niedziela, 25 marca 2012

Wstręt moralizujący

D. Pizarro, Y. Inbar, C. Helion: On Disgust and Moral Judgment, "Emotion Review" Vol. 3, No. 3 (July 2011) 267–268.


Wspomniany w poprzednim wpisie David Pizarro to nie pomocnik Manchesteru City, tylko amerykański psycholog, który zajmuje się m. in. badaniem stosunku między uczuciem wstrętu a ocenami moralnymi. Na podstawie sporej ilości empirycznych badań, które przeprowadził on i współpracownicy, można stwierdzić, że między wstrętem i moralnymi ocenami istnieje jakiś przyczynowy związek, ale co to dokładnie za związek – to jest w dalszym ciągu mocno niejasne. W krótkim artykule Pizarro, Yoel Inbar i Chelsea Helion piszą o trzech niewykluczających się wzajemnie hipotezach:
  1. Moralne oceny wywołują wstręt.
    Zachowanie uznajemy na za niemoralne, jak rozumiem, z jakiegoś innego powodu niż to, że wydaje się ono obrzydliwe. To uznanie wywołuje z kolei wstręt. Jest sporo badań, które wydają się to potwierdzać, problemem jest jednak, że w wielu z nich moralna ocena nie jest jedynym czynnikiem mogącym wywoływać wstręt – w grę wchodzą też często różne „elementarne” wyzwalacze wstrętu (patrz poprzedni wpis). Wyjątkiem może być badanie, które pokazuje, że charakterystyczne dla wstrętu grymasy twarzy pojawiają się u uczestników gry w ultimatum po otrzymaniu niesprawiedliwej oferty.
  2. Wstręt wzmacnia moralne oceny.
    Nie chodzi tu tylko o to, co wydaje się oczywiste – że kiedy jakieś zachowanie kogoś brzydzi, to ten ktoś będzie skłonny do bardziej surowej moralnej oceny tego zachowania. Chodzi też o dużo mniej oczywiste twierdzenie, że jedna osoba będzie oceniać to samo zachowanie bardziej surowo, kiedy akurat wywołamy u niej (zupełnie niezwiązane z tym zachowaniem) obrzydzenie. Pizarro ze współpracownikami przeprowadził np. eksperyment, który pokazał, że smród wzmaga – i to niezależnie od poglądów politycznych – niechęć do gejów (co ciekawe, do lesbijek już w dużo mniejszym stopniu). Simone Schnall i współpracownicy przeprowadzili inny eksperyment, który pokazał, że moralna ocena ściągania na egzaminie albo nieoddania znalezionego portfela jest bardziej surowa, kiedy dokonuje się jej w pomieszczeniu zawalonym brudnymi naczyniami. Podobnych badań jest jeszcze kilka.
  3. Wstręt wywołuje moralne oceny.
    To według Pizarra, Inbara i Helion najciekawsza i jednocześnie najsłabiej empirycznie uzasadniona hipoteza. Według niej w niektórych sytuacjach samo uczucie wstrętu wystarczy, żeby zachowanie uznać za niemoralne. Sugerują to przede wszystkim badania nad wstrętem, który u niektórych ludzi wywołuje homoseksualizm, kazirodztwo i jedzenie mięsa. Z drugiej strony wiele (możliwe, że większość) budzących wstręt zachowań, takich jak np. dłubanie w nosie, nie jest uznawanych za w jakikolwiek sposób niemoralne. Pizarro, Inbar i Helion piszą, że być może wstręt okazuje się „moralizujący” tylko w przypadku zachowań, wobec których istnieją już wcześniej jakieś pozamoralne normy. Nie wydaje mi się to szczególnie przekonujące – co do bardzo wielu powszechnie uznawanych za obrzydliwe zachowań istnieją od bardzo dawna inne niż moralne normy – mianowicie normy dobrego wychowania – i jakoś zachowania te nie wchodzą do sfery moralności.
 "Disgust": Detail from
Plate V, Nr. 2 and 3,
from Charles Darwin's
The Expression
of the Emotions 
in Man and Animals.
Domyślam się, że trzecia hipoteza została uznana za najciekawszą, ponieważ najbardziej z wszystkich trzech podkopuje tradycyjne wyobrażenie o roli emocji i rozumu w formułowaniu moralnej oceny. Według tego wyobrażenia emocje od teorii mogą zostać dość ściśle oddzielone i w razie konfliktu między nimi powinna wygrać teoria – należy unikać „zakłócenia” moralnej oceny przez emocje. To przekonanie jest podobnie, wydaje mi się, popularne wśród ogółu populacji, co wśród filozofów zajmujących się etyką.
Tymczasem okazuje się, że moralne teorie są w znacznym stopniu racjonalizacjami naszych emocji – racjonalizacjami, których z jakichś nie do końca chyba poznanych powodów potrzebujemy. Nie tak łatwo np. znaleźć prawicowca, który na pytanie „Dlaczego uważasz związki homoseksualne za niemoralne?” odpowie „Bo mnie brzydzą”. Jeszcze trudniej znaleźć lewicowca, który na pytanie „Dlaczego uważasz związki homoseksualne za moralnie dopuszczalne?” odpowie „Bo mnie nie brzydzą”. Najczęściej można od prawicowca usłyszeć coś w rodzaju „Bo to niezgodne z prawem naturalnym”, a od lewicowca coś w rodzaju „Bo nikomu nie dzieje się krzywda”. Lubimy też odwoływać się raz do tej, a raz do innej normatywnej teorii w zależności od tego, która się bardziej nadaje na usprawiedliwienie konkretnej emocji (Pizarro mówi o tym np. w tym wykładzie). Prawicowcy pytani np. o Hiroszimę, Nagasaki, Tokio czy Drezno w 1945 są skłonni odwoływać się do konsekwencjalizmu („Trzeba było zabić te dziesiątki tysięcy matek z dziećmi, żeby przyspieszyć zakończenie wojny”), ale już pytani o aborcję stają się zatwardziałymi deontologami („Nie można zabijać niewinnych, bez względu na konsekwencje”), lewicowcy często robią odwrotnie. Wygląda na to, że dużo rzadziej zdarza się, żeby ktoś dopasowywał moralne oceny do przyjętej moralnej teorii, niż teorię do moralnych ocen.
Nie wynika z tego oczywiście, że jakaś wersja deontologii, konsekwencjalizmu czy etyki cnót nie może być prawdziwą teorią. Wynika jednak chyba to, że wiele z dotychczasowych uzasadnień tych teorii opiera się na fałszywej psychologii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz