niedziela, 27 stycznia 2019

Weganizm nie pomaga zwierzętom

K. Bykvist: The benefits of coming into existence, Philosophical Studies (2007) 135: 335-362.


Kiedy zapytamy wegan, dlaczego nie jedzą mięsa i nabiału, bardzo często usłyszymy, że dlatego, by pomóc zwierzętom, albo żeby ratować zwierzęta, albo żeby ocalać zwierzęta, albo żeby chronić zwierzęta (dla wygody piszę dalej tylko o pomaganiu, ale to, co piszę, stosuje się do wszystkich tych sformułowań). Pomagać zwierzętom ma zresztą nie tylko weganizm, ale też wegetarianizm, fleksitarianizm i generalnie każda forma ograniczania spożycia produktów pochodzenia zwierzęcego (dalej piszę tylko o weganizmie, ale odnoszę się do wszystkich tych izmów).
Teza ta jest bardzo popularna i można odnieść wrażenie, że wszystko zależy od jej prawdziwości – to znaczy gdyby okazało się, że weganizm jednak nie pomaga zwierzętom, to okazałby się też, że jest on jakimś kompletnym etycznym nieporozumieniem.
Na czym ma jednak dokładnie polegać to całe pomaganie? Aktywista-teoretyk Tobias Leenaert w swojej nowej książce How to create a vegan world. A pragmatic approach (którą swoją drogą bardzo polecam) pisze, że weganizm może pomagać zwierzętom na trzy sposoby: przez „redukcję cierpienia zwierząt tak bardzo, jak to możliwe”, „redukcję zabijania zwierząt tak bardzo, jak to możliwe” i „redukcję niesprawiedliwości wobec zwierząt tak bardzo, jak to możliwe”.
Brzmi to chyba mało kontrowersyjnie, dopóki nie zadamy sobie pytania: o które dokładnie zwierzęta chodzi? Na pewno nie chodzi o zwierzęta, które już zabito – ich cierpienie, śmierć i krzywda miały już miejsce, a czasu nie da się cofnąć. Nie może też chodzić o zwierzęta, które w tej chwili istnieją. Wszystkie te obecnie istniejące miliardy kurczaków, świń, krów etc. zamknięte na fermach spędzą resztę swojego życia w męczarniach i w męczarniach umrą, niezależnie od tego, czy zdecyduję się na taką lub inną dietę. Można oczywiście tym zwierzętom pomóc – np. ratując je z fermy – ale pomoc ta nie będzie miała nic wspólnego z weganizmem.
Zostaje jeszcze jedna odpowiedź: nie chodzi o zwierzęta, które istniały, ani o zwierzęta, które istnieją. Chodzi o zwierzęta, które mogą zaistnieć. To, ile zwierząt urodzi się w przyszłości, zależy od tego, ile mięsa i nabiału kupuje się teraz. Rosnąca liczba wegan zmniejsza popyt na mięso, co powoduje, że hodowcy rozmnażają mniej zwierząt. Weganizm pomaga więc zwierzętom, których nie ma, ale mogą być – w taki sposób, że chroni je przed (pełnym cierpienia) istnieniem.
W ten sposób wchodzimy na dość grząski metafizycznie grunt. O ile możliwość pomagania istotom, które istnieją, wydaje się oczywistością, to z istotami, które nie istnieją, nie jest już tak łatwo. Czy naprawdę można komuś, kto nie istnieje, pomóc albo zaszkodzić? I to w dodatku w taki sposób, że doprowadzi się tego kogoś do istnienia, albo że się nie doprowadzi? Mamy tu do czynienia z czterema spokrewnionymi ze sobą twierdzeniami:

(1) Można pomóc potencjalnym istotom powołując je do istnienia.
(2) Można pomóc potencjalnym istotom nie powołując ich do istnienia.
(3) Można zaszkodzić potencjalnym istotom powołując je do istnienia.
(4) Można zaszkodzić potencjalnym istotom nie powołując ich do istnienia.

