piątek, 13 kwietnia 2018

Etyka aborcji #12: Argument z przyszłości-takiej-jak-nasza

Etyka aborcji” to cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina „A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od Wstępu


Na początek kilka ważnych uwag: rozdział o argumencie z przyszłości-takiej-jak-nasza jest znacząco dłuższy od każdego z poprzednich rozdziałów, więc żeby utrzymać go w ryzach jednego wpisu, będę skracał i przeskakiwał bardziej niż w przypadku tych rozdziałów.
Rozdział jest taki długi z dwóch powodów. Po pierwsze, argument ten jest uważany przez akademickich filozofów z obu stron barykady za jeśli nie najpoważniejszy, to jeden z kilku najpoważniejszych argumentów przeciwko aborcji. A skoro tak, to należy mu się więcej uwagi. Po drugie, w rozdziale tym Boonin zaczyna przedstawiać swoje pozytywne stanowisko w kwestii prawa do życia – podczas gdy do tej pory posługiwał się tylko negatywnymi argumentami przeciwko innym stanowiskom. Dlaczego akurat tu? Otóż dlatego, że Boonin w dużym stopniu zgadza się z przesłankami argumentu z przyszłości-takiej-jak-nasza. Uważa jednak, że jest w nich drobny błąd – i jeśli go skorygujemy, to okaże się, że nie jest to argument za prawem płodów do życia, tylko wprost przeciwnie.
Argument z przyszłości-takiej-jak-nasza jest wynalazkiem filozofa Dona Marquisa i choć są też inni filozofowie, którzy bronią różnych wersji tego argumentu, skupimy się tu na Marquisie i jego wersji. Marquis zaczyna w ten sposób: weźmy kilka różnych istot, których zabicie jest na pewno moralnie złe: niemowlę, zamierzającego popełnić samobójstwo nastolatka w depresji, dorosłą osobę w stanie śpiączki i osobę taką jak ty czy ja. Następnie zastanówmy się: co sprawia, że ich zabicie będzie złe? Jeśli jest to jakaś jedna cecha, to wystarczy sprawdzić, czy ludzki zarodek czy płód też ma tę cechę. Jeśli ma, to jego zabicie jest tak samo złe, a więc ma prawo do życia. Jeśli nie ma, to albo nie ma prawa do życia, albo ewentualnie jego prawo do życia wynika z czegoś innego.
Odpowiedzią Marquisa jest następująca zasada:

Zasada Marquisa (ZM): Jeśli jednostka P ma przed sobą przyszłość-taką-jak-nasza F i jeśli albo (a) obecnie pragnie, by F zaszła, albo (b) P w późniejszym okresie będzie pragnąć, by mieć doświadczenia zawarte w F (jeśli P nie zostanie zabita), wtedy P jest jednostką mającą takie samo prawo do życia jak ty czy ja.

Płód jest taką właśnie jednostką, a więc tak jak niemowlę, nastolatek-samobójca, osoba w śpiączce i osoba taka jak ty czy ja, ma prawo do życia* – tak najogólniej wygląda argument.
Według Boonina Marquis ma rację, kiedy twierdzi, że zabijanie jest złe ze względu na przyszłość-taką-jak-nasza. Myli się jednak, jeśli chodzi o szczegóły relacji jednostki z tą przyszłością. Żeby to zrozumieć, trzeba wprowadzić dwa ważne rozróżnienia.
Po pierwsze, istnieje różnica między przekonaniami dyspozycyjnymi (dipositional) a świadomymi (occurrent). Od wielu lat mam np. przekonanie, że Urugwaj graniczy z mniej niż 52974 państwami, ale aż do tego momentu nigdy o tym nie myślałem – a więc moje przekonanie przez lata było dyspozycyjne, a dopiero przed chwilą stało się świadome. Pragnienia, tak jak przekonania, mogą być dyspozycyjne lub świadome. Przykład Boonina: żona zajęta akurat grą w brydża nie ma świadomego pragnienia bycia niezdradzaną przez męża – ale oczywiście ma dyspozycyjne pragnienie bycia niezdradzaną. I właśnie ze względu na to dyspozycyjne pragnienie – twierdzi Boonin – zdradzanie żony jest nie w porządku.
ZM mówi o pragnieniach świadomych, przyszłych lub obecnych. Boonin proponuje, by zastąpić je pragnieniami dyspozycyjnymi, wyłącznie obecnymi. Zabicie osoby w stanie śpiączki nie jest złe dlatego, jak chce Marquis, że osoba ta w przyszłości będzie miała pragnienie posiadania pewnych pozytywnych doświadczeń, ale dlatego, że obecnie ma ona dyspozycyjne pragnienie posiadania tych doświadczeń.
Tu ktoś może powiedzieć: „Ok, to może działać dla osoby w śpiączce, ale co z nastolatkiem w depresji? Nastolatek nie ma ani świadomego, ani dyspozycyjnego pragnienia doświadczania czegokolwiek w przyszłości. Wersja Marquisa tłumaczy, dlaczego zabicie go jest nie w porządku, ale wersja Boonina już nie”. I tu Boonin wprowadza kolejne rozróżnienie: na pragnienia rzeczywiste i idealne. Wyobraźmy sobie – powiada Boonin – turystę, któremu zależy przede wszystkim na własnym bezpieczeństwie, ale również na widokach i na łatwości trasy. Turysta ten wie, że ścieżka A oferuje lepsze widoki i jest łatwiejsza niż ścieżka B, ale nie wie, że na ścieżce A ktoś umieścił minę lądową. Ktoś taki będzie miał rzeczywiste pragnienie udania się ścieżką A, ale idealne pragnienie udania się ścieżką B. Różnica będzie wynikać z tego, że idealne pragnienie jest uformowane na podstawie pełniejszych informacji. O samobójczym nastolatku również możemy powiedzieć, że choć nie ma on rzeczywistego pragnienia posiadania jakichkolwiek doświadczeń w przyszłości, to ma on idealne pragnienie posiadania takich doświadczeń. W tym wypadku różnica między jednym a drugim będzie wynikała z tego, że przedmiot pragnienia został rozważony „z odpowiedniej perspektywy” i w odpowiednim stanie emocjonalnym. I to właśnie idealne pragnienie samobójczego nastolatka sprawia, że zabicie go jest moralnie złe.
Boonin nie jest niestety zabójczo precyzyjny, jeśli chodzi o teorię pragnień idealnych, ale twierdzi, że to, co powyżej, powinno nam wystarczyć do zrozumienia błędu Marquisa. Poza tym Marquis też nie jest zabójczo precyzyjny, jeśli chodzi np. o teorię pragnień przyszłych, więc mamy tu tak jakby remis.
Z tego wszystkiego wynika, że wg Boonina zło zabijania można wytłumaczyć następującą zasadą:

Zasada Boonina (ZB): Jeśli jednostka P ma przed sobą przyszłość-taka-jak-nasza F i jeśli ma aktualne, dyspozycyjne i idealne pragnienie, by F zaszła, wtedy P jest jednostką mającą takie samo prawo do życia jak ty czy ja.

Zanim przejdziemy do płodów, musimy odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: Dlaczego właściwie ZB tłumaczy zło zabijania lepiej niż ZM? Boonin twierdzi, że z trzech powodów. Po pierwsze, ZB jest bardziej oszczędna. ZM mnoży byty ponad konieczność, zamiast jednej moralnie istotnej własności proponując dwie. Po drugie, ZB odwołuje się do cechy, która tłumaczy zło całego szeregu działań niezwiązanych z zabijaniem, czego nie można powiedzieć o ZM. Na przykład wspomniane wcześniej zdradzanie żony jest nie w porządku ze względu na aktualne, dyspozycyjne i idealne pragnienie żony – na pewno nie za względu na aktualne lub przyszłe, rzeczywiste i świadome pragnienie żony. Po trzecie, ZB tłumaczy zło zabijania (zło przynajmniej w mniemaniu przeciwników aborcji) w sytuacjach, w których ZM go nie tłumaczy. Wyobraźmy sobie np. zamierzającego popełnić samobójstwo człowieka w depresji, który ze względu na jakiś neurologiczny defekt nigdy nie będzie w stanie z owej depresji wyjść. Praktycznie wszyscy przeciwnicy aborcji powiedzą, że zabicie kogoś takiego jest złe – i wg ZB faktycznie jest złe, ale wg ZM nie jest.
I teraz pytanie najważniejsze: co ZB mówi o zabijaniu płodów? To zależy których – odpowiada Boonin. Trzeba rozróżnić między płodami, które nie mają jeszcze świadomości, a takimi, które ją już mają (o tym, kiedy się tę świadomość uzyskuje, będzie w części #19; tu na razie powiemy tylko, że płody, na których dokonuje się aborcji, to w znakomitej większości przypadków płody jeszcze bez świadomości, więc te nas tu przede wszystkim interesują). Te pierwsze nie mogą mieć rzeczywistych pragnień – w każdym razie nie pragnień w moralnie istotnym sensie, wychodzących poza zdolność do reagowania na bodźce. Ze względu na niewykształconą jeszcze świadomość, nie można powiedzieć, że na czymś tym płodom zależy, albo że coś cenią. ZB nie mówi wprawdzie o pragnieniach rzeczywistych, tylko idealnych, ale idealnych pragnień (interesujące nas) płody też mieć nie mogą, bo warunkiem ich posiadania jest posiadanie pragnień rzeczywistych. Jest tak dlatego, że pragnienia idealne to po prostu pragnienia rzeczywiste po usunięciu pewnych czynników „zakłócających” ich treść. Skoro więc płody pragnień nie mają, to nie mają też prawa do życia - chyba że ich prawo do życia wynika z czegoś zupełnie innego; ale żeby to pokazać, trzeba by innego argumentu.



* Marquis nie zajmuje zdecydowanego stanowiska w sprawie momentu rozpoczęcia bycia indywidualną jednostką, o której mówi ZM – twierdzi tylko, że nawet najwcześniejsze aborcje przeprowadza się na takich jednostkach. A zatem jego argument nie jest, ściśle rzecz biorąc, argumentem za kryterium poczęcia – my tu sobie jednak założymy, że chodzi o moment zapłodnienia. Właściwie nie jest jakoś szczególnie istotne, co sobie przyjmiemy – jeśli weźmiemy jakiś późniejszy moment, np. zagnieżdżenie, to cała krytyka Boonina będzie się odnosiła tak samo do tej wersji argumentu – będzie ją tylko trzeba przekleić do rozdziału o kryterium zagnieżdżenia, czyli #14 w mojej serii.

14 komentarzy:

  1. "Praktycznie wszyscy przeciwnicy aborcji powiedzą, że zabicie kogoś takiego jest złe" - Nie widzę powodu, dla którego miałoby to być rzeczywiście złe, ani nawet czemu przeciwnicy aborcji mieliby to utrzymywać. Jest jakieś szersze wyjaśnienie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma. Ale biorąc pod uwagę, co przeciwnicy aborcji zazwyczaj twierdzą np. o eutanazji - nie wydaje mi się, żeby Boonin jakoś bardzo się tu mylił.

      Usuń
  2. Może te poszczególne argumenty w rozpisanej przez Ciebie serii są ciekawe w swej oryginalności, ale sądzę, że zupełnie nie dotykają sedna problemu.

    Najlepszymi, najbardziej dosadnymi argumentami przeciw aborcji tak naprawdę są te spoza etyki. Na przykład pragmatyczny argument z utraconej korzyści.

    Mniej liczne grupy tożsamościowe są po prostu słabiej reprezentowane w polityce, ich potrzeby nie są brane pod uwagę w handlu, mają też ograniczony potencjał w przypadku prowadzenia konfliktów. Niewielka liczebność w ostatecznym rozrachunku przekłada się na nieistotność socjologiczną danej grupy. Sytuację można poprawić - przez rozmnażanie się. Aborcja z kolei jest antynatalistyczną negacją, sabotażem wysiłku na rzecz wzmocnienia potencjału grupy, z której się wywodzimy, której normy przekazywalibyśmy dalej.

    Tak naprawdę demografia jest ostateczną racją, bo na niej ufundowane jest przetrwanie. Wystarczy popatrzeć na konflikt Palestyńczyków z Żydami. Jak mawiał Arafat, jego najsilniejszą bronią była macica arabskiej kobiety.

    Można więc argumentować przeciw aborcji (jak również abstynencji seksualnej oraz stosowaniu antykoncepcji) jako osłabianiu pozycji wspólnoty, do której się należy. Jest to zwyczajne trwonienie jej zasobów i niszczenie przyszłego potencjału grupy.

    Jeśli do ludzi docierają jakieś argumenty przeciw aborcji, to nie są to wysublimowane konstrukcje filozofów, oparte na jakichś pretensjonalnych eksperymentach myślowych, a na zwyczajnym rozważeniu korzyści i poszukiwaniu przewag.

    Aborcja jest działaniem, które u podstaw uderza w logikę uzyskiwania przewagi demograficznej. No bo jak tu komuś zrobić Zerg rusha, skoro z pustego Salomon nie urodzi, bo wyskrobał? Toż to sabotaż na wszelkich polach życia wspólnotowego!

    Zamiast opowiadać tyle o aborcji, może ci zachodni filozofowie by zaczęli stawiać argumenty za wielodzietnością, abyśmy mogli znowu zdominować świat swą liczebną przewagą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim to śmiem wątpić, że „najbardziej dosadnymi argumentami przeciw aborcji tak naprawdę są te spoza etyki”. Ale nawet jeśli – to ja się tu akurat zajmuję etyką aborcji, tak jak inni zajmują się wypiekami bezglutenowymi albo planami transferowymi Realu Madryt. Nie wszyscy muszą się chyba zajmować pragmatycznymi argumentami przeciwko aborcji? Możliwe też, że „wysublimowane konstrukcje filozofów nie docierają do ludzi”, ale ja nigdzie nie twierdzę, że docierają.


      A sam Twój argument wydaje mi się beznadziejny z co najmniej pięciu powodów. Po pierwsze, ignoruje on fakt, że bardzo często to, co korzystne dla grupy, nie jest korzystne dla jednostki, która do tej grupy należy – i odwrotnie. Więc nawet jeśli jakiejś grupie opłaca się, by należąca do grupy kobieta urodziła dwudziestkę dzieci – nie znaczy to, że opłaca się to tej kobiecie.
      Po drugie, liczebność to najwyżej jedna z wielu przewag, jakie jadna grupa może mieć nad drugą, i to wcale niekoniecznie najważniejsza. Piszesz, że „mniej liczne grupy tożsamościowe są po prostu słabiej reprezentowane w polityce, ich potrzeby nie są brane pod uwagę w handlu, mają też ograniczony potencjał w przypadku prowadzenia konfliktów” – ale to samo można powiedzieć o dziesiątkach grup bardzo licznie reprezentowanych. I jednocześnie o dziesiątkach grup nielicznie reprezentowanych nie można tego powiedzieć. Brytyjczycy na przykład z powodzeniem przez długie lata eksploatowali Hindusów – i nie miało większego znaczenia, że ci drudzi byli dużo bardziej liczni.
      W dodatku niekontrolowane mnożenie się jak króliki może być świetnym sposobem na zniwelowanie tych innych przewag.
      Po trzecie, płodzenie dzieci to nie jedyny sposob na zwiększenie liczebności grupy, jest jeszcze np. migracja.
      Po czwarte, niekontrolowane mnożenie się ludzi to świetny sposób na ekologiczną zagładę. Więc jeśli każda grupa wzięłaby sobie do serca Twoje rady, to wkrótce nie byłoby żadnych ludzi. I tak zresztą zmierzamy w tym samobójczym kierunku, ale przynajmniej powoli.
      I po piąte, zamiast przyjmować logikę „albo my ich, albo oni nas”, można dążyć do tego, by niwelować konflikty interesów między grupami, domniemane czy rzeczywiste. Co często jest i bardziej etyczne, i bardziej racjonalne.

      Usuń
    2. 1. Tutaj zastrzeżenia są jak najbardziej trafne. Oczywiście, że to co korzystne dla grupy, może okazać się niekorzystne dla jednostki. Zwłaszcza, jeśli ta jednostka ma cele sprzeczne z grupowymi lub jest wyalienowana. Z drugiej strony, odnosi jednak korzyści funkcjonując w społeczności nie cierpiącej z powodu ujemnego przyrostu, kiedy majaczy na przykład problem systemu emerytalnego czy wyludniającej się prowincji, do której transportu nie opłaca się już utrzymywać. Tyle tylko, żeby czegoś takiego uniknąć, należy jednak utrzymać dodatni przyrost i ponosić również część osobistych kosztów.

      Ktoś kto zachęca ludzi do akceptacji aborcji, poniekąd zachęca ich do bycia free riderami, korzystającymi z dobrodziejstw społeczeństwa, ale nie dokładającymi się do jego biologicznego utrzymania.

      2. Brytyjczycy mogli być w liczbach bezwzględnych mniej liczni od Hindusów [więc sama liczebność jest tylko jednym z czynników, jakie należy brać pod uwagę], ale przecież swoje imperium stworzyli właśnie dzięki eksplozji demograficznej i rewolucji przemysłowej, która po raz pierwszy w historii umożliwiła wykarmienie takiej liczby ludzi na niewielkim terenie. Jako pierwsi uciekli z pułapki maltuzjańskiej i zostali wynagrodzeni potęgą polityczną.

      Imperium Brytyjskie powstało dzięki połączeniu kapitalizmu i żywiołowego rozpłodu. Demografia nie jest czynnikiem wystarczającym dla tworzenia wielkomocarstwowości, ale z pewnością jest czynnikiem koniecznym.

      Nikt nigdy nie stworzy mocarstwa opartego na bezdzietnych starcach, którymi nawet nie ma się kto opiekować, a oni sami nie przeniosą ciągłości interesów w przyszłość.

      3. Migracja, ale skąd? Wystarczy przejrzeć mapę dystrybucji inteligencji w zależności od kraju, by zorientować się, że w zasadzie nie ma skąd sprowadzać ludzi inteligentniejszych lub równie inteligentnych jak oryginalna populacja, przynajmniej jeśli postawić się w pozycji Europy. Z kolei sprowadzanie ludności średnio mniej inteligentnej mija się z celem i stanowi zagrożenie. Ryzykuje się wtedy nawet upadkiem cywilizacji technicznej, która również ma swoje minimalne wymagania.

      https://alfinnextlevel.wordpress.com/2013/09/30/what-is-the-iq-breaking-point/

      Migracja nie jest żadnym rozwiązaniem. Z wygodnej polskiej perspektywy możemy zacząć przyjmować zakłady dotyczące tego, które z europejskich państw otwartych na masową migrację z Afryki, stoczy się jako pierwsze do poziomu kraju trzeciego świata. Holandia? Szwecja? A może Niemcy?

      Brak instynktu samozachowawczego na ogół skutkuje egzystencjalnym slapstickiem.

      4. Tylko w przypadku, jeśli natalizm by uznać za uniwersalną i etyczną normę, obowiązującą każdego. Tymczasem szowinizm może uratować planetę! W przypadku pragmatycznego, cynicznego podejścia ludzi zawsze można podzielić na tych, których się ceni, lubi i szanuje za wyznawane wartości oraz na tych, za którymi się nie przepada, więc najchętniej uniemożliwiłoby im się dalszą propagację podobnych postaw. W związku z tym, jedną grupę można zachęcać do rozmnażania, a tę drugą zniechęcać. Profit!

      5. Meh. Bez logiki "albo my ich, albo oni nas" nie można się czuć w pełni ludzkim. Sam przecież pisałeś o naturalnej ksenofobii. Odzieranie się z takich instynktów powoduje tylko dyskomfort. Możliwość przeżywania tej naturalnej ksenofobii powinno zostać zabezpieczone w kolejnej generacji praw człowieka.

      Usuń
    3. Napisałeś tu sporo rzeczy, które myślę, że są, delikatnie mówiąc, mocno wątpliwe (o IQ u różnych nacji czy roli demografii w rozwoju Imperium Brytyjskiego), lub ewentualnie są tak mętne, że trudno ocenić ich wąptpliwość (o konieczności ksenofobii) – ale to na razie nieistotne, bo nawet jeśli nie są, to Twój wniosek w żaden sposób nie wynika z przesłanek.
      Przypomnę: twierdzisz, że Twój argument jest pozaetyczny, że odwołuje się tylko do korzyści, i że jest to argument „przeciw aborcji (jak również abstynencji seksualnej oraz stosowaniu antykoncepcji)”. Czyli, jak rozumiem, że przeciętna zdrowa kobieta z normalnym popędem seksualnym postępuje racjonalnie, kiedy praktycznie nie przestaje być w ciąży i rodzić aż do menopauzy (jeśli ma szczęście dożyć), nigdy nie usuwając ciąży, rodząc w tym czasie co najmniej kilkanaścioro dzieci. A to poza tym, że nonsens, to jeszcze nonsens nie wynikający z tego, co piszesz.
      Być może gdybyś sprecyzował te swoje twierdzenia, gdyby były one prawdziwe i gdybyś dodał do nich jakąś przesłankę normatywną, to mógłbyś osiągnąć wniosek, że każdy ma jakiegoś rodzaju moralny obowiązek spłodzenia i wychowania określonej liczby dzieci. Ale to twierdzenie byłoby – po pierwsze – etyczne i – po drugie – nie kłóciłoby się z dopuszczalnością aborcji.
      Na razie Twój argument za racjonalnością mnożenia się jak króliki to jakiś straszliwy non-sequitur.

      Usuń
    4. co prawda Tomasz dobrze wypunktował dziwne wynurzenia Anonimowego, ale ja jeszcze pochylę się nad kilkoma wypowiedziami.

      "Zamiast opowiadać tyle o aborcji, może ci zachodni filozofowie by zaczęli stawiać argumenty za wielodzietnością, abyśmy mogli znowu zdominować świat swą liczebną przewagą?"

      kim są ci "my" na kogo powołujesz się w tym zdaniu?
      Na pewno nie Homo Sapiens jako całość, gdyż my nie musimy konkurować liczebnie z żadnym gatunkiem.
      Raczej też nie "my" jako "biała rasa" ani "naród polski", bo nigdy nie byliśmy najliczebniejsi. Więc kto i kogo ma tą liczebną przewagą według Ciebie zdominować?

      "Ktoś kto zachęca ludzi do akceptacji aborcji, poniekąd zachęca ich do bycia free riderami, korzystającymi z dobrodziejstw społeczeństwa, ale nie dokładającymi się do jego biologicznego utrzymania."

      Po pierwsze, z dokonania aborcji przez daną kobietę nie wynika, że kobieta ta nie urodzi (bądź już nie urodziła) innego dziecka
      Po drugie, nawet jeśli ktoś zdecyduje się na bezdzietność (albo okoliczności zdecydują za niego), nie oznacza to w żaden sposób, że jest "free riderem". "Biologiczne utrzymanie" gatunku to nie jedyna rzecz, która liczy się w społeczeństwie; jest jeszcze czynnik kulturowy. W sytuacji, gdy nasz gatunek nie stoi na krawędzi wymarcia, osoba, która pomaga innym, pracuje, płaci podatki, ale nie ma dzieci, jest znacznie cenniejsza dla społeczeństwa od patologicznej rodziny, która płodzi dalszą patologie.
      Po trzecie, twój argument praktycznie dyskwalifikuje jako wartościowe jednostki nie tylko wszystkich niepełnosprawnych, ale także wszystkich, którzy nie dożyli wieku, kiedy mieliby dzieci - niezależnie od tego, czego faktycznie zdążyli dokonać.

      W ogóle mam wrażenie, jakby przekazanie DNA (w jak największej ilości) było jedynym, co ma dla Ciebie faktyczną wartość. Zdaje sobie sprawę, że przez miliardy lat DNA (lub RNA) było jedyną informacją, jaką można było przekazywać z pokolenia na pokolenie, ale zmieniło się to nieco, gdy wkroczyliśmy na scenę. Informacje z pokolenia na pokolenie możemy przekazywać choćby w postaci książek.

      "Wystarczy przejrzeć mapę dystrybucji inteligencji w zależności od kraju, by zorientować się, że w zasadzie nie ma skąd sprowadzać ludzi inteligentniejszych lub równie inteligentnych jak oryginalna populacja, przynajmniej jeśli postawić się w pozycji Europy."

      Po pierwsze, Azjaci wyglądają pod tym względem nawet lepiej od Europejczyków.
      Po drugie, IQ to nie jest w całości coś, z czym człowiek się rodzi, ale na co wpływ ma edukacja (lub jej brak) i ogólnie warunki socjoekonomiczne (choć geny mają także swój niemały wpływ)

      "Z wygodnej polskiej perspektywy możemy zacząć przyjmować zakłady dotyczące tego, które z europejskich państw otwartych na masową migrację z Afryki, stoczy się jako pierwsze do poziomu kraju trzeciego świata. Holandia? Szwecja? A może Niemcy?"

      A może budyń? Póki co wszystkie te trzy kraje są zamożniejsze od nas i nic nie przemawia za tym, że się w najbliższym czasie to zmieni.

      Usuń
    5. "W przypadku pragmatycznego, cynicznego podejścia ludzi zawsze można podzielić na tych, których się ceni, lubi i szanuje za wyznawane wartości oraz na tych, za którymi się nie przepada, więc najchętniej uniemożliwiłoby im się dalszą propagację podobnych postaw. W związku z tym, jedną grupę można zachęcać do rozmnażania, a tę drugą zniechęcać"

      Może coś mnie ominęło w ostatnim czasie, ale nie zauważyłem, aby rządził nami jakiś światowy, totalitarny rząd, który wydawałby polecenia, kto może, a kto nie może się rozmnażać. Skoro nie ma takiego rządu, to kto miałby pilnować tego, aby to całe bezmyślne rozmnażanie na światową skale nie wymknęło się spod kontroli, doprowadzając do naszego ostatecznego exodusu z tej planety?

      I w ogóle skąd ten cały pomysł na wielodzietność i niekontrolowane rozmnażanie? Czy uważasz, że ludzi jest jeszcze za mało na tym świecie? Czy my jesteśmy na jakiś międzygalaktycznych zawodach?

      "Bez logiki "albo my ich, albo oni nas" nie można się czuć w pełni ludzkim. Sam przecież pisałeś o naturalnej ksenofobii. Odzieranie się z takich instynktów powoduje tylko dyskomfort."

      autor bloga już wspominał o błędzie non-sequitur, to ja jeszcze od siebie dodam "naturalistic fallacy". To, że ksenofobia jest naturalna i że jej blokowanie powoduje u Ciebie dyskomfort, nie oznacza, że jest moralnie usprawiedliwiona. Na pokutę przestudiowanie tekstów Davida Hume'a.

      Usuń
    6. Ależ na tym polega moje podejście - na omijaniu pułapki zastawionej przez Davida Hume'a. Konkretniej: "is-ought problem". Otóż, jeżeli etyka nie może bazować na tym, co jest, w całym swoim dochodzeniu do tego, co być powinno, to znaczy jest w sumie pozbawiona wszelkiego autorytetu i nie ma sensu się nią zajmować, bo i tak nie dotyczy twardej rzeczywistości.

      Należy więc się od niej odciąć i poszukać konwencji bliźniaczej, quasi-etycznej, w której nie obowiązują hume'owskie obostrzenia, natomiast można sobie w jej ramach uzasadniać powinności wynikłe z tego, co jest, nie czyniąc nierealistycznych żądań i biorąc pod uwagę naturalne ograniczenia i skłonności ludzi, jako istot biologicznych.

      Skoro można dowieść tego, iż ksenofobia jest naturalna, to nie ma sensu postulować etyki skłaniającej nas do tworzenia wielokulturowych społeczeństw, wewnętrznie skonfliktowanych, z niskim kapitałem zaufania, w jakich trzeba minimalizować szkody przez segregację, jak w USA czy RPA.

      Społeczeństwo monokulturowe jest pod tym względem lepsze, mniej kosztowne, więc tym bardziej należy je utrzymać, zamiast dopuszczać możliwość otwarcia się na imigrację, która to popsuje.

      "Po pierwsze, Azjaci wyglądają pod tym względem nawet lepiej od Europejczyków."

      Owszem. Ale oni nie są chętni do podejmowania wędrówek ludów, więc nie przyjdą nas wspomóc. W takim wypadku masowa migracja dla Europy może być tylko niekorzystna.

      "Po drugie, IQ to nie jest w całości coś, z czym człowiek się rodzi, ale na co wpływ ma edukacja (lub jej brak) i ogólnie warunki socjoekonomiczne (choć geny mają także swój niemały wpływ)"

      No i nie musi być całkowicie determinowane biologicznie - wystarczy, że jest w części. Niech sobie Afryka sama wypracuje odpowiednie warunki socjoekonomiczne, aby zacząć produkować geniuszy, to wtedy ich chętnie przyjmiemy, w dodatku na tym korzystając. W obecnej sytuacji dla tamtych kierunków powinniśmy mieć zamknięte szczelnie granice.

      "W ogóle mam wrażenie, jakby przekazanie DNA (w jak największej ilości) było jedynym, co ma dla Ciebie faktyczną wartość. Zdaje sobie sprawę, że przez miliardy lat DNA (lub RNA) było jedyną informacją, jaką można było przekazywać z pokolenia na pokolenie, ale zmieniło się to nieco, gdy wkroczyliśmy na scenę. Informacje z pokolenia na pokolenie możemy przekazywać choćby w postaci książek."

      Biologiczne istnienie jest i pozostanie fundamentem dla każdej kulturowej pochodnej. Kiedy narody wymierają biologicznie, ich kultura umiera wraz z nimi, bo nikomu innemu nie jest do niczego potrzebna, chyba że w ramach ciekawostki upchniętej po muzeach. Dlatego biologia powinna mieć pierwszeństwo przed kulturą, tak jak potrzeby fizjologiczne przed samorealizacją. Odwracanie kolejności skutkować może dekadencją i zaniedbywaniem podstaw.

      Usuń

    7. "A może budyń? Póki co wszystkie te trzy kraje są zamożniejsze od nas i nic nie przemawia za tym, że się w najbliższym czasie to zmieni."

      Póki co. Najzabawniejsze, że my nie będziemy musieli też specjalnie ich gonić, gdyż to oni wkrótce ulegną pauperyzacji a coraz większą część swoich sił wytwórczych będą musieli poświęcać na przywracanie bezpieczeństwa, tracąc przy tym swobody obywatelskie a wraz z nimi swoją atrakcyjność.

      "Skoro nie ma takiego rządu, to kto miałby pilnować tego, aby to całe bezmyślne rozmnażanie na światową skale nie wymknęło się spod kontroli, doprowadzając do naszego ostatecznego exodusu z tej planety?"

      Nikt nie miałby pilnować. Ludzkości przyda się trochę wyzwań a jeżeli ma ona zabrać się za kolonizację innych planet, to musi mieć odpowiednią incentywę, aby się stąd wyrwać. Brak komfortu, poszukiwanie lepszych warunków do życia to uniwersalny powód do ruszenia czterech liter, sprawdzony w przeszłości.

      "I w ogóle skąd ten cały pomysł na wielodzietność i niekontrolowane rozmnażanie?"

      Z przeszłości. Kiedyś w ten sposób zapewniano sobie zabezpieczenie na starość - przed wymyśleniem systemów emerytalnych to rodzina pełniła funkcje socjalne. Chciałeś lepiej zabezpieczyć przyszłość, płodziłeś więcej dzieci i dbałeś o to, aby je wyposażyć w odpowiednie umiejętności praktyczne, aby dobrze się im powodziło, bo były twoją inwestycją.

      Dziś przez powszechne szkolnictwo i państwowe emerytury nastąpił zarówno rozpad więzi społecznych między młodymi i starymi, których już nie łączą dawne konieczności ekonomiczne, jak i niski jeśli nie ujemny przyrost naturalny, a tego efektem są kurczące się populacje i spadek ich znaczenia.

      "Czy uważasz, że ludzi jest jeszcze za mało na tym świecie? Czy my jesteśmy na jakiś międzygalaktycznych zawodach?"

      Nie wiadomo, więc lepiej uznać, że tak.

      Usuń
    8. @Anonimowy

      Twoje powyższe komantarze wyglądają mi na niezrozumienie Hume’a pomieszane z dużą dozą rasistowsko-korwinistycznej mitologii, ale nie mam zamiaru tego analizować, dopóki nie odpowiesz na pytanie, które postawiłem wcześniej: jak Twój wniosek o racjonalności płodzenia nieograniczonej liczby dzieci przez powstrzymywanie się od aborcji i antykoncepcji ma wynikać z Twoich przesłanek? Bo myślę, że nawet jeżeli założymy prawdziwość wszystkich tych bzdur, to wniosek i tak w żaden sposób nie wynika.
      Piszesz np., że dzieci były traktowane jako inwestycja emerytalna. Czy to ma wskazywać, że korzystniej je mieć niż ich nie mieć, i że zawsze korzystniej mieć więcej niż mniej? Jeśli popatrzysz na koszt wychowania dziecka (pomijając już nawet ryzyko, że dziecko nie będzie mogło lub chciało się tobą zajmować w przyszłości), a następnie porównasz go z kosztem wynającia opiekuna na starość, to okaże się, że „dziecko jako inwestycja” to jedna z najgłupszych możliwych inwestycji. A Ty jeszcze twierdzisz, że im więcej dzieci, tym lepiej, i to zawsze.
      Naprawdę, jest ziejąca logiczna przepaść między Twoimi przesłankami a wnioskiem, proszę się do tego jakoś odnieść w wypadku kontynuacji dyskusji.

      Usuń
    9. W taki, że jego negacja - brak płodzenia kogokolwiek, unicestwianie kogoś, kto już zaczął istnieć albo przyczynianie się do uniemożliwiania innym płodzenia, jest jeszcze gorszą, antynatalistyczną alternatywą, z której nie wynika wkład w kontynuację istnienia zastanych dóbr, jak również możliwość tworzenia nowych.

      "Piszesz np., że dzieci były traktowane jako inwestycja emerytalna. Czy to ma wskazywać, że korzystniej je mieć niż ich nie mieć, i że zawsze korzystniej mieć więcej niż mniej?"

      Czy zawsze - absolutnie w każdym przypadku, niezależnie od wszystkich ustrojów społecznych, to wysoce wątpliwe. W sytuacji w której nie można liczyć na pomoc ze strony państwa lub swoje własne oszczędności - jak najbardziej.

      "Jeśli popatrzysz na koszt wychowania dziecka (pomijając już nawet ryzyko, że dziecko nie będzie mogło lub chciało się tobą zajmować w przyszłości), a następnie porównasz go z kosztem wynającia opiekuna na starość, to okaże się, że „dziecko jako inwestycja” to jedna z najgłupszych możliwych inwestycji."

