Poniżej dalszy ciąg moich komentarzy do mema Scumbag Analytic Philosopher. Tym razem będzie wśród obrazków kilka zarzutów, które, pokornie przyznaję, wydają się sensowne.
Parę miesięcy temu
komentator Boni nie mógł się tu nadziwić, że jakieś 40%
współczesnych filozofów akceptuje platonizm odnośnie obiektów
matematycznych. Tym bardziej, że wielu z nich łączy ten platonizm
ze skłonnością do naturalizmu, materializmu i empiryzmu, co
oczywiście na pierwszy rzut oka wydaje się jaskrawo sprzeczne.
Chciałem nawet napisać coś o wszystkich tych filozofach (z
Quine'em na czele), którzy uważają, że jedno z drugim da się
pogodzić i zacząłem w tym celu czytać artykuł Lisky'ego i Zalty,
ale jakoś wymiękłem. W każdym razie są całkiem poważne
argumenty za matematycznym platonizmem i za materializmem, a do tego
przynajmniej jakieś próby ich pogodzenia.
O jak bym chciał.
Zauważyłem, że autor
tych memów ma jakiś problem z Davidem Lewisem – kilka innych
obrazków polegało na dissowaniu modalnego realizmu. Bardziej
chodziło tu chyba o dowalenie Lewisowi niż o niechęć
analitycznych filozofów do historii filozofii, czy o zgrzyt między
niechęcią do historii filozofii a skłonnością do wydawania
wyroków w stylu „największy x w historii”.
Ja sam rzeczywiście
sądzę, że historia filozofii to generalnie strata czasu, ale nie
przypominam sobie, żebym pisał, że ten lub tamten, lub ta lub
tamta, to największy ktoś tam w historii, więc chyba jestem
niewinny. Zresztą kto może z czystym sumieniem powiedzieć, że
przeczytał wszystkich metafizyków i na tej podstawie ogłaszać
zwycięzcę? Tak naprawdę można tylko przyjąć taką lub inną
strategię odsiewania tego, czego się nigdy nie przeczyta, i
ewentualnie uzasadniać wybór swojej strategii, więc filozofowie
analityczni nie różnią się pod tym względem od nieanalitycznych
w zasadniczy sposób.
Jeśli chodzi o nieznajomość konkretnych fizycznych teorii, to nie wydaje mi się, żeby
do akceptacji fizykalizmu była ona szczególnie potrzebna. Argumenty za fizykalizmem
(tak samo zresztą jak i te przeciw) zwyczajnie się nie odwołują
do tych szczegółów.
Jeśli natomiast chodzi o jakiś bardziej ontologiczny wymiar fizyki, to o ile się orientuję, fizycy najczęściej wcale nie wchodzą w żadną ontologię. Posługują się np. pojęciem takim jak „kwarki”, ale nie łamią sobie głowy tym, na ile te kwarki obiektywnie, a na ile nieobiektywnie istnieją. A kiedy już w tę ontologię wchodzą, to nie mogą dojść do porozumienia, tak samo jak filozofowie.
Faktycznie, można spotkać
ekspertów od Wittgensteina, którzy są w stanie ze szczegółami
opowiedzieć, co Wittgenstein robił uczniom szkoły podstawowej w
Trattenbach w 1921, ale co to jest argument z języka prywatnego, to
już nie bardzo. Nietrudno też się domyślić, skąd to się
bierze. Jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie miałem do Wittgensteina
wielkiej cierpliwości, ani do jego póz i przygód życiowych, ani
do jego mętnego stylu. Nie mówię, że nie ma tam kilku ciekawych
pomysłów, ale mam wrażenie, że gdyby nie biografia i dziwny
sposób wyrażania się, to nigdy by nie został takim guru
filozofii.
Równanie kwadratowe
jeszcze jakoś, ale generalnie muszę przyznać, że moja znajomość
matematyki jest na żenującym poziomie.
Toutes proportions
gardées, niezły zarzut, przecenianie psychologii ewolucyjnej (na
obecnym etapie) jest wśród analitycznych filozofów dość
powszechne, np. Alexa Rosenberga dopadła ostatnio ta choroba.
Kolejna smutna prawda,
bardzo popularny termin, który bardzo trudno sensownie zdefiniować.
Dokładniej mówiąc, trudno zdefiniować jego ontologiczną wersję.
Z wersją metodologiczną jest łatwiej, ale ona z kolei może się
narażać na zarzut obalania samej siebie. Nie mówię, że nie da
się z tego wybrnąć, ale fakt, że wielu ludzi nazywających siebie
naturalistami wydaje się mieć z tym problemy.
Może to jest dobry
powód, żeby w końcu lepiej poznać filozofię czasu?
Jak tu kiedyś pisałem,
mam umiarkowanie optymistyczny (czy może raczej umiarkowanie
pesymistyczny?) stosunek do możliwości introspekcyjnego dostępu do
prawd koniecznych, ale tak czy inaczej – myślę, że istnieją
lepsze i gorsze rodzaje introspekcji i fenomenologia to raczej ten
drugi rodzaj.
To jest jeden z
najpoważniejszych zarzutów, z jakimi się spotkałem. Rzeczywiście,
wydaje mi się, że pewien rodzaj moralnego nihilizmu (konkretnie:
rodzaj Joyce'owski) jest w tej chwili najlepiej uzasadnioną teorią
w metaetyce. Z drugiej strony nie jestem cyborgiem ani psychopatą i
czasami się angażuję się w jakieś formułowanie moralnych ocen.
Nawet chyba względnie często. Przeważnie tłumaczę to tak, że
chociaż własność bycia moralnym lub niemoralnym jest
prawdopodobnie jak własność bycia humanoidalnym jaszczurem z
kosmosu, to zawsze można wytykać innym postępowanie niezgodne z
ich własnymi moralnymi poglądami, nie wnikając w to, czy są
słuszne i czy w ogóle jakiekolwiek moralne poglądy da się
uzasadniać. Ale oczywiście nie bulwersowaliby mnie w podobny sposób
ludzie, którzy twierdzą, że niektóre trójkąty są okrągłe –
na pewno nie chodzi więc o samą niechęć do sprzeczności.
Nie sądzę, żeby
sytuacja była beznadziejna (Joyce zresztą też nie) i jedynym
konsekwentnym rozwiązaniem było całkowite porzucenie moralnego
dyskursu raz na zawsze, ale trzeba się na pewno nagimnastykować,
żeby to wyjaśnić. Co wymaga pewnie nie paru zdań w ramach
komentarza do obrazka na blogu, ale jakiejś książki co najmniej.
Swoją drogą, dobry pomysł na mema:
I na koniec: