Znowu prawie zapomniałem
o urodzinach blogaska! W związku z tym nie mam żadnych fajerwerków
na tę okazję, ale mogę powiedzieć, o czym planuję pisać w
najbliższym czasie. Poza tym, że będę oczywiście kontynuował
serię aborcyjną, myślałem, żeby zrobić wpis o psychologii
jedzenia mięsa, o etyce Kanta (tak, znowu), o metodologii filozofii,
o relacji między religią a moralnością, o kurdyjskim anarchizmie,
o antynatalizmie, o najdziwniejszych teoriach współczesnej
filozofii, o eksperymencie Libeta, o nieistnieniu Boga (tak, w końcu) i o
tym, jak żyć. Jeśli ktoś ma jakieś prośby czy sugestie, to jak
zawsze chętnie wysłucham – co oczywiście niekoniecznie znaczy,
że zrealizuję. Sto lat, niech żyje nam.
poniedziałek, 31 lipca 2017
czwartek, 27 lipca 2017
Etyka aborcji #8: Argument ze świętości życia ludzkiego
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Boonin pisze, że argument
ze świętości życia ludzkiego ma następującą formę:
P1: Płód to życie
ludzkie od momentu poczęcia.
P2: Każde ludzkie życie
jest święte.
P3: Jeśli czyjeś życie
jest święte, to jednostka ta ma prawo do życia.
_____________________________________________
W: Płód ma prawo do
życia od momentu poczęcia.
Tak naprawdę są to
jednak dwa argumenty o tej samej formie, bo termin „święte”
jest dwuznaczny: można go rozumieć w sposób religijny i w sposób
świecki.
„Święte” w znaczeniu
religijnym oznacza, przynajmniej wg Boonina, „pozostające w
specjalnej relacji z bóstwem”. Niektórzy wierzą, że
ludzkie życie jest w tym sensie święte, bo jest darem
od Boga. Albo dlatego, że Bóg stworzył człowieka
na swój obraz i podobieństwo. Jeśli tak jest, to
nietrudno, pisze Boonin, zrozumieć, skąd się bierze prawo
do życia: pozbawienie kogoś życia jest wtedy nieuprawnionym
wchodzeniem w rolę Boga, który skoro dał życie, to jako
jedyny może je odebrać. Albo jest rodzajem ataku na samego
Boga poprzez atak na coś, co jest jego obrazem. (Ja sobie myślę,
że nie jest to aż takie oczywiste, tzn. że relacja między P2
a P3 jest bardziej problematyczna, niż się Booninowi wydaje,
ale zostawmy to na razie.) Jeśli dodamy do tego twierdzenie, że
życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, to otrzymamy
wniosek, że prawo do życia przysługuje człowiekowi od tego
momentu.
Co jest nie tak z tym
argumentem? Przede wszystkim to, pisze Boonin, że przeciwnicy
aborcji sami uznają jego moc za w najlepszym razie
ograniczoną. Część przeciwników aborcji, w tym zapalonych
antyaborcyjnych aktywistów, to ludzie niewierzący i niereligijni
(ateistą przez większą część swojej
kariery był np. doktor Bernard Nathanson, współautor
niesławnego filmu „Niemy krzyk”, którym pamiętam, że
indoktrynowano nas w szkole za panowania Sojuszu Lewicy
Demokratycznej). Na nich taki argument nie może robić wrażenia.
Inni – pewnie bardziej liczni – są wierzący, ale zdecydowana
większość z nich wydaje się przyjmować, że nieetyczność
aborcji jest kwestią zupełnie niezależną od przekonań
religijnych. Weźmy np. wypowiedź o. Roberta Pilcha,
doktora teologii:
Nauczanie Kościoła dotyczące aborcji nie posiada charakteru konfesyjnego, a zawarty w nim sprzeciw wobec aborcji nie pochodzi z nadprzyrodzonych źródeł poznania prawdy, czyli z Objawienia. Podstawowy porządek argumentacji pochodzi z rozumu naturalnego, do którego używania powołany jest każdy człowiek. Nie potrzeba więc chodzić co niedzielę do kościoła, aby to zrozumieć. (…)Zagadnienie statusu płodu ludzkiego i związana z nim sprawa aborcji nie jest kwestią wiary czy religii. Jest to raczej kwestia woli podjęcia rzetelnego rozumowania na gruncie ludzkiego doświadczenia i wiedzy naukowej.
