piątek, 19 sierpnia 2011

Dobro, zło, równoczesność i czarownice (I)

P. Boghossian: The Maze of Moral Relativism, "The New York Times - The Stone",  24.07.2011.

Sam Harris stwierdził niedawno: "Jestem przekonany, że każde pojawienie się terminów takich jak metaetyka, deontologia, akognitywizm, antyrealizm, emotywizm i tym podobnych bezpośrednio zwiększa ilość nudy we wszechświecie." Po czym napisał książkę, która jest dobrym przykładem na to, że bez zwiększenia poziomu nudy we wszechświecie za pomocą metaetyki z jej tysiącem izmów bardzo trudno powiedzieć coś istotnego na temat "Co to jest moralność?"
Ten wstęp był mi potrzebny, żeby usprawiedliwić ropoczęcie od paru technicznych rozróżnień. Mówi się o trzech podstawowych problemach metaetyki:
 1. Jakie jest znaczenie sądów moralnych?
 2. Jaka jest natura sądów moralnych?
 3. Jak można uzasadniać sądy moralne?
Do pierwszego należą takie pytania jak: "Czy sądy moralne wyrażają twierdzenia?" "Jeśli tak, to czy jedne mogą być fałszywe, a inne prawdziwe?" "Jeśli tak, to czy to, co czyni je prawdziwymi lub fałszywymi jest niezależne czy zależne od opinii jakiejś osoby czy grupy osób?" Do drugiego problemu natomiast pytania takie jak: "Czy moralne zasady stosują się do wszystkich zawsze tak samo, czy może nie tak samo w zależności od np. grupy kulturowej?" "Czy zasady te wskazują ostatecznie na jeden, czy na kilka rodzajów nieporównywalnych ze sobą wartości?" Trzeci problem to pytania takie jak: "Czy wiedza moralna jest możliwa?" lub "Czy wiedza moralna jest raczej empiryczna, czy aprioryczna?" 
Jak łatwo zauważyć, trzy problemy mocno na siebie nachodzą. W związku z tym niektórzy filozofowie wolą mówić o jednym zasadniczym problemie, problem drugi i trzeci uważając za część pierwszego. Mnie wydaje się, że warto trzymać się tego podziału, przynajmniej żeby zorientować się o co chodzi filozofowi  Paulowi Boghossianowi w artykule opublikowanym niecały miesiąc temu w The Stone (filozoficznym kącie na stronie New York Timesa).  Boghossian zajmuje się tu generalnie problemem drugim, a trzema typowymi stanowiskami w ramach tego problemu są uniwersalizm (zasady etyczne obowiązują wszystkich zawsze tak samo, niezalenie od grupy kulturowej, grupy społecznej, rasy, płci itd.), relatywizm (zasady etyczne obowiązują zależnie od konwencji kulturowych, klasowych czy innych) i nihilizm (dobro i zło to fikcje, które nie mają żadnych odpowiedników w rzeczywistości; zasady etyczne nie obowiązują nikogo). Boghossian stara się pokazać, że tak naprawdę wyjścia są dwa - albo uniwersalizm, albo nihilizm. Trzecia opcja - relatywizm - to wg niego pseudoopcja. 
Boghossian nie używa jednak obok pojęć "relatywizm" i "nihilizm" pojęcia "uniwersalizm", ale "absolutyzm" i pisze o "absolutnych faktach moralnych".
Przez „absolutne” rozumie on najwyraźniej „obiektywne”, a więc istniejące niezależnie od czyichkolwiek opinii i przekonań. Odwołanie się do takich obiektywnych moralnych faktów (o ile są one w ogóle poznawalne) pozwalałoby na rozstrzygnięcie, czy zdania takie jak np. „Pornografia jest niemoralna”, „Nie powinno się torturować dzieci dla zabawy” czy „Aborcja jest zawsze złem” są prawdziwe czy fałszywe – w podobny sposób, w jaki odwołanie się do pewnych obiektywnych faktów pozwala na rozstrzygnięcie, czy zdania takie jak „Jestem wyższy od swojego brata” czy „Ziemia jest okrągła” są prawdziwe czy fałszywe. Przekonanie o istnieniu takich moralnych faktów nazywa się moralnym realizmem i jest to stanowisko w ramach pierwszego z powyższych metaetycznych problemów, czyli problemu znaczenia sądów moralnych. Nietrudno się domyślić, dlaczego moralny realizm łączy się z moralnym uniwersalizmem – jeśli istnieją obiektywne (vel „absolutne”) moralne fakty, to wszystko wskazuje na to, że sądy moralne dotyczą wszystkich zawsze i wszędzie tak samo, niezależnie od konwencji kulturowych itp.
Wygląda więc na to, że Boghossian pisząc „moralny absolutyzm” ma na myśli połączenie moralnego realizmu (problem pierwszy) z moralnym uniwersalizmem (problem drugi). Nie chodzi mu o to, co zazwyczaj nazywa się moralnym absolutyzmem, czyli o przekonanie, że pewne rodzaje czynów (jak kradzież czy jak gwałcenie) są zawsze złe, niezależnie ich od konsekwencji.
Co jeśli nie istnieją żadne obiektywne moralne fakty? Boghossian pisze, że w przypadkach, kiedy ludzkość nabiera wątpliwości co do obiektywnego istnienia pewnej klasy obiektów, wyjścia są dwa: nihilizm albo relatywizm. Przykładem pierwszego mogą być czarownice – kiedy zdecydowaliśmy, że kobiety rzucające uroki i latające na miotłach obiektywnie nie istnieją, przestaliśmy po prostu używać kategorii „czarownica” do opisu rzeczywistości. Przykładem drugiego może być czas – kiedy Einstein pokazał, że nie istnieje obiektywna równoczesność dwóch wydarzeń, nie przestaliśmy mówić o równoczesności, zaczęliśmy jedynie („my” w znaczeniu   „część ludzkości zajmująca się naukowymi badaniami”) mówić o względnej równoczesności, o równoczesności w ramach tego lub innego czasoprzestrzennego układu odniesienia. 
Jaka jest różnica – pyta teraz Boghossian – między jednym podejściem a drugim? Kiedy zostajemy nihilistami, a kiedy relatywistami? I czy jeśli nie istnieją obiektywne moralne fakty, to jest to sytuacja raczej jak ta z czarownicami, czy raczej jak ta z równoczesnością?
Różnica jest wg Boghossiana taka, że podczas gdy w drugim przypadku można mówić o relatywistycznym odpowiedniku obiektywnej równoczesności, w pierwszym nie można mówić o relatywistycznym odpowiedniku obiektywnej czarownicy. Ktoś mógłby powiedzieć, że  można przyjąć, że czarownica istnieje w ramach systemu wierzeń A, a nie istnieje w ramach systemu wierzeń B, ale to ślepa uliczka – własność „bycia czarownicą w ramach systemu wierzeń A” to nie rodzaj czarownicy, ale rodzaj treści systemu wierzeń, która może być prawdziwa lub nie.
Boghossian myśli, że w przypadku moralności tak jak w przypadku czarownic nie istnieje relatywistyczny odpowiednik obiektywnych faktów. Odrzucenie „moralnego absolutyzmu” musi więc prowadzić do moralnego nihilizmu. Kiedy chcemy relatywnie ująć jakiś moralny sąd, np. „Jedzenie wołowiny jest złe”, to wychodzi nam coś w rodzaju „Jedzenie wołowiny jest złe z punktu widzenia systemu moralnego Hindusów”, a wtedy cała normatywność wyparowuje z sądu moralnego. Innymi słowy - zrelatywizowany sąd moralny przestaje być sądem moralnym, a staje się tylko opisem treści czyichś moralnych przekonań (i podobnie jest z treścią przekonań dotyczących czarownic).   
Komuś, kto myśli, że zasady dobrego wychowania są dobrym przykładem relatywistycznej normatywności i być może z moralnością jest podobnie jak z dobrym wychowaniem Boghossian odpowiada, że te względne zasady oparte są zawsze na jakiejś zasadzie bezwzględnej. Niegrzecznie jest np. siorbać w Europie, a grzecznie gdzieś w Chinach, ale kiedy decydujemy się siorbać lub nie siorbać przestrzegamy bezwzględnej zasady „Nie należy obrażać gospodarza” lub jakiejś podobnej.  
Widać, że Boghossian jest zwolennikiem twardego podziału na fakty i wartości i pomysł ujęcia moralności jako systemu imperatywów hipotetycznych odrzuciłby pewnie ze wstrętem. Do jego (naszkicowanego tu ledwie) argumentu przeciwko relatywizmowi można mieć jednak kilka zastrzeżeń, o których pewnie kiedyś jeszcze napiszę.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz