W roku 1797 trochę chyba zapomniany francuski filozof Benjamin Constant napisał:
Zasada moralna, według której istnieje obowiązek mówienia prawdy, spowoduje, że żadne społeczeństwo nie będzie mogło funkcjonować, jeśli będzie się tę zasadę stosować bezwarunkowo do każdego przypadku. Mamy na to dowód w postaci konsekwencji, jakie pewien niemiecki filozof wyprowadził z tej zasady. Filozof ten posuwa się do stwierdzenia, że byłoby zbrodnią skłamać mordercy, który pyta, czy poszukiwany przez niego nasz przyjaciel schronił się w naszym domu.
I dalej:
Jest obowiązkiem mówić prawdę. Pojęcia obowiązku nie da się oddzielić od pojęcia prawa. Obowiązek jednego człowieka odpowiada prawu innego człowieka. Gdzie nie ma praw, nie ma też obowiązków. Mówienie prawdy jest zatem obowiązkiem, ale tylko obowiązkiem wobec kogoś, kto ma prawo do owej prawdy. Nikt nie ma jednak prawa do prawdy, która krzywdzi innych.
Pewien niemiecki
filozof, którym okazał się być Kant, odpowiada Constantowi w swoim „O
domniemanym prawie do kłamstwa z pobudek miłości ludzkiej”, że takie rozumienie
praw i obowiązków jest nieco naiwne i że owszem, według niego musimy mordercy
powiedzieć prawdę. Nie tylko musimy powiedzieć prawdę, ale też kłamiąc będziemy
odpowiedzialni za wszystkie konsekwencje tego kłamstwa. Jeśli np. przyjaciel
wyszedł wcześniej bez naszej wiedzy z domu i jeśli morderca, który uwierzył w
nasze kłamstwo, spotka przyjaciela na drodze i go zabije, to będziemy
odpowiedzialni za jego śmierć.
Od dwustu lat
używa się tego przykładu do wykazywania, jak to trzeba uważać, żeby nie przehandlować zdrowego rozsądku i moralnej przyzwoitości za konsekwencję w trzymaniu się
abstrakcyjnych reguł i jaki z tego Kanta nieprzyjemny typ. Nie chcę tu
twierdzić, że od razu przyjemny, ale z tym kłamaniem to nie do końca tak. Duża
część dyskusji o mordercy w drzwiach opiera się na jednym z dwóch mitów.
Mit pierwszy: z teorii moralnej Kanta wynika, że nigdy nie wolno kłamać.
Kant sam w Wykładach
o etyce podaje przykłady uprawnionych kłamstw i nie jest bardzo trudno
zrozumieć, jak jego teoria na nie pozwala. Nieporozumienie bierze się
prawdopodobnie po pierwsze z tego, że imperatyw kategoryczny we wszystkich postaciach, które Kant wyprowadza w Uzasadnieniu metafizyki moralności odnosi się do obowiązków ze sfery etyki (Ethik), nie ze sfery słuszności (Recht) - a obowiązek mówienia prawdy, o którym pisze tu Kant, jest obowiązkiem należącym do drugiej grupy. Po drugie, Kant często używa słowa „kłamstwo” (Lüge) w technicznym
znaczeniu: „fałszywa deklaracja”, gdzie „deklaracja” (Aussage, Deklaration)
jest kolejnym technicznym terminem oznaczającym „oświadczenie, na którego
prawdziwości ktoś inny ma prawo polegać”. W prawniczej łacinie nazywano to mendacium.
Tak rozumiane kłamstwo jest nieuprawnione po prostu z definicji. Można je
przeciwstawić łacińskiemu falsiloquium, które jest jakąkolwiek próbą
wprowadzenia kogoś w błąd i które może być uprawnione. Główny argument Kanta
jest taki, że okłamanie mordercy to mendacium – i to pomimo tego, że
morderca nie ma prawa do naszej deklaracji.
Mit drugi:
historia z mordercą to typowy przykład tego, jak intuicja pełni rolę
uzasadnienia w filozofii.
Coś takiego
twierdzi np. ostatnio Stich. Według niego (i wielu, wielu innych) w
tradycyjnej filozofii chodzi o to, żeby wyjaśniać nasze intuicje – właśnie
takie jak intuicja mówiąca, że okłamanie mordercy jest w porządku. Jeśli teoria
prowadzi do sprzecznych z intuicją wniosków, tym gorzej dla teorii.
Kantowi ta
metoda jest najwyraźniej obca – dla niego jeśli teoria prowadzi do sprzecznych
z intuicją wniosków, to tym gorzej dla intuicji (przynajmniej w kwestii
mordercy). I nie jest w tym na pewno sam. To prawda, że wielu współczesnych
kantystów (Wood, Korsgaard, Paton) stara się pokazać, jak z teorii Kanta wcale
nie wynika, że mordercy trzeba powiedzieć prawdę. Ale to nie znaczy, że dla
nich intuicja jest od razu uzasadnieniem. Wood pisząc o mordercy w drzwiach wspomina
nawet o filozofach, którym się wydaje, że jeśli z teorii wynika coś sprzecznego
z intuicją, to „jest to wyrok śmierci dla teorii wraz z wszystkimi jej zasadami”
– i twierdzi, że ci biedacy po prostu „nie mają dobrego rozeznania w tym, co się
liczy w filozofii moralnej” (s. 327). Jak można to wszystko uznać za typowy
przykład traktowania intuicji jako uzasadnienia?
filozofach, którym się wydaje, że jeśli z teorii wynika coś sprzecznego z intuicją, to „jest to wyrok śmierci dla teorii wraz z wszystkimi jej zasadami” – i twierdzi, że ci biedacy po prostu „nie mają dobrego rozeznania w tym, co się liczy w filozofii moralnej”
OdpowiedzUsuńNa ile rozumiem, "teorii moralnej" nie można zweryfikować ani sfalsyfikować.
Przyjmijmy, że nie można jej też sprawdzać przez zestawienie z instuicją.
Czy w takim razie w ogóle są jakieś kryteria zewnętrzne oceny takiej teorii?
Dobre pytanie.
UsuńPo pierwsze, to nie jest tak, że teorii moralnej w ogóle nie da się empirycznie testować. Można np. próbować pokazać, że utylitaryzm Benthama opiera się na rodzaju psychologicznego egoizmu, który został podważony przez eksperymenty Batsona. Albo że kantyzm opiera się na libertariańkiej teorii wolnej woli, która została podważona przez eksperyment Libeta. Albo że etyka cnót opiera się na teorii stabilnego charakteru moralnego, która została podważona przez cały szereg eksperymentów. Teorie normatywne generalnie robią różne nienormatywne założenia i te założenia są często jakoś testowalne.
Po drugie, można też testować teorie moralne nieempirycznie – np. pokazując, że zawierają sprzeczności, albo że są tautologiczne.
Ale czy to wystarczy, żeby teoria była logicznie spójna i empirycznie adekwatna? Czy potrzeba jeszcze zgodności z intuicjami, albo jeszcze czegoś innego? Są różne pomysły na ten temat. Singer twierdzi np., że dobra teoria nie musi odpowiadać żadnym intuicjom dotyczącym konkretnych przypadków, najwyżej intuicjom dotyczącym bardzo abstrakcyjnych zasad moralnych. Rawls twierdzi, że należy szukać równowagi między intuicjami i abstrakcyjnymi zasadami, odrzucając czasami jedne, a czasami drugie, aż osiągnie się spójny system. Krótko mówiąc, różni filozofowie mają różne wyobrażenia dotyczące roli intuicji w filozofii moralnej i różnie te wyobrażenia mają się do ich własnej praktyki. Nie potrafię się doszukać żadnej spójnej metodologii stosowanej przez wszystkich. Generalnie jest niezły burdel.
Dziękuję (nie mogłem zabrać się do odpowiedzi, bo tkwiłem po uszy w innym problemie).
UsuńCzy ja w takim razie dobrze rozumiem, że "teoria moralna" jest maszyną zrobioną z dwu rodzajów części. Pierwsze odnoszą się do rzeczywistości i te mogą "popsuć się". Drugimi są założenia aksjologiczne i - nie wiem: metanormatywne? Intuicyjnie ocenia się je jako pasujące do maszyny ("abstrakcyjne intuicje dotyczące zasad"), wtedy wmontowuje się je w maszynę, ale potem już nie wolno (wg Singera) intuicyjnie oceniać, czy maszyna pracuje prawidłowo?
Czy mogę przy okazji poprosić o wskazówki bibliograficzne? (w tym: od czego zacząć na ten temat u Rawlsa, a od czego u Singera?)
Myślę, że jest jaka-taka zgoda co do tego, że są dwie części: normatywna i nienormatywna, że elementy tej drugiej bywają empirycznie testowalne i że jeśli empiryczny test wypadnie niepomyślnie, to jest to problem dla teorii. Reszta jest kontrowersyjna.
UsuńSinger pisze, nie do końca jasno, że ta normatywna część powinna się opierać na jakichś bardzo ogólnych zasadach (typu "śmierć jednej osoby jest lepsza niż śmierć pięciu osób" albo "dobro każdego liczy się tak samo") i jeśli to prowadzi do nieintuicyjnych sądów w konkretnych przypadkach (np. "należy zepchnąć grubą osobę z kładki, żeby zatrzymać wagonik, który w przeciwnym razie zabije pięć osób") to trudno, intuicje dotyczące konkretnych przypadków się nie liczą. Poza tym jednym artykułem chyba nigdzie się w ten temat bardziej nie zagłębia, o ile wiem.
Jeśli chodzi o Rawlsa, to najlepiej przeczytać fragment Teorii sprawiedliwości, w którym jest mowa o reflective equilibrium (jakkolwiek się to tłumaczy na polski), czyli przede wszystkim paragraf 9. ("Some remarks about moral theory"). Artykuł Danielsa o RE w SEP jest też bardzo pomocny.
Nie rozumiem dlaczego intuicja moralna powinna tu w ogóle być brana pod uwagę. Tutaj jest mi najbliżej do Singera. Ludzie mają mnóstwo różnych intuicyjnych poglądów na mnóstwo zagadnień np. magnetyzm, grawitacja, geografia, jednakże wiele z nich jest błędnych. To trochę tak jakby testować teorię grawitacji względem tego czy zgadza się z naszymi intuicyjnymi przewidywaniami, a jeżeli nie to należy ją odrzucić. Z resztą jeżeli prześledzić progres (załóżmy) moralny na przestrzeni wieków to będziemy mogli wskazać na wiele różnych poglądów, które były obecne w ogromnej ilości kultur i absolutnie zgadzały się z moralnymi intuicjami ich członków (niewolnictwo, sprzedawanie dzieci w niewolę, dyskryminacja kobiet).
OdpowiedzUsuńJasne. Problem jest tylko taki, że fizyce nie trzeba się przejmować intuicjami, bo są obserwacje, którym (upraszczając) teoria ma odpowiadać. A w etyce nie ma obserwacji. Jeśli więc odrzucimy intuicje, to co nam zostanie? Nawet Singer twierdzi, że jakieś intuicje muszą się liczyć.
Usuń