sobota, 5 listopada 2011

O niczym

L. Barnes: Of Nothing, "Letters to Nature" 01.04.2011.


Jedni lubią Amerykanów za krążowniki szos, inni za seriale, inni za protestancką etykę pracy, inni za hot dogi, inni za krzesła elektryczne, inni za jazz, inni za to, jak dzielnie i wytrwale bombardują różnych wrogów wolności na całym świecie. Ja natomiast za publiczne debaty na temat istnienia Boga (za pierwowzór których można uznać rozmowę Fredericka Coplestona z Bertrandem Russellem w BBC Radio 3 w 1948). Obecnie po teistycznej stronie barykady największą gwiazdą takich debat jest filozof i konserwatywny teolog William Lane Craig. Jego zdolności retoryczne, organizacja, przygotowanie, filozoficzna erudycja i dobra znajomość wszystkich naukowych kwestii, o których jest mowa, spotyka się zaskakująco często z beztroską, nieprzygotowaniem i chaosem ze strony ateistycznego przeciwnika (z reguły jakiegoś filozofa albo naukowca). Kiedy ateista robi logiczne albo rzeczowe błędy, Craig prawie zawsze je wyłapuje, kiedy błędy robi Craig, uchodzi mu to bezkarnie. Prawie zawsze okazuje się, że Craig przeczytał wszystko, co na dany temat napisał ateistyczny przeciwnik, a ateistyczny przeciwnik dużą część tego, o czym mówi Craig, słyszy jakby po raz pierwszy. Craig zawsze mieści się w czasie, ateistyczny przeciwnik rzadko. Itd. Po wszystkim zostaje najczęściej wrażenie, że Craig zjadł ateistę na śniadanie.
Szczególnie smutne przykłady to jego debaty z Peterem Atkinsem, Christopherem Hitchensem, Theodorem Drangem i (największa chyba żenada) z Antonym Flewem. Wyjątkowymi debatami, w których ateista nie robi z siebie idioty, są te z Keithem Parsonsem, Raymondem Bradleyem i Shellym Kaganem, ale żadna z nich nie jest na temat „czy Bóg istnieje” (a odpowiednio na tematy: czy chrześcijaństwo jest prawdziwe, czy doktryna piekła jest moralna i co ma w ogóle Bóg do moralności – czyli, co by nie mówić, jeszcze łatwiejsze zadanie dla ateisty). Podobno nieźle poradzili sobie z Craigiem w debatach o istnieniu Boga Eddie Tabash i Austin Dacey, ale tych akurat jeszcze nie widziałem.
Niedawno podobny los co większość przeciwników Craiga spotkał popularnego fizyka Lawrence’a Kraussa. Jego występ, a konkretnie jego kłopoty z pojęciem nicości, komentuje młody kosmolog Luke Barnes na blogu „Letters to Nature” (prowadzonym z trzema innymi młodymi kosmologami).
A. Suppa "The Big Bang"
Craig używa w debatach właściwie zawsze tych samych pięciu argumentów: moralnego, z historyczności zmartwychwstania Jezusa, z czegoś à la sensus divinitatis Kalwina, teleologicznego i kosmologicznego. Trzy pierwsze są dość głupie (choć opracowane i przedstawione w sposób na tyle niegłupi, że większość przeciwników nie radzi sobie z ich obalaniem), czwarty jest taki sobie, a piąty najpoważniejszy (jest to szkic największego wkładu Craiga we współczesną filozofię religii, argumentu Kalām) i to na nim z reguły na własną zgubę skupiają się przeciwnicy. Craig utożsamia stworzenie świata z niczego z Wielkim Wybuchem posługując się tzw. teorią czasu A – dość pokrętną interpretacją teorii względności pozwalającą na mówienie o swojego rodzaju obiektywnym początku wszechświata. Przy tej okazji pojawiają się zawsze nieśmiertelne pytania „czy wszechświat powstał z niczego?” i „dlaczego istnieje coś raczej niż nic?”.  
Barnes zauważa, że Krauss myli filozoficzne „nic” z naukową próżnią kwantową i pytanie „dlaczego istnieje raczej coś niż nic?” z pytaniem „dlaczego istnieją raczej cząsteczki niż próżnia kwantowa?”. Craig oczywiście nie protestuje, ponieważ jest mu to jak najbardziej na rękę. Dziwne, że Krauss popełnia taki prosty błąd, bo choć potocznie fizycy często mówią o powstaniu wszechświata z niczego, to mają na myśli zdecydowanie „coś”, mianowicie coś, co ma najniższą możliwą energię, coś, co może powodować przyspieszenie rozszerzania się wszechświata i coś, co zachowuje się zgodnie z równaniami teorii pola kwantowego. Skoro więc można mówić o właściwościach, nie można mówić o niczym. Nie wiem co myśleć o mającej się ukazać w przyszłym roku książce Kraussa pt. A Universe From Nothing. W każdym razie, jeśli chodzi o metafizyczne pytanie o to dlaczego coś raczej niż nic – może ono być, twierdzi Barnes, bezsensowne, może nie być na nie odpowiedzi, może mieć to związek z niskim prawdopodobieństwem nicości związanym z istnieniem innych wszechświatów – w każdym razie nie ma raczej co szukać odpowiedzi w okolicznościach Wielkiego Wybuchu.

