„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Kolejny argument za tezą,
że organizm ludzki ma prawo do życia od poczęcia, przedstawił filozof Stephen D. Schwarz. Schwarz odwołuje się w nim do kategorii
osoby, którą definiuje dość specyficznie – jako „istotę
mającą immanentną zdolność do myślenia w najbardziej szerokim
sensie, bez względu na to, jak owa zdolność jest rozwinięta lub
czy jest w jakiś sposób zablokowana”.
Ogólny pomysł jest tu
taki, że kiedy się śpi, albo jest pod ogólnym
znieczuleniem, dalej jest się osobą, mimo że zdolność do
myślenia „w najbardziej szerokim sensie” została jakby czasowo
wyłączona. Podobnie z małym dzieckiem: nie funkcjonuje ono tak jak
dorośli pod względem myślenia, ale ma nierozwiniętą jeszcze
zdolność do takiego funkcjonowania, więc jest już osobą w sensie
Schwarza. I dlatego właśnie zarówno śpiący dorośli, jak i małe
dzieci mają prawo do życia. A skoro prawo do życia przyznaje się
na podstawie bycia osobą w sensie Schwarza, to trzeba je przyznać
każdemu, kto należy do gatunku homo sapiens, bo bycie osobą
jest charakterystyczne i esencjonalne dla tego akurat gatunku.
Schwarz pisze: „Respektujemy i cenimy istoty ludzkie, ponieważ w
naturze istoty ludzkiej jest bycie osobą”.
Można to zdanie rozumieć
na dwa sposoby. Według pierwszej interpretacji każdy przedstawiciel
gatunku homo sapiens jest osobą w sensie Schwarza. To
twierdzenie jest jednak, pisze Boonin, zwyczajnie fałszywe –
istnieją np. chore ludzkie płody, u których nigdy nie rozwinie się
mózg, więc nigdy nie będą o niczym myśleć. Istnieją też
dorośli ludzie, którzy uszkodzili sobie mózg tak bardzo, że nie
będą już nigdy o niczym myśleć. Być może Schwarz mógłby na
to odpowiedzieć, że zdolność do myślenia jest u takich płodów
„zablokowana” przez chorobę, a u ludzi po wypadkach przez fakt
poważnego uszkodzenia mózgu. Ale wtedy, powiada Boonin, co
powstrzyma mnie przed stwierdzeniem, że pająk, który łazi po moim
oknie, też jest osobą, której zdolność do myślenia jest
zablokowana przez fakt, że nigdy nie będzie miał odpowiednio
dużego mózgu? Oczywiście taka „blokada” będzie dotyczyć
wszystkich pająków, a tylko niektórych ludzi, ale dlaczego miałoby
to robić różnicę? To pokazuje, że nawet jeśli prawo do życia
wynika z bycia osobą w sensie Schwarza, to nie wynika ono z
przynależności do gatunku homo sapiens.
Według drugiej
interpretacji „w naturze istoty ludzkiej jest bycie osobą”
oznacza, że nie wszyscy, ale tylko typowi czy paradygmatyczni
przedstawiciele gatunku homo sapiens są osobami w sensie
Schwarza. Wtedy jednak przestaje być jasne, na czym ma polegać
moralne znaczenie „natury gatunku”. Dlaczego płód, który nigdy
nie rozwinie mózgu, ma być traktowany tak, jakby był osobą w
sensie Schwarza, mimo że nią nie jest? Co z tego, że należy do
gatunku, którego paradygmatyczni przedstawiciele są takimi osobami?
To pytanie prowadzi nas do
zasadniczej słabości argumentu z esencji gatunkowej. Schwarz
przeskakuje w nim sobie od twierdzenia „prawo do życia wynika z
posiadania, rzeczywistego lub potencjalnego, pewnych zdolności” do
twierdzenia „prawo do życia wynika z przynależności do gatunku,
w którego naturze leży posiadanie pewnych zdolności”, ale nie
tłumaczy, jak drugie ma wynikać z pierwszego. A więc nawet jeśli
pierwsze jest prawdą, to nie mamy powodów, by zgodzić się z
drugim. Co gorsza, pierwsze wcale nie jest prawdą,
ale o tym dlaczego dopiero w odcinku 10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz