środa, 22 stycznia 2020

Bolszewickie ukąszenie liberałów (II)


W poprzedniej części pisałem o bolszewickim ukąszeniu polegającym na bezkrytycznej wierze w to, że w ZSRR panował socjalizm i o popularnej – zwłaszcza wśród liberałów – racjonalizacji ukąszenia polegającej na przekonaniu, że w socjalizmie chodzi o upaństwawianie środków produkcji. Jedno i drugie jest nonsensem, o czym można się przekonać podejmując minimum wysiłku zapoznania się z tym, jak socjalizm był i jest rozumiany przez socjalistów. 
Liberałowie mogą się jednak bronić na dwa sposoby. Po pierwsze, mogą twierdzić, że było wielu ludzi nazywających siebie socjalistami, którzy uważali, że w ZSRR wprowadzono socjalizm. Po drugie, mogą twierdzić, że socjaliści w Zachodniej Europie nacjonalizowali środki produkcji. W tej części zajmę się tylko tym drugim argumentem, a o pierwszym będzie dopiero w części trzeciej. 
Na początek wróćmy do wieku XIX, kiedy socjaliści dzielą się na dwa obozy: tych, którzy chcą skończyć z kapitalizmem poprzez rewolucję i tych, którzy chcą to zrobić drogą parlamentaryzmu i bardziej lub mniej stopniowych reform. Reformiści nie są jednak przesadnie konkretni jeśli chodzi o ścieżkę transformacji z kapitalizmu do socjalizmu. Adam Przeworski w swojej książce o socjaldemokracji pisze (moje tłumaczenie, wszystkie następne też): 
Do I Wojny Światowej partie socjalistyczne koncentrowały swoje wysiłki na walce o prawo wyborcze i na organizowaniu robotników jako klasy, bardzo niewiele konkretnej myśli poświęcając sposobowi, w jaki uspołecznienie ma zostać osiągnięte. Samo znalezienie się w sytuacji, w której można realizować program uspołecznienia, zaskoczyło partie socjalistyczne, kiedy wojna zniszczyła stary porządek, uwolniła spontaniczne ruchy okupacji fabryk i otworzyła drogę do partycypacji rządu. 
Główny problem brał się prawdopodobnie z niejasności terminu „uspołecznienie”. Uspołecznienie środków produkcji można osiągnąć przez oddanie ich w ręce ich pracowników – ale wtedy nie pozbywamy się rynkowej konkurencji i antagonizmów z nią związanych. Ludzie nadal walczą ze sobą dla zysku, a według ówczesnych socjalistów uspołecznienie miało być oparte na „duchu współpracy”, który zastąpi „ducha rywalizacji”. Inną drogą jest oddanie środków produkcji w ręce państwowej biurokracji, ale wtedy pojawia się antagonizm między pracownikami a biurokratami, przez co też trudno mówić o autentycznym uspołecznieniu – nawet jeśli biurokracja jest demokratycznie kontrolowana przez społeczeństwo. Jedni skłaniali się ku pierwszemu, inni ku drugiemu, ale nie wypracowano jednego, konkretnego planu.* Do tego pojawiło się mnóstwo propozycji reform nie związanych bezpośrednio z wywłaszczaniem posiadaczy środków produkcji: podatki dochodowe, podatki spadkowe, ośmiogodzinny dzień pracy, emerytury, zasiłki dla bezrobotnych, płaca minimalna, obowiązek szkolny etc. Wszystko to komplikowało dodatkowo marksistowskie przekonanie, że kapitalizm niebawem sam się wyczerpie i zostanie zastąpiony przez społeczeństwo bezklasowe, bo taka jest konieczność dziejowa. A skoro socjalizm w zasadzie i tak zrobi się sam – myśleli niektórzy – to nie ma co łamać sobie zanadto głowy problemem kształtu reform.
Mimo całego zamieszania, niektóre partie socjalistyczne po wygraniu wyborów zabierają się za intensywną nacjonalizację. Weźmy przykład brytyjski. W 1945 Partia Pracy zdecydowanie wygrywa wybory obiecując wyborcom „zapewnienie pracownikom – tak fizycznym, jak umysłowym – pełni owoców ich pracy (…) poprzez wprowadzenie wspólnej własności środków produkcji, dystrybucji i wymiany”. Krótko mówiąc: zniesienie kapitalizmu i wprowadzenie socjalizmu. Do 1951 rządowi Attleego udaje się upaństwowić bank centralny, służbę zdrowia, górnictwo, telekomunikację, lotnictwo cywilne, koleje, energetykę, przemysł stalowy, żeglugę śródlądową i część transportu drogowego. W 1948 we wstępie do nowego wydania Manifestu Komunistycznego partia stwierdza, że cała ta nacjonalizacja – plus pozostałe reformy – to po prostu spełnianie postulatów Manifestu.
W tym momencie liberał może zakrzyknąć „Mam was, socjalizm = upaństwawianie środków produkcji!”. Kiedy się jednak przyjrzeć temu, jak myślały osoby odpowiedzialne za to upaństwawianie, to okaże się, że żadna z nich nie rozumiała socjalizmu w ten sposób. 
Jeden z problemów rządu Attleego polegał na tym, że w znacjonalizowanych przedsiębiorstwach brakowało odpowiednich administratorów: ludzie, którzy lądowali w zarządach, byli często albo niekompetentni, albo przeciwni socjalizmowi, albo jedno i drugie. W 1948 podczas partyjnej konferencji Manny Shinwell, ówczesny minister wojny, mówi: „Z całą pewnością sytuacja, kiedy nacjonalizuje się przemysł, a następnie kontrolę nad nim zostawia się w rękach Torysów, jest zaprzeczeniem po pierwsze socjalizmu, a po drugie zdrowego rozsądku.” J. B. Figgins, sekretarz NUR – związku kolejarzy, twierdzi, że nacjonalizacja kolei była na pewno krokiem w dobrą stronę, ale teraz należy dać pracownikom prawo do wybierania i odwoływania swoich szefów. Inni mają inne pomysły, ostatecznie poziom partycypacji pracowniczej w państwowych zakładach po sześciu latach rządów Attleego nie jest oszałamiający, ale kiedy czyta się wypowiedzi ówczesnych socjalistów w rządzie i wokół rządu, to jedno jest jasne: nikt nie uważa, że skoro znacjonalizowano jakiś przemysł, to w jego sferze zapanował socjalizm. Nikt nie uważa, że pełna nacjonalizacja będzie oznaczała pełnię socjalizmu. Nikt też nie twierdzi nawet, że poprawa warunków pracy w państwowych przedsiębiorstwach, albo wyższe płace, albo niskie bezrobocie oznaczają triumf socjalizmu. Po prostu socjalizm oznaczał dla wszystkich tych ludzi coś zupełnie innego.
W 1951 Partia Pracy przegrywa wybory z Torysami (choć dostaje więcej głosów – uroki JOW-ów) i zaczyna się wewnątrzpartyjna debata pod tytułem „Co teraz?”. Lewicowe skrzydło partii chce po zwycięstwie w kolejnych wyborach nacjonalizować dalej, skrzydło prawicowe jest sceptyczne. W 1955 Attlee ustępuje ze stanowiska przewodniczącego, o które walczą jego byli ministrowie: lewicowy Aneurin Bevan i prawicowy Hugh Gaitskell, który ostatecznie wygrywa. Dwa lata wcześniej pisze on tekst pod wymownym tytułem „Socjalizm a nacjonalizacja”, w którym twierdzi, że w obecnej sytuacji przejmowanie kolejnych gałęzi przemysłu przez państwo nie jest najlepszą drogą do socjalizmu. Możemy tam przeczytać:
Krótko mówiąc, społeczeństwo, jakie chcemy stworzyć, to społeczeństwo, w którym nie ma klas społecznych, w którym istnieje równość szans (…), wysoki stopień równości ekonomicznej, pełne zatrudnienie, gwałtownie rosnąca produktywność, demokracja w przemyśle i ogólny duch współpracy między jego pracownikami.
Każdy, kto przez chwilę się nad tym zastanowi, musi się zgodzić, że upaństwowienie, które jest zmianą instytucjonalną pod względem własności i kontroli przemysłu, musi być traktowane jako środek, a nie wymieniane w jednym szeregu z ostatecznymi celami, które właśnie opisałem.
Oczywiście można się zastanawiać, jak właściwie Gaitskell zamierzał likwidować klasę kapitalistów bez likwidacji klasy kapitalistów. Można też dyskutować o tym, jak skuteczni byli socjaliści we wprowadzaniu socjalizmu, czy istniał rozziew między ich teorią a ich praktyką, w jakim stopniu władza ich skorumpowała etc. Wszystko to są jednak tematy na inne rozprawy – tutaj zajmujemy się tylko problemem pojęcia socjalizmu. A problem ten można podsumować tak, jak robi to Gaitskell: jeżeli już socjaliści domagają się upaństwowienia środków produkcji, to tylko dlatego, że upaństwowienie jest dla nich środkiem do celu, a nie samym celem. Utożsamianie socjalizmu z nacjonalizacją jest więc kompletnym nieporozumieniem.
Wszystko to jednak groch o ścianę, bo liberałowie i tak lepiej od socjalistów wiedzą, co to jest socjalizm. Wiedzą lepiej dzisiaj i wiedzieli lepiej wtedy. Już w 1949 ekonomista William Arthur Lewis pisze: „Socjalizm i nacjonalizacja własności są dzisiaj powszechnie ze sobą utożsamiane, ale jest to błędem tak samo wielkim jak utożsamianie socjalizmu z rozbudowanym państwem.” Niewiele się od tamtej pory zmieniło.
Nie twierdzę jednak, że całe nieporozumienie to wina wyłącznie jednej strony. W pewnym sensie socjaliści też mają swoje za uszami. Ma to związek z tym, że postawa Gaitskella zaczyna się wśród nich upowszechniać. Coraz częściej można usłyszeć „zostawmy na razie posiadaczy w spokoju, skupmy się na poprawie warunków życia i pracy i na łagodzeniu cykli koniunkturalnych, na socjalizm jeszcze przyjdzie czas”. Z czasem cel zorganizowania „społeczeństwa, w którym nie ma klas” staje się tak odległy, że znika z horyzontu. Można powiedzieć, że od pewnego momentu ruch socjalistyczny jest zdominowany przez dwa obozy socjalistów, którzy zrezygnowali z socjalizmu: socjaldemokratów i tzw. komunistów. Ci pierwsi rzadko mówią o socjalizmie, ci drudzy często nazywają socjalizmem coś, co jest jego zaprzeczeniem.
W takiej sytuacji można się pogubić. To znaczy można się pogubić, jeśli jest się osobą, która swoje wyobrażenie o teorii politycznej czerpie wyłącznie z telewizji, gazet czy twittera, ale nie można się pogubić, kiedy wykona się minimum akademickiej pracy. Z jakiegoś powodu istnieją jednak zastępy pracowników akademickich takich jak Caplan, którzy łatwo mogliby w ten sposób dowiedzieć się, co to jest cały ten socjalizm, wolą jednak tkwić w swoim bolszewickim błędzie.
Podsumowując: socjaldemokraci nie rozumieją ani nigdy nie rozumieli socjalizmu jako upaństwawiania środków produkcji, a ustrój ZSRR nie mógł mieć nic wspólnego z socjalizmem, tak jak go rozumieli i rozumieją. Zostają tzw. komuniści. Może oni używali jakiegoś alternatywnego pojęcia socjalizmu, zgodnie z którym w ZSRR panował socjalizm? I może to alternatywne pojęcie było związane z upaństwowieniem środków produkcji? Odpowiedź na oba pytania brzmi „nie”, ale o tym dopiero w następnej części.