Takie
stanowisko to nie tylko oficjalny głos Kościoła Katolickiego,
ale typowa postawa walczących z aborcją chrześcijan w
ogóle. Skoro więc przeciwnicy aborcji sami twierdzą, że należy
odłożyć na bok religijne argumenty i korzystać tylko z
„rozumu naturalnego”, to odłóżmy i korzystajmy. A co
jeśli ktoś uważa, że jednak nie należy i że argument ze
świętości życia w wersji religijnej powinien przekonać
wszystkich, niezależnie od wyznawanej religii? Boonin nie
pisze, co w takiej sytuacji, ale odpowiedź wydaje się
dość oczywista: wystarczy wtedy przedstawić dobry argument za tym,
że Bóg istnieje, że za jego sprawą życie płodów jest
święte i że w związku z tym płody mają prawo
do życia. (Powodzenia.) A co jeśli w ramach
obiecanego prowadzenia dyskusji na warunkach przeciwników
aborcji po prostu bez uzasadnienia założymy, że przesłanki
argumentu są prawdziwe? Argument jest logicznie w porządku, więc
będzie trzeba wtedy zaakceptować wniosek. Problem tylko w tym,
że jeśli to jedyny sposób na pokazanie, że organizm ludzki
ma prawo do życia od poczęcia, to trudno mówić o
spełnieniu warunków przeciwników aborcji, bo ci są generalnie
przekonani, że wynika to przede wszystkim z czegoś zupełnie
innego.
Druga wersja argumentu
ze świętości życia wykorzystuje niereligijne znacznie słowa
„święty”: „zasługujący na podziw i szacunek (z jakichś
niereligijnych względów)”. Święty w tym znaczeniu może
być – przykad Boonina – Park Narodowy Redwood, czyli taki
kalifornijski odpowiednik Puszczy Białowieskiej. Ktoś może
powiedzieć, że ludzka zygota też jest święta w takim
znaczeniu (spójrzmy, jak szybko się rozwija, jak niesamowicie
pracuje w niej materiał genetyczny itp.) i że
w związku z tym należy jej się prawo do życia. Z
takim argumentem jest jednak cały szereg problemów. Po pierwsze:
co jeśli ktoś, mimo przyswojenia sobie całej możliwej wiedzy
z zakresu embriologii, nadal nie czuje żadnego specjalnego
zachwytu czy respektu wobec zygoty? Jak wytłumaczyć komuś takiemu,
że zygota na ten zachwyt zasługuje? Z czego ma to wynikać?
Po drugie: na jakiej zasadzie ze świętości życia zygoty ma
wynikać jej prawo do życia? O ile w przypadku religijnej wersji
argumentu można zrozumieć, twierdzi Boonin, jak uzasadnić
przejście od P2 do P3, to w przypadku wersji
świeckiej jest to zupełnie niejasne. Po trzecie: jeśli życie
ludzkiej zygoty jest święte, to dlaczego nie jest święte
np. życie zygot innych gatunków ssaków, u których wyżej
wspomniane procesy są praktycznie identyczne? I w końcu
po czwarte: jeśli życie zygoty jest święte, to dlaczego
święte nie jest życie komórek jajowych i plemników?
Dlaczego procesy, które w nich zachodzą, nie zasługują już
na podobny podziw i szacunek?
Dopóki
ktoś nie udzieli na te pytania przekonujących odpowiedzi,
możemy uznać argument ze świętości
życia w wersji świeckiej za zły argument.
środa, 19 lipca 2017
Etyka aborcji #7: Argument z własnego gatunku
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Mary Warnock wspomina, że
kiedy była przewodniczącą komisji etycznej zajmujacej się
badaniami z wykorzystaniem komórek macierzystych, zauważyła jedną
rzecz: choć członkowie komisji różnili się w tysiącu kwestii,
to w jednym byli zgodni: uważali mianowicie, że ludzkiemu
embrionowi, nawet takiemu dwukomórkowemu, należą się inne moralne
względy niż ogranizmom należącym do innych gatunków, niezależnie
od ich etapu rozwoju. I dla wszystkich było jasne, że ten specjalny
status wynika po prostu z faktu, że komórki te należą do naszego
własnego gatunku.
Wielu osobom – a z całą
pewnością wielu przeciwnikom aborcji – takie podejście może
wydać się naturalne i uzasadnione, i to nie tylko w kwestii
embrionów. Ktoś może powiedzieć: członków swojej rodziny
traktuję w preferencyjny sposób nie dlatego, że są obiektywnie
jakimiś specjalnymi ludźmi, tylko dlatego, że to moja
rodzina. Przyjaciół traktuję lepiej niż nieznajomych, bo to moi
przyjaciele. Rodaków traktuję lepiej niż obcokrajowców, bo to moi
rodacy. Podobnie z ludzkimi embrionami. Traktuję je w specjalny
sposób nie dlatego, że mają albo będą miały takie lub inne
obiektywne własności, tylko dlatego, że należymy do tego samego
gatunku. A zatem sama „naszość” embrionu wystarcza, by przyznać
mu prawo do życia. Jeśli moralnie usprawiedliwione jest
preferencyjne traktowanie swoich bliskich, to przyznanie ludzkim
organizmom prawa do życia od poczęcia też nie powinno budzić
zastrzeżeń.
Żeby ocenić, ile jest
wart ten argument, trzeba sobie odpowiedzieć na dwa pytania: „Czy
przedkładanie interesów swojego gatunku nad interesy innych
gatunków jest moralnie uzasadnione?” i „Jeśli tak, to czy może
ono stanowić podstawę dla kryterium poczęcia?”.
Są bardzo dobre powody,
by na pierwsze pytanie odpowiedzieć „nie”. Możemy jednak, pisze
Boonin, odłożyć je na bok i przyjąć, że odpowiedź brzmi „tak”
– ostatecznie mieliśmy prowadzić dyskusję
na warunkach przeciwników aborcji, a ci zazwyczaj są przekonani, że
taka właśnie jest poprawna odpowiedź. Nie ma większego znaczenia,
co przyjmiemy, bo odpowiedź na drugie pytanie musi brzmieć „nie”.
To, że mam specjalne
obowiązki wobec członków rodziny nie oznacza, że członkowie
mojej rodziny mają prawo do życia, ani że nieznajomi go nie mają.
Nie oznacza to też, że członkowie rodziny mają większe prawo do
życia niż nieznajomi. Tak samo to, że mam (jeśli mam) specjalne
obowiązki względem przedstawicieli mojego gatunku, nie oznacza, że
przedstawiciele mojego gatunku mają prawo do życia, ani że
przedstawiciele innych gatunków go nie mają. Krótko mówiąc:
nawet jeśli przyznamy, że „naszość” jest moralnie uzasadnioną
podstawą do preferencyjnego traktowania jakiejś grupy, nie będzie
z tego w żaden sposób wynikać, że członkowie tej grupy mają
prawo do życia bardziej niż inni, ani że w ogóle mają
jakiekolwiek prawo do życia.
Jedna drobna rzecz, do
której można by się przyczepić, to fakt, że w
ramach dyskusji z przeciwnikami aborcji „na ich warunkach” w tym
rozdziale Boonin bardzo szybko zgadza się na tzw. szowinizm
gatunkowy (przekonanie, że interesy naszego gatunku powinny liczyć
się bardziej, ceteris paribus,
niż interesy innych gatunków), a we
wcześniejszym rozdziale o argumencie z oszczędności nie jest już
do tego taki skory. Pisze on tam, że jeśli wskazany przez
przeciwników aborcji typowy człowiek z prawem do życia okazałby
się jednak nie należeć do gatunku homo
sapiens (bo byłby kosmitą z trochę
innym DNA), to nie uznaliby oni, że zabicie tego kogoś robi się
przez to bardziej dopuszczalne. Może to
wyglądać na niekonsekwencję, ale myślę, że Boonin mógłby
odpowiedzieć w ten sposób: ja w rozdziale o argumencie z
oszczędności nie twierdzę, że sama przynależność gatunkowa nie
może zmieniać niczego w kwestii statusu moralnego w ogóle, ja
tylko twierdzę, że nie zmienia ona niczego w kwestii prawa do życia
– i że odpowiada to intuicjom moralnym przeciwników aborcji. Nie
ma więc żadnej niespójności między ustępstwami, na które idę
w tamtym rozdziale a ustępstwami, na które idę w tym. I chyba
miałby rację. Tak czy inaczej – niezależnie od tego, na co
pozwolimy przeciwnikom aborcji w zakresie szowinizmu gatunkowego,
argument z własnego gatunku nadaje się do odłożenia na półkę
ze złymi argumentami.
sobota, 15 lipca 2017
Etyka aborcji #6: Argument z esencji gatunkowej
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Kolejny argument za tezą,
że organizm ludzki ma prawo do życia od poczęcia, przedstawił filozof Stephen D. Schwarz. Schwarz odwołuje się w nim do kategorii
osoby, którą definiuje dość specyficznie – jako „istotę
mającą immanentną zdolność do myślenia w najbardziej szerokim
sensie, bez względu na to, jak owa zdolność jest rozwinięta lub
czy jest w jakiś sposób zablokowana”.
Ogólny pomysł jest tu
taki, że kiedy się śpi, albo jest pod ogólnym
znieczuleniem, dalej jest się osobą, mimo że zdolność do
myślenia „w najbardziej szerokim sensie” została jakby czasowo
wyłączona. Podobnie z małym dzieckiem: nie funkcjonuje ono tak jak
dorośli pod względem myślenia, ale ma nierozwiniętą jeszcze
zdolność do takiego funkcjonowania, więc jest już osobą w sensie
Schwarza. I dlatego właśnie zarówno śpiący dorośli, jak i małe
dzieci mają prawo do życia. A skoro prawo do życia przyznaje się
na podstawie bycia osobą w sensie Schwarza, to trzeba je przyznać
każdemu, kto należy do gatunku homo sapiens, bo bycie osobą
jest charakterystyczne i esencjonalne dla tego akurat gatunku.
Schwarz pisze: „Respektujemy i cenimy istoty ludzkie, ponieważ w
naturze istoty ludzkiej jest bycie osobą”.
Można to zdanie rozumieć
na dwa sposoby. Według pierwszej interpretacji każdy przedstawiciel
gatunku homo sapiens jest osobą w sensie Schwarza. To
twierdzenie jest jednak, pisze Boonin, zwyczajnie fałszywe –
istnieją np. chore ludzkie płody, u których nigdy nie rozwinie się
mózg, więc nigdy nie będą o niczym myśleć. Istnieją też
dorośli ludzie, którzy uszkodzili sobie mózg tak bardzo, że nie
będą już nigdy o niczym myśleć. Być może Schwarz mógłby na
to odpowiedzieć, że zdolność do myślenia jest u takich płodów
„zablokowana” przez chorobę, a u ludzi po wypadkach przez fakt
poważnego uszkodzenia mózgu. Ale wtedy, powiada Boonin, co
powstrzyma mnie przed stwierdzeniem, że pająk, który łazi po moim
oknie, też jest osobą, której zdolność do myślenia jest
zablokowana przez fakt, że nigdy nie będzie miał odpowiednio
dużego mózgu? Oczywiście taka „blokada” będzie dotyczyć
wszystkich pająków, a tylko niektórych ludzi, ale dlaczego miałoby
to robić różnicę? To pokazuje, że nawet jeśli prawo do życia
wynika z bycia osobą w sensie Schwarza, to nie wynika ono z
przynależności do gatunku homo sapiens.
Według drugiej
interpretacji „w naturze istoty ludzkiej jest bycie osobą”
oznacza, że nie wszyscy, ale tylko typowi czy paradygmatyczni
przedstawiciele gatunku homo sapiens są osobami w sensie
Schwarza. Wtedy jednak przestaje być jasne, na czym ma polegać
moralne znaczenie „natury gatunku”. Dlaczego płód, który nigdy
nie rozwinie mózgu, ma być traktowany tak, jakby był osobą w
sensie Schwarza, mimo że nią nie jest? Co z tego, że należy do
gatunku, którego paradygmatyczni przedstawiciele są takimi osobami?
To pytanie prowadzi nas do
zasadniczej słabości argumentu z esencji gatunkowej. Schwarz
przeskakuje w nim sobie od twierdzenia „prawo do życia wynika z
posiadania, rzeczywistego lub potencjalnego, pewnych zdolności” do
twierdzenia „prawo do życia wynika z przynależności do gatunku,
w którego naturze leży posiadanie pewnych zdolności”, ale nie
tłumaczy, jak drugie ma wynikać z pierwszego. A więc nawet jeśli
pierwsze jest prawdą, to nie mamy powodów, by zgodzić się z
drugim. Co gorsza, pierwsze wcale nie jest prawdą,
ale o tym dlaczego dopiero w odcinku 10.
środa, 12 lipca 2017
Etyka aborcji #5: Argument z oszczędności
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Wyobraźmy sobie, że
proszę o wskazanie dziesięciu realnych istot, które bezdyskusyjnie
i bezsprzecznie, zarówno według zwolenników jak i przeciwników
dopuszczalności aborcji, mają prawo do życia. Nie ma raczej
wątpliwości, że cała dziesiątka będzie należeć do gatunku
homo sapiens.
Możemy powtórzyć eksperyment raz, drugi i trzeci – i za każdym
razem wszystkie wskazane istoty będą należeć do gatunku homo
sapiens. Oczywiście są ludzie, którzy
uważają, że prawo do życia mają też np. szympansy, albo
delfiny, albo psy, albo świnie – ale ten pogląd jest już
kontrowersyjny, więc na pewno żadne szympansy ani psy nie zostaną
wskazane. Jak więc wytłumaczyć fakt, że mimo rozmaitych różnic
wszystkie wskazane istoty mają jedną wspólną cechę, mianowicie
przynależność gatunkową? To chyba nie przypadek?
Według argumentu z
oszczędności najlepszym – bo najbardziej oszczędnym
(parsimonious)
– wyjaśnieniem jest fakt, że prawo do życia wynika z
przynależności do gatunku homo
sapiens. A że do gatunku homo
sapiens należy się od zapłodnienia,
to prawo do życia przysługuje od zapłodnienia.
Co jest z tym
argumentem nie tak? Możemy sobie łatwo wyobrazić (modyfikuję tu
trochę to, co pisze Boonin), że przylatują kosmici, którzy bardzo
nas przypominają – mają świadomość, samoświadomość, pamięć,
są zdolni do odczuwania szczęścia i cierpienia, myślą
abstrakcyjnie, na różne sposoby kierują swoim postępowaniem tak,
by osiągać swoje cele, myślą o swojej przyszłości i ją
planują, posługują się językiem, tworzą między sobą
skomplikowane społeczne relacje etc. Nikt raczej nie będzie miał
wątpliwości, że mają oni prawo do życia takie samo jak my,
chociaż należą do innego gatunku. Wygląda więc na to, że o
prawie do życia decydują tu przynajmniej niektóre z powyższych
cech, a nie taka czy inna sekwencja DNA (ani to, czy w ogóle mają
DNA). Gdyby było tych kosmitów dostatecznie dużo wokół nas, to
we wskazanej próbce istot z prawem do życia nie mielibyśmy samych
przedstawicieli homo sapiens.
To pokazuje, że fakt przynależności wszystkich realnie
w tej chwili istniejących bytów (o których wiemy) z bezdyskusyjnym
prawem do życia do gatunku homo sapiens
wynika z przypadku. Historycznego, fizycznego, metafizycznego – w
każdym razie z przypadku.
Z drugiej strony
możemy też sobie wyobrazić przedstawiciela homo
sapiens w trwałym stanie wegetatywnym,
którego kora mózgowa jest nieodwracalnie uszkodzona, przez co nigdy
nie odzyska świadomości – jest jednak podtrzymywany przy życiu
za pomocą specjalnej aparatury. Czy można go odłączyć? Czy ma on
prawo do życia? Według Boonina twierdzenie, że prawo do życia
kogoś takiego jest dokładnie takie samo jak prawo do życia
zdrowego, dorosłego człowieka jest „w najlepszym razie skrajnie
kontrowersyjne”. A zatem, powiada Boonin, „zwolennik twierdzenia,
że typowy płód ma prawo do życia, nie może odwoływać się do
argumentu, który implikuje, że ludzie w takim [tzn. wegetatywnym] stanie mają owo prawo.”
Ale właściwie
dlaczego nie może? Co jakiś czas mamy głośną sprawę człowieka
w stanie wegetatywnym – taką jak dzisiaj Charliego Garda, czy
kilkanaście lat temu Terri Schiavo – przy okazji której
uaktywniają się tzw. obrońcy życia twierdzący, że w żadnym
razie nie można odłączać od aparatury sztucznie podtrzymującej
życie. Można od nich najczęściej usłyszeć, że „nie wiadomo,
czy jednak nie ma tam w środku jakiejś świadomości”, albo że
„nie wiadomo, czy cudownie nie wyzdrowieje”. Wydaje mi się
jednak, że znajdą się też osoby, dla których odłączenie od
aparatury kogoś nawet w stanie ewidentnej śmierci mózgu (być może
nawet łącznie z pniem) będzie intuicyjnie tak samo złe jak
zabicie zdrowego, dorosłego człowieka. Mimo tego, że z pewnością nie ma już żadnej świadomości i nigdy nie będzie. Co zrobić z taką intuicją?
Czy wg Boonina to niemożliwe, żeby ją mieć? A może uważa on, że
jest ona efektem przyswojenia pewnej dziwnej ideologii i dlatego
należy ją odrzucić? A może należy ją odrzucić, bo jest bardzo
rzadka? Tylko dlaczego właściwie moralne intuicje, które są
bardziej powszechne lub w jakiś sposób uwarunkowane genetycznie,
mają się liczyć bardziej w procesie osiągania równowagi
refleksyjnej? Jak pisałem w części metodologicznej, Boonin nie
odpowiada na te pytania, a od odpowiedzi zależy tu powodzenie
drugiej części jego repliki.
Jeśli jednak chodzi
o część pierwszą, to trudno z nią chyba dyskutować. Możliwość
istnienia innych gatunków z bezdyskusyjnym prawem do życia
jasno pokazuje, że argument z oszczędności nie działa.
niedziela, 9 lipca 2017
Etyka aborcji #4: Argumenty
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Wydaje się, że
odwołujący się do praw moralnych argument przeciwko aborcji ma
następującą formę ogólną:
P1: (Typowy) ludzki
płód* ma prawo do życia.
P2: Jeśli (typowy)
ludzki płód ma prawo do życia, to aborcja jest (przynajmniej w
typowych okolicznościach) moralnie niedopuszczalna.
W: Aborcja
(przynajmniej typowego płodu w typowych okolicznościach) jest
moralnie niedopuszczalna.
Boonin chce pokazać,
że P1 jest fałszem i że P2 jest fałszem. A konkretniej, że nie
ma dobrych argumentów ani za P1, ani za P2, są natomiast dobre
argumenty przeciwko. Chce to jednak zrobić w pewien okreslony
sposób, który nie jest jedynym z możliwych.
P1 można np.
atakować twierdząc, że płód nie ma prawa do życia, bo w ogóle
nikt nie ma prawa do życia. Albo twierdząc, że płód nie ma prawa
do życia, tak samo jak nie ma takiego prawa noworodek. Są
filozofowie, którzy tak uważają – i mają dla tych twierdzeń
uzasadnienie. Być może uzasadnienie to jest solidne i mają oni
rację, ale na użytek wywodu założymy, że jej nie mają i że
istnieje coś takiego jak prawo do życia, że mają je nie tylko
dorośli, zdrowi ludzie, ale też m. in. noworodki. Na tym właśnie
ma polegać dyskusja z przeciwnikami aborcji „na ich warunkach”.
Podobnie z P2. Można
je podważać twierdząc, że prawo do życia można mieć w większym
lub mniejszym stopniu i że prawo do życia płodu jest na tyle
słabe, że nie wygra ono z prawem kobiety
do decydowania o własnym
ciele. Albo twierdząc, że kiedy prawo
płodu do życia stoi na drodze realizacji celów takich jak równość
płci czy walka z przeludnieniem, to musi
ono w jakiś sposób moralnie przegrać z
owymi celami. Być może tak jest, ale Boonin zakłada, że tak nie
jest, tzn. że jest tylko jeden rodzaj prawa do życia i że jego
respektowanie nie może być mniej ważne od realizacji różnych
korzystnych społecznie rozwiązań.
Jeśli chodzi o
argumenty nieodwołujące się do praw moralnych (#39-#42), to w ich
przypadku Boonin też nie będzie raczej bronił żadnych tez, które
zwykle jeżą przeciwnikom aborcji włosy na głowach. Oznacza to, że
będziemy tu mieli przegląd wszystkich (w miarę poważnych)
argumentów przeciwko aborcji, ale pominiemy wiele argumentów za
aborcją. Wiem, że nazwałem tę serię „etyka aborcji”, co może
sugerować, że zamierzam przynajmniej napomknąć o wszystkich
istotnych głosach w filozoficznej debacie, ale cóż – nie
zamierzam. Jeśli kogoś interesują np. argumenty Petera Singera czy
Michaela Tooleya, to będzie musiał zajrzeć gdzieś indziej.
* Boonin używa słowa
fetus,
które z braku lepszego odpowiednika tłumaczę jako „płód”, ale to
nie do końca to samo. Fetus
to organizm od momentu zapłodnienia do narodzin, płód natomiast
defninuje się zazwyczaj jako organizm od końca fazy zarodkowej
(czyli od 11. tygodnia w przypadku ludzi) do narodzin. [UPDATE: Chyba jednak nie, patrz komentarze poniżej.]
piątek, 7 lipca 2017
Bez komentarza: czerwiec 2017
P. Lemoine: Why are women underrepresented in philosophy and should we care?
B. Leiter: What we know about the underrepresentation of women in philosophy.
T. Newman: Psychology vs philosophy: Beauty requires thought.
A. Bowie: Philosophy vs. psychology.
J. Humphreys: Paul Ricoeur: The philosopher behind Emmanuel Macron.
E. Schwitzgebel: On not distinguishing too finely among one's motivations.
C. Jarrett: These nine cognitive psychology findings all passed a stringent test of their replicability.
O. Kashti: Proposed ethics code is Bennett's attempt to stifle debate.
G. Greenwald: CNN journalists resign: Latest example of media recklessness on the Russia threat.
T. Rees Shapiro: For philosophy majors, the question after graduation is: What next?
Modern metaphysics - the analytic/continental mix. An interview with Adrian Moore.
The pluralist. An interview with David Wong.
Arcadian wisdom. An interview with David Roochnik.
niedziela, 2 lipca 2017
Etyka aborcji #3: Metoda
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Metodą odpowiadania na
pytanie o moralną dopuszczalność aborcji ma być wg Boonina metoda
równowagi refleksyjnej (reflective equilibrium)*. Oto jak
opisuje ją Norman
Daniels, chyba największy specjalista w tym temacie (moje
tłumaczenie):
Metoda równowagi refleksyjnej polega na konfrontowaniu między sobą rozważnych sądów (considered judgments) (niektórzy powiedzą – naszych „intuicji”, chociaż Rawls, który dał metodzie jej nazwę, unikał pojecia „intuicje” w tym kontekście) dotyczących konkretnych sytuacji czy przypadków, zasad czy reguł, które wydaje się nam, że tymi sądami rządzą, oraz teoretycznych rozważań, które wydaje nam się, że mają znaczenie dla przyjęcia owych rozważnych sądów, zasad i reguł. Każdy z elementów w razie konieczności modyfikuje się, by osiągnąć spójność. Metoda przynosi sukces i osiągamy równowagę refleksyjną, kiedy dochodzimy do akceptowalnej spójności między tymi przekonaniami. Akceptowalna spójność wymaga nie tylko, by przekonania nie stały ze sobą w logicznej sprzeczności (słaby wymóg), ale także by jedne z nich wspierały inne, albo dostarczały dla nich najlepszego możliwego wyjaśnienia. Ponadto proces może wymagać nie tylko modyfikacji pierwotnych przekonań, ale też dodania nowych.
Boonin formułuje to
trochę inaczej: zaczynamy od pewnej liczby intuicji, najlepiej
wyraźnych i silnych, dotyczących konkretnych sytuacji i szukamy
abstrakcyjnych zasad, które nimi rządzą. Odpowiednie zasady będą
się odznaczały takimi cechami jak spójność, moc wyjaśniająca,
oszczędność (parsimony) czy istotność (salience).
