Kończy się rok,
wypadałoby zrobić podsumowanie. Nie będzie jednak, jak przed rokiem, referral funu, bo nie chciało mi się tego notować, nie
będzie też listy książek, które powinienem był przeczytać, bo
nie mam teraz do tego odpowiednio masochistycznego nastroju. Będzie
za to lista najbardziej pretensjonalnych cytatów roku 2013, którą
znalazłem na blogu The Dish.
Nominowanych do tytułu
Pozera Roku 2013 jest siedmioro, z czego znam tylko jednego, filozofa
Colina McGinna, o którym tu kiedyś pisałem. O McGinnie zrobiło
się w tym roku głośno, kiedy jego doktorantka zgłosiła na
uczelni maile, w których McGinn pisał jej, co sobie robi, kiedy o
niej myśli. Po ujawnieniu pan profesor uznał, że lepiej niż
przeprosić będzie napisać tekst o tym, jak wieloznaczne jest
wyrażenie hand job i że w pewnym sensie niemalże wszystkie
prace są pracami ręcznymi. Fragment tego właśnie tekstu
trafił na listę nominowanych.
Jakie by to nie było
pretensjonalne, nie będę chyba jednak głosował na McGinna, bo
myślę, że nagrodę powinien dostać ktoś, kto nie miał nic do
powiedzenia, ale zwyciężyło w nim pragnienie powiedzenia czegoś
bardzo głębokiego – a u McGinna chodziło raczej o pragnienie
zachowania twarzy. Pozostali wydają się już spełniać mój
warunek:
Projektant gier Ian
Bogost odkrywa relację między McRibem (takim hamburgerem) a czaszką
Holbeina oraz między Lacanowskim kochankiem a McDonald'sem. Tak jak
kochanek daje to, czego nie posiada, McDonald's sprzedaje to, czego
nie sprzedaje.
Filmoznawca Richard –
nomen omen – Brody znajduje w zapuszczaniu brody „quasi-Roussowski
gest zasadniczy dla Ery Wodnika” by dojść do wniosku, że
„fanatyczna przewaga depilacji” jest symbolem „wzrastającej
reglamentacji i militaryzacji współczesnego życia”.
Artystka Jesse Darling
ujawnia związki animowanego GIFa z teatralną techniką
Verfremdungseffekt Bertolda Brechta, co pozwala nam dostrzec w
tym GIFie „symboliczny moment, który wzmocniony przez kontekst
reprezentuje cały paradygmat egzystencji”.
Teoretyk kultury
(cokolwiek to znaczy) Dominic Pettman zachwyca się książką
filozofa Michaela Mardera, która zdaniem Pettmana pięknie
przedstawia agrobiznes jako „komodyfikację czasu rośliny
skierowanego-na-inność oraz jej radykalną pasywność”. Cytat z
Mardera udowadnia, że rzeczywiście jest się czym zachwycać:
„roślina ze swoją nieświadomą afirmacją powtórzenia zapowiada
afirmacyjny ruch Nietzscheańskiego wielkiego powrotu z jego
akceptacją ciągłego rozpoczynania życia.”
Poetka Virginia Konchan
dekonstruuje dekonstrukcjonizm tak dogłębnie, że aż osiąga
poziom post-dekonstrukcjonizmu, który „prowokuje do samowymazania
przez dodatnie przedrostka „post-” do wszystkich twierdzeń
tożsamościowych.”
Literaturoznawca Erwin
Montgomery tłumaczy, że ekipa programu Jersey Shore uosabia
kondycję ludzką w neoliberalizmie, gdzie „seksualność należy
zderegulować, by była bardziej podatna na inicjatywę
przedsiębiorczą”.
Wszyscy wyżej wymienieni
zajmują się teorią literatury, sztuką współczesną, nowymi
mediami albo psychoanalizą i obawiam się, że to nie przypadek.
Kogoś niezorientowanego może to zdziwić, ale za produkowanie
takiego bełkotu można w którejś z tych dziedzin otrzymać stopień
naukowy na całkiem poważnej uczelni.
A przepis na ten bełkot
nie jest skomplikowany: trzeba zestawić element pochodzący ze
świata codzienności, konsumpcji czy popkultury z elementem
pochodzącym ze świata filozofii, sztuki lub polityki, generalnie
tzw. kultury wysokiej (McDonald's – czaszka Holbeina, broda –
gest Roussowski, animowany GIF – technika Brechta, uprawa roślin
– wieczny powrót Nietzschego, Jersey Shore – neoliberalizm).
Może się to opierać na dowolnie luźnym skojarzeniu, ekwiwokacja
nie jest żadnym problemem. Następnie miałkość porównania należy
ukryć za pomocą odpowiednio mętnego stylu, tak by nikt nie mógł
się zorientować, na czym dokładnie ma polegać związek między
jednym a drugim, ani tym bardziej w jaki sposób sprawdzić, czy ten
związek w ogóle istnieje. Jeśli się to zrobi umiejętnie, to
czytelnik będzie miał wrażenie, że musi chodzić o jakąś Bardzo
Głęboką Relację, która jest tak bardzo głęboka, że nie do
końca ją rozumie. Kiedy się jednak cytat obierze z wszystkich
mądrych słów i uroczystych twierdzeń, to zostanie jakieś
żenująco banalne skojarzenie. Okaże się np., że autorowi
skojarzyło się uprawianie zboża z wiecznym powrotem Nietzschego,
bo coś tam też było o ciągłym rodzeniu się i umieraniu.
Mistrzem w tej
konkurencji jest dla mnie Slavoj Žižek,
który z nieznanych mi przyczyn jest przez niektórych w naszym kraju
uważany za poważnego filozofa. Właściwie to nie jest tak, że
przyczyny są mi zupełnie nieznane, mam tu parę podejrzeń, ale o
intelektualnej nędzy humanistyki to może napiszę coś w 2014.