zjawisk fizykalnych?

      Najpierw musiałyby istnieć równie ostro rozgraniczone klasy obiektów, jakieś "gatunki naturalne".

      Tu wchodzimy w całą ogromną filozoficzną debatę na temat tego, co to są rodzaje naturalne, czy nieostrość jest tylko zjawiskiem językowym, czy może też metafizycznym i ogólnie jak język ma się do rzeczywistości. Osobiście nie mam przesadnie sprecyzowanych poglądów w tych kwestiach.

      Usuń
    4. Jejku, oczywiście że w nauce (zwłaszcza w nauce innej niż fizyka teoretyczna) nie wszystko ma ostre granice. Stosuje się definicje, zdając sobie sprawę z ich arbitralności czy sztuczności. Niektóre są lepsze, inne gorsze, ale pełno jest różnych rozmytych granic i niepewnych rozgraniczeń.

      Np. gdzie przebiega granica między chorobą a zdrowiem? Jest oczywiście zestaw ściśle określonych reguł diagnostycznych, objawów patognomicznych etc., ale to jest dla lekarzy, nie naukowców, bo rzeczywistość rzadko bywa tak jasno określona. Gdzie kończy się jeden biom, a zaczyna drugi? Co to jest kwas, donor jonu wodorowego czy akceptor pary elektronów, czy po prostu każda substancja obniżająca pH? Co jest planetą, a co jest asteroidem? Co jest czerwonym karłem, a co brązowym?

      Nasze przywiązanie do jasnych rozgraniczeń, ścisłych kategorii i nazywania wszystkiego własnym, jednoznacznym mianem bywa niemałą kulą u nogi.

      Usuń
  3. Z codziennego doświadczenia w handlu: ostre terminy są potrzebne bardzo często. Owszem, wiele spraw w codziennym działaniu pozwala na zachowanie pewnej nieostrości ale dogrywanie spraw ostrych terminów wymaga praktycznie na co dzień.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o wersję semantyczną, to moim pierwszym skojarzeniem był stary przykład na niewłaściwie zastosowanie indukcji matematycznej. Twierdzenie: wszystkie koty są czarne. Dowód przez indukcję: i. n=1: bierzemy czarnego kota. Kot jest czarny. cbdo. ii. n -> n+1: jeśli każde n kotów jest czarne, to każde n+1 kotów jest również czarne. Rozważmy n+1 kotów: odkładamy pierwszego kota do pudełka. Pozostaje n kotów, z przesłanki wynika, że wszystkie są czarne. Odkładamy ostatniego (czarnego) kota do pudełka i wyjmujemy z pudełka pierwszego. Znowu mamy n kotów, więc wszystkie są czarne. Ergo, wszystkie n+1 są czarne.

    Dowód jest błędny, bo wynikanie n => n+1 nie działa, gdy n=1.


    To rzecz jasna pasuje do wyjaśnienia, że któraś z przesłanek jest błędna: np. przesłanka, że odjęcie jednej kartki nie może zmienić sterty w nie-stertę.

    A do jakiej kategorii należy wyjaśnienie statystyczno-empiryczne? Jajakobiologstatystyk podszedłbym do problemu badając dużą grupę ludzi i konfrontując każdą osobę z pewną liczbą stert (lub nie-stert), pytając, czy dany zbiór kartek jest wg nich stertą, czy nie. W ten sposób, dla każdej liczby kartek, mógłbym określić prawdopodobieństwo, z jakim losowa osoba uzna pewien zbiór kartek za stertę. Narysowałbym krzywą ROC i podał wartości graniczne: poniżej x1 kartek nikt nie nazwie tego zestawu stertą, a powyżej x2 kartek każdy nazwie to stertą.

    January

    OdpowiedzUsuń
  5. @January
    "Dowód jest błędny, bo wynikanie n => n+1 nie działa, gdy n=1"
    E, nieprawda. Wynikanie działa tu dla każdego n>0; dla n=1 mamy dwa koty, dzielimy zbiór tych kotów na dwa singletony i rzecz jasna każdy jest czarny z założenia indukcyjnego. Problem byłby dla n=0, ale tylko dlatego, że nie bardzo wiadomo co znaczy "0 kotów jest czarnych". Ale dla tego dowodu to nieistotne. Błąd jest tutaj: "i. n=1: bierzemy czarnego kota. Kot jest czarny. cbdo." - nie ma żadnego powodu, dla którego wybrany kot miałby być akurat czarny.

    "podszedłbym do problemu badając dużą grupę ludzi i konfrontując każdą osobę z pewną liczbą stert"
    To jest rozwiązanie jakiegoś problemu, ale raczej nie tego - nie chodzi przecież chyba o to, żeby ustalić jakie są intuicje ludzi, tylko czy "sterta" rzeczywiście jest stertą (albo czy w ogóle takie stwierdzenie ma sens).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @January, kaleka
      E, nieprawda. Wynikanie działa tu dla każdego n>0

      No właśnie, dlaczego dla n=1 miałoby nie działać? Tak w ogóle to ja się tu skupiam na wersji warunkowej tego paradoksu, a jest też wersja oparta na indukcji matematycznej:

      Fa1
      ∀n(Fan → Fan+1)
      ______________
      ∀nFan

      Która jak najbardziej działa dla n=1.

      @kaleka
      To jest rozwiązanie jakiegoś problemu, ale raczej nie tego - nie chodzi przecież chyba o to, żeby ustalić jakie są intuicje ludzi, tylko czy "sterta" rzeczywiście jest stertą (albo czy w ogóle takie stwierdzenie ma sens).

      Z tym byłbym ostrożny. Myślę, że filozofowie sami często nie wiedzą, o co im chodzi: tłumaczyć powszechne intuicje, czy ustalić „jak jest” bez względu na to, jakie są powszechne intuicje.

      Usuń
  6. Ogólnie - mam silne, acz możliwe że błędne wrażenie, że dyskutowane i pokrewne eksperymenty myślowe, w sensie semantycznym czy powiedzmy, epistemologicznym, to są jakieś bardzo późne i cienkie popłuczyny po sporze o uniwersalia. I trudno pojąć czemu, po ładnych paruset latach co najmniej, nadal o tym rozmawiamy.

    Ad. ostre granice i pojęcia - mam silne acz może błędne wrażenie, że to co ja czy np. Gammon ma za ostre pojęcie, to jest zupełnie co innego niż to co January czy Gospodarz mają za "ostre pojęcie", o tzw. przeciętnym Kowalskim z ulicy nie mówiąc. W ogóle nie bardzo wyobrażam sobie ostre pojęcie w handlu czy administracji. Pytanie kontrolne - ile tomów i definicji definicji trzeba poznać i jak wielka część kultury, edukacji i społeczeństwa jest niezbędna, żeby posługiwać się tymi tak bardzo ostrymi pojęciami medycyny, handlu, administracji, prawa itp.? Bo jeśli potrzeba więcej niż niedużo, to nie są one wcale ostre, tylko takie się wydają w danym kontekście społeczno-kulturowym. Nawet ostre pojęcia fizyki są IMHO nie zawsze dostatecznie ostre, ba, pojęcia i aksjomaty matematyki czy logiki wcale nie są jakoś bezwzględnie ostre, więc, za przeproszeniem, o czym wy tu [censored]...

    Ad. etyczna wersja - IMHO jest paralelna do wersji epistemologiczo-semantycznej, w takim sensie, że jeśli komuś umysł obraca się w duchu realizmu: że pojęcia jak "sterta kartek" i "nie-sterta kartek" istnieją (prawie)obiektywnie, no to tak samo może se uważać, że istnieją bezwzględne czy obiektywne kategorie etyczne czy wartości etyczne i wynikające z nich paradoksy. Ale równie dobrze można uważać, w duchu nominalizmu czy konceptualizmu, że nie istnieją pojęcia poza intersubiektywnymi i że wszystkie są rozmyte, i że zupełnie to samo odnosi się do etycznych. Za drugą postawą stoi kawał empiryzmu, z większością nauki, również najnowszej, za pierwszą, w zasadzie nie wiem kto, poza niektórymi filozofami i większością duchownych większości religii. Znaczy, mówię o podbudowie intelektualnej, bo że wszyscy uwielbiamy "na co dzień", kiedy wszystko jest ładnie poukładane i czarne jest czarne a białe jest białe, to jasne; ale nie znaczy jeszcze, że nasze uwielbienie własnych zdolności (oraz omamów) w temacie rozpoznawania wzorców ma jakieś intelektualne znaczenie, poza statystycznym, jak w sugestii Januarego z badaniem populacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad. ostre granice i pojęcia - mam silne acz może błędne wrażenie, że to co ja czy np. Gammon ma za ostre pojęcie, to jest zupełnie co innego niż to co January czy Gospodarz mają za "ostre pojęcie", o tzw. przeciętnym Kowalskim z ulicy nie mówiąc.