Zapewne prędzej czy później okaże się,
że zasady te prowadzą do jakichś kontrintuicyjnych wniosków.
Będziemy wtedy mieli dwa wyjścia: zmodyfikować zasady albo
przełknąć owe wnioski. Jeśli zdecydujemy się
na pierwsze rozwiązanie, problemem może
być utrata którejś z pożądanych cech. Jeśli zdecydujemy
się na drugie – tu właściwie Boonin
nie tłumaczy, co dokładnie jest w nim złego, ale pisze, że
pierwotnie kontrintuicyjny wniosek może przestać być
kontrintuicyjny. Przyczyny mogą być różne: ktoś może sobie np.
zdać sprawę z tego, że sprzeczna z danym wnioskiem intuicja jest
uzależniona od jakiegoś pozamoralnego przekonania i że przekonanie
to jest fałszywe. Albo z tego, że intuicja jest wynikiem wychowania
się w takiej a nie innej kulturze lub w takiej a nie innej rodzinie.
Kiedy intuicji nie da się w żaden sposób
wyeliminować, należy „szukać najrozsądniejszej równowagi
między zaletami teorii z jednej strony a wadami jej implikacji z
drugiej”.
Dlaczego akurat taka
metoda? Z dwóch powodów: po pierwsze, nie
istnieje dla niej poważna konkurencja. Po
drugie, przeciwnicy aborcji sami tej metody
używają.
Boonin bardzo pośpiesznie
skreśla alternatywne metody w postaci fundacjonalizmu, czy
raczej pewnego rodzaju fundacjonalizmu (staramy się znaleźć
jakiejś niepodważalne abstrakcyjne fundamenty bez odwoływania się
do intuicji dotyczących konkretnych sytuacji i na tych fundamentach
dedukcyjnie budujemy teorię), i partykularyzmu (zakładamy, że nie
ma żadnych zasad do odkrycia i możemy tylko szukać prawdziwych
ocen dla każdej sytuacji z osobna), nie tłumacząc, co jego zdaniem
jest z nimi dokładnie nie w porządku. Nie
wspomina też o notorycznych problemach z równowagą refleksyjną:
zarzucie, że prowadzi ona do błędnego koła uzasadniania czy
zarzucie, że pozwala ona na zbyt wiele arbitralności, przez co
stosowanie jej może prowadzić do sprzecznych ze sobą odpowiedzi na
to samo pytanie. Zdaję sobie sprawę, że jest to książka o
aborcji, a nie o metodologii filozofii moralnej, ale Boonin mógłby
tu chociaż odesłać do literatury, która się z tymi problemami
mierzy i która wydaje się mu przekonująca.
Jeśli jednak chodzi
o drugi powód, to myślę, że ma rację. Kiedy np. przeciwnicy
aborcji twierdzą, że teorie drugiej strony prowadzą do wniosku, że
zabijanie noworodków jest w porządku, a żadna teoria, z której
płynie taki wniosek, nie może być poprawna – to wydaje się, że
używają intuicji w wyżej opisany sposób. Poza tym, nawet jeśli
przeciwnik aborcji z jakichś powodów zdecydowanie odrzuca równowagę
refleksyjną na rzecz innej metody, to i tak ma powody, by czytać
dalej. A to dlatego, że wywód Boonina można interpretować na dwa
sposoby – jako odpowiedź na pytanie „Czy aborcja jest moralnie
dopuszczalna?”, ale też jako odpowiedź na pytanie „Jakie
stanowisko w sprawie aborcji jest najbardziej spójne z poglądami
xyz, które typowi przeciwnicy aborcji wyznają?”. Odrzucenie
metody Boonina może nas skłonić do wniosku, że nie odpowiedział
on poprawnie na to pierwsze pytanie, ale nie będzie to znaczyło, że
nie odpowiedział na drugie.
* Polskie tłumaczenie
pożyczyłem od Artura Szutty, którego artykuł bardzo polecam. O
równowadze refleksyjnej wspominałem też tu wcześniej w
komentarzach pod tym wpisem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)