Nie sądziłem, że będę
kiedyś chciał zacząć cokolwiek od „Już u Platona...”, ale
nadeszła ta chwila. Już u Platona można zauważyć pewną –
nazwijmy to – metodę filozoficzną, która ma się dobrze do dziś,
chociaż wydaje mi się, że nie można sobie po niej zbyt wiele
obiecywać. Wygląda to tak, że najpierw Sokrates pyta: „A co to
jest x”? Pojawia się jakaś całkiem sensownie brzmiąca
definicja, ale zaraz Sokrates wymyśla hipotetyczną sytuację, która
nie pasuje do tej definicji. Trzeba więc zmodyfikować definicję
tak, żeby obejmowała problematyczną sytuację (albo wymyślić
całkiem nową definicję). Wtedy jednak ktoś wymyśla nowy przykład
nie pasujący do zmodyfikowanej definicji, trzeba znowu modyfikować
itd. Np. w „Państwie” rozbierane jest pojęcie sprawiedliwości.
Pierwsza definicja, jaka jest brana pod uwagę to „oddawanie
każdemu, co się od tego kogoś wzięło”. Sokrates wymyśla na to
taki przykład: kiedy znajomy pożyczy nam broń, a później
oszaleje i zażąda jej z powrotem, to czy sprawiedliwie będzie mu
ją oddać? Intuicja mówi że nie, a więc definicję trzeba zmienić
– oczywiście tylko po to, żeby za chwilę znowu zmieniać, bo
ktoś wyskoczy z następnym eksperymentem myślowym.
Tego typu poszukiwanie
koniecznych i wystarczających warunków użycia jakiegoś pojęcia
nazywa się analizą pojęciową, a samo przekonanie, że takie
warunki istnieją i można je odkryć to klasyczna teoria pojęć
(dalej KTP). Filozofia w dużym stopniu polega na analizie
pojęciowej. Epistemologia próbuje znaleźć znaczenie pojęcia
wiedzy, etyka pojęcia moralnego postępowania, filozofia języka
pojęcia znaczenia, filozofia umysłu pojęcia świadomości itd.
Problem polega na tym, że przez setki lat filozofowania bardzo
niewiele udało się w ten sposób osiągnąć. Nie tylko nie
doszliśmy do żadnych niekontrowersyjnych definicji pojęć
ciężkiego kalibru, takich jak sprawiedliwość, znaczenie,
świadomość itd., ale w ogóle bardzo niewiele jakichkolwiek pojęć
naturalnego języka daje się w ten sposób zdefiniować. Możliwe,
że to dlatego, że filozofowie są mało bystrzy. Możliwe, że to
dlatego, że to naprawdę bardzo trudne. Mnie się jednak wydaje, że
najlepszym wytłumaczeniem jest to, że KTP to pomyłka i można
sobie szukać tych warunków jak wiatru w polu.
Istnieje kilka
konkurencyjnych dla KTP teorii, według których pojęcia mają inną
strukturę (lub ewentualnie nie ma żadnych pojęć). Eric Margolis i
Stephen Lawrence w artykule o pojęciach w Stanfordzkiej Encyklopedii
Filozofii wyliczają pięć:
Teoria prototypów
KTP poza tym, że jest
podejrzanie wymagająca, to jeszcze nie tłumaczy pewnych zjawisk,
takich jak nieostrość czy nietypowość. Czasami wydaje się, że
coś leży na granicy kategorii (Czy szachy to sport? Czy oliwka to
owoc?), albo że leży w jej ramach, ale nie jest typowym przykładem
(węgorz wydaje się mniej typową rybą niż, powiedzmy, dorsz).
Tymczasem KTP jest zerojedynkowa: albo coś spełnia warunki i należy
do kategorii, albo nie spełnia i nie należy. Tu z pomocą
przychodzi teoria prototypów, według której nie ma jednego
warunku, które muszą spełniać wszystkie elementy, żeby należeć
do kategorii. Używając przykładu Wittgensteina: członkowie
rodziny są do siebie podobni, ale nie ma jednej cechy, która by ich
wszystkich łączyła. Są natomiast charakterystyczne dla rodziny
oczy, uszy, włosy, wzrost itd. Ktoś, kto posiada odpowiednio dużą
ilość tych cech, jest uznawany za należącego do kategorii
rodziny. Im więcej cech z listy, tym bardziej typowy przedstawiciel
kategorii.
Teoria teorii
Teoria prototypów też
ma swoje swoje problemy. Nie tłumaczy ona np., skąd w złożonych
kategoriach biorą się cechy, które nie należą do żadnej z
kategorii składowych. Nie bardzo radzi też sobie z mniej
spontaniczną, a bardziej refleksyjną kategoryzacją. Lepiej radzi
sobie z nimi (podobno) teoria teorii pojęć (nie mylić z lepiej
znaną teorią teorii zdroworozsądkowej psychologii), według której
zdobywanie wiedzy odbywa się na kształt rozwoju teorii naukowej, a
nasza intuicyjna kategoryzacja ma wiele wspólnych cech z teoriami
naukowymi. Treść pojęcia jest determinowana przez wielką sieć
powiązań z innymi pojęciami w ramach teorii.
Atomizm pojęciowy
Oczywiście i do teorii
teorii można się przyczepić. Przez to, że jest ona holistyczna,
tzn. wiąże wszystko ze wszystkim, ciężko w jej ramach
wytłumaczyć, jak dwie osoby z różnymi sieciami powiązań mogą
posiadać to samo pojęcie. Atomizm pojęciowy to druga skrajność.
Według niego pojęcia nie mają w ogóle żadnej semantycznej
struktury, a ich treść określa tylko ich relacja ze
światem. Jak to ujmuje Jerry Fodor: spełnienie metafizycznie
koniecznych warunków posiadania danego pojęcia nigdy nie wymaga
spełnienia metafizycznie koniecznych warunków posiadania
jakiegokolwiek innego pojęcia. Żeby np. posiadać pojęcie
kawalera, nie trzeba nawet posiadać pojęcia bycia nieżonatym.
Brzmi to oczywiście szalenie, ale Fodor ma podobno trochę
niegłupich argumentów.
Pluralizm
Być może każda z
powyższych teorii ma w sobie ziarno prawdy, a rozwiązanie problemu
polega na ich połączeniu. Według jednej wersji pluralizmu
pojęciowego jedno pojęcie może mieć wiele różnych struktur:
swój atomistyczny rdzeń, swoją strukturę prototypową, swoją
strukturę teoretyczną itd. Każda z nich jest odpowiedzialna za
inne psychologiczne zjawiska. Według innej wersji pluralizmu nie ma
jednego pojęcia z wieloma strukturami, a raczej wiele różnych
pojęć, które wydają się jednym. Istnieje np. prototypowe pojęcie
kota, teoretyczne pojęcie kota itd. Jedna osoba może mieć tylko
pierwsze z nich, inna osoba tylko drugie. Żaden z tych pluralizmów
nie wyjaśnia jednak wszystkiego. Problem z pierwszym jest taki, że
przy jego uszczegółowieniu nie bardzo można rozróżnić co
dokładnie należy do struktury danego pojęcia. Drugi pluralizm nie
tłumaczy, co spaja wszystkie pojęcia np. kota w to, co wydaje się
jednym pojęciem kota (tym bardziej, że generalnie odrzuca on
atomistyczne rdzenie, które determinują odniesienie).
Eliminatywizm
Tak to bywa w filozofii,
że kiedy jakieś pojęcie jest wyjątkowo problematyczne, to prędzej
czy później znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że po prostu nie
ma czegoś takiego. Tym kimś dla pojęcia pojęcia stał się niedawno Edouard Machery. Argument Machery'ego wygląda mniej więcej
tak: (1) jeśli pojęcia istnieją, to stanowią rodzaj naturalny,
(2) każdy rodzaj naturalny ma pewne cechy, które można odkryć
metodami empirycznymi, (3) w przypadku pojęć nie ma takich cech, a
zatem (4) pojęcia nie istnieją. Krytycy Machery'ego mają jednak
zastrzeżenia i do (1), i do (2), i do (3).