8 komentarzy:

  1. Jestem prostym ściślakiem i Twój blog to niezły punkt przybliżający mi najistotniejsze prądy w obrębie danego nurtu, bez epatowania nadmiarem żargonu / ideologii.

    Dzięki
    M.Z.
    http://kriegspielen.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nieodparte wrażenie, że te rozważania podobne są do podróży krętą drogą po której poruszający się mimo, że ma wrażenie panowania nad sytuacją ciągle zobowiązany jest uważać na to, co kryje się za kolejnym zakrętem. Pytanie: Ile tak można? Ostatecznie i tak tylko do końca swoich dni. Kolejne wrażenie, to usilne poszukiwanie czegoś, co zastąpi wewnętrzną potrzebę życia w obecności kogoś, kto panuje nad tym zamieszaniem. Na całym świecie ta potrzeba istnieje u miliardów ludzi, nie da się tego zignorować. W miarę postępu nauki namnożyło się wielu bystrych i sprytnych ludzi poruszających się biegle w tym bagnie pojęć i zawiłych teorii które w sadzie nie wnoszą nikomu z przeciętnych zjadaczy chleba nic wartościowego w ich życie codzienne.
    Przerośnięte ego intelektualistów z góry odrzuca istnienie Boga kreując rzeczywistość według zawiłych założeń filozoficznych podczas gdy najprostsze informacje są ignorowane jak zgoła nienaukowe. Weźmy np.taką sytuację. Cały świat materialny rządzący się precyzyjnymi prawami został stworzony przez niepomiernie górującego nad człowiekiem i jego możliwościami poznawczymi Boga, Nie potrafimy nic więcej, tylko to, na co On pozwala. I w całym swoim zadufaniu odrzucamy to założenie, ponieważ uważamy, że nic nas nie ogranicza. Że jak nie my to po nas przyjdą jeszcze lepsze mózgi które w końcu dojrzą to co niedostrzegalne i to jest tylko kwestią czasu. Brak skromności i pokory widoczny u naukowców nie pozwala na myślenie wariantywnie równolegle. Niestety to nie jest tylko czarne albo białe. Bóg albo jest albo go niema. Jeżeli jednak jest, to jak się zapatruje na Twoje rozważania?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejne wrażenie, to usilne poszukiwanie czegoś, co zastąpi wewnętrzną potrzebę życia w obecności kogoś, kto panuje nad tym zamieszaniem. Na całym świecie ta potrzeba istnieje u miliardów ludzi, nie da się tego zignorować.

    Ja mógłbym z kolei napisać, że według mojego wrażenia to chrześcijanie próbują Bogiem zastąpić swoją wewnętrzną potrzebę życia w zgodzie z Nauką i Rozumem. Problem w tym, że takie wrażenia są niewiele warte, jeśli się nie umie ich uzasadnić. Poza tym istnienie takich czy innych psychologicznych potrzeb nie może w żaden sposób uzasadniać tego, czy Bóg naprawdę istnieje czy nie.

    W miarę postępu nauki namnożyło się wielu bystrych i sprytnych ludzi poruszających się biegle w tym bagnie pojęć i zawiłych teorii które w sadzie nie wnoszą nikomu z przeciętnych zjadaczy chleba nic wartościowego w ich życie codzienne.

    Trzeba by ich zagonić do jakiejś uczciwej roboty.

    Bóg albo jest albo go niema.

    Jak to „albo nie ma”? Wcześniej napisałeś, że to „najprostsza informacja”.

    Jeżeli jednak jest, to jak się zapatruje na Twoje rozważania?

    Pewnie właśnie zastanawia się, czy nie zamienić mnie w słup soli.

    OdpowiedzUsuń
  4. ;Jak to „albo nie ma”? Wcześniej napisałeś, że to „najprostsza informacja”.

    Oczywiście, że najciemniej jest zawsze pod latarnią. Powyżej chciałem tylko wariantywnie pokazać, że Bóg albo jest albo go nie ma. Według ciebie nie ma a według mnie jest. "najprostsze informacje" są dostępne na wyciągnięcie ręki. Tylko, że wymaga to skromności i pokory. Intelektualistom z reguły tych przymiotów brak.


    ;Ja mógłbym z kolei napisać, że według mojego wrażenia to chrześcijanie próbują Bogiem zastąpić swoją wewnętrzną potrzebę życia w zgodzie z Nauką i Rozumem.

    Nauka i rozum pisane z dużej litery trącają piedestałem. Poza tym trochę jednak przestawiłeś kolejności. Biblia była spisana znacznie wcześniej niż jakakolwiek nauka.


    Pozostałe Twoje wpisy trącają mi sarkazmem wynikającym z podrażnionego ego. Ale taka jest niestety ludzka natura. Nihil novi sub sole.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście, że najciemniej jest zawsze pod latarnią. Powyżej chciałem tylko wariantywnie pokazać, że Bóg albo jest albo go nie ma.

    Czyli chciałeś mnie zapoznać z zasadą wyłączonego środka? Dziękuję, choć wcześniej już o niej coś słyszałem.

    Według ciebie nie ma a według mnie jest. "najprostsze informacje" są dostępne na wyciągnięcie ręki. Tylko, że wymaga to skromności i pokory. Intelektualistom z reguły tych przymiotów brak.

    Uparcie powtarzasz refren o braku pokory nie podając żadnego argumentu. Co może mieć wspólnego z brakiem pokory wątpienie w istnienie nadprzyrodzonych istot? Mnie się wydaje, że dużo więcej pychy jest w utrzymywaniu bez uzasadnienia, że za to czy inne zjawisko odpowiada jakiś niematerialny umysł, w dodatku tożsamy z żydowskim bóstwem Jahwe, który dwa tysiące lat temu zamienił się w człowieka gdzieś na Bliskim Wschodzie itd. (a przy tym historie o Wisznu, Ra, Ormuzdzie, Thorze czy Światowidzie to już oczywiście tylko fikcja). To jest właśnie brak skromności i pokory.

    Nauka i rozum pisane z dużej litery trącają piedestałem.

    Twój komentarz natomiast trąca brakiem wyczucia ironii.

    OdpowiedzUsuń
  6. A propos debaty Russell-Copleston: czy napotkałeś się gdzieś może z nagraniem drugiej debaty Coplestona, z Alfredem Ayerem? Kilkukrotnie szukałem i niestety nieskutecznie, o ile łatwo znaleźć tę z Russellem to tej drugiej już nie - chociaż słyszałem, że nagranie takowe istnieje.

    Pozdrawiam,
    tr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety. Nagrania nie słyszałem nigdy, fragment transkryptu jest tu, za całość na scribdzie trzeba dać 9$.

      Usuń