niedziela, 10 listopada 2013

Mgliste pojęcia



Nie sądziłem, że będę kiedyś chciał zacząć cokolwiek od „Już u Platona...”, ale nadeszła ta chwila. Już u Platona można zauważyć pewną – nazwijmy to – metodę filozoficzną, która ma się dobrze do dziś, chociaż wydaje mi się, że nie można sobie po niej zbyt wiele obiecywać. Wygląda to tak, że najpierw Sokrates pyta: „A co to jest x”? Pojawia się jakaś całkiem sensownie brzmiąca definicja, ale zaraz Sokrates wymyśla hipotetyczną sytuację, która nie pasuje do tej definicji. Trzeba więc zmodyfikować definicję tak, żeby obejmowała problematyczną sytuację (albo wymyślić całkiem nową definicję). Wtedy jednak ktoś wymyśla nowy przykład nie pasujący do zmodyfikowanej definicji, trzeba znowu modyfikować itd. Np. w „Państwie” rozbierane jest pojęcie sprawiedliwości. Pierwsza definicja, jaka jest brana pod uwagę to „oddawanie każdemu, co się od tego kogoś wzięło”. Sokrates wymyśla na to taki przykład: kiedy znajomy pożyczy nam broń, a później oszaleje i zażąda jej z powrotem, to czy sprawiedliwie będzie mu ją oddać? Intuicja mówi że nie, a więc definicję trzeba zmienić – oczywiście tylko po to, żeby za chwilę znowu zmieniać, bo ktoś wyskoczy z następnym eksperymentem myślowym.
Tego typu poszukiwanie koniecznych i wystarczających warunków użycia jakiegoś pojęcia nazywa się analizą pojęciową, a samo przekonanie, że takie warunki istnieją i można je odkryć to klasyczna teoria pojęć (dalej KTP). Filozofia w dużym stopniu polega na analizie pojęciowej. Epistemologia próbuje znaleźć znaczenie pojęcia wiedzy, etyka pojęcia moralnego postępowania, filozofia języka pojęcia znaczenia, filozofia umysłu pojęcia świadomości itd. Problem polega na tym, że przez setki lat filozofowania bardzo niewiele udało się w ten sposób osiągnąć. Nie tylko nie doszliśmy do żadnych niekontrowersyjnych definicji pojęć ciężkiego kalibru, takich jak sprawiedliwość, znaczenie, świadomość itd., ale w ogóle bardzo niewiele jakichkolwiek pojęć naturalnego języka daje się w ten sposób zdefiniować. Możliwe, że to dlatego, że filozofowie są mało bystrzy. Możliwe, że to dlatego, że to naprawdę bardzo trudne. Mnie się jednak wydaje, że najlepszym wytłumaczeniem jest to, że KTP to pomyłka i można sobie szukać tych warunków jak wiatru w polu.
Istnieje kilka konkurencyjnych dla KTP teorii, według których pojęcia mają inną strukturę (lub ewentualnie nie ma żadnych pojęć). Eric Margolis i Stephen Lawrence w artykule o pojęciach w Stanfordzkiej Encyklopedii Filozofii wyliczają pięć:

Teoria prototypów

KTP poza tym, że jest podejrzanie wymagająca, to jeszcze nie tłumaczy pewnych zjawisk, takich jak nieostrość czy nietypowość. Czasami wydaje się, że coś leży na granicy kategorii (Czy szachy to sport? Czy oliwka to owoc?), albo że leży w jej ramach, ale nie jest typowym przykładem (węgorz wydaje się mniej typową rybą niż, powiedzmy, dorsz). Tymczasem KTP jest zerojedynkowa: albo coś spełnia warunki i należy do kategorii, albo nie spełnia i nie należy. Tu z pomocą przychodzi teoria prototypów, według której nie ma jednego warunku, które muszą spełniać wszystkie elementy, żeby należeć do kategorii. Używając przykładu Wittgensteina: członkowie rodziny są do siebie podobni, ale nie ma jednej cechy, która by ich wszystkich łączyła. Są natomiast charakterystyczne dla rodziny oczy, uszy, włosy, wzrost itd. Ktoś, kto posiada odpowiednio dużą ilość tych cech, jest uznawany za należącego do kategorii rodziny. Im więcej cech z listy, tym bardziej typowy przedstawiciel kategorii.


Teoria teorii

Teoria prototypów też ma swoje swoje problemy. Nie tłumaczy ona np., skąd w złożonych kategoriach biorą się cechy, które nie należą do żadnej z kategorii składowych. Nie bardzo radzi też sobie z mniej spontaniczną, a bardziej refleksyjną kategoryzacją. Lepiej radzi sobie z nimi (podobno) teoria teorii pojęć (nie mylić z lepiej znaną teorią teorii zdroworozsądkowej psychologii), według której zdobywanie wiedzy odbywa się na kształt rozwoju teorii naukowej, a nasza intuicyjna kategoryzacja ma wiele wspólnych cech z teoriami naukowymi. Treść pojęcia jest determinowana przez wielką sieć powiązań z innymi pojęciami w ramach teorii.


Atomizm pojęciowy

Oczywiście i do teorii teorii można się przyczepić. Przez to, że jest ona holistyczna, tzn. wiąże wszystko ze wszystkim, ciężko w jej ramach wytłumaczyć, jak dwie osoby z różnymi sieciami powiązań mogą posiadać to samo pojęcie. Atomizm pojęciowy to druga skrajność. Według niego pojęcia nie mają w ogóle żadnej semantycznej struktury, a ich treść określa tylko ich relacja ze światem. Jak to ujmuje Jerry Fodor: spełnienie metafizycznie koniecznych warunków posiadania danego pojęcia nigdy nie wymaga spełnienia metafizycznie koniecznych warunków posiadania jakiegokolwiek innego pojęcia. Żeby np. posiadać pojęcie kawalera, nie trzeba nawet posiadać pojęcia bycia nieżonatym. Brzmi to oczywiście szalenie, ale Fodor ma podobno trochę niegłupich argumentów.


Pluralizm

Być może każda z powyższych teorii ma w sobie ziarno prawdy, a rozwiązanie problemu polega na ich połączeniu. Według jednej wersji pluralizmu pojęciowego jedno pojęcie może mieć wiele różnych struktur: swój atomistyczny rdzeń, swoją strukturę prototypową, swoją strukturę teoretyczną itd. Każda z nich jest odpowiedzialna za inne psychologiczne zjawiska. Według innej wersji pluralizmu nie ma jednego pojęcia z wieloma strukturami, a raczej wiele różnych pojęć, które wydają się jednym. Istnieje np. prototypowe pojęcie kota, teoretyczne pojęcie kota itd. Jedna osoba może mieć tylko pierwsze z nich, inna osoba tylko drugie. Żaden z tych pluralizmów nie wyjaśnia jednak wszystkiego. Problem z pierwszym jest taki, że przy jego uszczegółowieniu nie bardzo można rozróżnić co dokładnie należy do struktury danego pojęcia. Drugi pluralizm nie tłumaczy, co spaja wszystkie pojęcia np. kota w to, co wydaje się jednym pojęciem kota (tym bardziej, że generalnie odrzuca on atomistyczne rdzenie, które determinują odniesienie).


Eliminatywizm

Tak to bywa w filozofii, że kiedy jakieś pojęcie jest wyjątkowo problematyczne, to prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że po prostu nie ma czegoś takiego. Tym kimś dla pojęcia pojęcia stał się niedawno Edouard Machery. Argument Machery'ego wygląda mniej więcej tak: (1) jeśli pojęcia istnieją, to stanowią rodzaj naturalny, (2) każdy rodzaj naturalny ma pewne cechy, które można odkryć metodami empirycznymi, (3) w przypadku pojęć nie ma takich cech, a zatem (4) pojęcia nie istnieją. Krytycy Machery'ego mają jednak zastrzeżenia i do (1), i do (2), i do (3).


