poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Filozofia polityczna vs. polityka


Mnóstwo ludzi interesuje się polityką, ale bardzo niewielki procent z nich ma jakiekolwiek pojęcie o filozofii polityki (mam na myśli taką poważną filozofię polityki, nie jakieś absurdalne internetowe kompasy, czy bardziej teoretyczne wynurzenia politycznych działaczy i innych felietonistów). Wynika to zapewne z tego, że filozofia jest generalnie nudna i męcząca z wszystkimi jej technikaliami i zawiłościami, z całym tym pedantyzmem, rygorem i dzieleniem włosa na czworo. Dlatego dla praktycznie każdego x większości osób zainteresowanych x nie będzie specjalnie obchodziła filozofia x; polityka nie jest tu żadnym wyjątkiem.
Ale jest też, wydaje mi się, druga przyczyna: najważniejsze podziały we współczesnej filozofii politycznej idą w poprzek podziałów w tradycyjnej polityce. W tej ostatniej mamy konflikt między prawicą a lewicą, między konserwatyzmem a progresywizmem, między kapitalizmem a socjalizmem. W filozofii natomiast sprawy mają się zupełnie inaczej. Weźmy jeden z najpopularniejszych podręczników – „Współczesną filozofię polityczną” Willa Kymlicki. Spis treści wygląda tam następująco:
  • Utylitaryzm
  • Liberalna równość
  • Libertarianizm
  • Marksizm
  • Komunitaryzm
  • Teoria obywatelstwa
  • Multikulturalizm
  • Feminizm
Jednoznacznie lewicowy jest tylko marksizm, z lewicą kojarzą się też pewnie multikulturalizm i feminizm, ale spory między marksistami a przeciwnikami marksizmu to na pewno nie są centralne spory współczesnej filozofii politycznej, a multikulturalizm i feminizm traktuje się raczej jako uzupełnienie czy rozwinięcie tej lub innej teorii głównej (czyli utylitaryzmu, liberalizmu, libertarianizmu czy komunitaryzmu), nie jako alternatywę wobec którejkolwiek z nich. 
Ktoś, kto zapisze się na kurs współczesnej filozofii politycznej na uniwersytecie, w pierwszej kolejności usłyszy tam najprawdopodobniej o Rawlsie i jego krytyce utylitaryzmu. Krytyka ta nie ma praktycznie nic wspólnego z podziałem na lewicę i prawicę. Jak zauważa Kymlicka, polityczni utylitaryści nie bardzo potrafią ustalić, co z ich utylitaryzmu ma praktycznie wynikać – są tacy, którzy uważają, że leseferystyczny kapitalizm i są tacy, którzy uważają, że redystrybucja dochodu narodowego na potężną skalę. Niewiele lepiej jest z Rawlsowskim liberalizmem. W Stanach dość powszechnie przyjmuje się, że liberalizm ten dostarcza filozoficznego uzasadnienia dla jakiejś formy kapitalizmu z ludzką twarzą w postaci państwa opiekuńczego. Sam Rawls pisze jednak, że różne systemy ekonomiczne mogą być zgodne z jego zasadami sprawiedliwości – zarówno socjalistyczne, jak i takie oparte na własności prywatnej. 
Po Rawlsowskiej krytyce utylitaryzmu przychodzi zazwyczaj kolej na Nozicka i jego libertariańską krytykę Rawlsa. Krytykę, która, znowu, nie ma wiele wspólnego z podziałem na prawicę i lewicę. Jak tu kiedyś pisałem, filozoficzny libertarianizm występuje w postaci prawicowej i lewicowej, i ta druga może dostarczać uzasadnienia dla różnych typów socjalizmu. Poza tym nawet tzw. prawicowy libertarianizm Nozicka nie jest wcale aż taki prawicowy, bo jeśli chodzi o kwestie takie jak migracja, narkotyki, swoboda ekspresji, mniejszości seksualne, zbrojenia, wojny i kilka innych, to wydają się z niego wynikać stanowiska kojarzone zadecydowanie bardziej z lewicą niż z prawicą.
Następnie uczy się o komunitarystycznej krytyce liberalizmu i libertarianizmu. Czy komunitaryzm można zaklasyfikować jako prawicowy lub lewicowy? Jak twierdzi Michael Sandel, jeden z popularniejszych przedstawicieli nurtu, nie bardzo. Zarówno lewica, jak prawica mogą się odwoływać do wartości, jaką jest wspólnota i zarówno lewica i prawica krytykują indywidualizm w różnych jego przejawach.
Wychodzi więc na to, że trzy główne spory we współczesnej filozofii polityki mają się nijak do podziału na lewicę i prawicę. Co jest dla wielu osób, wydaje mi się, rozczarowujące. Wynika to stąd, że już wcześniej mają one zdecydowane polityczne poglądy i w filozofii polityki szukają dla tych poglądów uzasadnienia. A tam – przynajmniej na początku – argumenty za i przeciw jakimś zupełnie obcym im stanowiskom, które ani ich ziębią, ani grzeją. Wiadomo, że nikt nie będzie umierać za ideę, z której nie do końca wiadomo, co praktycznie wynika i wokół której nie ma zorganizowanego ruchu politycznego, ani żadnej istotnej wspólnoty.
Czy w takim razie mamy jakiś poważny problem? Czy można na przykład powiedzieć, że coś jest nie tak z tradycyjnymi stanowiskami w polityce, albo ze stanowiskami w filozofii polityki, albo może z jednymi i drugimi? Szczerze mówiąc, nie mam tu zdecydowanego zdania. Z jednej strony można być chyba sceptycznym wobec tych pierwszych, bo wydają się być zrodzone trochę z historycznej przypadkowości. Z drugiej strony można być sceptycznym wobec tych drugich, bo najczęściej nie wiadomo, co z nich praktycznie wynika, a w polityce ma w końcu chodzić o praktykę. Ale do czego konkretnie ten sceptycyzm powinien prowadzić – naprawdę ciężko mi powiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz