Zacząłem właśnie czytać świetnie się zapowiadającą książkę Patricii Churchland Braintrust. What Neuroscience Tells Us about Morality. Główna teza książki jest taka, że moralność to całkowicie naturalny fenomen, który można wytłumaczyć badając procesy w mózgu umożliwiające pewien rodzaj społecznego funkcjonowania. Nie pochodzi ona natomiast z żadnego empirycznie niepoznawalnego głosu sumienia, nakazów czystego rozumu, bożych przykazań, czy czegoś podobnego. Jak pisze sama Churchland:
Hipoteza, którą tutaj proponuję, jest następująca: to, co my ludzie nazywamy „etyką” albo „moralnością”, to czterowymiarowy schemat umożliwiający zachowanie społeczne, który jest kształtowany przez wzajemnie ze sobą powiązane procesy w mózgu: (1) troskę (zakorzenioną w przywiązaniu do krewnych i przyjaciół oraz dbaniu o ich szczęście), (2) rozpoznawanie stanów psychicznych innych osób (zakorzenione w korzyściach, jakie płyną z przewidywania zachowań innych osób), (3) rozwiązywanie problemów w kontekście społecznym (np. jak powinniśmy dystrybuować ograniczone zasoby, załatwiać spory o ziemię, karać osoby, które nie przestrzegają reguł) i (4) uczenie się praktyk społecznych (poprzez negatywne i pozytywne bodźce, imitację, metodę prób i błędów, różne rodzaje warunkowania, analogię). Prostota tego schematu nie oznacza, że jego formy, wariacje i mechanizmy nerwowe są proste. Wręcz przeciwnie – życie społeczne jest zadziwiająco skomplikowane, tak jak skomplikowany jest mózg odpowiadający za to życie.
Tutaj pojawia się oczywiście stary problem przechodzenia od faktów do wartości, od „jest” do „powinno być”. Ktoś, kto jest zwolennikiem bardziej tradycyjnego filozoficznego podejścia do tych spraw, zaraz powie, że możemy sobie do woli badać i opisywać procesy w mózgu, które odpowiadają za moralne myślenie, moralne emocje i moralne postępowanie, ale nic nam to nie pomoże w ustaleniu tego, co jest tak naprawdę moralne czy niemoralne. O ile można się zorientować po krótkim fragmencie, Churchland ma do problemu fakty/wartości podejście podobne do Oliviera Currego, o którym to podejściu pisałem tu kiedyś w szczegółach. Według Churchland neurobiologia nie może nam (przynajmniej w tej chwili) pomóc w odpowiadaniu na pytanie o to, czy aborcja powinna być legalna, czy wojna może być sprawiedliwa, czy podatki powinny być wyższe lub niższe itp. Nie znaczy to jednak, że żeby to ustalić należy się odwoływać do fikcji typu imperatywy kategoryczne czy wartości same w sobie, albo używać niezbyt godnych zaufania metod typu konfrontowanie teorii moralności z moralną intuicją. To ostatnie zdanie jest już właściwie ode mnie, Churchland jest bardziej ostrożna i nie zagłębia się w metaetyczne detale, ale myślę, że byłoby jej do tego poglądu blisko.
Churchland w ogóle zajmuje się etyką od niedawna, ale dużo wcześniej próbowała podchodzić do różnych pozaetycznych starych filozoficznych problemów za pomocą neurobiologii, co sama nazwała „neurofilozofią”. Poza tym znana jest głównie ze sformułowanego z mężem Paulem Churchlandem radykalnego stanowiska w filozofii umysłu, zwanego eliminacyjnym materializmem (eliminative materialism).
Nie jestem zupełnie pewien, czy pod wszystkimi poglądami Churchland bym się podpisał, ale bardzo mało jest obok niej filozofów, którzy mieliby coś nowego do powiedzenia i jednocześnie bardzo przyjemnie by mi się ich czytało (nawet przy zagłębianiu się we wszystkie te synapsy, hipokampy i wazopresyny). Churchland odbyła też ostatnio na łamach The Philosopher's Magazine ciekawą rozmowę z Julianem Bagginim, w której używa brzydkich wyrazów i miesza z błotem ostatnią książkę Sama Harrisa, za co dostaje ode mnie kilka dodatkowych punktów.