* Moje osobiste zdanie jest takie, że te ówczesne lęki przed rynkiem były przesadzone (zresztą do dzisiaj są) i że pierwsza opcja powinna była wygrać z opcją drugą. Myślę, że bylibyśmy dzisiaj w zupełnie innym miejscu, gdyby socjaliści sto lat temu przyjęli zasadę „najpierw zlikwidujmy klasę kapitalistów, a później będziemy martwić się rynkiem”, zamiast starać się zrobić wszystko naraz – ale to temat na zupełnie inną dyskusję.

27 komentarzy:

  1. "Po prostu socjalizm oznaczał dla wszystkich tych ludzi coś zupełnie innego."

    Czyli co innego? Miliard ofiar zamiast dotychczasowych 150 milionów? Dwa miliardy? Doświadczenia z socjalizmem, które ludzkość wyniosła z XX wieku wystarczą, na zawsze. Żadnego "lepszego socjalizmu", który przyniesie jeszcze więcej cierpienia i ofiar, nie trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. AxtinD - jak w tekście - proszę wykonać minimum akademickiej pracy.

      Usuń
    2. Z zaciekawieniem obserwuję, jak rośnie ostatnio liczba ofiar socjalizmu. Najpierw ktoś wyciągnął z kiszki stolcowej 70 milionów, ktoś inny zaokrąglił sobie do 100, teraz mamy już 150. Ostatnio widziałem nawet 170 – bo skoro jedne źródła mówią o 70, a inne o 100, to w sumie musiało ich być 170, prawda? W takim tempie liczba ofiar socjalizmu niedługo przekroczy liczbę ludzi, którzy kiedykolwiek umarli.

      Usuń
    3. Czy Ty właśnie zrównales socjalizm z faszyzmem i komunizmem? W takim wypadku jesteś właśnie tym ukąszonym przez bolszewizm liberałem, o którym pisze autor.

      Myślę, że w tym kraju nie da się mówić - przynajmniej w szerszym gronie - o socjalizmie, ponieważ przed dekady wpajania ludziom definicji, jakoby socjalizm równał się ZSRR, zaraz ktoś wyskoczy z takim tekstem jak ów AxtinD

      Usuń
  2. Czytałem właśnie "18 brumaire'a Ludwika Bonaparte". I mam wrażenie, że Marks nie jest po stronie silnego państwa. Choć temat "silne państwo, jako takie" nie jest tematem tej "broszurki".

    Myślę, że na usprawiedliwienie liberałów* można powiedzieć, że i lewica miała z tym problemy, często z "komunizmem" w wersji leninowskiej czy stalinowskiej, sympatyuzjąc.

    A co do wolnego rynku.... Ja w nim widzę formę optymalizacji. Być może jedyny taki algorytm pracujący jakoś w realiach ekonomicznych w gosodarce państwa. Tyle, że z "wolnrynkowcami" się chętnie pospieram, bo dla mnie taki algorytm musi mieć jakieś warunki dla optymalizacji (funkcję błędu, czy coś...), a o tym zwykle nie myślą, traktując go, jak "student pierwszego roku studiów inżynierskich", jako czarną skrzynkę do rozwiązywania wszystkich problemów.

    *) Czytałem wydanie KP, ze wstępem Marka Beylina, dowodzącym, że konserwatywny liberalizm jest jedyną słuszną ideologią... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czytałem właśnie "18 brumaire'a Ludwika Bonaparte". I mam wrażenie, że Marks nie jest po stronie silnego państwa. Choć temat "silne państwo, jako takie" nie jest tematem tej "broszurki"."

      Mętny styl i niestałość w poglądach samego Marksa, sprawiają że każdy może sobie wyciągać z jego dzieł cycaty potwierdzające zupełnie różne rzeczy. Stąd też mnogość różnych odłamów marksizmu i nieustannych sporów między nimi.

      Usuń
  3. @Tomasz Herok

    "Moje osobiste zdanie jest takie, że te ówczesne lęki przed rynkiem były przesadzone (zresztą do dzisiaj są)"

    Te lęki mają swoje źródło w marksistowskiej ekonomii, która utożsamiała kapitalizm z rynkiem, a za warunek niezbędny do powstania socjalizmu uznawała zanik rynkowej konkurencji na rzecz czegoś w rodzaju uniwersalnego monopolu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezupełnie. Po pierwsze, to nieprawda, że „marksistowska ekonomia utożsamia kapitalizm z rynkiem”. Możemy sobie wyobrazić autarkiczną wyspę, gdzie każdy ma swoje poletko, które sam uprawia, albo swój warsztacik, w którym sam pracuje. Nikt nikogo nie zatrudnia. Następnie wszyscy wymieniają się swoimi produktami na rynkowych zasadach. W takiej gospodarce będziemy mieli 100% własności prywatnej i 100% wolnego rynku, ale 0% kapitalizmu. Kapitalizm pojawi się dopiero wtedy, kiedy większość pozbędzie się swoich środków produkcji i zacznie utrzymywać z pracy najemnej. Tak to w każdym razie rozumie Marks i marksiści.
      Oczywiście Marks nie był fanem rynku w jakiejkolwiek postaci i twierdził, że ostatecznie, w „wyższej fazie komunizmu”, rynek zniknie całkowicie. Ale jeśli chodzi o to, co będzie wcześniej i jaką rolę odegra w tym rynek – tutaj nie był precyzyjny, więc są spory w tej kwestii. To nie jest tak, że wszyscy marksiści chcieli od razu likwidować rynek. W 1922 Trocki pisze na przykład, że po rewolucji „rynek pozostanie regulatorem państwowej gospodarki na długi czas” . Socjalistyczny lęk przed rynkiem na pewno istniał, ale jego źródła to bardziej skomplikowana sprawa.

      Usuń
    2. @Tomasz Herok:

      Kapitalizm pojawi się dopiero wtedy, kiedy większość pozbędzie się swoich środków produkcji i zacznie utrzymywać z pracy najemnej. Tak to w każdym razie rozumie Marks i marksiści.”

      Zgoda, ale to tylko jedna z cech charakterystycznych kapitalizmu, i akurat nie ta na którą nacisk kładli sami marksiści ( przynajmniej ci ortodoksyjni). Dla nich najważniejszym wyróżnikiem kapitalizmu ( w opozycji do socjalistycznej utopii) było istnienie „anarchii produkcji”, „prawa wartości” czy też prywatnej własności środków produkcji – czyli w skrócie mechanizmów rynkowych. W ich zniesieniu, widzieli fundament do budowy socjalizmu, a środkiem do tego celu miała być nacjonalizacja przemysłu i zarządzanie gospodarką za pomocą bliżej nie określonego planowania/planu. Dlatego też dla wielu późniejszych marksistów taki Związek Radziecki czy ChRL to (mimo różnych niedociągnięć) ustroje socjalistyczne.

      Definiowanie kapitalizmu jako systemu opartego na separacji ludności od środków produkcji (co skutkuje powstaniem pracy najemnej) to zazwyczaj domena anarchizmu (i różnych nieortodoksyjnych szkół marksizmu). Stąd też wynikały nieustanne spory ideowe między anarchistami i marksistami (np. Bakunin vs Marks), bo dla tych pierwszych marksistowskie przepisy na socjalizm sprowadzały się zmiany relacji między uczestnikami rynkowej gry, a nie dotykały sedna problemu – czyli relacji społecznych w samym miejscu pracy. Na tej podstawie wyrosło pojęcie „państwowego kapitalizmu” czyli systemu w którym mimo likwidacji rynku, ludzie nie mają kontroli nad środkami produkcji.

      „W 1922 Trocki pisze na przykład, że po rewolucji „rynek pozostanie regulatorem państwowej gospodarki na długi czas”

      Ja bym uważał z cytowaniem Trockiego bo to niesamowity hipokryta, który jak był u władzy to głosił i czynił jedno (np. dyktatura partii – dobre), a po jej utracie drugie (dyktatura Stalina – bee).

      Usuń
    3. Dla nich najważniejszym wyróżnikiem kapitalizmu ( w opozycji do socjalistycznej utopii) było istnienie „anarchii produkcji”, „prawa wartości” czy też prywatnej własności środków produkcji – czyli w skrócie mechanizmów rynkowych.

      Skąd ten pomysł? Którzy konkretnie marksiści mówią o „anarchii produkcji” jako o „najważniejszym wyróżniku kapitalizmu”? Ja nie kojarzę żadnego. Nie rozumiem też sformułowania „prywatna własność środków produkcji czyli w skrócie mechanizmy rynkowe”. To dwie zupełnie różne rzeczy.

      Definiowanie kapitalizmu jako systemu opartego na separacji ludności od środków produkcji (co skutkuje powstaniem pracy najemnej) to zazwyczaj domena anarchizmu (i różnych nieortodoksyjnych szkół marksizmu). Stąd też wynikały nieustanne spory ideowe między anarchistami i marksistami

      Nie widzę podstaw, by tak twierdzić. Większość marksistów i większość anarchistów rozumiała kapitalizm tak samo i socjalizm tak samo – różnili się głównie w kwestii tego, jak przejść od jednego do drugiego. Dlatego sądzę, że np. Lenin nie był daleki od prawdy, kiedy pisał:

      „Różnica pomiędzy marksistami a anarchistami polega na tym, że 1) pierwsi, stawiając sobie za cel zupełne unicestwienie państwa, uznają, że cel ten urzeczywistniony być może dopiero po zniesieniu klas przez rewolucję socjalistyczną, jako wynik ustanowienia socjalizmu, prowadzącego do obumierania państwa; drudzy chcą zupełnego unicestwienia państwa, dziś-jutro, nie rozumiejąc warunków, przy których to unicestwienie będzie możliwe. 2) Pierwsi uważają za niezbędne, aby proletariat, zdobywszy władzę polityczną, zburzył doszczętnie dawną machinę państwową, zastępując ją przez nową, składającą się z organizacji uzbrojonych robotników według typu Komuny; drudzy, obstając przy zburzeniu machiny państwowej, mają zupełnie mgliste wyobrażenie o tym, czym proletariat ją zastąpi i w jaki sposób korzystać będzie z władzy rewolucyjnej; anarchiści odrzucają nawet wykorzystanie władzy państwowej przez rewolucyjny proletariat, jego dyktaturę rewolucyjną. 3) Pierwsi domagają się przygotowania proletariatu do rewolucji przez wykorzystanie państwa współczesnego; anarchiści to odrzucają.”

      Usuń
    4. W ich zniesieniu, widzieli fundament do budowy socjalizmu, a środkiem do tego celu miała być nacjonalizacja przemysłu i zarządzanie gospodarką za pomocą bliżej nie określonego planowania/planu. Dlatego też dla wielu późniejszych marksistów taki Związek Radziecki czy ChRL to (mimo różnych niedociągnięć) ustroje socjalistyczne.

      U Marksa nie ma nic na temat nacjonalizacji przemysłu, więc nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy to nazywać „ortodoksyjnym marksizmem”. W ogóle nie bardzo rozumiem, co to wg Ciebie jest ten „ortodoksyjny marksizm”. Którzy marksiści konkretnie są ortodoksyjni?
      Jak pisałem, wszyscy zgadzają się, że Marks przewidywał ostatecznie zniknięcie rynku w jakiejkolwiek postaci. Niektórzy twierdzą, że odrzucał też socjalizm rynkowy w okresie przejściowym – głównie na podstawie jednego ustępu z „Wojny domowej we Francji”. Tam właśnie pojawiają się uwagi o anarchii rynkowej produkcji i o tym, że „ogół zrzeszeń ma regulować produkcję narodową według wspólnego planu”. Moim zdaniem to trochę bardziej skomplikowane. Ale tak czy inaczej, tyrania w stylu ZSRR czy Chin była oczywistym zaprzeczeniem wyobrażeń Marksa – choćby dlatego, że nawet jeśli nie było rynkowej konkurencji i był plan, to ten plan nie był w żadnym sensie „wspólnym planem ogółu zrzeszeń”.

      Stąd też wynikały nieustanne spory ideowe między anarchistami i marksistami (np. Bakunin vs Marks), bo dla tych pierwszych marksistowskie przepisy na socjalizm sprowadzały się zmiany relacji między uczestnikami rynkowej gry, a nie dotykały sedna problemu – czyli relacji społecznych w samym miejscu pracy.

      To nie ma nic wspólnego ze sporem Bakunina z Marksem.

      Ja bym uważał z cytowaniem Trockiego bo to niesamowity hipokryta, który jak był u władzy to głosił i czynił jedno (np. dyktatura partii – dobre), a po jej utracie drugie (dyktatura Stalina – bee).

      Na pewno był hipokrytą, jak praktycznie każdy skuteczny polityk, ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy?

      Usuń
    5. @Tomasz Herok:

      „Skąd ten pomysł? Którzy konkretnie marksiści mówią o „anarchii produkcji” jako o „najważniejszym wyróżniku kapitalizmu”?”

      W kontekście tego jak mówili o opozycji kapitalizm-socjalizm tj. gdy porównywali oba te ustroje.

      „Nie rozumiem też sformułowania „prywatna własność środków produkcji czyli w skrócie mechanizmy rynkowe”. To dwie zupełnie różne rzeczy.”

      Zapomniałem wstawić dwukropek przed „czyli w skrócie…” Chodziło mi o potoczne (bez używania marksistowskiego żargonu) rozumienie rynku i jego cech.

      „Nie widzę podstaw, by tak twierdzić. Większość marksistów i większość anarchistów rozumiała kapitalizm tak samo i socjalizm tak samo”

      W marksistowskiej wizji socjalizmu są mocne akcenty centralistyczne i hierarchiczne, nie przypominam tez sobie by wprost mówili o tym że podstawą organizacji ekonomicznej w socjalizmie będzie jakaś forma samorządu pracowniczego. Oczywiście cały czas powtarzają o „uspołecznieniu środków produkcji” ale to można interpretować na różne sposoby (np. dla bolszewików uśp = nacjonalizacja). Anarchiści są w tych sprawach bardziej jednoznaczni i konkretni – od początku w centrum wizji swojego społeczeństwa stawiali na samorząd pracowniczy, demokrację bezpośrednią, dobrowolne relacje, itp.

      „Dlatego sądzę, że np. Lenin nie był daleki od prawdy, kiedy pisał”

      Po za punktem 2, bo anarchiści mieli konkretną wizję tego jak ma wyglądać rewolucja, i to właśnie w formie „organizacji uzbrojonych robotników według typu Komuny” (o czym pisał już Proudhon czy Bakunin wiele lat przed epizodem Komuny Paryskiej). Całe „Państwo i rewolucja” przesiąknięte jest anarchistycznymi pomysłami, szkoda że zostało stworzone tylko pod „publiczkę” i stoi w sprzeczności z innymi dziełami Lenina oraz jego rzeczywistymi działaniami po 1917.

      „U Marksa nie ma nic na temat nacjonalizacji przemysłu,”

      Jest, w słynnym Manifeście:

      „Proletariat użyje swojego panowania politycznego po to, by krok za krokiem wyrwać z rąk burżuazji cały kapitał, by scentralizować wszystkie narzędzia produkcji w ręku państwa, tj. w ręku zorganizowanego jako klasa panująca proletariatu i by możliwie szybko zwiększyć masę sił wytwórczych.”

      „5. Centralizacja kredytów w rękach państwa za pomocą banku narodowego o kapitale państwowym i o wyłącznym monopolu.”

      „6. Centralizacja środków transportu w rękach państwa.”

      „7. Zwiększenie liczby fabryk państwowych, narzędzi produkcji, wzięcie pod uprawę i ulepszenie gruntów według jednolitego planu.”

      „8. Jednaki przymus pracy dla wszystkich, utworzenie armii przemysłowych, zwłaszcza w rolnictwie.”


      „W ogóle nie bardzo rozumiem, co to wg Ciebie jest ten „ortodoksyjny marksizm”. Którzy marksiści konkretnie są ortodoksyjni?”

      Przez ortodoksyjny marksizm rozumiem, główny nurt tej ideologii istniejący w Europie do wybuchu I wojny światowej.




      „Ale tak czy inaczej, tyrania w stylu ZSRR czy Chin była oczywistym zaprzeczeniem wyobrażeń Marksa – choćby dlatego, że nawet jeśli nie było rynkowej konkurencji i był plan, to ten plan nie był w żadnym sensie „wspólnym planem ogółu zrzeszeń”.”

      Problem w tym że Marks nigdy nie określił jak dokładnie miałoby wyglądać to planowanie, choć sugerował że wykorzysta się w tym celu aparat państwowy oraz strukturę organizacyjną pozostawiana po upadku ostatniej fazy kapitalizmu (w jego skrajnie skoncentrowanej i zmonopolizowanej formie). A o tym jak w praktyce połączyć ogień (planowanie odgórne i scentralizowane) z wodą (dobrowolnymi zrzeszeniami) Marks się nie zastanawiał, za co krytykował go min. Bakunin.

      Usuń
    6. W kontekście tego jak mówili o opozycji kapitalizm-socjalizm tj. gdy porównywali oba te ustroje.

      Ale którzy konkretnie, masz na to jakieś cytaty?

      nie przypominam tez sobie by wprost mówili o tym że podstawą organizacji ekonomicznej w socjalizmie będzie jakaś forma samorządu pracowniczego.

      Jest parę przykładów. Na przykład w 1886 Engles w liście do Bebela pisze: „Moja propozycja przewiduje wprowadzenie spółdzielni do istniejącej produkcji (…) tak jak Komuna Paryska postulowała, by robotnicy zarządzali w sposób spółdzielczy fabrykami zamkniętymi przez fabrykantów”. I że ani on, ani Marks „nigdy nie wątpił, że w procesie transformacji do gospodarki w pełni komunistycznej powszechne będzie wykorzystanie spółdzielczego zarządzania w okresie przejściowym”.

      Po za punktem 2, bo anarchiści mieli konkretną wizję tego jak ma wyglądać rewolucja, i to właśnie w formie „organizacji uzbrojonych robotników według typu Komuny” (o czym pisał już Proudhon czy Bakunin wiele lat przed epizodem Komuny Paryskiej). Całe „Państwo i rewolucja” przesiąknięte jest anarchistycznymi pomysłami, szkoda że zostało stworzone tylko pod „publiczkę” i stoi w sprzeczności z innymi dziełami Lenina oraz jego rzeczywistymi działaniami po 1917.

      Zgadzam się, że pod publiczkę i w sprzeczności z innymi dziełami i działaniami, ale to nie zmienia faktu, że udało mu się tam dość trafnie scharakteryzować ówczesny marksizm. Myślę, że łącznie z uwagą o „organizacjach uzbrojonych robotników”, jeśli się ją odpowiednio zinterpretuje.


      Jest, w słynnym Manifeście:

      Masz rację – zapamiętałem zrzeszenie producentów i demokratyzację, nie zapamiętałem nacjonalizacji. Przed napisaniem pierwszej części przeczytałem na nowo rozdział „Politics and the state” z „Making sense of Marx” Elstera. Zawsze wydawało mi się to jednym z najlepszych opracowań na temat stosunku Marksa do państwa, ale teraz widzę, że Elster z jakiegoś powodu nie wspomina tam zupełnie o upaństwowieniu środków produkcji w Manifeście. Stąd mój błąd. Tak czy inaczej wyróżnia on tam kilka koncepcji państwa u Marksa i kilka (sprzecznych ze sobą) koncepcji wykorzystania państwa przez proletariat po rewolucji. Koncepcje te częściowo istnieją równolegle, a częściowo wiążą się z ewolucją poglądów Marksa. W związku z tym naprawdę ciężko się połapać. Nie zmienia to jednak faktu, że ZSRR naprawdę nie da się uznać za realizację jego wizji – niezależnie od tego, na który jej aspekt kładziemy akcent.

      Przez ortodoksyjny marksizm rozumiem, główny nurt tej ideologii istniejący w Europie do wybuchu I wojny światowej.

      Tego się domyśliłem, ale chodziło mi o konkretne nazwiska. Kto był ortodoksyjny – Kautsky? Bernstein? Pannekoek? Plechanow? Bucharin? Luksemburg? Trocki? Lenin? Wszyscy? Dzisiaj najczęściej za ortodoksję uznaje się bolszewizm – mimo tego, że przed rewolucją był dość marginalny i większość ówczesnych marksistów uznawała go za głęboko sprzeczny z myślą Marksa.

      Usuń
  4. W zasadzie cały ten problem mętnego diagnozowania zamiarów socjalistów, wynikający z ich zróżnicowania, można rozwiązać z punktu widzenia strony bardzo łatwo. Wystarczy uznać, że celem socjalizmu jest upolitycznienie środków produkcji.

    Wtedy nie ma znaczenia, czy dany socjalista to swoje uspołecznienie rozumie jako państwową nacjonalizację czy kolektywizację aby było jak w pismach Bakunina. W obu tych przypadkach środki produkcji przestają być prywatne i zostają podporządkowane jakimś bytom politycznym (państwu albo demokracjom pracowniczym).

    Z punktu widzenia liberała nie ma większego znaczenia, na rzecz jakiego politycznego bytu jednostka traci władzę nad swoimi środkami produkcji. Ostateczne liberalne zwycięstwo polega na zabiciu polityki i prywatyzacji wszystkiego, tak by produkcja nie podlegała jakiejkolwiek politycznej kontroli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest jakieś dziwaczne użycie słowa „polityczny”. Dlaczego grupę pracowników mamy uznać za „byt polityczny”, a grupy udziałowców już nie? Według wizji liberalnej produkcja jest dokładnie tak samo polityczna jak według wizji socjalistycznej, bo „polityczny” w języku polskim oznacza „dotyczący sposobu organizacji społeczeństwa”.

      Usuń
    2. Dlaczego dziwaczne użycie?

      Mnie na przykład nauczano rozróżniania ustrojów politycznych (monarchia, demokracja, tyrania, despotia, teokracja, etc.) i gospodarczych (feudalizm, kapitalizm wszystkich form i kształtów, socjalizm). Pierwsze dotyczą modelu sprawowania władzy i jej ośrodków, drugie przyjętego w społeczeństwie modelu gospodarczego.

      Można sobie wyobrazić różne mieszanki ustrojów gospodarczych i politycznych, na przykład monarchię z gospodarką feudalną i monarchię z gospodarką kapitalistyczną. Demokrację liberalną z gospodarką kapitalistyczną i demokrację ludową z socjalizmem państwowym. Teokrację z... itd.

      To, co polityczne sprowadza się ostatecznie do tego, kto ma władzę, jak uzyskuje legitymizację i stanowi prawo. To, co tyczy się ustroju gospodarczego z reguły formalnie poprzedniego w ogóle nie dotyczy.

      Rzecz w tym, że jeżeli sobie pogadamy z "tymi prawdziwymi" socjalistami (bliskimi anarchizmu), chcąc się dowiedzieć jak miałby wyglądać ustrój po zniesieniu państwowości, okazuje się, że sprowadzałby się do kolektywistycznej mieszanki opartej na lokalnych demokracjach pracowniczych.

      Czyli nie tylko głosowanoby w kolektywach nad tym, co i jak produkować, ale tam też określanoby reguły zachowania, obyczajowość i podejmowano decyzję, kogo odsunąć od dzielonych zasobów, gdyby podpadł reszcie zbiorowości.

      Grupa udziałowców, zwłaszcza dziś, mimo wszystko podlega zewnętrznemu prawu, a to, że dokładają się do jakiegoś biznesu, przeznaczając część swoich środków, aby się na tym wzbogacić, zazwyczaj nie ma większego wpływu na prywatne życie ludzi. Po pracy (najemnej) dla nich, nikt nie musi już ich oglądać w domu, ani tam słuchać. Co innego w stadnym życiu w kibucu, gdzie jest się stale uwarunkowanym politycznie z ludźmi, z którymi się też na codzień pracuje.

      Ostatecznie misją dziejową liberalizmu było zawsze zwalczanie uwarunkowań politycznych szkodzących jednostce i jej interesom. Liberalizm wystąpił przeciw porządkowi feudalnemu, bo ten wiązał inicjatywę gospodarczą określonym podporządkowaniem politycznym. Rozwalił wszystkie te układy i układziki związane chociażby z działalnością gildii, mających ją wraz z pozycją gwarantowaną odpowiednimi przywilejami politycznymi, utrudniając przy tym działalność pozostałym, nie mogącym liczyć na odpowiednie nadania. Nieliberalne państwa, jak II RP na przykład, ograniczały działalność gospodarczą obostrzeniami politycznymi w postaci monopoli (na przykład niesławny monopol zapałczany), dokonując w zasadzie regresu do standardów feudalnych, gdzie bez odpowiedniej podkładki politycznej; zgody i namaszczenia władz, nie można było sobie robić biznesu. A jeżeli można było, to kosztem politycznego zablokowania innych.

      Nie widzę powodu, dla których liberalizm nie miałby zwalczać podobnego podporządkowania życia ekonomicznego jakiejś kolektywnej polityce w mikroskali. Liberałowie nie kłaniali się władzy monarszej, chcącej sobie podporządkowywać życie gospodarcze społeczeństwa, to czemu mieliby się kłaniać jakimś kolektywistycznym doktrynerom, próbującym narzucić polityczną formę takiej czy innej organizacji pracy?

      A że kolektywizm zawsze będzie oznaczał upolitycznienie, tego chyba nie trzeba tłumaczyć. Tam gdzie jest "ja" i "moje", tam jest jeszcze sfera prywatna. Tam gdzie pojawia się "my", tam z konieczności zaczyna się polityka i zagrożenie.

      Usuń
    3. liberalizm wystąpił przeciw porządkowi feudalnemu, bo ten wiązał inicjatywę gospodarczą określonym podporządkowaniem politycznym.