Nie wiem, która z
powyższych konkurencyjnych dla KTP teorii jest najlepsza, każda
wydaje się mieć jakieś słabości. Nie mówię, że analiza
pojęciowa musi zakładać KTP – można sobie spokojnie wyobrazić
analizę pojęcia zakładającą prawdziwość teorii prototypów.
Nie wiem też, ile dokładnie jest w filozofii analizy pojęciowej
opartej na KTP: wydaje mi się, że np. więcej w epistemologii, a
mniej w filozofii umysłu, ale często trudno jednoznacznie
powiedzieć, na ile dany argument wpisuje się w ten schemat.
Wiem tyle, że chociaż
KTP jest najpewniej błędna, to pokusa poszukiwania koniecznych i
wystarczających warunków używania pojęcia jest wielka, i to nie
tylko w dyskusjach filozoficznych, ale generalnie we wszelkich mniej
przyziemnych dyskusjach. Gdyby o tym pamiętać i mieć się na
baczności, to spory o to czy szachy to sport, czy gry komputerowe to
sztuka, albo czy embrion to człowiek, mogłyby być zdecydowanie
mniej frustrujące.
Gdyby o tym pamiętać i mieć się na baczności, to spory o to czy szachy to sport, czy gry komputerowe to sztuka, albo czy embrion to człowiek, mogłyby być zdecydowanie mniej frustrujące.
OdpowiedzUsuńTa świadomość mglistości pojęć nie zawsze gwarantuje postęp w dyskusji, czasami ją korkuje. Problem w tym, że brak zgody co do "koniecznych i wystarczających warunków używania pojęcia" jest wykorzystywany w tej dyskusji następująco: ok, nie zgodzimy się co do tego, czy embrion to już człowiek, więc na wszelki wypadek zapewnijmy tym bytom analogiczną ochronę prawną. I ten dziwny argument z myśliwym: jeśli nie jest pewien, czy za drzewem mignął mu człowiek, czy dzik, to nie powinien strzelać.
Taka argumentacja mnie frustruje ;), chociaż można wykazać jej niespójność (ok, czyli żądasz dożywocia za in vitro, a dlaczego mniej?)
Broń Boże, nie chcę zaczynać dyskusji o aborcji czy innych, to tylko przykład ;)
Ja nie mówię, że to rozwiąże wszystkie nasze problemy - nawet jeśli uzna się, że sprawa nie jest zerojedynkowa, to dalej zostaje pytanie, co zrobić z tymi granicznymi przypadkami. Mówię tylko, że sporo uczestników sporu (z obu stron) zakłada, że sprawa jest zerojedynkowa i jak się odpowiednio długo poszuka właściwego kryterium podziału, to się w końcu znajdzie. A to prawdopodobnie droga donikąd.
UsuńTo rzeczywiście najczęściej droga donikąd. Ale niestety zwykle jest tak, że spór o pojęcia to nie sztuka sama w sobie, ale wstęp do jakichś „większych” sporów, o istotnych skutkach praktycznych, i jakąś definicję „operacyjną” trzeba przyjąć, żeby wiedzieć, o czym mówimy.
OdpowiedzUsuńTo znaczy – np. pojęcie śmierci mózgowej wymaga „warunków brzegowych", pomimo coraz bardziej niejasnego pojęcia końca życia, żeby możliwe było – odłączenie od aparatury – pobranie organów. Co i tak budzi ogromne kontrowersje.
Chyba te spory o warunki brzegowe definicji po prostu nie do uniknięcia, a dyskusja w sytuacji niepewności co do znaczenia podstawowych pojęć - wyjątkowo trudna…
@ b - takie spory są nieuniknione choćby dlatego że zawsze będą idioci, nawiedzeni, cynicy, oszuści, ekscentrycy i wszyscy inni z własnym odrębnym zdaniem - ale to jeszcze nie znaczy że takie spory warto prowadzić w nieskończoność, że nie można wypracować dobrej i bezpiecznej praktyki (i się jej trzymać). Wydawało mi się, że w sprawie pobierania organów do przeszczepów taka praktyka już istnieje.
OdpowiedzUsuńNie wiem co masz na myśli mówiąc o "coraz bardziej niejasnym pojęciu końca życia", przełomu tu chyba żadnego ostatnio nie było, gdy zajdą rozległe i nieodwracalne zmiany w mózgu to mózg przestaje działać i już. A człowiek jako osoba z pewnością przestaje istnieć wraz ze śmiercią swojego mózgu. Oczywiście nie oznacza to natychmiastowej śmierci wszystkich jego komórek, tkanek czy organów, włosy rosną, jelita się kurczą, ale to przecież wiadomo.
@ kwik: W tym podlinkowanym artykule z „Polityki” to idzie mniej więcej tak: przez wieki odwoływano się do krążeniowo – oddechowych kryteriów śmierci (dzisiaj, w większości wypadków, to też stanowi podstawowe kryterium), sprawa się skomplikowała, odkąd można wspierać te układy sztucznie. Jest uzgodnienie podstawowych kryteriów śmierci mózgowej i procedur przez World Medical Assembly (1968 r. Sydney), aczkolwiek w poszczególnych krajach te kryteria jednak się różnią: i tak np. w Polsce w 2007 r. „podwyższono standard”: nie wystarcza sama śmierć pnia mózgu, ale należy stwierdzić śmierć całego mózgu, co się ustala przez badanie przepływu krwi w tkance.
UsuńAle jednak są osoby – jak cytowany w artykule Talar – którzy uznają, że „Kryteria śmierci pnia mózgu są fałszywe i nieprecyzyjne”. I jest też tak, że śmierć pnia mózgu powoduje, że organizm nie oddycha, ale jak włączysz pompę, to zaskoczy. I masz człowieka, który jest ciepły, widać, że płuca pracują, a tłumaczysz rodzinie, że nie żyje.
Nie jest tak, że wątpliwości mają wyłącznie ”idioci, nawiedzeni, cynicy, oszuści, ekscentrycy i wszyscy inni z własnym odrębnym zdaniem”. Wracamy do początku, czyli problemu z KTP: niektóre pojęcia pewnie zawsze będą mgliste. I często też jest problem z emocjami, jak w przypadku tego tłumaczenia rodzinie. Ale oczywiście, bezpieczne praktyki trzeba ustalać mimo wszystko.
Że zacytuję końcówkę tekstu: „Kiedyś nie wierzono w regenerację neuronów, którą dziś wykorzystuje się w leczeniu stanów poudarowych, więc może za jakiś czas definicję śmierci też trzeba będzie poddać rewizji? Przekonanie, że medycyna poznała już odpowiedzi na wszystkie pytania, nie ma podstaw. Nie daje to jednak prawa do kwestionowania procedur podejmowanych w sytuacjach, gdy na horyzoncie nie widać już żadnej nadziei.”
@ b - już dziś (prawdopodobnie, bo nikt tego nie zrobił) można zregenerować całego człowieka za pomocą klonowania, ale to już nie będzie ta sama osoba tylko mniej więcej jego bliźniak jednojajowy. No więc nawet jeśli (w co wątpię) uda się kiedyś zregenerować martwy mózg, to efektem też będzie inna osoba - więc można śmiało już dziś uznać takie działanie za równie niemoralne jak klonowanie.
UsuńNie mówiłem że wyłącznie świry mają wątpliwości, tylko że zawsze się jakiś znajdzie. A ich wątpliwości dotyczą faktów, a nie pojęć (jak sam zauważyłeś - "spór o pojęcia to nie sztuka sama w sobie, ale wstęp do jakichś „większych” sporów, o istotnych skutkach praktycznych"). Zgadzamy się chyba wszyscy, że organy do transplantacji można etycznie pobierać wyłącznie od osób z nieodwracalnymi uszkodzeniami mózgu tak poważnymi, że nie dającymi absolutnie żadnych szans na odzyskanie świadomości. Spór jest więc o diagnostykę a nie pojęcia.
@ kwik:
Usuńjuż dziś (...) można zregenerować całego człowieka za pomocą klonowania, ale to już nie będzie ta sama osoba tylko mniej więcej jego bliźniak jednojajowy.
Nie nazwałabym klonowania regeneracją człowieka, czym innym jest „wymiana części”, czym innym stworzenie (prawie) identycznego organizmu. Komórki wymieniamy nieustannie (chyba ta samozagłada (apoptoza) i powstawanie nowych komórek dotyczy też neuronów), a tożsamość mamy względnie stabilną:).
Tak à propos, i à propos odmiany „zauważyć”, moja tożsamość w chwili obecnej raczej f ;)
No więc nawet jeśli (w co wątpię) uda się kiedyś zregenerować martwy mózg, to efektem też będzie inna osoba.
Nie jestem pewna, czy regeneracja neuronów w jakichś istotnych częściach mózgu rzeczywiście da ten efekt (obecnie, dokonywana w niewielkim zakresie, nie daje), ale to już stanowczo przekracza moje kompetencje.
Spór jest więc o diagnostykę a nie pojęcia.
W tym tekście z „P”, wokół którego krążymy, taki paradoks wyszedł: na początku podają, że osoby po masywnym udarze są obecnie głównymi dawcami organów, wypadkowiczów jest stanowczo mniej, a na końcu wskazują, że tę „regenerację neuronów” wykorzystuje się w leczeniu poudarowym; tak więc chyba granica bardziej ilościowa, a nie jakościowa (ok, pewnie jakościowa jeśli chodzi o konkretne obszary mózgu). OK, mogę się zgodzić, że spór dotyczy diagnozy (co na obecnym etapie jesteśmy w stanie leczyć), a kwestia, czy to nazwiemy śmiercią (spór o pojęcie), jest kwestią wtórną i mniej istotną.
No już tak na koniec: traktując problem z drugiej strony ;), o początku życia ludzkiego w kontekście biologii wiemy już chyba wszystko, co trzeba, a spory jakoś nie gasną… I to jest przykład tego beznadziejnego raczej sporu.
@ b - neurony są długowieczne, gdyby w mózgu zachodziła ich ciągła wymiana nie chorowalibyśmy na Alzheimera, a zdolność regeneracji ośrodkowego układu nerwowego byłaby dużo lepsza. No cóż, można zauważyć, że jeszcze niedawno była całkiem zbędna.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, będę pamiętał.
@ kwik - bo z wiekiem atrofia komórek nieunikniona i genetycznie zaprogramowana :), co nie oznacza, że wcześniejsza wymiana komórkowa nie była sprawna. Sprawdzę gdzieś, jak z tymi neuronami.
UsuńNie ma za co przepraszać, skąd miałeś wiedzieć ;)
@kwikTo zależy które neurony, poza tym to raczej słabo zbadany temat. Np. neurony w opuszce węchowej u ludzi żyją 30-60 dni. Niektóre neurony projekcyjne w mózgu kanarka są wymieniane co kilka miesięcy.
UsuńAż tak źle nie jest, od czasu obalenia dogmatu że nowe neurony w ogóle nie powstają temat stał się modny i badań jest sporo. Wiadomo już że neurogeneza postnatalna ograniczona jest do zaledwie kilku obszarów mózgu i chyba nic tu się dramatycznie nie zmieni, bo współczesne metody wykrywania proliferujących komórek są już bardzo czułe.
Usuń