      Ale usługa opieki przez osobę obcą różni się od usługi opieki przez osobę bliską emocjonalnie, ze wspólną przeszłością, wspomnieniami. Niby dlaczego miałbym cenić obie jednakowo i przeliczać koszt jedynie fiskalnie, skoro mogę mieć preferencje odnośnie tego, w jakim towarzystwie chce spędzić starość?

      Natomiast ryzyko niechęci wobec zajmowania się starym ojcem, można zmniejszać; zarówno sprawdzając się najpierw w roli ojca, jak również płodząc większą liczbę potomstwa, aby sumarycznie być dla niego mniejszym obciążeniem. Zawsze w rodzinie mogą pojawić się jakieś czarne owce, ale ryzyko jest większe w przypadku jedynaków.

      "A Ty jeszcze twierdzisz, że im więcej dzieci, tym lepiej, i to zawsze."

      Tym lepiej, ale dla kogo? Dla kogoś, kto rzecz rozpatruje z punktu widzenia imperialnej polityki danej wspólnoty, z pewnością. Z perspektywy rodziców można wziąć pod uwagę użyteczność krańcową, przewidując, że posiadanie kolejnych dzieci będzie stawało się dla nich coraz mniej atrakcyjną opcją.

      Problem w tym, że dziś dla wielu nawet posiadanie nawet jednego ląduje po stronie ujemnej użyteczności w całym bilansie. Przy zniesieniu różnych systemów emerytalnych, to by się zmieniło, przy okazji wpływając też na dużo istotniejsze imponderabilia.

      A "lepiej" nie jest zbyt precyzyjnym słowem, tym bardziej skoro wartościuje, więc trudno z jego pomocą cokolwiek udowadniać, zwłaszcza gdy większa liczebność nie dla każdego przekłada się na subiektywną "lepszość".

      Osobiście wolę żyć w społeczeństwie z problemami związanymi z eksplozją demograficzną, niż takim wymierającym i ta preferencja wpływa dalej na moje dalsze wybory. w tym reprodukcyjne.

      Usuń
    10. W taki, że jego negacja - brak płodzenia kogokolwiek, unicestwianie kogoś, kto już zaczął istnieć albo przyczynianie się do uniemożliwiania innym płodzenia, jest jeszcze gorszą, antynatalistyczną alternatywą, z której nie wynika wkład w kontynuację istnienia zastanych dóbr, jak również możliwość tworzenia nowych.

      Po pierwsze: z tego, że nie-p uznajesz za mniej pożądane niż p nie wynika, że każdy argument za p jest logicznie sprawny. To, co sądzisz o negacji swojego wniosku, nie ma żadnego wpływu na to, czy ten wniosek wynika z konkretnych przesłanek.

      Po drugie – najwyraźniej nie rozumiesz, co to jest negacja. Negacją Twojego wniosku nie jest „brak płodzenia kogokolwiek, unicestwianie kogoś, kto już zaczął istnieć albo przyczynianie się do uniemożliwiania innym płodzenia”. Negacją Twojego wniosku jest „To nieprawda, że rezygnacja z aborcji, antykoncepcji i wstrzmięźliwości seksualnej jest zawsze korzystna dla jednostki”.

      Nie mam pojęcia, skąd wziąłeś tu jakiś antynatalizm i uniemożliwianie innym płodzenia. Kto się tu wypowiadał w tych sprawach? Boonin broni tylko moralnej dopuszczalności abocji. Nie mówi, ile kto powinien mieć dzieci, kiedy kto powinien dokonać aborcji, ani czy można kogoś do czegoś zmuszać w kwestii prokreacji.

      Czy zawsze - absolutnie w każdym przypadku, niezależnie od wszystkich ustrojów społecznych, to wysoce wątpliwe.

      No właśnie, a jeśli spojrzymy na to, jak sformułowałeś swoje twierdzenie na początku, to okaże się, że przeczysz teraz sam sobie.

      Niby dlaczego miałbym cenić obie jednakowo i przeliczać koszt jedynie fiskalnie, skoro mogę mieć preferencje odnośnie tego, w jakim towarzystwie chce spędzić starość?

      A niby dlaczego uważasz, że ktoś chce Ci mówić, co jak masz przeliczać, albo w czyim towarzystwie masz spędzać starość? Ja tylko twierdzę, że Twój wniosek nie wynika z przesłanek.

      Problem w tym, że dziś dla wielu nawet posiadanie nawet jednego ląduje po stronie ujemnej użyteczności w całym bilansie. 

      No tak jak w końcu, nieposiadanie dzieci może być korzystne, czy nie może? Bo przypomnę, że z Twojego twierdzenia o aborcji, antykoncepcji i wstrzmięźliwości seksualnej wynika, że nie może. I to nie tylko nieposiadanie, ale też rezygnacja z każdego kolejnego dziecka, nawet jak ma się ich już trzydziestkę.

      Usuń
  3. No proszę, jak anonimowy pan ładnie pokazał, że wszelkie 'argumenty' antyaborcyjne musza być wywiedzione ze skrajnej podłości.

    OdpowiedzUsuń