      Nie ma czegoś takiego, jak „inicjatywa gospodarcza niezwiązana z określonym podporządkowaniem politycznym”. Rolą systemu politycznego jest zawsze utrzymywanie przy życiu tego lub innego systemu gospodarczego. Kiedy w feudalizmie chłop pańszczyźniany nie ma ochoty oddawać owoców swojej pracy darmozjadowi-feudałowi, to wkracza państwo i stosuje przemoc. Kiedy w kapitalizmie pracownik najemny nie ma ochoty oddawać owoców swojej pracy darmozjadowi-kapitaliście, to wkracza państwo i stosuje przemoc. Reguły produkcji i wymiany są inne, ale rola państwa taka sama.

      Liberałowie nie kłaniali się władzy monarszej, chcącej sobie podporządkowywać życie gospodarcze społeczeństwa, to czemu mieliby się kłaniać jakimś kolektywistycznym doktrynerom, próbującym narzucić polityczną formę takiej czy innej organizacji pracy?

      Każda władza podporządkowuje sobie życie gospodarcze społeczeństwa. Równie dobrze można pytać: dlaczego społeczeństwo ma się kłaniać jakimś liberalnym doktrynerom, próbującym narzucić polityczną formę takiej czy innej organizacji pracy?

      Usuń
    4. Nie ma czegoś takiego, jak „inicjatywa gospodarcza niezwiązana z określonym podporządkowaniem politycznym”. Rolą systemu politycznego jest zawsze utrzymywanie przy życiu tego lub innego systemu gospodarczego.

      Nonsens. Rolą systemu politycznego w gruncie rzeczy jest utrzymywanie się przy życiu, pasożytując na tym czy innym systemie gospodarczym. Liberalizm stara się to pasożytnictwo ograniczyć.

      Reguły produkcji i wymiany są inne, ale rola państwa taka sama.

      Dokładnie: rola państwa jest zawsze pasożytnicza. Produkcja i wymiana jest pierwotna, polityka, państwo i władza wtórna. Żeby rządzić, trzeba wykazać się inicjatywą w zagrabianiu cudzych owoców pracy i podporządkowywaniu istniejących już producentów, często zmuszaniu ich do funkcjonowania w niekorzystnych dla nich realiach.

      Rolą liberalizmu jest odcinanie tej toksycznej narośli z pierwotnej tkanki gospodarczej.

      Kiedy w kapitalizmie pracownik najemny nie ma ochoty oddawać owoców swojej pracy darmozjadowi-kapitaliście, to wkracza państwo i stosuje przemoc.

      No, ja wolałbym, aby państwo nie wkraczało, tylko robili to odpowiedni ludzie, smutni panowie związani z prywatną branżą egzekucji długów, którzy wyjaśniliby dosadnie, dlaczego z umów należy się wywiązywać. Jeżeli ktoś nie chce podejmować kariery pracownika najemnego, niech się nie umawia na tego rodzaju pracę z "darmozjadem-kapitalistą". W kapitalizmie nie ma politycznego przymusu świadczenia nikomu swoich usług. Kiedy z kolei z własnej woli angażujemy się w taki układ jako najmici, cóz ma znaczyć, że "nie mamy ochoty"?

      Każda władza podporządkowuje sobie życie gospodarcze społeczeństwa. Równie dobrze można pytać: dlaczego społeczeństwo ma się kłaniać jakimś liberalnym doktrynerom, próbującym narzucić polityczną formę takiej czy innej organizacji pracy?

      Każda władza stara się to robić. Dlatego wypadałoby być po stronie ludzi, którzy chcą temu zapobiec. Liberalni doktrynerzy, jeżeli już, starają się narzucić zupełnie apolityczną formę organizacji pracy - opartą o własność prywatną oraz bezosobowy autorytet popytu i podaży a nie jakieś kategorie polityczne, tożsamości i inne pierdolety z imaginarium socjologii.

      Jeżeli ktoś się zbliża do negacji polityczności, to właśnie w największym stopniu oni, dlatego, że chcą podporządkować rytm życia bezosobowym procesom ekonomicznym, a nie czyjejś woli politycznej i konkretnej wizji tego, jak ma wyglądać społeczeństwo. Będzie wyglądać tak, jak to wyniknie z oddolnych procesów ekonomicznych przejawiających się w tym społeczeństwie. A co ponadto, to od złego pochodzi. ;)

      Usuń
    5. Jeżeli ktoś nie chce podejmować kariery pracownika najemnego, niech się nie umawia na tego rodzaju pracę z "darmozjadem-kapitalistą". W kapitalizmie nie ma politycznego przymusu świadczenia nikomu swoich usług.

      No tak, zawsze można przecież wybrać śmierć z głodu. Dobrowolność umów w kapitalizmie to fantazja – ale to w zasadzie kompletnie bez znaczenia, czy kapitalizm uznamy za sprawiedliwy i oparty na dobrowolności, czy nie. Bo w obu wypadkach jest on tak samo polityczny jak inne systemy.


      Liberalni doktrynerzy, jeżeli już, starają się narzucić zupełnie apolityczną formę organizacji pracy - opartą o własność prywatną oraz bezosobowy autorytet popytu i podaży a nie jakieś kategorie polityczne

      Z tego, że jakiś system gospodarczy wydaje Ci się słuszny i sprawiedliwy nie wynika, że ten system jest „apolityczny”, a pozostałe „polityczne”. Jak sam zauważasz, władza polityczna zajmuje się stanowieniem i egzekwowaniem prawa. A to prawo to nic innego jak w dużej mierze zbiór reguł dotyczących własności, produkcji i dystrybucji.
      Bez władzy politycznej, w prawdziwie „apolitycznym systemie gospodarczym”, będzie dochodzić do konfliktów, które nie wiadomo, kto i jak ma rozstrzygać. Pracownicy jakiejś firmy mogą stwierdzić, że zysk należy się im, bo to oni go wypracowali. Kapitalista będzie twierdził, że zysk należy się jemu, bo może i nic nie robił, ale za to zawarto umowę, którą trzeba uhonorować. Pracownicy powiedzą, że mają umowę gdzieś, bo zawarli ją pod przymusem i na nieuczciwych warunkach, jak to w kapitalizmie. Na koniec arystokrata ogłosi, że od każdego należy mu się działka, bo dziwna kobieta w sadzawce wręczyła miecz jego przodkowi.
      Oczywiście można sobie wyobrazić utopijny świat, w którym wszyscy respektują kapitalistyczne reguły gry i nie potrzeba władzy politycznej do przymuszania kogokolwiek do czegokolwiek . Ale równie dobrze można sobie wyobrazić utopijny świat, w którym wszyscy respektują socjalistyczne reguły gry i nie potrzeba władzy politycznej do przymuszania kogokolwiek do czegokolwiek. Krótko mówiąc: to nieprawda, że liberałowie „starają się narzucić apolityczną formę organizacji produkcji”. Ich forma jest tak samo polityczna jak wszystkie inne.

      Usuń
    6. No tak, zawsze można przecież wybrać śmierć z głodu. Dobrowolność umów w kapitalizmie to fantazja – ale to w zasadzie kompletnie bez znaczenia, czy kapitalizm uznamy za sprawiedliwy i oparty na dobrowolności, czy nie. Bo w obu wypadkach jest on tak samo polityczny jak inne systemy.

      Śmierć z głodu jest oczywiście jedną z opcji, ale można też bawić się w oddolną spółdzielczość i zakładać z podobną sobie drobnicy. Dlaczego tego nikt nie robi, można już próbować wyjaśniać niskim poziomiem wzajemnego zaufania czy też niechęcią do ponoszenia ryzyka, które w pracy najemnej ponosi zatrudniciel.

