Czy martwy łosoś może rozumieć ludzkie emocje?
Postanowili to sprawdzić neuropsychologowie Craig Bennett, Abigail
Bird, Michael Miller i George Wolford za pomocą funkcjonalnego
magnetycznego rezonansu jądrowego (fMRI), czyli narzędzia
wskazującego aktywne w danym momencie obszary mózgu poprzez pomiar
przepływu i utlenowania krwi w tymże mózgu. Zakupionemu w
pobliskim spożywczym łososiowi pokazywano fotografie ludzi w
różnych sytuacjach i pytano go, jakie ci ludzie mogą odczuwać
emocje. Łosoś miał co prawda pewne problemy z udzielaniem
odpowiedzi, ale badanie wykazało aktywność w jego mózgu w czasie
tych prób [t(131) > 3.15, p < 0.001, próg grupy 3
sąsiadujących wokseli]:
Wszystko to oczywiście nonsens. To znaczy Bennett et al. naprawdę zrobili fMRI martwemu łososiowi, naprawdę otrzymali takie wyniki i naprawdę opublikowali artykuł pod barokowym tytułem Neural Correlates of Interspecies Perspective Taking in the Post-Mortem Atlantic Salmon: An Argument for Proper Multiple Comparisons Correction w naprawdę istniejącym piśmie naukowym, które nazywa się Journal of Serendipitous and Unexpected Results. Łosoś prawdopodobnie jednak nie myślał zbyt wiele nad odpowiedziami, tylko pojawiły się tzw. fałszywe wskazania pozytywne (false positives). fMRI polega na podziale badanego obszaru na wielką ilość tzw. wokseli – czyli takich trójwymiarowych pikseli, w tym przypadku było to 130 000. Każdy z wokseli po kolei jest porównywany z całą resztą i na tej podstawie klasyfikowany jako „aktywny” lub „nieaktywny” (żeby stwierdzić aktywność w części mózgu, potrzeba przynajmniej kilku sąsiadujących ze sobą aktywnych wokseli). Przy takiej ilości porównań prawdopodobieństwo fałszywych wskazań pozytywnych jest niemal stuprocentowe. Można sobie z tym jednak poradzić stosując tzw. korekcję dla wielokrotnego porównania (multiple comparison correction). I kiedy Bennett et al. zrobili tę korekcję, nic się już w rybim mózgu nie świeciło.
Ciekawe w tej historii jest to,
że znaczna część badań z udziałem fMRI olewa korekcję dla
wielokrotnego porównania. Spośród wyników badań fMRI
opublikowanych w 2008 w piśmie NeuroImage
tylko 74% uwzględniało tę korekcję, procenty dla innych czołowych
pism w tym samym roku są jeszcze mniejsze: Cerebral
Cortex: 67,5%, Journal
of Cognitive Neuroscience: 61,8%,
Social Affective and Cognitive
Neuroscience: 60%. Nie oznacza to
jednak, że autorzy tych 25-40% artykułów i ich recenzenci to
kompletni ignoranci czy hochsztaplerzy. Chodzi raczej o to, że fMRI
to trudna do statystycznego okiełznania bestia. Korekcja dla
wielokrotnego porównania nie jest w jego przypadku ani łatwa, ani
oczywista. Standardowa formuła Bonferroniego wylewa tutaj dziecko z
kąpielą: eliminuje fałszywe wskazania pozytywne jednocześnie
przynosząc fałszywe wskazania negatywne. Bennett et al. zastosowali
korekcję Benjaminiego-Hochberga (FDR) i korekcję opartą o Gaussian
random field theory (jakkolwiek się to
po polsku nazywa). Ale i te metody nie są oczywiste i bezproblemowe
– powodzenie ich zastosowania zależy w dużej mierze od
konkretnego badania. Przesłanie Bennetta et el. jest jednak takie,
że fałszywe wskazania pozytywne to generalnie większy problem niż
fałszywe wskazania negatywne i jakąś korekcję dla wielokrotnego
porównania zawsze trzeba próbować robić.
Pierwszym poważnym
rozczarowaniem dla kogoś obiecującego sobie wiele po interakcji
etyki z neurobiologią jest więc po prostu to, że nie można ufać
wszystkiemu, co zostało opublikowane nawet w najlepszych
recenzowanych pismach. Co może być szczególnie przykre dla kogoś,
kto – jak ja – w swoim obeznaniu ze statystyką nie wykracza
daleko poza jednoczynnikową analizę wariancji.
To tylko element szerszego problemu mody na mózg,
która zaczęła się gdzieś w latach dziewięćdziesiątych.
Jednostki badawcze zaczęły masowo kupować różne narzędzia do
neuroobrazowania (CT, PET, SPECT, EROS, DOT, NIRS, MEG, MRI) i za ich
pomocą robić skany mózgu wszystkiemu, co się rusza, albo i nie
rusza. Często bez dobrej hipotezy i ze zbyt luźnym, jak się
okazuje, podejściem do statystyki. Doszło do tego, że podobno
łatwiej dostać grant, jeśli się do projektu wrzuci kilka obrazków
skanów mózgu i do któregoś ze słów w tytule doda przedrostek
„neuro-”. Jak pokazało badanie D. P. McCabe'a i A. D. Castela z 2008, ten sam artykuł jest
oceniany jako zdecydowanie rzetelniejszy, istotniejszy i ogólnie
bardziej naukowy, kiedy się go zilustruje jakimiś skanami mózgu.
W dodatku nawet jeśli
użyje się statystycznych narzędzi w nienaganny sposób i poskromi
się swoją skłonność do przeceniania wyników takich badań,
kolejne rozczarowanie przynosi fakt, że mózg jest zwyczajnie słabo
zbadany i nie wiemy na jego temat dość podstawowych rzeczy: do
czego dokładnie służą komórki glejowe, jak neurony kodują
informacje, jak integrowane są różne wyspecjalizowane systemy,
czym są emocje, czym jest inteligencja, czym jest pamięć, jak jest
reprezentowany czas itd. Nie bardzo wiemy nawet jak działa mózg
muszki owocowej, ale już próbujemy się zabierać za neurobiologię
kryjącą się za sądami moralnymi u ludzi – niektórzy sądzą,
że to na razie bezsensowne rzucanie się na zbyt głęboką wodę.
Są to jednak, może ktoś
powiedzieć, cały czas dość powierzchowne problemy: narzędzia do
badania mózgu mają swoje ograniczenia, nie zawsze posługujemy się
nimi w rzetelny sposób, mamy skłonności do przeceniania tych
badań, mało o mózgu wiemy itd. Wszystko wskazuje na to, że w
przyszłości, i to nie takiej dalekiej, będziemy mieli lepsze
narzędzia i będziemy wiedzieć o mózgu więcej. Naprawdę istotne
pytanie to czy neurobiologia w ogóle co do zasady może pomóc w
rozwiązywaniu etycznych kwestii. O tym jest wyżej podlinkowany
tekst Richarda Joyce'a, ale o nim dopiero w następnej części.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz