„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Boonin pisze, że argument
ze świętości życia ludzkiego ma następującą formę:
P1: Płód to życie
ludzkie od momentu poczęcia.
P2: Każde ludzkie życie
jest święte.
P3: Jeśli czyjeś życie
jest święte, to jednostka ta ma prawo do życia.
_____________________________________________
W: Płód ma prawo do
życia od momentu poczęcia.
Tak naprawdę są to
jednak dwa argumenty o tej samej formie, bo termin „święte”
jest dwuznaczny: można go rozumieć w sposób religijny i w sposób
świecki.
„Święte” w znaczeniu
religijnym oznacza, przynajmniej wg Boonina, „pozostające w
specjalnej relacji z bóstwem”. Niektórzy wierzą, że
ludzkie życie jest w tym sensie święte, bo jest darem
od Boga. Albo dlatego, że Bóg stworzył człowieka
na swój obraz i podobieństwo. Jeśli tak jest, to
nietrudno, pisze Boonin, zrozumieć, skąd się bierze prawo
do życia: pozbawienie kogoś życia jest wtedy nieuprawnionym
wchodzeniem w rolę Boga, który skoro dał życie, to jako
jedyny może je odebrać. Albo jest rodzajem ataku na samego
Boga poprzez atak na coś, co jest jego obrazem. (Ja sobie myślę,
że nie jest to aż takie oczywiste, tzn. że relacja między P2
a P3 jest bardziej problematyczna, niż się Booninowi wydaje,
ale zostawmy to na razie.) Jeśli dodamy do tego twierdzenie, że
życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, to otrzymamy
wniosek, że prawo do życia przysługuje człowiekowi od tego
momentu.
Co jest nie tak z tym
argumentem? Przede wszystkim to, pisze Boonin, że przeciwnicy
aborcji sami uznają jego moc za w najlepszym razie
ograniczoną. Część przeciwników aborcji, w tym zapalonych
antyaborcyjnych aktywistów, to ludzie niewierzący i niereligijni
(ateistą przez większą część swojej
kariery był np. doktor Bernard Nathanson, współautor
niesławnego filmu „Niemy krzyk”, którym pamiętam, że
indoktrynowano nas w szkole za panowania Sojuszu Lewicy
Demokratycznej). Na nich taki argument nie może robić wrażenia.
Inni – pewnie bardziej liczni – są wierzący, ale zdecydowana
większość z nich wydaje się przyjmować, że nieetyczność
aborcji jest kwestią zupełnie niezależną od przekonań
religijnych. Weźmy np. wypowiedź o. Roberta Pilcha,
doktora teologii:
Nauczanie Kościoła dotyczące aborcji nie posiada charakteru konfesyjnego, a zawarty w nim sprzeciw wobec aborcji nie pochodzi z nadprzyrodzonych źródeł poznania prawdy, czyli z Objawienia. Podstawowy porządek argumentacji pochodzi z rozumu naturalnego, do którego używania powołany jest każdy człowiek. Nie potrzeba więc chodzić co niedzielę do kościoła, aby to zrozumieć. (…)Zagadnienie statusu płodu ludzkiego i związana z nim sprawa aborcji nie jest kwestią wiary czy religii. Jest to raczej kwestia woli podjęcia rzetelnego rozumowania na gruncie ludzkiego doświadczenia i wiedzy naukowej.
Takie
stanowisko to nie tylko oficjalny głos Kościoła Katolickiego,
ale typowa postawa walczących z aborcją chrześcijan w
ogóle. Skoro więc przeciwnicy aborcji sami twierdzą, że należy
odłożyć na bok religijne argumenty i korzystać tylko z
„rozumu naturalnego”, to odłóżmy i korzystajmy. A co
jeśli ktoś uważa, że jednak nie należy i że argument ze
świętości życia w wersji religijnej powinien przekonać
wszystkich, niezależnie od wyznawanej religii? Boonin nie
pisze, co w takiej sytuacji, ale odpowiedź wydaje się
dość oczywista: wystarczy wtedy przedstawić dobry argument za tym,
że Bóg istnieje, że za jego sprawą życie płodów jest
święte i że w związku z tym płody mają prawo
do życia. (Powodzenia.) A co jeśli w ramach
obiecanego prowadzenia dyskusji na warunkach przeciwników
aborcji po prostu bez uzasadnienia założymy, że przesłanki
argumentu są prawdziwe? Argument jest logicznie w porządku, więc
będzie trzeba wtedy zaakceptować wniosek. Problem tylko w tym,
że jeśli to jedyny sposób na pokazanie, że organizm ludzki
ma prawo do życia od poczęcia, to trudno mówić o
spełnieniu warunków przeciwników aborcji, bo ci są generalnie
przekonani, że wynika to przede wszystkim z czegoś zupełnie
innego.
Druga wersja argumentu
ze świętości życia wykorzystuje niereligijne znacznie słowa
„święty”: „zasługujący na podziw i szacunek (z jakichś
niereligijnych względów)”. Święty w tym znaczeniu może
być – przykad Boonina – Park Narodowy Redwood, czyli taki
kalifornijski odpowiednik Puszczy Białowieskiej. Ktoś może
powiedzieć, że ludzka zygota też jest święta w takim
znaczeniu (spójrzmy, jak szybko się rozwija, jak niesamowicie
pracuje w niej materiał genetyczny itp.) i że
w związku z tym należy jej się prawo do życia. Z
takim argumentem jest jednak cały szereg problemów. Po pierwsze:
co jeśli ktoś, mimo przyswojenia sobie całej możliwej wiedzy
z zakresu embriologii, nadal nie czuje żadnego specjalnego
zachwytu czy respektu wobec zygoty? Jak wytłumaczyć komuś takiemu,
że zygota na ten zachwyt zasługuje? Z czego ma to wynikać?
Po drugie: na jakiej zasadzie ze świętości życia zygoty ma
wynikać jej prawo do życia? O ile w przypadku religijnej wersji
argumentu można zrozumieć, twierdzi Boonin, jak uzasadnić
przejście od P2 do P3, to w przypadku wersji
świeckiej jest to zupełnie niejasne. Po trzecie: jeśli życie
ludzkiej zygoty jest święte, to dlaczego nie jest święte
np. życie zygot innych gatunków ssaków, u których wyżej
wspomniane procesy są praktycznie identyczne? I w końcu
po czwarte: jeśli życie zygoty jest święte, to dlaczego
święte nie jest życie komórek jajowych i plemników?
Dlaczego procesy, które w nich zachodzą, nie zasługują już
na podobny podziw i szacunek?
Dopóki
ktoś nie udzieli na te pytania przekonujących odpowiedzi,
możemy uznać argument ze świętości
życia w wersji świeckiej za zły argument.
Jest nurt w myśli katolickiej, który zakłada, że stwierdzenie istnienia Boga przynależy do sfery rozumu naturalnego, a nie objawienia. Stąd znane (do pewnego stopnia przynajmniej, nie na miarę GoT) orzeczenie pierwszego Soboru Watykańskiego: "Ta sama święta Matka Kościół utrzymuje i naucza, że Boga, początek i cel wszystkich rzeczy, na pewno można poznać z rzeczy stworzonych naturalnym światłem rozumu ludzkiego, „albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła”(Dei Filius, 20). To pierwsze. Teraz drugie, jeszcze ciekawsze. Otóż z życiem płodu jako darem Boga i jego obrazemjest następujący problem. W obu przypadkach trzeba dodać, że to "specjalny" dar i obraz. Pani katechetka, zgodnie z wiarą katolicką uczyła moją klasę, że wszystko jest darem, od deszczu po kanapkę. Życie poczęte psa też jest darem Boga, a jakże. Mało tego, w każdym stworzeniu jest pewne podobieństwo do Boga, jest jego obraz, z tego też powodu jego istnienie ma być stwierdzalne siłami samego rozumu naturalnego. Tak przynajmniej twierdzą katolicy. Co jednak czyni ten dar i obraz "specjalnymi"? No, wiadomo: dar dany jest komuś, kto może poznać Boga i go kochać (potencjalnie!), a obraz to rozum i wola, może też zdolność do zawierania relacji. Pomijam kwestię terminu "święty". Najpierw bierzemy kategorię odnoszącą się do wybitnych ludzi i specjalnych miejsc i przedmiotów, związanych z Bogiem, potem (dopiero zresztą w XX wieku) rozszerzamy to na życie ludzkie, które ponoć każde jest święte. Czy owa świętość rozszerza się na moje pisanie tego komentarza? No chyba tak, bo to też moje życie, w bogactwie swych internetowych przejawów. Wniosek jest taki, że myśl katolicka jest tyleż bogata i skomplikowana, co nieprzemyślana.
OdpowiedzUsuńJest nurt w myśli katolickiej, który zakłada, że stwierdzenie istnienia Boga przynależy do sfery rozumu naturalnego, a nie objawienia.
UsuńJasne, ale to jeszcze nie oznacza, że „prawdy” takie jak „Ludzkie życie jest darem od Boga”, „Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo”, „Tylko Bóg ma prawo decydować o życiu i śmierci” itp. nie są objawione. A to tych twierdzeń potrzebujemy na przesłanki do argumentu ze świętości życia, samo „Bóg istnieje” to zdecydowanie za mało. I to chyba ma na myśli cytowany wyżej ojciec Pilch, kiedy mówi, że „sprawa aborcji nie jest kwestią wiary czy religii”.
Wniosek jest taki, że myśl katolicka jest tyleż bogata i skomplikowana, co nieprzemyślana.
Ale na czym to nieprzemyślenie ma dokładnie polegać w tym wypadku?
Pierwsza część mojego komentarza, czego nie nie napisałem, odnosi się do tego, że przynajmniej część religijnych przeciwników aborcji utrzymuje, że istnienie Boga to nie sprawa wiary i akceptacji objawienia, lecz rozumu naturalnego. Jakoś wydawało mi się, że nie jest to jasne w Twoim tekście, chyba nieuważnie go czytałem, bo druga lektura tego jednak nie potwierdza.
UsuńCo do niespójności katolickiego widzenia świata, to odnosiło się to do tego, co napisałem o życiu ludzkim jako darze i obrazie, a przede wszystkim - do stwierdzeń o jego świętości. Przyznaję, że to jednak nietrafiony zarzut, ale napiszę poniżej, jak rozumowałem:
Co do daru i obrazu, to wydaje się, że to inna wersja argumentu z esencji gatunkowej o którym pisałeś wcześniej. Co Bóg stwarza, jest darem dla stworzeń. Co czyni życie człowieka darem specjalnym? Rozum i świadomość.
Co zaś do świętości, to wydaje mi się, że chcieli użyć mocnego słowa na poparcie swojej tezy (sprzeciw wobec aborcji i rozszerzenie "nie zabijaj" na płody), lecz odnosząc słowo "święty" do każdego ludzkiego życia czynią je pozbawionym pierwotnego znaczenia, które określało coś wyjątkowego, związanego z Bogiem inaczej niż reszta stworzeń. Rozumiem, że chcieli zwrócić uwagę na aspekt ludzkiego życia (jego odniesienie do Boga), ale czy nie jest to nietrafione, skoro to odniesienie zasadza się wyłącznie na tym, jaki jest człowiek (rozumny, wolny, świadomy)?
Na marginesie, nieprzemyślane jest dla mnie też to, że Bóg "odczytany" w świecie to dla katolików kwestia "rozumu naturalnego", a mówiący z krzaka "objawienia". Niby dlaczego?
Dziękuję za odpowiedź i przepraszam, że to wyżej tak chaotyczne.
Co zaś do świętości, to wydaje mi się, że chcieli użyć mocnego słowa na poparcie swojej tezy (sprzeciw wobec aborcji i rozszerzenie "nie zabijaj" na płody), lecz odnosząc słowo "święty" do każdego ludzkiego życia czynią je pozbawionym pierwotnego znaczenia, które określało coś wyjątkowego, związanego z Bogiem inaczej niż reszta stworzeń.
UsuńCzy ja wiem? Życie człowieka jest święte, bo człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, tzn. ma rozum i wolną wolę. Życia np. psa nie jest święte, bo pies nie jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga w tym sensie. Zatem „święty” nadal oznacza „związany z Bogiem inaczej niż reszta stworzeń”.
Na marginesie, nieprzemyślane jest dla mnie też to, że Bóg "odczytany" w świecie to dla katolików kwestia "rozumu naturalnego", a mówiący z krzaka "objawienia". Niby dlaczego?
Chyba dlatego, że w mniemaniu katolików o istnieniu Boga-stwórcy każdy może się przekonać za pomocą argumentu kosmologicznego czy teleologicznego, a Bóg w formie krzaka to historia biblijna, czyli część objawienia, o którego prawdziwości sam „rozum naturalny” nie może się przekonać.
Tak jak pisałem w komentarzu do poprzedniej notki - pojęcie świętości życia to bardzo współczesny retoryczny wynalazek. W ramach poważnej teologii nie da się przecież uzasadnić, że życie dziecka przed urodzeniem (czy płodu, jak kto woli) jest święte, bo jest przecież pozbawione łaski uświęcającej, które - w tradycyjnym nauczaniu - jest warunkiem koniecznym uczestniczenia w Boskiej naturze. A to życie jest darem Bożym w takim dokładnie sensie, jak istnienie kamienia, drzewa czy słonia - wszystkie funkcjonują jako substancje, których istnienie jest podtrzymywane przez siłę sprawczą.
OdpowiedzUsuńPróbowałem zrobić chociaż pobiezny risercz i nie znalazłem nigdzie użycia pojęcia "świętości życia" przed Janem Pawłem, jestem w stanie uwierzyć, że od biedy mógł je używać Paweł VI ale raczej nikt przed nim.
Bardzo możliwe, Wikipedia mówi: "the phrase was used primarily in the 19th century in Protestant discourse, after World War II the phrase has been used in Catholic moral theology and, following Roe v. Wade, Evangelical Christian moral rhetoric", powołując się na książkę nieznanego mi G. G. Drutchasa pod wymownym tytułem "Is Life Sacred? The Incoherence of the Sanctity of Life as a Moral Principle within the Christian Churches".
Usuń