Nie wiem, która z powyższych konkurencyjnych dla KTP teorii jest najlepsza, każda wydaje się mieć jakieś słabości. Nie mówię, że analiza pojęciowa musi zakładać KTP – można sobie spokojnie wyobrazić analizę pojęcia zakładającą prawdziwość teorii prototypów. Nie wiem też, ile dokładnie jest w filozofii analizy pojęciowej opartej na KTP: wydaje mi się, że np. więcej w epistemologii, a mniej w filozofii umysłu, ale często trudno jednoznacznie powiedzieć, na ile dany argument wpisuje się w ten schemat.
Wiem tyle, że chociaż KTP jest najpewniej błędna, to pokusa poszukiwania koniecznych i wystarczających warunków używania pojęcia jest wielka, i to nie tylko w dyskusjach filozoficznych, ale generalnie we wszelkich mniej przyziemnych dyskusjach. Gdyby o tym pamiętać i mieć się na baczności, to spory o to czy szachy to sport, czy gry komputerowe to sztuka, albo czy embrion to człowiek, mogłyby być zdecydowanie mniej frustrujące.



11 komentarzy:

  1. Gdyby o tym pamiętać i mieć się na baczności, to spory o to czy szachy to sport, czy gry komputerowe to sztuka, albo czy embrion to człowiek, mogłyby być zdecydowanie mniej frustrujące.

    Ta świadomość mglistości pojęć nie zawsze gwarantuje postęp w dyskusji, czasami ją korkuje. Problem w tym, że brak zgody co do "koniecznych i wystarczających warunków używania pojęcia" jest wykorzystywany w tej dyskusji następująco: ok, nie zgodzimy się co do tego, czy embrion to już człowiek, więc na wszelki wypadek zapewnijmy tym bytom analogiczną ochronę prawną. I ten dziwny argument z myśliwym: jeśli nie jest pewien, czy za drzewem mignął mu człowiek, czy dzik, to nie powinien strzelać.
    Taka argumentacja mnie frustruje ;), chociaż można wykazać jej niespójność (ok, czyli żądasz dożywocia za in vitro, a dlaczego mniej?)
    Broń Boże, nie chcę zaczynać dyskusji o aborcji czy innych, to tylko przykład ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mówię, że to rozwiąże wszystkie nasze problemy - nawet jeśli uzna się, że sprawa nie jest zerojedynkowa, to dalej zostaje pytanie, co zrobić z tymi granicznymi przypadkami. Mówię tylko, że sporo uczestników sporu (z obu stron) zakłada, że sprawa jest zerojedynkowa i jak się odpowiednio długo poszuka właściwego kryterium podziału, to się w końcu znajdzie. A to prawdopodobnie droga donikąd.

      Usuń
  2. To rzeczywiście najczęściej droga donikąd. Ale niestety zwykle jest tak, że spór o pojęcia to nie sztuka sama w sobie, ale wstęp do jakichś „większych” sporów, o istotnych skutkach praktycznych, i jakąś definicję „operacyjną” trzeba przyjąć, żeby wiedzieć, o czym mówimy.

    To znaczy – np. pojęcie śmierci mózgowej wymaga „warunków brzegowych", pomimo coraz bardziej niejasnego pojęcia końca życia, żeby możliwe było – odłączenie od aparatury – pobranie organów. Co i tak budzi ogromne kontrowersje.

    Chyba te spory o warunki brzegowe definicji po prostu nie do uniknięcia, a dyskusja w sytuacji niepewności co do znaczenia podstawowych pojęć - wyjątkowo trudna…

    OdpowiedzUsuń
  3. @ b - takie spory są nieuniknione choćby dlatego że zawsze będą idioci, nawiedzeni, cynicy, oszuści, ekscentrycy i wszyscy inni z własnym odrębnym zdaniem - ale to jeszcze nie znaczy że takie spory warto prowadzić w nieskończoność, że nie można wypracować dobrej i bezpiecznej praktyki (i się jej trzymać). Wydawało mi się, że w sprawie pobierania organów do przeszczepów taka praktyka już istnieje.

    Nie wiem co masz na myśli mówiąc o "coraz bardziej niejasnym pojęciu końca życia", przełomu tu chyba żadnego ostatnio nie było, gdy zajdą rozległe i nieodwracalne zmiany w mózgu to mózg przestaje działać i już. A człowiek jako osoba z pewnością przestaje istnieć wraz ze śmiercią swojego mózgu. Oczywiście nie oznacza to natychmiastowej śmierci wszystkich jego komórek, tkanek czy organów, włosy rosną, jelita się kurczą, ale to przecież wiadomo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @ kwik: W tym podlinkowanym artykule z „Polityki” to idzie mniej więcej tak: przez wieki odwoływano się do krążeniowo – oddechowych kryteriów śmierci (dzisiaj, w większości wypadków, to też stanowi podstawowe kryterium), sprawa się skomplikowała, odkąd można wspierać te układy sztucznie. Jest uzgodnienie podstawowych kryteriów śmierci mózgowej i procedur przez World Medical Assembly (1968 r. Sydney), aczkolwiek w poszczególnych krajach te kryteria jednak się różnią: i tak np. w Polsce w 2007 r. „podwyższono standard”: nie wystarcza sama śmierć pnia mózgu, ale należy stwierdzić śmierć całego mózgu, co się ustala przez badanie przepływu krwi w tkance.

      Ale jednak są osoby – jak cytowany w artykule Talar – którzy uznają, że „Kryteria śmierci pnia mózgu są fałszywe i nieprecyzyjne”. I jest też tak, że śmierć pnia mózgu powoduje, że organizm nie oddycha, ale jak włączysz pompę, to zaskoczy. I masz człowieka, który jest ciepły, widać, że płuca pracują, a tłumaczysz rodzinie, że nie żyje.

      Nie jest tak, że wątpliwości mają wyłącznie ”idioci, nawiedzeni, cynicy, oszuści, ekscentrycy i wszyscy inni z własnym odrębnym zdaniem”. Wracamy do początku, czyli problemu z KTP: niektóre pojęcia pewnie zawsze będą mgliste. I często też jest problem z emocjami, jak w przypadku tego tłumaczenia rodzinie. Ale oczywiście, bezpieczne praktyki trzeba ustalać mimo wszystko.

      Że zacytuję końcówkę tekstu: „Kiedyś nie wierzono w regenerację neuronów, którą dziś wykorzystuje się w leczeniu stanów poudarowych, więc może za jakiś czas definicję śmierci też trzeba będzie poddać rewizji? Przekonanie, że medycyna poznała już odpowiedzi na wszystkie pytania, nie ma podstaw. Nie daje to jednak prawa do kwestionowania procedur podejmowanych w sytuacjach, gdy na horyzoncie nie widać już żadnej nadziei.”

      Usuń
    2. @ b - już dziś (prawdopodobnie, bo nikt tego nie zrobił) można zregenerować całego człowieka za pomocą klonowania, ale to już nie będzie ta sama osoba tylko mniej więcej jego bliźniak jednojajowy. No więc nawet jeśli (w co wątpię) uda się kiedyś zregenerować martwy mózg, to efektem też będzie inna osoba - więc można śmiało już dziś uznać takie działanie za równie niemoralne jak klonowanie.

      Nie mówiłem że wyłącznie świry mają wątpliwości, tylko że zawsze się jakiś znajdzie. A ich wątpliwości dotyczą faktów, a nie pojęć (jak sam zauważyłeś - "spór o pojęcia to nie sztuka sama w sobie, ale wstęp do jakichś „większych” sporów, o istotnych skutkach praktycznych"). Zgadzamy się chyba wszyscy, że organy do transplantacji można etycznie pobierać wyłącznie od osób z nieodwracalnymi uszkodzeniami mózgu tak poważnymi, że nie dającymi absolutnie żadnych szans na odzyskanie świadomości. Spór jest więc o diagnostykę a nie pojęcia.

      Usuń
    3. @ kwik:
      już dziś (...) można zregenerować całego człowieka za pomocą klonowania, ale to już nie będzie ta sama osoba tylko mniej więcej jego bliźniak jednojajowy.

      Nie nazwałabym klonowania regeneracją człowieka, czym innym jest „wymiana części”, czym innym stworzenie (prawie) identycznego organizmu. Komórki wymieniamy nieustannie (chyba ta samozagłada (apoptoza) i powstawanie nowych komórek dotyczy też neuronów), a tożsamość mamy względnie stabilną:).
      Tak à propos, i à propos odmiany „zauważyć”, moja tożsamość w chwili obecnej raczej f ;)

      No więc nawet jeśli (w co wątpię) uda się kiedyś zregenerować martwy mózg, to efektem też będzie inna osoba.

      Nie jestem pewna, czy regeneracja neuronów w jakichś istotnych częściach mózgu rzeczywiście da ten efekt (obecnie, dokonywana w niewielkim zakresie, nie daje), ale to już stanowczo przekracza moje kompetencje.

      Spór jest więc o diagnostykę a nie pojęcia.

      W tym tekście z „P”, wokół którego krążymy, taki paradoks wyszedł: na początku podają, że osoby po masywnym udarze są obecnie głównymi dawcami organów, wypadkowiczów jest stanowczo mniej, a na końcu wskazują, że tę „regenerację neuronów” wykorzystuje się w leczeniu poudarowym; tak więc chyba granica bardziej ilościowa, a nie jakościowa (ok, pewnie jakościowa jeśli chodzi o konkretne obszary mózgu). OK, mogę się zgodzić, że spór dotyczy diagnozy (co na obecnym etapie jesteśmy w stanie leczyć), a kwestia, czy to nazwiemy śmiercią (spór o pojęcie), jest kwestią wtórną i mniej istotną.

      No już tak na koniec: traktując problem z drugiej strony ;), o początku życia ludzkiego w kontekście biologii wiemy już chyba wszystko, co trzeba, a spory jakoś nie gasną… I to jest przykład tego beznadziejnego raczej sporu.



      Usuń
  4. @ b - neurony są długowieczne, gdyby w mózgu zachodziła ich ciągła wymiana nie chorowalibyśmy na Alzheimera, a zdolność regeneracji ośrodkowego układu nerwowego byłaby dużo lepsza. No cóż, można zauważyć, że jeszcze niedawno była całkiem zbędna.

    Przepraszam, będę pamiętał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @ kwik - bo z wiekiem atrofia komórek nieunikniona i genetycznie zaprogramowana :), co nie oznacza, że wcześniejsza wymiana komórkowa nie była sprawna. Sprawdzę gdzieś, jak z tymi neuronami.

      Nie ma za co przepraszać, skąd miałeś wiedzieć ;)

      Usuń
    2. @kwikTo zależy które neurony, poza tym to raczej słabo zbadany temat. Np. neurony w opuszce węchowej u ludzi żyją 30-60 dni. Niektóre neurony projekcyjne w mózgu kanarka są wymieniane co kilka miesięcy.

      Usuń
    3. Aż tak źle nie jest, od czasu obalenia dogmatu że nowe neurony w ogóle nie powstają temat stał się modny i badań jest sporo. Wiadomo już że neurogeneza postnatalna ograniczona jest do zaledwie kilku obszarów mózgu i chyba nic tu się dramatycznie nie zmieni, bo współczesne metody wykrywania proliferujących komórek są już bardzo czułe.

      Usuń