      Podałem przykłady: liczba pierwsza i bozon. W administracji może to być, powiedzmy, bycie studentem Lancaster University. Oczywiście mogą istnieć problematyczne przypadki i nawet mimo tego, że jest określone, kto i jak rozstrzyga sporne kwestie, problematyczny przypadek może dalej istnieć, bo „kto i jak” też nie jest zupełnie ostre. Ale chodzi mi o to, że w przypadku „jest studentem LU” mamy dużo więcej ostrości niż w przypadku, powiedzmy „jest meblem”. Niemniej granica międy ostrym pojęciem a nieostrym jest niewątpliwie nieostra.
      Co do reszty, to chyba nie bardzo rozumiem.

      Usuń
  7. Nie rozumiem co w tym paradoksalnego? Tak po prostu jest, taki jest utylitaryzm, maksymalizować szczęście, minimalizować nieszczęście, na jedno wychodzi. Żadnych pojęć nieostrych to nie ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieostra jest tu oczywiście granica między moralanym obowiązkiem a brakiem moralnego obowiązku. Wydaje się nam, że mamy obowiązek uratować jedno życie niewielkim kosztem, ale nie mamy już obowiązku poświęcić swojego życia wyłącznie ratowaniu życia innym.

      Usuń
    2. "Wydaje się nam, że mamy obowiązek uratować jedno życie niewielkim kosztem, ale nie mamy już obowiązku poświęcić swojego życia wyłącznie ratowaniu życia innym."

      Jestem kompletnie pozbawiony tej intuicji. Jeśli się ograniczamy wyłącznie do moralności, to z tego punktu widzenia nie wynika by nasze egocentryczne dobra były jakoś uprzywilejowane. Niby dlaczego miałyby być?

      Usuń
  8. A pojęcie "szczęścia" to mamy od tysiącleci ostre jak brzytwa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kij tam ze "szczęściem", żebyśmy chociaż pojęcie "nieszczęścia" mieli ostre, a nawet tylko powszechne i intersubiektywne, to już o ile lepszy byłby ten świat ;) Zaraz, czy mamy ostre pojęcia i kryteria do ustalania "lepszych" i "gorszych" światów?

      Usuń
    2. Szczęście w sensie przyjemność. Coś w tym nieostrego?

      Usuń
    3. Parafrazując Czyngis Chana: "Mężczyzna największej doznaje rozkoszy, gdy pokona wrogów, gdy gna ich przed sobą, zabiera wszystko nad czym sprawują władzę, gdy widzi ich bliskich skąpanych we łzach, gdy siodła konie wrogów i ściska w objęciach ich córki i małżonki”. :-)

      Usuń
    4. @Trylemat Agryppy

      Myli ci się utylitaryzm z hedonizmem, już nie mówiąc, na ile hedonizm jest etyczny, w stylu jak zz-top zauważył. Tak czy owak, to są wszystko pojęcia nieostre w jakimkolwiek sensie, poza społeczno-statystycznym jak w przykładzie Januarego powyżej.

      Usuń
    5. @Boni
      Zdecydowanie miałem na myśli utylitaryzm. Ja się uczyłem, że w hedonizmie ważne są tylko doznania teraźniejsze. Może wynikać to stąd, że istniejemy tylko w teraz a to co było bądź będzie nas nie dotyczy. Hedonizm to nie system zasad moralnych tylko pogląd na to co jest dla nas dobre, inni nas tu nie interesują, dobro innych to nie nasze dobro.

      Usuń
    6. @Trylemat
      Ja się uczyłem, że w hedonizmie ważne są tylko doznania teraźniejsze

      "Hedonizm" ma kilka znaczeń. Może to być przekonanie, że liczy się tylko moja przyjemność, może to być też przekonanie, że liczy się tylko przyjemność. Hedonizm w pierwszym znaczeniu jest nie do pogodzenia z utylitaryzmem, hedonizm w drugim znaczeniu jest spójny z pewnymi wersjami utylitaryzmu (np. z wersją Benthama), a z innymi nie.

      Usuń