Nas interesuje oczywiście przede wszystkim (2), bo jeśli (2) jest nieprawdziwe, to weganizm nie pomaga zwierzętom. Lepiej jednak przyjrzeć się wszystkim jednocześnie, bo często argumenty za lub przeciw pozostałym trzem są ściśle związane z argumentami za i przeciw (2).
Zrobiłem więc mały risercz argumentów i muszę powiedzieć, że nie wygląda to obiecująco. Jedynymi filozofami, którzy są gotowi bronić jakiejś wersji (2), wydają się Nils Holtug, Richard Hare i Włodek Rabinowicz. Może jeszcze od biedy David Benatar, który generalnie broni (3) i odrzuca (1)* nazywając jednocześnie niepłodzenie dzieci aktem filantropii, co mogłoby sugerować pomaganie niespłodzonym dzieciom? Po drugiej stronie barykady mamy np. Dereka Parfita, Jeffa McMahana, Thomasa Nagela i podlinkowanego wyżej Kristera Bykvista którzy akceptują (1) i (3) odrzucając (2) i (4), Jana Narvesona, który akceptuje tylko (3) odrzucając (1), (2) i (4), Bernarda Williamsa i Davida Heyda, którzy odrzucają wszystkie cztery i wielu innych. 
Zasadniczy problem z (2) wydaje się być prosty: niezależnie od tego, co rozumiemy przez pomaganie (filozofowie mówią zazwyczaj o przynoszeniu korzyści rozumianych na różne sposoby: jako zaspokajanie pragnień, jako coś, co podnosi poziom czyjegoś well-being, czy jeszcze coś innego, wyróżniają też korzyści absolutne i komparatywne), ani przez moment nie istnieje nikt, kto mógłby doświadczać owej pomocy. I nie wydaje mi się, by Holtug czy Hare mieli na to dobrą odpowiedź.
Tu pewnie wielu wegan powie, że to przecież tylko taka metafora, zabieg retoryczny, skrót myślowy, nie chodzi o dosłowne pomaganie zwierzętom. Tak tylko mówimy – być może dlatego, że hasło „Pomóżmy zwierzętom!” brzmi bardziej chwytliwie niż np. „Nie krzywdźmy zwierząt!”, „Traktujmy zwierzęta z szacunkiem!”, „Redukujmy cierpienie zwierząt!”, czy „Redukujmy liczbę zabijanych zwierząt!”, a w końcu chodzi nam o to, by wegan było jak najwięcej, więc powinniśmy używać języka najbardziej trafiającego do mas, nawet jeśli nie jest on przesadnie precyzyjny.
Część wegan pewnie tak to traktuje**, ale wydaje mi się, że jest też duża część, która całe to pomaganie bierze całkiem dosłownie. Sam znam kilka osób, które mówią o pomaganiu zwierzętom również w sytuacjach, w których nie starają się nikogo przekonać do weganizmu – choćby dlatego, że rozmawiają z innymi weganami. I które dużo mówią i piszą na ten temat, ale nigdy nie robią żadnych zastrzeżeń dotyczących języka.
Załóżmy jednak, że się mylę, czyli że nikt nie bierze pomagania zwierzętom dosłownie. Jaki jest w takim razie etyczny sens weganizmu? Jedna odpowiedź może być taka, że tak naprawdę chodzi o jakąś abstrakcyjną Ogólną Sumę Cierpienia (lub czegoś innego), którą należy minimalizować bez względu na to, czy komuś konkretnemu to pomaga lub szkodzi. Inna odpowiedź będzie taka, że być może weganizm nie pomaga zwierzętom, ale za to nie krzywdzi (potencjalnych) zwierząt, w przeciwieństwie do innych sposobów odżywiania – (3) wydaje się w końcu łatwiejsze do uzasadnienia niż (2). Mnie osobiście jest najbliżej do odpowiedzi trzeciej: zjadanie kotletów jest złe nie ze względu na jakieś przyszłe zwierzęta, które zaistnieją lub nie zaistnieją – tylko ze względu na zwierzęta, z których zrobiono kotlety. Kupując i zjadając mięso bierzemy udział w krzywdzeniu i eksploatacji zwierzęcia, z którego to mięso pochodzi, nawet jeśli niekoniecznie powodujemy tę krzywdę. Ja sam jestem weganinem chyba najbardziej z tego powodu.***
Do tego dochodzi kwestia ekologiczna. Wszystkie znane mi dane wskazują, że współczesna hodowla zwierząt to skrajnie marnotrawny i destrukcyjny dla planety sposób produkcji żywności. I że jedzenie produktów zwierzęcych w obecnej formie połączone z obecnym tempem przyrostu naturalnego na świecie to prosta droga do rychłej zagłady naszego gatunku – jak dla mnie samo to wystarcza, by uznać jedzenie mięsa i nabiału za nieetyczne.
Krótko mówiąc, niezależnie od naszej ulubionej teorii moralności, tzw. dieta tradycyjna wydaje mi się etycznie nie do obrony. Weganizm ma za to mnóstwo sensu, nawet jeśli w żaden sposób nie pomaga zwierzętom.


* Ściślej mówiąc w jednym sensie odrzuca, a w innym nie, szczegóły w jego książce.
** Np. Animal Charity Evaluators piszą, że „ratowanie życia”, o którym dużo mówią, to ratowanie najwyżej „w luźnym sensie”.
*** Domyślam się, że dla wielu osób brzmi to dość egzotycznie. Powodem jest pewnie to, że moja odpowiedź jest jawnie niekonsekwencjalistyczna (konsekwencjalizm to pogląd, wg którego o etyczności działań decydują wyłącznie ich konsekwencje), a wydaje mi się, że zdecydowana większość wegan-aktywistów to konsekwencjaliści. Tymczasem większość filozofów odrzuca konsekwencjalizm; myślę, że często z bardzo dobrych powodów. Na przykład z takiego: konsekwencjaliści mają błędne wyobrażenie o tym, czym powinien być przedmiot oceny moralnej. Wydaje się im, że powinny to być działania (acts), podczas gdy w rzeczywistości powinny to być czyny (actions), tzn. działania podjęte w konkretnym celu. Nie będę tu teraz wchodził w szczegóły tego argumentu, jeśli kogoś one interesują, to polecam książkę Christine Korsgaard Self-constitution. Agency, Identity and Integrity.

12 komentarzy:

  1. Bardzo dobry tekst! Polecam u siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się ten tekst. To ma sens. Tak samo stosowanie antykoncepcji nie ratuje dzieci, sterylizacja kotów nie ratuje kotów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pomaganie komuś potencjalnemu, czyli komuś, kogo nie ma – brzmi to trochę absurdalnie.

    Te cztery punkty można sprowadzić do dwóch:
    - komuś, kto istnieje, może być lepiej, niż gdyby nie istniał
    - komuś, kto istnieje, może być gorzej, niż gdyby nie istniał

    Pierwsze wydaje mi się problematyczne, ale problem widziałbym raczej w jakiejś absurdalności wartościowania tak postawionej kwestii.
    Jednak na drugie - które od strony logicznej jest przecież identyczne z pierwszym - bez wahania powiem: tak.

    Z czego wnioskowałbym, że cierpienie i przyjemność to nie są wartości, które można zaznaczyć na tej samej skali i porównywać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! Fajny tekst, ale zasugerowałbym trochę inną perspektywę. Z lingwistycznego punktu widzenia zdania typu (1)-(2) w kontekście z notki to wyrażenia generyczne dotyczące nie jakichś mniej lub bardziej określonych zwierząt, ale zwierząt "tak w ogóle".

    (1) Pomagajmy zwierzętom!
    (2) Pomagam zwierzętom.

    W modelach semantycznych języka naturalnego zakłada się zazwyczaj, że wyrażenia w liczbie mnogiej w zdaniach tego typu, czyli np. "zwierzętom" w (1)-(2), odnoszą się nie do indywiduów-obiektów (jakichś istniejących czy potencjalnych, ale konkretnych bytów; object-level individuals/tokens), ale do indywiduów-rodzajów (abstrakcyjnych typów; kind-level individuals/types), które mogą być z kolei realizowane przez indywidua-obiekty.

    Indywidua-typy mogą mieć inne właściwości niż indywidua-obiekty i istnieje sporo wyrażeń w języku naturalnym, które są czułe na to rozróżnienie, np. (3)-(4) są OK w kontekście generycznym, ale (5)-(6) nie są kompatybilne z interpretacją generyczną i dlatego brzmią dziwacznie. Generalnie, istotność rozróżnienia dla gramatyki jest niekontrowersyjna.

    (3) Koty wyginęły w XXI wieku.
    (4) Koty są powszechne w Europie.
    (5) ???Kicia, Tusia i Fruzia wyginęły w XXI wieku.
    (6) ???Kicia, Tusia i Fruzia są powszechne w Europie.

    Wracając do notki, czasownik "pomagać" zdecydowanie może łączyć się z wyrażeniami odnoszącymi się do takich indywiduów-rodzajów, jak pokazuje (7)-(8).

    (7) Zmiana klimatu pomogła Homo sapiens, ale zaszkodziła Homo neanderthalensis.
    (8) Uderzenie meteorytu zaszkodziło dinozaurom, ale pomogło ssakom.

    Wydaje mi się, że weganie mówiący, że pomagają zwierzętom, odnoszą się (oczywiście nieświadomie) właśnie do takich abstrakcyjnych indywiduów-rodzajów. Myślę, że jako korzyść dla takich bytów można rozumieć to, że realizujące je indywidua-obiekty nie będą torturowane, mordowane etc. (tak przynajmniej zdają się sugerować dowody językowe).

    Rzecz w tym, że indywidua-rodzaje to obiekty mentalne, jakiegoś rodzaju konceptualizacje (czy coś), które pewnie nie odnoszą się do żadnych bytów pozajęzykowych (pozaumysłowych?). Zatem, weganin wypowiadający (2) najprawdopodobniej mówi prawdę (warunki prawdziwości są spełnione), choć nie pomaga żadnym mniej lub bardzej określonym, aktualnym czy potencjalnym stworzeniom, które mogłyby interesować etyka.

    Nieporozumienie wydaje mi się zatem wynikać z tego, że etycy najwyraźniej nie rozumieją, jak działa język naturalny, przez co mylą indywidua-typy i indywidua-obiekty, podczas gdy zwykli użytkownicy języka w codziennej komunikacji podświadomie rozróżnienie to stosują po prostu dlatego, że jest ono cechą języka naturalnego.

    Wągiel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od tego, że nie wiem, dlaczego twoim zdaniem etycy „nie rozumieją jak działa język naturalny, przez co mylą indywidua-typy i indywidua-obiekty”. Masz na myśli kogoś konkretnego? Ci, o których wspominam wyżej, zajmują się to prostu tylko tymi drugimi. Sam zresztą piszesz o tych drugich, że tylko one „mogłyby interesować etyka”. Ja myślę, że etyka mogą interesować jedne i drugie, ale argumenty, o których wspominam, odnoszą się akurat tylko do drugich.
      Co do sedna sprawy, to po pierwsze, skupiłem się tylko na tokenach, bo wiele wypowiedzi wegan sugerowało, że chodzi im właśnie o nie (mam na myśli zdania typu „jeśli x ludzi będzie jadło o połowę mniej mięsa, to uratujemy y zwierząt”). Ale z tego nie wynika oczywiście, że weganizm nie może pomagać zwierzętom w innym sensie.
      Po drugie, kiedy myślałem o tym, jak weganizm mógłby pomagać zwierzętom jako abstrakcyjnemu rodzajowi, to doszedłem do wniosku, że nie ma takiej możliwości, bo weganizm generalnie eliminuje zwierzęta. A w typowych przykładach pomagania abstrakcyjnemu rodzajowi, takich jak twoje z dinozaurami i neandertalczykami, pomaganie polega na tym, że coś sprzyja przetrwaniu albo zwiększeniu liczebności.
      Nie wziąłem jednak pod uwagę, że weganizm nie eliminuje zwierząt całkowicie, bo nawet jeśli wszyscy przeszliby na weganizm, to zostałyby zwierzęta dzikie, albo te do towarzystwa (liczba dzikich nawet podobno się zwiększa dzięki weganizmowi, bo mniej ziemi potrzeba na uprawę). I można chyba powiedzieć, że ten ogół zwierząt jakoś korzysta na tym, że mniejszy jego procent jest eksploatowany, albo mniej jest w nim cierpienia (zakładam, że zwierzęta na fermach przemysłowych cierpią generalnie bardziej niż dzikie, choć cierpienia w naturze też jest oczywiście mnóstwo). Więc chyba ostatecznie masz rację, weganizm jednak pomaga zwierzętom.

      Usuń
    2. Zacznę od tego, że nie wiem, dlaczego twoim zdaniem etycy „nie rozumieją jak działa język naturalny, przez co mylą indywidua-typy i indywidua-obiekty”. Masz na myśli kogoś konkretnego?

      Chyba po prostu mędrkowałem. Jak czytałem notkę po raz pierwszy, wydawało mi się, że było tam wiele nieskomentowanych dwuznaczności rodzaj-obiekt w sformułowaniach typu "można pomóc istotom", "niepłodzenie dzieci to akt filantropii" + komentarz o "ratowaniu życia" w luźnym sensie, które mogły zaciemniać to, o czym mowa. Ale teraz przeczytałem jeszcze raz i chyba jednak było stwierdzenie na wyrost z mojej strony, więc wypada mi je odszczekać (przynajmniej dopóki nie przeczytam tekstów, do których nawiązujesz; więc pewnie na wieki wieków).

      A w typowych przykładach pomagania abstrakcyjnemu rodzajowi, takich jak twoje z dinozaurami i neandertalczykami, pomaganie polega na tym, że coś przyja przetrwaniu albo zwiększeniu liczebności.

      W typowych pewno tak, ale pomyśl o zdaniach typu (1)-(2). Z pewnością mają one interpretację generyczną i w mojej ocenie pomoc nie ma tu nic wspólnego ze zwiększeniem szans przeżycia czy liczebności (o ile umiem sobie wyobazić, że (1) może być dyskusyjne, to w przypadku (2) pomoc wręcz związana jest ze zmniejszaniem liczebności).

      (1) Przemiany społeczne na ziemiach polskich w XIX wieku pomogły chłopstwu.
      (2) Wynalezienie antykoncepcji hormonalnej pomogło kobietom.

      Czyli może nawet bez uwzględnienia zwierząt niehodowlanych, weganizm pomaga zwierzętom?

      Wągiel

      Usuń
    3. Czyli może nawet bez uwzględnienia zwierząt niehodowlanych, weganizm pomaga zwierzętom?

      W świecie bez zwierząt dzikich i do towarzystwa weganizm prowadziłby do eliminacji zwierząt, a odsetek zwierząt eksploatowanych czy cierpiących byłby zawsze taki sam, niezależnie od upowszechniania się weganizmu. Wyobraź sobie, że wszyscy w takim świecie zostają weganami, nie ma żadnych zwierząt, i ktoś stwierdza, że weganizm pomógł zwierzętom. Ma rację?

      Usuń
  5. Ja mimo wszystko za mięsem nie przepadam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Co za Bzury. Naprawdę nie kumacie, w jaki sposób weganizm ma pomóc zwierzętom??
    Im więcej osób będzie ograniczało spożycie produktów odzwierzęcych, tym mniejszą ich ilość będzie sztucznie powoływana do życia, torturowana i zabijana.Jak ja i moi weganscy znajomi do końca życia będziemy na diecie roślinnej, hodowcom nie opłaci się produkowac kolejnych kilkudziesięciu tysięcy kilo mięsa. Więc znaczna ilość istnień zwierzęcych nie narodzi się, by cierpieć.
    To bardzo prosty rachunek. A rozpisaliście się że swoim filozofowaniem naokoło tematu na kilka stron... ����‍♀️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto czasami spróbować przeczytać tekst, zanim się go skomentuje.

      Usuń