      Istnieje taki tekst Włodzimierza Gogłozy: "Niewolnictwo, praca najemna, wolność – Wordsworth Donisthorpe o radykalnych konsekwencjach kapitalizacji pracy", który przybliżając postać tytułowego angielskiego rynkowego anarchisty żyjącego jeszcze w epoce wiktoriańskiej, opisuje jego perspektywę na pracę najemną. I owszem, zajmuje się tzw. kwestią robotniczą, uznając, że praca najemna w jego epoce jest bliska niewolnictwu, ale ostatecznie ocenia, iż istotowo nim jednak nie jest, bo wynika ze swobody zawierania umów, więc jej broni przeciw Proudhonowi. Z drugiej strony jednak uznaje, że poddawanie się pracy najemnej powoduje u klasy robotniczej spadek przedsiębiorczości, utrwalając ją w ubóstwie.

      Donisthorpe twierdzi, iż pracownicy uznający warunki przedstawione im przez pracodawców za rabunek mogą je odrzucić i założyć kooperatywy. Na potwierdzenie tej tezy przytacza kilka przykładów udanych inicjatyw, w których pracownicy bez pomocy zewnętrznego kapitału i często przy minimalnych nakładach finansowych byli w stanie uruchomić firmy, które po pewnym czasie zaczęły wypracowywać duże zyski – i tak np. w 1848 r. 14 paryskich wytwórców fortepianów wnosząc do kooperatywy wyłącznie własne umiejętności i przy zerowym wkładzie pieniężnym założyło firmę, której kapitalizacja dwa lata później wynosiła 400 000 franków, w tym samym roku 4 kurierów powołało kooperatywę, która po roku zatrudniała już 86 pracowników, zaś rok później grupa stolarzy dysponująca sumą 135 franków powołała spółkę pracowniczą, która wkrótce przyniosła 37 000 franków czystego zysku. Start żadnej z tych firm nie był łatwy i wymagał od ich założycieli bardzo wielu wyrzeczeń, ale zdaniem Donisthorpe’a ich przykład dowodzi, że założenie przynoszącej zyski kooperatywy jest możliwe. Jeśli zatem pozostali pracownicy nie decydują się na ten krok, to nie dlatego, iż uniezależnienie się pracowników od prywatnych właścicieli środków produkcji jest celem nieosiągalnym, lecz dlatego, że większość z nich boi się ryzyka związanego z podjęciem samodzielnej działalności gospodarczej. „Ich ambicją nie jest bycie wolnym, lecz sytym” [4].

      Więc można coś robić po swojemu mimo dominacji pracy najemnej w krwiożerczym kapitalizmie, tylko nie ma chętnych do przecierania nowych-starych szlaków. Walczyć politycznie z eliminacją opcji dominującej jest nie fair, bo część osób może właśnie preferować pracę bez większych zysków, ale też poczucia ryzyka i stresów, jakimi byłaby poddana, gdyby miała zorganizować działalność w całości ze swoich środków, jak w powyższych przykładach. Najlepiej, gdy żadna z opcji pracy nie jest zakazana ustrojowo lub przez polityczny paternalizm i każdy może sobie wybrać to, co mu najbardziej odpowiada.

      Można sobie być przeciw pracy najemnej, uznając ją za najgorszą formę pracy, ale nie postulować jej politycznego znoszenia w imię wolności. Jak ktoś woli, niech sobie wybiera gorsze.

      Usuń
    7. Z tego, że jakiś system gospodarczy wydaje Ci się słuszny i sprawiedliwy nie wynika, że ten system jest „apolityczny”, a pozostałe „polityczne”.

      Oczywiście, że nie wynika z tego, co mi się wydaje na temat jego sprawiedliwości. Wystarczy jednak, że jakiś system gospodarczy powstaje mimowolnie lub wręcz wbrew woli ludzi władzy, stanowiących prawo, by go za taki uznać. A dokładnie te same reguły wolnorynkowej ekonomii dotyczą również zwalczanej szarej strefy, przemytu kontrabandy i innych delegalizowanych czasem przez organa polityczne działalności, handlu narkotykami na przykład. System gospodarczy drugiego obiegu, może więc istnieć obok woli politycznej, niepożądany, nieplanowany przez nią, nie poddający się jej restrykcjom czy kontroli, niepowstały z żadnych politycznych pobudek, interesu politycznego, ideologii a samej chęci kooperacji i zarobku. W mojej ocenie zasługuje wówczas na miano apolitycznego. Decyzja, że sprzedam swój towar temu, kto go wylicytuje za najwyższą kwotę, nie jest decyzją polityczną.

      Jak sam zauważasz, władza polityczna zajmuje się stanowieniem i egzekwowaniem prawa. A to prawo to nic innego jak w dużej mierze zbiór reguł dotyczących własności, produkcji i dystrybucji.

      Ale władza jakimiś formalnymi ustaleniami nie generuje świata ex nihilo. Tak samo nie kreuje systemów gospodarczych, może poza przykładami największej inżynierii społecznej. Dobrowolna wymiana towarów i usług poprzedza istnienie jakiejkolwiek władzy, ideologii i polityki, dlatego właśnie można ją uznać za apolityczną. Nawet w warunkach post-apo, po upadku wszelkich politycznych ośrodków, w chaosie wytwarzania dopiero nowych, ten zwyczaj wymiany i tak przetrwa. Może wtedy będzie miał się najlepiej, w tym krótkim czasie, kiedy nikt nie będzie miał go jeszcze siły uregulować.

      Bez władzy politycznej, w prawdziwie „apolitycznym systemie gospodarczym”, będzie dochodzić do konfliktów, które nie wiadomo, kto i jak ma rozstrzygać.

      No to na początek niech sobie dochodzi do takich konfliktów. Tak czy inaczej, jakaś część transakcji będzie przebiegała bezproblemowo a między niektórymi podmiotami nawiąże się trwała współpraca. Co już dowiedzie, że może zaistnieć coś takiego jak "apolityczny system gospodarczy". Jeżeli dodamy opcję, że można się wzajemnie ostrzegać przed wchodzeniem w interakcję z oszustami czy kłopotliwymi kontrahentami, zminimalizujemy ryzyko wybuchania takich konfliktów. Nawet do wprowadzenia systemu reputacji i wzajemnych ocen, nie potrzeba żadnych podmiotów politycznych, bo do tego wystarczą środki kultury. No chyba, że w internetowych aukcjach wystawianie partnerom handlowym negatywów i pozytywów też jest oznaką wszechobecnej polityczności.

      Jest?

      Krótko mówiąc: to nieprawda, że liberałowie „starają się narzucić apolityczną formę organizacji produkcji”. Ich forma jest tak samo polityczna jak wszystkie inne.

      Zapewne wyłącznie z punktu widzenia lewicowego bąbla informacyjnego, w którym uznaje się, że wszystko jest polityczne czy "Personal is political". Trudno jednak tego rodzaju przewrotne bon moty, wynosić jako podstawy do poprawnych definicji, skoro w swej totalności są zbyt szerokie. Właśnie dlatego są świetnymi bon motami, do zabawiania ludzi w towarzystwie.

      Usuń
    8. "Więc można coś robić po swojemu mimo dominacji pracy najemnej w krwiożerczym kapitalizmie, tylko nie ma chętnych do przecierania nowych-starych szlaków."

      W każdym nawet najbardziej zamordystycznym ustroju można coś robić po swojemu, tylko co z tego.


      "Najlepiej, gdy żadna z opcji pracy nie jest zakazana ustrojowo lub przez polityczny paternalizm i każdy może sobie wybrać to, co mu najbardziej odpowiada."

      W świecie gdzie żadna życiowa opcja nie jest w jakiś sposób dyskryminowana i wszyscy startują z równej pozycji, tak. Tyle że my w takim świecie nie żyjemy.

      Usuń
    9. A dokładnie te same reguły wolnorynkowej ekonomii dotyczą również zwalczanej szarej strefy, przemytu kontrabandy i innych delegalizowanych czasem przez organa polityczne działalności, handlu narkotykami na przykład.

      Znakomity przykład przeciwko Twojej tezie. Nielegalny handel narkotykami praktycznie wszędzie opiera się na całkowitym odrzuceniu wolnego rynku i kapitalizmu. Naczelną zasadą jest, że morduje się, torturuje lub co najmniej zastrasza każdego, kto próbuje handlować na „naszym terenie”. Zero szacunku dla własności, zero nietykalności cielesnej, narzucanie monopolu przemocą – im brutalniej, tym lepiej. I generalnie „oddolne”, „nieuregulowane” i „apolityczne” procesy ekonomiczne tak właśnie wyglądają: wymuszanie haraczy, porwania dla okupu, handel żywym towarem etc. Wszędzie tam, gdzie władza polityczna nie sięga, kapitalizm zanika, a kwitnie gospodarka oparta na prawie pięści.


      Dlaczego tego nikt nie robi, można już próbować wyjaśniać niskim poziomiem wzajemnego zaufania czy też niechęcią do ponoszenia ryzyka, które w pracy najemnej ponosi zatrudniciel.

      O marności tego argumentu pisałem tu. Pracownicy nie ponoszą większego ryzyka niż kapitaliści – w każdym razie na pewno nie w obecnej formie kapitalizmu. Który zresztą w ogóle mógł się rozwinąć w dużej mierze dzięki temu, że państwo radykalnie ograniczyło ryzyko przedsiębiorców tworząc instytucję spółki z ograniczoną odpowiedzialnością.


      Więc można coś robić po swojemu mimo dominacji pracy najemnej w krwiożerczym kapitalizmie, tylko nie ma chętnych do przecierania nowych-starych szlaków.

      To, że niektórzy (bo na pewno nie wszyscy) pracownicy są niechętni, nie wynika to z tego, że „ich ambicją jest bycie wolnym, lecz bycie sytym”, a prędzej z tego, że poza byciem wolnym (o ile można tu mówić o byciu wolnym, co też jest mocno dyskusyjne) zależy im na innych rzeczach i że potrafią dokonywać racjonalnych kalkulacji. Problem z tym argumentem polega na tym, że w kapitalizmie trudności związane z zakładaniem i funkcjonowaniem spółdzielni oraz jakość alternatywy w postaci pracy najemnej są zdeterminowane przez fakt, że środki produkcji są w rękach małej grupki posiadaczy. W związku z tym fakt, że niewielu pracowników najemnych próbuje zakładać spółdzielnie, nie mówi nam nic o tym, czy kapitalizm jest oparty na zniewoleniu i przymusie, czy nie.

      Zapewne wyłącznie z punktu widzenia lewicowego bąbla informacyjnego, w którym uznaje się, że wszystko jest polityczne czy "Personal is political". Trudno jednak tego rodzaju przewrotne bon moty, wynosić jako podstawy do poprawnych definicji, skoro w swej totalności są zbyt szerokie. Właśnie dlatego są świetnymi bon motami, do zabawiania ludzi w towarzystwie.

      To, o czym piszę, nie ma nic wspólnego z tezą „personal is political”. Ja twierdzę, że kapitalizm jest tak samo polityczny jak inne ustroje wg Twoich własnych kryteriów polityczności.
      Naprawdę, koszmarnie się z Tobą dyskutuje. Nie tylko przez słabość Twoich argumentów, ale również, a może przede wszystkim, przez ten bucerski ton. Dlatego proponuję, żebyśmy na tym skończyli. Ewentualny dalszy ciąg wywodu proszę już publikować na swoim blogu.

      Usuń
  5. No, ja wolałbym, aby państwo nie wkraczało, tylko robili to odpowiedni ludzie, smutni panowie związani z prywatną branżą egzekucji długów, którzy wyjaśniliby dosadnie, dlaczego z umów należy się wywiązywać.

    Ale przecież to nic innego niż delegacja zadań. Ci smutni panowie nic by nie wskórali, gdyby na którymś z wyższych poziomów nie stał za nimi państwowy aparat przymusu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak a propos dyskusji, czy socjalizm jest tożsamy z upaństwowieniem środków produkcji : ostatnio w dyskusjach twitterowych na temat narodowego socjalizmu – wśród twierdzących, że to właśnie był socjalizm – coraz częściej pojawia się argument już nie tyle z nazwy, co właśnie z konstrukcji systemu gospodarczego. Naziści wprawdzie prywatyzowali na potęgę (zagarnęli w zasadzie mienie żydowskie i majątek politycznych wrogów), ale podporządkowali przemysł zadaniom militarnym, i kapitaliści o tyle mogli funkcjonować, o ile realizowali cele polityczne Rzeszy. I to się przedstawia jako państwową kontrolę środków produkcji (state-controlled), w tym sensie to miał być socjalizm.

    Dobrą odpowiedź na to dał ostatnio Nathan Robinson w Current Affairs, i w sumie tam dużo wątków z blogowej dyskusji. Przepraszam, nie mogę się powstrzymać, parę cytatów:

    The incorrect definition is: Socialism means “government control of the economy.” (…) I say (this definition is) obviously wrong, because when we think about the implications of “socialism” being synonymous with “government control of production,” we realize instantly that this can’t be right. It would mean that any government that was sufficiently powerful would automatically be “socialist” no matter who ruled it. The worst dictatorships would all be socialism by definition, because socialism is defined as government control. A monarchy could be “socialism” if the king was powerful enough. A feudal aristocracy could be “socialist” if those who “governed” also “controlled production.”

    OdpowiedzUsuń
  7. (…) When socialists talk about their economic ideal, they speak of worker ownership, which is not the same as “government ownership.” The government, after all, could be feudalism, in which case government ownership would give the workers nothing. Socialists want to see a world in which the people who do the labor have control over their workplaces. This is also why “communist” countries that are authoritarian dictatorships should not be called “socialist” even if they claim the label for themselves. To know whether an economy is socialist, you have to look at how equal it is, how much power workers have, whether people are exploited, and who is in charge of what.

    (…) Now, socialism may involve some government ownership of production, because democratic government is the institution through which people are able to act collectively. (…) The public sector is good to the extent that it’s democratic, just like the private sector is bad to the extent that it’s undemocratic.

    To oczywiście publicystyka, jest trochę uproszczeń, ale warto ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. To samo pisał Engels już w 1877:

    Certainly, if the taking over by the state of the tobacco industry is socialistic, then Napoleon and Metternich must be numbered among the founders of socialism. If the Belgian state, for quite ordinary political and financial reasons, itself constructed its chief railway lines; if Bismarck, not under any economic compulsion, took over for the state the chief Prussian lines, simply to be the better able to have them in hand in case of war, to bring up the railway employees as voting cattle for the government, and especially to create for himself a new source of income independent of parliamentary votes — this was, in no sense, a socialistic measure, directly or indirectly, consciously or unconsciously. Otherwise, the Royal Maritime Company, [116] the Royal porcelain manufacture, and even the regimental tailor of the army would also be socialistic institutions.

    Ale jak wspomniałem, to wszystko jest groch o ścianę.

    OdpowiedzUsuń