Przy okazji
ostatniej – teraz już przedostatniej – masakry w Strefie Gazy
przeczytałem nową książkę izraelskiego historyka Ilana Pappégo
„Ten Myths
About Israel”.
Lista tytułowych
mitów wygląda tak:
Część I: Mity
przeszłości
1. Palestyna była
niezamieszkaną ziemią
2. Żydzi byli
narodem bez ziemi
3. Syjonizm to
judaizm
4. Syjonizm to nie
kolonializm
5. Palestyńczycy
dobrowolnie opuścili swoją ojczyznę w 1948
6. Wojna w czerwcu
1967 była nieunikniona
Część II: Mity
teraźniejszości
7. Izrael to jedyna
demokracja na Bliskim Wschodzie
8. Mitologia
porozumień z Oslo
9. Mitologia Gazy
Część III: Mity
przyszłości
10. Dwa państwa to
jedyna droga naprzód
Chyba za każdym
razem, kiedy w publicznym dyskursie jest mowa jest o Izraelu, nasz aparat propagandowy powiela któreś z nich. Mity te są
ze sobą mocno powiązane, ale gdybym miał wybrać jeden, który
najbardziej moim zdaniem przeszkadza w zrozumieniu, na czym polega
tzw. konflikt izraelsko-palestyński i dlaczego nie może się on
zakończyć, to wybrałbym chyba nr 4, ten o kolonializmie.
Mówienie o
izraelskim kolonializmie często spotyka się z repliką, że co to
za kolonializm bez państwa-matki. Na to Pappé
odpowiada, że różne
bywają kolonializmu postacie (moje
tłumaczenie):
Syjonizm był ruchem kolonialno-osadnicznym, podobnym do ruchów Europejczyków, którzy skolonizowali obie Ameryki, Afrykę Południową, Australię i Nową Zelandię. Kolonializm osadniczy (settler colonialism) różni się od kolonializmu klasycznego pod trzema względami. Po pierwsze, przetrwanie kolonii osadniczej tylko początkowo i częściowo jest uzależnione od wsparcia imperium. Ponadto w wielu wypadkach, tak jak w Palestynie czy Afryce Południowej, osadnicy nie należą do tej samej nacji, co mieszkańcy imperium, które owych osadników początkowo wspiera. Częściej niż rzadziej odłączają się oni od imperium, redefiniują siebie jako nowy naród i podejmują walkę wyzwoleńczą przeciwko temu imperium (tak jak na przykład stało się to podczas Rewolucji Amerykańskiej). Druga różnica polega na tym, że kolonializm osadniczy jest napędzany pragnieniem przejęcia ziemi w obcym kraju, podczas gdy klasyczny kolonializm skupia się na przejęciu zasobów naturalnych nowych posiadłości. Trzecia różnica dotyczy celu projektu osadniczego. W przeciwieństwie do konwencjonalnych projektów kolonialnych, prowadzonych na rzecz imperium czy państwa-matki, osadnicy kolonialni byli swojego rodzaju uchodźcami szukającymi nie tylko domu, ale ojczyzny. Problem w tym, że ich nowe „ojczyzny” były już zamieszkane przez innych ludzi. Wobec tego wspólnoty osadnicze zaczęły twierdzić, że nowe ziemie należą się im na mocy prawa boskiego czy prawa moralnego – nawet jeśli w przypadkach innych niż syjonistyczny nie twierdzili, że mieszkali tam tysiące lat wcześniej. W wielu wypadkach przyjętą metodą walki z tą przeszkodą było ludobójstwo.
Izrael znakomicie
wpisuje się w ten trend, ale mówienie o tym to u nas zdaje się
ciężka herezja. Oficjalnie trwa
„proces pokojowy”, Izrael ma zamiar ostatecznie zakończyć
„konflikt” przez utworzenie niepodległego państwa
palestyńskiego. Są też inne pomysły na rozwiązanie konfliktu,
jak np. utworzenie jednego państwa z równymi prawami dla
wszystkich, ale Izrael stawia jednak na palestyńską niepodległość,
która stanie się faktem, kiedy tylko nie będzie ona „zagrażać
bezpieczeństwu Izraela”.
Wyobraźmy
sobie teraz, że
w roku 1940 światowi intelektualiści zaczynają
rozprawiać o sposobach
rozwiązania „konfliktu niemiecko-polskiego”. Czy lepiej byłoby
utworzyć z części terenów okupowanych
niepodległe państwo polskie, czy może
lepsze jedno duże
państwo, w którym Niemcy i Polacy mieliby równe prawa? Oczywistą
reakcją byłaby uwaga, że
przecież Niemcy nie mają najmniejszej ochoty ani na jedno, ani na
drugie, a na razie to
wyłącznie oni o wszystkim
decydują. Wyobraźmy sobie, że jedni
intelektualiści głównej przeszkody
na drodze do pokoju i pojednania upatrują w niemieckich łapankach i
egzekucjach, a inni w działaniach polskich terrorystów. Oczywistą
reakcją byłaby uwaga, że okupanta nie
interesuje
żaden pokój i żadne
pojednanie.
Od
dziesiątek lat
rządy
Izraela i USA wykazują
podobną determinację w
„rozwiązywaniu
konfliktu izraelsko-palestyńskiego”,
ale wzmianek o
tym fakcie
próżno szukać w polskim mainstreamowym dyskursie (ja się
przynajmniej nie spotkałem, jeśli ktoś ma przykład, to będę
wdzięczny za komentarz). Można
sobie za
„komplikowanie procesu pokojowego” winić tych lub tamtych,
ale zauważenie,
że sam proces jest farsą, że to tylko puste hasło mające
przykryć konsekwentną politykę czystek etnicznych, rabunku ziemi i
gettoizacji rdzennej ludności, jest nie
do pomyślenia. I
tak zapewne
pozostanie, dopóki Stany będą tę
politykę wspierać.
Ale w czym rzecz? Przecież tak właśnie powstają państwa.
OdpowiedzUsuńFranz Oppenheimer doskonale opisał to w swojej "Genezie państwa", gdzie wykluczył wszelkie pokojowe, dobrowolne i kontraktariańskie scenariusze powstawania państwowości, stwierdzając, że zawsze stoi za nią przemoc i przymus, w tej czy innej postaci, na ogół podboju.
Jeżeli ktoś w związku z tym nie zamierza schodzić na pozycje anarchistyczne, bo ceni państwowość jako taką, to powinien ją zaakceptować z całym dobrodziejstwem inwentarza.
A że to krwawy inwentarz?
...
Ja na pewno nie "cenię państwowości jako takiej", ale przecież z tego, że przemoc zawsze stoi za powstaniem państwowości, nie wynika, że ta przemoc nie może być większa lub mniejsza, albo bardziej lub mniej zasługująca na potępienie. Nie wynika też, że nie powinno się jej redukować, nawet jeśli całkowite jej wyeliminowanie jest niemożliwe.
UsuńAle w jaki sposób chcesz ją redukować? Ograniczając możliwość tworzenia nowych państw? Podkładając jakoś kłody pod nogi ruchom secesjonistycznym? Tłumiąc państwotwórcze ambicje populacji, chcących zdobyć się na ukoronowanie swojej politycznej organizacji?
UsuńOburzanie się na przemoc w przypadku ruchów państwotwórczych na Bliskim Wschodzie zakrawa na wygodną hipokryzję kogoś, kto żyje w warunkach dawno okrzepłej zachodniej państwowości, która i tak ma swoje na sumieniu, sama musiała przelać sporo krwi, aby się uformować, tyle tylko, że po prostu było to dawno temu, więc do tych krzywd się już nie wraca. Nie ma okazji.
Okazja do moralizowania pojawia się dopiero w przypadku nowych ruchów państwotwórczych. Wyrachowane okrucieństwo Izraela czy ISIS nagle jakoś kole w oczy, a przecież [te grupy] wykazują się dokładnie takimi samymi motywacjami, jak władcy, którzy przed kilkoma setkami lat robili podobne rzeczy, w dokładnie tym samym celu.
Co za różnica, czy mamy do czynienia z przemocą w czasie przeszłym, teraźniejszym czy przyszłym?
Skoro zarówno Żydzi i Palestyńczycy nie przejawiają w większości postaw anarchistycznych, a wręcz przeciwnie, obie nacje prezentują silne ambicje państwotwórcze i chcą się wzajemnie wykolegować z tamtych terenów, to niech sobie cierpią. Na nic innego nie zasługują i dostają dokładnie to, za czym tak bardzo optują.
Ich bezsensowne cierpienia pasują do mojego anarchistycznego moralitetu. Oburzającym byłby dla mnie raczej brak cierpienia ludzi pragnących ustanowić nad sobą monopolistę na przemoc.
Ale w jaki sposób chcesz ją redukować? Ograniczając możliwość tworzenia nowych państw? Podkładając jakoś kłody pod nogi ruchom secesjonistycznym? Tłumiąc państwotwórcze ambicje populacji, chcących zdobyć się na ukoronowanie swojej politycznej organizacji?
UsuńPrzede wszystkim nie wiem dlaczego mielibyśmy zakładać, że tworzenie się nowych państw musi się zawsze wiązać z większą przemocą niż utrzymywanie status quo.
Oburzanie się na przemoc w przypadku ruchów państwotwórczych na Bliskim Wschodzie zakrawa na wygodną hipokryzję kogoś, kto żyje w warunkach dawno okrzepłej zachodniej państwowości, która i tak ma swoje na sumieniu, sama musiała przelać sporo krwi, aby się uformować, tyle tylko, że po prostu było to dawno temu, więc do tych krzywd się już nie wraca.
Na czym ta moja hipokryzja miałaby polegać? Hipokryzja to twierdzenie, że nie powinno się czegoś robić i jednoczesne robienie tego. Czym ma być to coś w moim wypadku?
Wyrachowane okrucieństwo Izraela czy ISIS nagle jakoś kole w oczy, a przecież [te grupy] wykazują się dokładnie takimi samymi motywacjami, jak władcy, którzy przed kilkoma setkami lat robili podobne rzeczy, w dokładnie tym samym celu.
Po pierwsze, motywacje to nie to samo, co czyny. Po drugie, myślę, że zrobiliśmy przez kilkaset lat pewien moralny postęp i w 2018 możemy oczekiwać innych standardów np. traktowania ludności cywilnej podczas konfliktów zbrojnych niż w 1018.
Co za różnica, czy mamy do czynienia z przemocą w czasie przeszłym, teraźniejszym czy przyszłym?
Zasadnicza: z przeszłą przemocą nie da się już nic zrobić. A w przypadku przemocy z zamierzchłej przeszłości dodatkowo nie da się zidentyfikować żyjących osób, które zostały w jej wyniku pokrzywdzone. I pewnie dlatego trochę bardziej interesuje mnie to, co Izraelczycy robią z Palestyńczykami niż to, co Anglosasi robili z Brytami, albo Normanowie z Anglosasami.
Skoro zarówno Żydzi i Palestyńczycy nie przejawiają w większości postaw anarchistycznych, a wręcz przeciwnie, obie nacje prezentują silne ambicje państwotwórcze i chcą się wzajemnie wykolegować z tamtych terenów, to niech sobie cierpią. Na nic innego nie zasługują i dostają dokładnie to, za czym tak bardzo optują.
W ogóle nie ma co żałować znakomitej większości ofiar prawie wszystkich konfliktów politycznych w historii, bo anarchistów było wśród nich jak na lekarstwo. Proponuję płakać tylko po tych, co wytatuowali sobie przynajmniej jeden cytat z Emmy Goldman.
Przede wszystkim nie wiem dlaczego mielibyśmy zakładać, że tworzenie się nowych państw musi się zawsze wiązać z większą przemocą niż utrzymywanie status quo.
UsuńDlatego, że w przeciwieństwie do prehistorii, nie powstają w całkowitej społecznej próżni i na ogół muszą liczyć się z konserwatywnymi przeciwnikami, którym nie uśmiecha się odnajdywanie w zupełnie nowej rzeczywistości politycznej? Dlatego, że znaczna część ludzi może preferować, aby wszystko odbywało się po staremu? Dochodzą do tego beneficjenci starego układu sił, broniący swoich interesów.
Dlaczego rządy Iraku i Syrii nie położyły uszu po sobie i nie zgodziły się na to, aby w miejscu ich terytoriów powstało sobie nowe Państwo Islamskie, tylko zaczęły z nim walczyć?
Na czym ta moja hipokryzja miałaby polegać? Hipokryzja to twierdzenie, że nie powinno się czegoś robić i jednoczesne robienie tego. Czym ma być to coś w moim wypadku?
Chodzi o podwójne standardy. Podobnie bywa z krytyką nieekologicznych gospodarek państw Trzeciego Świata, które chcą doszusować do zachodnich standardów komfortu życia i robią dokładnie to samo, co przed wiekami europejskie mocarstwa, dla jakich wówczas ekologia nie była priorytetem.
Podobnie jest z państwotwórczym używaniem przemocy. Nikt nie drze szat z powodu nieszczęść jakich doświadczyły dawne populacje Europy, kiedy tutaj formowały się państwa, czy później, gdy pacyfikowano różne powstania wynikłe z nadmiernej eksploatacji podatkowej.
Izrael dąży do monoetniczności na swoich terenach - skandal. Stalin dokonujący gigantycznych przesiedleń - meh...
Po pierwsze, motywacje to nie to samo, co czyny. Po drugie, myślę, że zrobiliśmy przez kilkaset lat pewien moralny postęp i w 2018 możemy oczekiwać innych standardów np. traktowania ludności cywilnej podczas konfliktów zbrojnych niż w 1018.
To się nazywa, mieć nierealne oczekiwania wobec ludzi. Kiedy ostatnio wchodziłem na Liveleaka, aby zobaczyć jak wygląda nieocenzurowana w mainstreamowym stylu wojna, naoglądałem się całkiem pokaźnej liczby dekapitowanych głów nadzianych na pale, płoty i inne spiczaste przedmioty. W 1018 roku mogło to wyglądać całkiem podobnie.
W ogóle nie ma co żałować znakomitej większości ofiar prawie wszystkich konfliktów politycznych w historii, bo anarchistów było wśród nich jak na lekarstwo. Proponuję płakać tylko po tych, co wytatuowali sobie przynajmniej jeden cytat z Emmy Goldman.
Płakać można po martwych dezerterach, obdżektorach, każdym kto przestrzega przed entuzjazmem wojennej gorączki czy innym czynem sprzeciwia się propaństwowej opinii większości, uznającej posłuszeństwo państwu za pożądaną postawę, w jakimś sensie godną moralnie.
Płakać po tych wszystkich wzajemnie mordujących się konformistach, to jak płakać po samobójcach.
Dlatego, że w przeciwieństwie do prehistorii, nie powstają w całkowitej społecznej próżni i na ogół muszą liczyć się z konserwatywnymi przeciwnikami, którym nie uśmiecha się odnajdywanie w zupełnie nowej rzeczywistości politycznej?
UsuńNie mam pojęcia, co to za „społeczna próżnia” i do jakiego okresu się odnosisz.
Dlaczego rządy Iraku i Syrii nie położyły uszu po sobie i nie zgodziły się na to, aby w miejscu ich terytoriów powstało sobie nowe Państwo Islamskie, tylko zaczęły z nim walczyć?
A dlaczego np. Austro-Węgry w 1918 położyły uszy po sobie i pozwoliły? Dlaczego Związek Radziecki w 1990 i 1991 pozwolił? Jest mnóstwo przykładów niespecjalnie krwawego powstawania nowych państw.
Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego upierasz się przy dziwnej tezie, że powstawanie nowych państw musi być bardziej krwawe czy zbrodnicze niż utrzymywanie status quo. To nie ma ani nic wspólnego z historyczną rzeczywistością, ani, zdaje się, z Oppenheimerem, na którego się tu powołujesz.
Chodzi o podwójne standardy.
I na czym ma polegać mój podwójny standard? Powyżej wyjaśniłem, dlaczego zbrodnie na Palestyńczykach wydają mi się dziś istotniejsze od zbrodni na np. średniowiecznych Brytach.
Podobnie bywa z krytyką nieekologicznych gospodarek państw Trzeciego Świata, które chcą doszusować do zachodnich standardów komfortu życia i robią dokładnie to samo, co przed wiekami europejskie mocarstwa, dla jakich wówczas ekologia nie była priorytetem.
Z kim Ty tutaj polemizujesz? Gdzie ja coś pisałem o nieekologicznych gospodarkach Trzeciego Świata?
Nikt nie drze szat z powodu nieszczęść jakich doświadczyły dawne populacje Europy, kiedy tutaj formowały się państwa,
Przede wszystkim to nie mam pojęcia, jaki okres masz na myśli. W Europie są państwa, które powstały 10 lat temu, są takie, które powstały 100 lat temu i są takie, które powstały 1000 lat temu. Do tego w wielu wypadkach trudno powiedzieć, czy mamy do czynienia z powstaniem nowego państwa, czy z reorganizacją, albo odnowieniem już istniejącego.
Izrael dąży do monoetniczności na swoich terenach - skandal. Stalin dokonujący gigantycznych przesiedleń - meh...
Znowu rozmawiasz z jakimiś głosami w swojej głowie. Gdzie ja twierdziłem, że Stalin meh?
To się nazywa, mieć nierealne oczekiwania wobec ludzi. Kiedy ostatnio wchodziłem na Liveleaka, aby zobaczyć jak wygląda nieocenzurowana w mainstreamowym stylu wojna, naoglądałem się całkiem pokaźnej liczby dekapitowanych głów nadzianych na pale, płoty i inne spiczaste przedmioty. W 1018 roku mogło to wyglądać całkiem podobnie.
I co ma wynikać z tego, że widziałeś odcięte głowy w internecie? Znowu – jest mnóstwo konkretnych przykładów postępu w traktowaniu ludności cywilnej podczas działań wojennych, nawet w ramach ostatnich stu lat, a co dopiero tysiąca.
Płakać można po martwych dezerterach, obdżektorach, każdym kto przestrzega przed entuzjazmem wojennej gorączki czy innym czynem sprzeciwia się propaństwowej opinii większości, uznającej posłuszeństwo państwu za pożądaną postawę, w jakimś sensie godną moralnie.
Jeśli uważasz, że np. wszyscy ci protestujący zabici i ranieni w poniedziałek przez izraelskich snajperów dostali to, na co zasłużyli, bo ich poglądy na państwo za mało zgadzały się z Twoimi poglądami, to napiszę tylko tyle, że masz mocno pomylone wyobrażenie o tym, co to znaczy, że ktoś sobie na coś zasłużył.