Kogo interesuje odwieczny
problem dobra i zła w ludzkiej naturze, temu mogę szczerze polecić
artykuł Altruism w niedawno wydanym The Moral Psychology Handbook. Bardzo duża część
artykułu to opis badań mało chyba znanego psychologa Daniela
Batsona. Autorzy – Stephen Stich, John Doris i Erica Roedder
– kończą artykuł takim brutalnym stwierdzeniem:
W naszej opinii Batson
i jego współpracownicy w trzech ostatnich dekadach dokonali postępu
większego niż przez dwa tysiąclecia filozofowie posługujący się
tradycyjną filozoficzną metodologią argumentów a priori
podpieranych intuicją i anegdotą.
Na eksperymenty Batsona
przyjdzie jeszcze na tym blogu czas (niecierpliwym mogę zdradzić,
że wniosek brzmi: tak, altruizm jest wrodzony, a psychologiczny egoizm fałszywy), teraz nastąpi krótka, osobista historia mojego
zmagania się z pytaniem „Czy ludzie są dobrzy z natury?”
Kiedy byłem młody,
głupi i naiwny, to wydawało mi się, że odpowiedź na to pytanie
poznam czytając Szekspira, Dostojewskiego, Conrada, Kafkę, Camusa,
Miłosza, Różewicza i innych literatów podsuwanych w szkole.
Skończyło się to oczywiście ciężkim rozczarowaniem: każdy z
nich miał inną wizję ludzkiej natury, każdy doszedł do swojej –
wszystko na to wskazuje – metodą intuicji i anegdoty, nie było
widać żadnego sposobu na wybranie najbardziej trafnej z nich. Poza
tym można było tylko bardzo z grubsza powiedzieć, na czym te wizje
polegają, bo różne rzeczy można sobie wyłowić z morza mniej lub
bardziej jasnych metafor i jakichś strzępów filozoficznych i
teologicznych dyskusji. Szczególnie złe wrażenie robiła na mnie
pod tym względem współczesna poezja, gdzie jakby obowiązuje
zasada, że im ktoś mniej jasny, tym najwidoczniej bardziej głęboki.
Do tego prawie nikt w obawie przed wyjściem na mało głębokiego
nie zadaje niewygodnych pytań, co kończy się często festiwalem
pretensjonalności, snobizmu i hochsztaplerstwa. Cały ten poetycki
światek wydał mi się przede wszystkim idealnym schronieniem dla
ludzi, którzy bardzo chcieliby powiedzieć coś filozoficznie
istotnego, ale nie chce się im tego porządnie przemyśleć. Nie
mówię, że literatura nie ma swoich uroków; nie mówię, że
pisarze i poeci powinni rezygnować z metafor i formułować jasne
argumenty, nie o to na pewno w tym chodzi. Ale przez to, że
literatura jest, jaka jest, nie może stanowić rewelacyjnego źródła
wiedzy o ludzkiej naturze.
Po rozczarowaniu
literaturą próbowałem z filozofią: Arystotelesem, Tomaszem,
Hobbesem, Rousseau, Kantem, Hume'em, Nietzschem, Millem. Na początku
byłem mile zaskoczony, przynajmniej w przypadku niektórych z nich.
Filozofowie mają zdrową skłonność do znajdowania problemów tam,
gdzie ich na pierwszy rzut oka nie ma i dzielenia włosa na czworo,
dzięki czemu mogłem się przekonać, że pytanie „Czy ludzie są
dobrzy z natury?” jest bardzo wieloznaczne i żeby można było na
nie w ogóle próbować odpowiadać, wypada je rozbić na kilka
bardziej precyzyjnych pytań. Poza tym filozofom zdarza się
formułować argumenty o widocznej logicznej strukturze, przez co
częściej wiadomo, co konkretnie jest kwestionowane czy uzasadniane
i w jaki sposób. Generalnie mogę powiedzieć, że postęp w
porównaniu do efektów „porównywania wizji natury ludzkiej u
Dostojewskiego i Conrada” był znaczny.
Oczywiście filozof
filozofowi nierówny, do niektórych z wymienionych nie bardzo się
te pochwały odnoszą – jeśli kogoś interesuje moralna natura
człowieka i koniecznie już musi do tego czytać klasykę filozofii,
to według mnie dużo więcej będzie miał pożytku z Hume'a niż,
powiedzmy, z Nietzschego. Ale nawet w wypadku najlepszych filozofów,
kiedy kończy się porządkowanie pojęć, to zaczyna fantazjowanie
na temat ludzkiej psychologii. Każdy z piszących o moralności
filozofów robi, bardziej lub mniej świadomie, jakieś założenia
na temat tego, jak odbywa się moralne myślenie czy moralne zachowanie i skąd
moralność pochodzi. Założeń jest całe spektrum – od „szlachetnego
dzikusa” do „człowiek człowiekowi wilkiem” – a kiedy
próbuje się znaleźć dla tych założeń jakieś uzasadnienie, to
praktycznie za każdym razem trafia się na intuicję i anegdotę,
nic więcej. Klasyczna etyka może się nadać do formułowania
dobrych pytań, ale już zdecydowanie mniej do odpowiadania na nie.
Po rozczarowaniu
literaturą i klasyką filozofii doszedłem w końcu do takich
współczesnych filozofów/psychologów/kognitywistów jak Joshua
Greene, Shaun Nichols, Liane Young, John Doris, Jonathan Haidt,
Stephen Stich, Joshua Knobe, Jesse Prinz, Michael Gazzaniga czy
Walter Sinnott-Armstrong. Łączy ich wszystkich to, że po zrobieniu
porządku z pojęciami zamiast fantazjować starają się empirycznie
sprawdzać różne hipotezy dotyczące moralnego myślenia i
zachowania, np. za pomocą behawioralnych eksperymentów czy
funkcjonalnego rezonansu magnetycznego. Wyników nie ma jeszcze
przesadnie wiele, są spory co do ich interpretacji, są też spory co
do metodologii, ale można generalnie powiedzieć, że jest przepaść
między obrazem moralności, który wyłania się z tych badań, a
obrazami moralności, które pochodzą z intuicji. Mówi się
czasami, że jest to nowe, rewolucyjne, kognitywistyczne podejście
do etyki, ale tak naprawdę moralność była eksperymentalnie badana
od dawna, co najmniej od lat pięćdziesiątych, przez takich ludzi
jak Stanley Milgram, John Darley, Alice Isen, Richard Nisbett czy,
last but not least, Daniel Batson. Jednak przez te lata mainstreamowi
filozofowie-etycy praktycznie ignorowali wszelkie psychologiczne
badania w przekonaniu, że nie mogą im one w czymkolwiek pomóc;
dopiero od niedawna część filozofów zaczęła się tym na
poważnie interesować. Trzeba jednak podkreślić, że tylko część,
i to mniejsza. Na uniwersyteckich wydziałach filozofii cały czas trwa w najlepsze
produkcja tradycyjnych argumentów a priori podpieranych intuicją i
anegdotą.
Dość ogólny wstęp, czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, czytałeś o pochodzeniu cnoty, M. Riddley'a ?
Wystarczy kliknąć link do artykułu Sticha et al. i już jest więcej. Litości, to jest tylko popularyzatorsko-osobisty blogasek.
UsuńRidleya nie czytałem, stwierdziłem, że stare i nie przeszło przez peer-review. Poza tym trafiłem na jakieś jego brednie o zmianie klimatu i zbawczej roli kapitalizmu, co mnie zniechęciło ostatecznie.