P. Goff: Is taxation theft?
M. Hussain: The View from the End of the American Empire.
G. Dworkin: Lying quotes.
D. J. Benjamin et al.: Redefine statistical significance.
N. Kolodny: How People Vote.
A Young Philosopher: Charlatan watch: Stefan Molyneux edition.
A. Douglas: The Art of the Ego: Review of Stefan Molyneux’s Stupid Book.
C. Cartier: A Review of Stefan Molyneux’s The Art of the Argument.
G. Gutting: Feminism and the Future of Philosophy.
C. Mercer: Descartes Is Not Our Father.
B. Leiter: Academic Ethics: Is ‘Diversity’ the Best Reason for Affirmative Action?
niedziela, 15 października 2017
czwartek, 28 września 2017
Etyka aborcji #11: Argument z esencjalnej własności
„Etyka aborcji”
to cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida
Boonina „A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y,
zacznij od Wstępu.
Za argumentem z
esencjalnej własności stoi taka mniej więcej myśl: „Zygota, z
której się rozwinąłem, to już byłem ja – ja na bardzo
wczesnym etapie rozwoju. Więc skoro teraz mam prawo do życia, to
miałem je też będąc zygotą.” Nietrudno jednak zauważyć, że
w tej formie logicznie nie trzyma się to kupy. Z tego, że mam jakąś
własność teraz, nie wynika w żaden sposób, że miałem ją
wczoraj, a co dopiero będąc zygotą. Zwolennicy argumentu próbują
rozwiązać ten problem twierdząc, że bycie osobą jest własnością
esencjalną – to znaczy taką, której utrata oznacza utratę
tożsamości, a więc ma się ją przez cały okres swojego
istnienia. Boonin pisze, że w najmocniejszej formie argument wygląda
następująco:
P1: Jestem tą samą żywą
jednostką, co zygota, z której się rozwinąłem.
P2: Esencjalnie jestem
osobą.
P3: Jeśli żywa jednostka
ma własność esencjalną w jednym punkcie czasu, to ma ją w każdym
momencie swojej egzystencji.
____________________________________________________
W: Zygota, z której się
rozwinąłem, była osobą.
Co jest z tym argumentem
nie tak? Przede wszystkim to, pisze Boonin, że pojęcie „osoby”
w P2 jest wieloznaczne. „Osoba” może oznaczać „biologiczny
organizm należący do gatunku homo sapiens”, ale może też
oznaczać „jednostkę mającą prawo do życia, taką jak ty czy
ja”. Jeśli wybierzemy to pierwsze znaczenie, to P2 będziemy mogli
chyba uznać za prawdziwe. To znaczy można się zastanawiać, czy
utrata przynależności gatunkowej zawsze musi oznaczać utratę
jednostkowej tożsamości, ale nie musimy się w to zagłębiać –
nie musimy, bo nawet jeśli uznamy P2 z tym znaczeniem słowa „osoba”
za bezdyskusyjnie pradziwe, to „osoba” we wniosku będzie musiała
mieć to samo znaczenie, więc wniosek będzie oznaczał tylko tyle,
że należałem do gatunku homo sapiens na etapie bycia
zygotą. Co raczej nie jest specjalnie kontrowersyjne. Pewnie, że
nie była to zygota szympansa ani krewetki, wszyscy się chyba z tym
zgodzą. Tylko co z tego? Od twierdzenia, że zygota należy do homo
sapiens, do twierdzenia, że zygota ma prawo do życia, jest
daleka droga. W odcinkach 5., 6., 7. i 8. piszę o próbach przejścia
tej drogi i o tym, dlaczego wszystkie kończą się fiaskiem.
A co jeśli wybierzemy
drugie znaczenie słowa „osoba”? Wtedy wniosek z pewnością
będzie oznaczał, że ludzka zygota, z której powstałem, miała
prawo do życia. Problem tylko w tym, że nie będziemy mieli
powodów, by uznać P2 za prawdziwe. Dlaczego mamy przyjmować, że
prawo do życia przysługuje na każdym etapie istnienia jednostki? Z
czego to ma wynikać? Fani argumentu z esencjalnej własności (tacy
jak zupełnie mi skądinąd nieznani James Humber, Robert Joyce czy
Paul Ramsey) tego nie uzasadniają.
Poza tym są, pisze
Boonin, powody, by sądzić, że P2 w tym sensie jest fałszywe.
Powody te to implikacje P2, które trudno będzie przełknąć nie
tylko zwolennikom, ale też wielu przeciwnikom aborcji. Weźmy np.
osobę w stanie wegetatywnym z nieodwracalnie uszkodzonym mózgiem,
która nigdy nie odzyska świadomości. Czy ma ona takie samo prawo
do życia jak ty czy ja? Być może, ale – powiada Boonin – „dla
wielu twierdzenie to będzie bardzo dalekie od oczywistej prawdy, a
dla wielu innych będzie ono oczywistym fałszem”. Innym przykładem
może być jakiś wyjątkowo brutalny i pozbawiony skrupułów
morderca. Wielu przeciwników aborcji uważa, że kara śmierci
będzie dla kogoś takiego odpowiednia, ponieważ mamy tu do
czynienia z jakiegoś rodzaju zawieszeniem czy zniesieniem własnego
prawa do życia przez naruszenie tego prawa u innych. Z P2 wynika
jednak, że takie zniesienie nie jest możliwe, dopóki pozostaje się
tą samą osobą – a według tego rozumowania morderca z pewnością
pozostaje samym sobą po dokonaniu zbrodni. Zresztą nawet jeśli
przeciwnik aborcji uważa karę śmierci za niedopuszczalną, to
raczej nie dlatego, że według niego morderca jest ludzką jednostką
z prawem do życia będącym częścią jego tożsamości. Tak
przynajmniej twierdzi Boonin, ale ja nie jestem przekonany. Właściwie
skąd wiadomo, że nie dlatego? Tak czy inaczej: to marginalna
kwestia. Ważne jest to, że nie mamy powodów, by zaakceptować P2 w
drugim znaczeniu.
Boonin skupia się na
dwóch znaczeniach słowa „osoba”, ale tych jest oczywiście
wiele więcej. Pojęcie osoby jest też kojarzone z samoświadomością,
zdolnością do rozumowania, kierowania swoim postępowaniem,
planowania przyszłości, używania języka, zawierania umów etc. Tu
jednak nie ma raczej nad czym dumać, bo jest jasne, że u ludzkiej
zygoty nie występuje żadna z tych cech. Jeśli więc potraktować
„osobę” w argumencie w ten sposób, to okaże się, że któraś
z przesłanek musi być fałszywa.
Argument jest zatem
typowym w debacie aborcyjnej przykładem żonglowania różnymi
znaczeniami słowa „osoba”. W przypadku jednego znaczenia
przesłanki są (być może) akceptowalne, ale wtedy wniosek jest nie
taki, o jaki obrońcom kryterium poczęcia chodzi. W przypadku innego
znaczenia wniosek się zgadza, ale przesłanki już nie. Stosując
jedno znaczenie w przesłankach, a inne we wniosku, otrzymujemy
klasyczny przykład błędu ekwiwokacji. A więc argument nie działa
– niezależnie od tego, jak się go interpretuje.
piątek, 8 września 2017
Bez komentarza: sierpień 2017
A. K. Bryant: What's Metaphysics All About?
A. Giubilini: Why vegetarians should be prepared to bend their own rules.
C. Hay: Immigrating to Trump's America? Philosophers Need Not Apply.
P. Russell: The limits of tolerance.
P. Gerrans: Model halluciantions.
A. Kind: Imagination is a powerful tool: why is philosophy afraid of it?
A. Humphrey: Humans are the only animals who crave oblivion through suicide.
N. Southwood: "That's just not feasible!"
A. Emmons: Donald Trump's new Afghanistan plan promises more killing - and little else.
A. Emmons: Historic settlement reached on behalf of CIA torture victims.
M. Hussain, R. Bourhan: Entire families are being killed by US airstrikes in Raqqa, Syria.
S. Illing: The alt-right is drunk on bad readings of Nietzsche. The Nazis were too.
G. Greenwald: The NY Times’s Newest Op-Ed Hire, Bari Weiss, Embodies its Worst Failings — and its Lack of Viewpoint Diversity.
S. Biddle, D. Dayen: Google-funded think tank fired Google critics after they dared criticize Google.
Z. Teachout: How I got fired from a DC think tank for fighting against the power of Google.
How to talk about empiricism? An interview with Bas van Fraassen.
czwartek, 17 sierpnia 2017
Etyka aborcji #10: Argument z potencjalności
„Etyka
aborcji” to cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę
Davida Boonina „A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu
nowa/-y, zacznij od Wstępu.
Argument z potencjalności
wygląda mniej więcej tak:
P1: Posiadanie prawa
potencjalnie pociąga za sobą (entails) posiadanie tegoż
prawa rzeczywiście.
P2: Jeśli coś ma
potencjał rozwinięcia się w istotę mającą rzeczywiste prawo, to
to coś ma owo prawo potencjalnie.
P3: Każda ludzka zygota od
momentu swojego powstania ma potencjał rozwinięcia się w człowieka
mającego rzeczywiste prawo do życia.
P4 (z P2 i P3): Każda ludzka zygota od momentu swojego powstania ma potencjalne prawo do życia.
______________________________________________
W (z P1 i P4): Każda ludzka zygota od momentu swojego powstania ma rzeczywiste prawo do życia.
Ja widzę oczywiste
problemy z P1 i P3, P2 też może nie być takie całkiem niewinne,
ale Boonin skupia się tylko na krytyce P1, będzie więc tylko o P1.
Jakie właściwie mamy
powody, by uznać to twierdzenie prawdziwe? Z całą pewnością
podobna zasada nie działa w przypadku innych własności, więc
dlaczego miałaby działać w przypadku posiadania praw? Filozof
Burleigh Taylor Wilkins próbuje – w pewnym sensie – bronić P1
odnosząc się do popularnego kontrprzykładu, który wygląda
następująco: sześcioletni Jimmy Carter był potencjalnym
prezydentem USA, a więc można powiedzieć, że miał potencjalne
prawo do dowodzenia siłami zbrojnymi USA. W żaden sposób nie
wynika z tego, że miał on rzeczywiste prawo do dowodzenia siłami
zbrojnymi USA. Wilkins wylicza różnice między sytuacją
sześcioletniego Cartera a sytuacją zygoty: po pierwsze,
sześcioletni Carter mógł zostać prezydentem, ale mógł też
zostać kimś innym, podczas gdy ludzka zygota, jeśli się rozwinie,
to rozwinie się tylko w człowieka mającego bezdyskusyjne prawo do
życia (nie jest to oczywiście prawda w przypadku każdej zygoty,
ale zostawmy to na razie); po drugie, prawo do dowodzenia siłami
zbrojnymi jest prawem konwencjonalnym, obowiązującym na mocy
nadania przez innych ludzi, a prawo do życia jest prawem naturalnym.
Wilkins zdaje się nie
mówi tego całkiem wprost, ale chyba próbuje zasugerować, że w
przypadku Cartera chodzi o jakiś inny rodzaj potencjalności i/lub
jakiś inny rodzaj prawa. Być może P1 jest więc fałszywe, ale
jakaś jego uściślona wersja, ograniczająca się do pewnego
rodzaju potencjalności i/lub praw, już nie. Jak ta wersja miałaby
dokładnie wyglądać? Wilkins chyba tego nie mówi (cały czas piszę
„chyba” i „zdaje się”, bo nie czytałem artykułu Wilkinsa,
znam go tylko z podsumowania – wierzę, że rzetelnego i życzliwego
– w książce Boonina), ale za to podaje inny przykład przyznania
praw na podstawie potencjalnego posiadania praw, który jego zdaniem
przypomina sytuację ludzkiej zygoty. Przykład wygląda tak:
studentka medycyny jest potencjalną lekarką i ma ona prawo do
uczestniczenia w diagnozowaniu i leczeniu chorób pod odpowiednim
nadzorem. Prawo to jest, pisze Wilkins, ograniczone, ale „nie jest
ono prawem częściowym, słabym, czy quasi-prawem”. Jeśli więc
ludzka zygota jest bardziej jak studentka medycyny niż jak
sześcioletni Carter i jeśli prawo studentki do diagnozowania i
leczenia wynika z jej potencjalnego bycia kimś, kto ma prawo do
diagnozowania i leczenia, to argument z potencjalności da się
uratować.
Problem w tym, że się
nie da. Po pierwsze, prawo do diagnozowania i leczenia też jest
prawem konwencjonalnym (ktoś, kto miałby odpowiednią wiedzę i
umiejętności, ale nie miałby odpowiednich papierów, nie miałby
tego prawa), więc nie ma pod tym względem różnicy między
studentką a Carterem. Po drugie, nie jest nawet jasne, czy mamy tu
do czynienia z prawem studentki. Jeśli może ona diagnozować
tylko pod nadzorem nauczycieli-lekarzy, to dlaczego np. nie
powiedzieć, że to raczej oni mają prawo pozwolić studentce, by im
asystowała w diagnozowaniu? Po trzecie, nawet jeśli chodzi o prawo,
to nie mamy dobrych powodów, by sądzić, że wynika ono z bycia
potencjalną lekarką bardziej niż z bycia rzeczywistą studentką
medycyny. I po czwarte: nawet jeśli powyższe zarzuty da się jakoś
odeprzeć – studentka to tylko jeden przykład. Bardzo łatwo
znaleźć przykłady, które wskazują na coś przeciwnego. Np. taki:
mam dzisiaj prawo do oglądania czego chcę w telewizji, ale z
pewnością nie miałem tego prawa będąc dzieckiem, choć dziecko
to było potencjalnym mną dzisiaj. Dlaczego studentka medycyny ma
bardziej przypominać zygotę niż dziecko zygotę? Wracamy tu do
wyżej wspomnianego problemu zasadniczego: Wilkins nie formułuje
zasady, której chce bronić. Bez tego nie wiadomo nawet, co
ewentualnie atakować kontrprzykładami i z czym się tu zgadzać lub
nie zgadzać.
W trochę inny sposób
próbuje bronić P1 filozof Alan Donagan. Pisze on, że „jeśli
jakiejś istocie należy się szacunek ze względu na to, w jakim
znajduje się ona stanie, to taki sam szacunek należy się
wszystkiemu, co z własnej natury rozwinie się w taką istotę”,
że „odrzucenie tej zasady byłoby arbitralne” i że nie da się
zrozumieć kogoś, kto „deklarowałby, że ceni racjonalną
sprawczość jako najwyższą wartość, ale uważałby za
dopuszczalne zniszczenie racjonalnej istoty, której zdolności nie
są jeszcze rozwinięte”. Donagan wydaje się tu popełniać błąd,
o którym było w poprzednim odcinku: myli on wartość egzystencji
z wartością integralną. Wyrażenie „ceni racjonalną sprawczość
jako najwyższą wartość” jest dwuznaczne: może chodzić o to,
że ktoś uważa fakt istnienia w świecie bytów charakteryzujących
się racjonalną sprawczością za coś dobrego, ale może też
chodzić o to, że ktoś uważa byty charakteryzujące się
racjonalną sprawczością za zasługujące na moralny szacunek. W
przypadku prawa do życia mamy do czynienia z tym drugim znaczeniem,
ale jakaś wersja P1 (podobnie jak jakaś wersja T, o którym pisałem
poprzednio) – może być prawdziwa tylko dla pierwszego znaczenia.
W odmawianiu istotom potencjalnie racjonalnym, ale w tej chwili nie
racjonalnym, wartości integralnej w postaci prawa do życia, nie ma
niczego arbitralnego, tak jak nie ma niczego arbitralnego w
odmawianiu żołędziowi wartości integralnej w postaci statusu
pomnika przyrody.
Podsumowując: co najmniej
jedna przesłanka argumentu z potencjalności jest fałszywa. Być
może da się sformułować jakąś jej ograniczoną wersję, która
okaże się prawdziwa i będzie obejmowała prawo do życia w
przypadku ludzkich zygot, ale nikt tego dotąd nie zrobił. Argument
więc nie działa i nie można na jego podstawie uznać, że ludzka
zygota ma prawo do życia.
poniedziałek, 7 sierpnia 2017
Etyka aborcji #9: Argument z równi pochyłej
„Etyka
aborcji” to cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę
Davida Boonina „A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu
nowa/-y, zacznij od Wstępu.
W poprzednich
czterech odcinkach było o argumentach, które próbują
przyznać zygocie prawo do życia na podstawie
przynależności gatunkowej, która łączy tę zygotę z typowymi
jednostkami mającymi prawo do życia. Argument z równi
pochyłej jest inny: próbuje on przyznać zygocie prawo do życia
na podstawie ciągłości, jaka istnieje między zygotą
a typowymi jednostkami mającymi prawo do życia.
Jest on
całkiem popularny. Chyba w każdej dyskusji na temat aborcji ktoś
prędzej czy później (raczej prędzej) powie, że „tylko
granica poczęcia jest niearbitralna, wszystkie inne granice muszą
być arbitralne”, lub coś podobnego. Jeśli np.
dziesięciotygodniowy embrion nie ma, powiadają przeciwnicy aborcji,
prawa do życia, to embrion mający dziesięć tygodni i jedną
sekundę też nie ma tego prawa, a skoro tak, to embrion mający
dziesięć tygodni i dwie sekundy też nie itd.– i w ten
sposób dochodzimy do wniosku, że dorosły człowiek nie ma
prawa do życia, co jest absurdem. Można na to
odpowiedzieć, że stosując takie rozumowanie da się też dojść
do wniosku, że noc – lub dzień – nigdy się nie kończy,
albo że każdy przedmiot jest ciężki –
lub lekki, a w to raczej przeciwnicy aborcji nie wierzą.
Tu jednak mogą oni zaprotestować, że posiadanie prawa do życia,
w przeciwieństwie d bycia nocą lub bycia ciężkim, nie
jest stopniowalne, więc obowiązują je inne reguły. Między
posiadaniem prawa do życia a nieposiadaniem prawa do życia
nie może być płynnej granicy, więc punktem jej wyznaczenia musi
być jakiś skokowy moment. Boonin pisze, że uwzględniajaca tę
uwagę wersja argumentu z równi pochyłej – i jednocześnie
najmocniejsza, jaką jest w stanie rekonstruować – wygląda
następująco:
P1: Jedynym radykalnie
nieciągłym wydarzeniem w historii rozwoju jednostki takiej jak
ty czy ja jest uformowanie się zygoty w momencie poczęcia.
P2: Jeśli historia
rozwoju jednostki zawiera tylko jedno radykalnie nieciągłe
wydarzenie, jedynym niearbitralnym punktem, w którym możemy
wyznaczyć granicę, jest to właśnie wydarzenie.
P3: Moralność wymaga, by
granicę między posiadaniem prawa do życia a nieposiadaniem
prawa do życia przeprowadzić w niearbitralnym punkcie.
P4: Jednostki takie jak ty
czy ja mają prawo do życia.
P5: Plemniki i komórki
jajowe nie mają prawa do życia.
________________________________________________________________
W: Moralność wymaga, by
w przypadku historii rozwoju jednostek takich jak ty czy ja
granicę między posiadaniem prawa do życia a nieposiadaniem
prawa do życia przeprowadzić w momencie poczęcia.
Argument ten ma jednak
dwie zasadnicze słabości. Po pierwsze, P1 jest fałszywe. Po
drugie, między P2 a P3 mamy błąd ekwiwokacji.
Zapłodnienie
to – wbrew popularnemu przekonaniu – długotrwały, wieloetapowy
i skomplikowany proces, w dodatku niemający ostrej granicy
ani z procesem wcześniejszym, ani z późniejszym.
W ciągu dwudziestu-kilku
godzin następuje (w wielkim uproszczeniu)
zakończenie kapacytacji, przeniknięcie plemnika przez wieniec
promienisty, zbliżenie się plemnika do powierzchni osłony
przejrzystej i rozpoczęcie skomplikowanej reakcji akrosomalnej,
przeniknięcie przez osłonę przejrzystą, fuzja błony plemnika
z błoną oocytu, reakcja korowa, zakończenie drugiego podziału
mejotycznego przez oocyt, uformowanie przedjądrza żeńskiego,
uformowanie przedjądrza męskiego i fuzja tychże przedjądrzy.
Na pytanie, co dokładnie ma tu
być owym magicznym „momentem poczęcia”,
możemy otrzymać różne odpowiedzi. Niezależnie jednak od tego, co
zwolennik argumentu z równi pochyłej odpowie, będzie jasne,
że nie chodzi o żadne „radykalnie nieciągłe wydarzenie”.
Jeśli np. powie, że momentem poczęcia jest ostatnia sekunda
ostatniego etapu procesu zapłodnienia, zawsze będziemy mogli
zapytać „A dlaczego nie przedostatnia?”. Każda granica będzie
arbitralna, bo nigdy byt, którym się zajmujemy, nie będzie się
radykalnie różnił od siebie samego chwilę wcześniej lub
chwilę później.
W dodatku nawet jeśli
założymy, że P1 to prawda, z argumentem z równi
pochyłej jest jeszcze inny, co najmniej równie poważny problem.
Boonin ilustruje go za pomocą starego suchara o pijaku
pod latarnią: pijak chodzi na czworakach wokół latarni
i szuka portfela, a zapytany, czy to na pewno tutaj go
zgubił, odpowiada, że zgubił kilka budynków dalej, ale szuka
tutaj, bo tu jest dobre światło. Miejsce pod latarnią jest
w pewnym sensie niearbitralne: wyróżnia się, jako jedyne jest
dobrze oświetlone. Nie jest jednak niearbitralne w innym
sensie: nie daje szans na znalezienie portfela. Podobnie w P2
„niearbitralny” oznacza „wyróżniający się”, być może
„wyróżniający się swoją nieciągłością czy skokowością”,
ale nie oznacza już „istotny dla przyznania prawa do życia”,
w którym to znaczeniu występuje w P3 (w każdym
razie jeśli P3 ma być prawdziwe). A żeby argument działał,
„niearbitralny” w P2 i w P3 musi oznaczać to
samo.
Ja myślę,
że można to zilustrować jeszcze lepiej w inny sposób.
Wyobraźmy sobie, że ktoś mówi: „Prawo do kupowania
alkoholu od 18. roku życia to jakieś nieporozumienie. Granica
osiemnastych urodzin jest przecież całkowicie arbitralna –
dlaczego nie dzień później, albo dzień wcześniej? Jest
tylko jeden niearbitralny punkt w historii rozwoju człowieka
i jest nim moment poczęcia. A zatem każdy człowiek
powinien mieć prawo kupić sobie wódkę od momentu poczęcia.”
Na czym polega błąd takiego rozumowania? Otóż na tym, że
całkowicie ignoruje ono własności, których posiadanie może
stanowić podstawę do przyznania komuś danego prawa (w naszym
przypadku własnością taką będzie pewnie jakiś rodzaj
psychicznej dojrzałości i autonomii),
a zamiast tego skupia się na poszukiwaniu niearbitralnego
– w sensie „skokowego” – momentu w historii rozwoju
jednostki, tak jakby sama skokowość miała tu cokolwiek do rzeczy.
Dokładnie
ten sam błąd popełniają ci, którzy chcą zygotom przyznać prawo
do życia na podstawie argumentu z równi pochyłej.
Ignorują oni fakt, że najpierw musimy ustalić, co dla prawa
do życia jest istotną własnością, taką jak własność
posiadania pewnego rodzaju dojrzałości psychicznej i autonomii
jest dla prawa do kupowania alkoholu.
Dopiero kiedy to ustalimy, będziemy mogli sprawdzić, czy owa
własność ma coś wspólnego z momentem poczęcia. Sama
(domniemana) skokowość tego momentu nie ma żadnego znaczenia.
Oczywiście nietrudno
zrozumieć, skąd ten błąd się bierze. Z jednej strony prawa
rozumiemy zerojedynkowo: albo się jakieś prawo ma, albo nie,
nie można mieć prawa w jakimś stopniu. Z drugiej strony
własności, na podstawie których przyznajemy różne prawa,
praktycznie nigdy nie pojawiają się z dnia na dzień,
tylko rozwijają się stopniowo przez pewien czas. Nie
bardzo więc wiadomo, co zrobić z tym okresem. Pojawia się
wtedy pokusa, by granicę wyznaczyć w jakimkolwiek momencie
nieciągłości, bez patrzenia na to, czy moment ten ma
cokolwiek wspólnego z istotnymi dla przyznania danego
prawa własnościami.
Pokusę tę należy
odeprzeć, bo wiadomo, że nie ma sensu wyznaczać granicy
poza okresem formowania się istotnej własności. O dojrzałości
psychicznej będącej podstawą do przyznania prawa do kupowania
alkoholu można np. powiedzieć, że raczej nie pojawia się
wcześniej niż w piątym roku życia i raczej nie później
niż w trzydziestym piątym. Dlatego moment poczęcia nie
wchodzi w grę. W przypadku prawa do życia nie wiemy
jeszcze, co jest tą własnością i w jakim okresie się
ona pojawia, więc nie możemy wiedzieć, czy moment poczęcia
nadaje się na granicę.
Dalej
Boonin ma jeszcze trzeci zarzut: „argument z równi pochyłej
podlega powszechnie zauważanej, ale już
nie powszechnie docenianej krytyce przez
reductio ad absurdum”.
O co mu chodzi? Reductio
ad absurdum może oznaczać różne
rzeczy, ale tutaj atakuje on twierdzenie w rodzaju „Jeśli
między jednostką x a jednostką y istnieje relacja
ciągłości, to moralna wartość
jednostki x jest taka sama, jak jednostki y” (nazwijmy
je T). Problem tylko w tym, że takie twierdzenie nie jest
przesłanką powyższego argumentu. Wygląda na to, że Boonin
przeskakuje tu do krytyki innej wersji argumentu z równi
pochyłej – takiej, w której zamiast P2 i P3 mamy przesłankę
w postaci T. Sama krytyka wydaje mi się w porządku,
Boonin mógłby jednak zasygnalizować, że dotyczy ona już innego
argumentu.
Krytyka polega
na przedstawieniu dwóch (niezależnych od siebie)
kontrprzykładów do T; żeby nie przeciągać i tak już
długaśnego wpisu, wspomnę tu tylko o pierwszym z nich.
Wygląda on tak: żołądź nie ma takiej samej wartości jak dąb,
mimo że między jednym a drugim zachodzi relacja ciągłości
rozwoju. Na to obrońcy T – tacy jak Philip E. Devine czy
William Cooney – zazwyczaj odpowiadają, że może tak się
wydawać, ponieważ w naszym kręgu kulturowym ani dębów,
ani żołędzi nie cenimy nawet w zbliżony sposób do
tego, w jaki cenimy ludzi. Taki np. pogański druid – pisze
Cooney – może cenić żołędzie tak samo jak dęby, ponieważ
według druida w obu znajduje się jakaś cenna „siła
życiowa”. Devine dodaje, że skoro żołądź należy do tego
samego gatunku, co dąb, to ma taką samą moralną wartość,
więc gdyby uznać, że dąb ma prawo do życia, to trzeba by uznać,
że żołądź też je ma. Nietrudno jednak zauważyć, na czym
polega błąd tych odpowiedzi – obie zakładają, że taka sama
wartość żołędzia i dębu wynika z posiadania tej samej
istotnej własności (odpowiednio posiadania „siły życiowej”
i przynależności gatunkowej), a nie z istnienia
ciągłości między żołędziem a dębem. Cooney i Devine
potwierdzają więc tylko, że sama ciagłość jest nieistotna i że
T jest fałszywe.
Błąd
Cooneya i Devine'a może się też brać z mieszania
ze sobą dwóch rodzajów wartości moralnej: wartości
egzystencji (existence value)
i wartości integralnej (integrity
value) (tak je nazywa Boonin, nie
jestem pewien, czy do końca szczęśliwie). Wartość
egzystencji przyznajemy, kiedy myślimy „dobrze, że obiekt tego
typu istnieje na świecie”.
Wielu ludzi myśli tak np. o przedstawicielach zagrożonych
gatunków. Wartość integralną przyznajemy, kiedy myślimy „skoro
ten konkretny obiekt istnieje na świecie, to należy go
traktować z szacunkiem”. Boonin pisze, że argument z równi
pochyłej (w drugiej wersji, należałoby dodać) może działać
w przypadku wartości egzystencji, ale na pewno nie działa
w przypadku wartości integralnej – a posiadanie prawa
do życia jest z całą pewnością rodzajem wartości
integralnej. Dębom natomiast przypisujemy najczęściej tylko
wartość egzystencji i stąd możliwe nieporozumienie.
Podsumowując: argument
z równi pochyłej w pierwszej wersji zawiera fałszywą
przesłankę i błąd logiczny, w drugiej dwie fałszywe
przesłanki. Z żadnej z tych wersji nie wynika więc, że
ludzki organizm ma prawo do życia od momentu poczęcia.
piątek, 4 sierpnia 2017
Bez komentarza: lipiec 2017
A. Rosenberg: The Making of a Non-Patriot.
On Trump and the State of the Union. An Interview with Noam Chomsky.
What is it like to be a philosopher? An interview with Peter Singer.
The Philosopher as Sportsman. An Interview with David Papineau.
J. D. Sachs: Ending the Roland Reagan lie.
M. Taibbi: Late is Enough. On Thomas Friedman's New Book.
Descrying the world of physics. An interview with Barry Loewer.
Philosophers wrong about knowledge since Plato bombshell! An interview with John Turri.
On Trump and the State of the Union. An Interview with Noam Chomsky.
What is it like to be a philosopher? An interview with Peter Singer.
The Philosopher as Sportsman. An Interview with David Papineau.
J. D. Sachs: Ending the Roland Reagan lie.
M. Taibbi: Late is Enough. On Thomas Friedman's New Book.
Descrying the world of physics. An interview with Barry Loewer.
Philosophers wrong about knowledge since Plato bombshell! An interview with John Turri.
poniedziałek, 31 lipca 2017
Szósta rocznica
Znowu prawie zapomniałem
o urodzinach blogaska! W związku z tym nie mam żadnych fajerwerków
na tę okazję, ale mogę powiedzieć, o czym planuję pisać w
najbliższym czasie. Poza tym, że będę oczywiście kontynuował
serię aborcyjną, myślałem, żeby zrobić wpis o psychologii
jedzenia mięsa, o etyce Kanta (tak, znowu), o metodologii filozofii,
o relacji między religią a moralnością, o kurdyjskim anarchizmie,
o antynatalizmie, o najdziwniejszych teoriach współczesnej
filozofii, o eksperymencie Libeta, o nieistnieniu Boga (tak, w końcu) i o
tym, jak żyć. Jeśli ktoś ma jakieś prośby czy sugestie, to jak
zawsze chętnie wysłucham – co oczywiście niekoniecznie znaczy,
że zrealizuję. Sto lat, niech żyje nam.
czwartek, 27 lipca 2017
Etyka aborcji #8: Argument ze świętości życia ludzkiego
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Boonin pisze, że argument
ze świętości życia ludzkiego ma następującą formę:
P1: Płód to życie
ludzkie od momentu poczęcia.
P2: Każde ludzkie życie
jest święte.
P3: Jeśli czyjeś życie
jest święte, to jednostka ta ma prawo do życia.
_____________________________________________
W: Płód ma prawo do
życia od momentu poczęcia.
Tak naprawdę są to
jednak dwa argumenty o tej samej formie, bo termin „święte”
jest dwuznaczny: można go rozumieć w sposób religijny i w sposób
świecki.
„Święte” w znaczeniu
religijnym oznacza, przynajmniej wg Boonina, „pozostające w
specjalnej relacji z bóstwem”. Niektórzy wierzą, że
ludzkie życie jest w tym sensie święte, bo jest darem
od Boga. Albo dlatego, że Bóg stworzył człowieka
na swój obraz i podobieństwo. Jeśli tak jest, to
nietrudno, pisze Boonin, zrozumieć, skąd się bierze prawo
do życia: pozbawienie kogoś życia jest wtedy nieuprawnionym
wchodzeniem w rolę Boga, który skoro dał życie, to jako
jedyny może je odebrać. Albo jest rodzajem ataku na samego
Boga poprzez atak na coś, co jest jego obrazem. (Ja sobie myślę,
że nie jest to aż takie oczywiste, tzn. że relacja między P2
a P3 jest bardziej problematyczna, niż się Booninowi wydaje,
ale zostawmy to na razie.) Jeśli dodamy do tego twierdzenie, że
życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, to otrzymamy
wniosek, że prawo do życia przysługuje człowiekowi od tego
momentu.
Co jest nie tak z tym
argumentem? Przede wszystkim to, pisze Boonin, że przeciwnicy
aborcji sami uznają jego moc za w najlepszym razie
ograniczoną. Część przeciwników aborcji, w tym zapalonych
antyaborcyjnych aktywistów, to ludzie niewierzący i niereligijni
(ateistą przez większą część swojej
kariery był np. doktor Bernard Nathanson, współautor
niesławnego filmu „Niemy krzyk”, którym pamiętam, że
indoktrynowano nas w szkole za panowania Sojuszu Lewicy
Demokratycznej). Na nich taki argument nie może robić wrażenia.
Inni – pewnie bardziej liczni – są wierzący, ale zdecydowana
większość z nich wydaje się przyjmować, że nieetyczność
aborcji jest kwestią zupełnie niezależną od przekonań
religijnych. Weźmy np. wypowiedź o. Roberta Pilcha,
doktora teologii:
Nauczanie Kościoła dotyczące aborcji nie posiada charakteru konfesyjnego, a zawarty w nim sprzeciw wobec aborcji nie pochodzi z nadprzyrodzonych źródeł poznania prawdy, czyli z Objawienia. Podstawowy porządek argumentacji pochodzi z rozumu naturalnego, do którego używania powołany jest każdy człowiek. Nie potrzeba więc chodzić co niedzielę do kościoła, aby to zrozumieć. (…)Zagadnienie statusu płodu ludzkiego i związana z nim sprawa aborcji nie jest kwestią wiary czy religii. Jest to raczej kwestia woli podjęcia rzetelnego rozumowania na gruncie ludzkiego doświadczenia i wiedzy naukowej.
Takie
stanowisko to nie tylko oficjalny głos Kościoła Katolickiego,
ale typowa postawa walczących z aborcją chrześcijan w
ogóle. Skoro więc przeciwnicy aborcji sami twierdzą, że należy
odłożyć na bok religijne argumenty i korzystać tylko z
„rozumu naturalnego”, to odłóżmy i korzystajmy. A co
jeśli ktoś uważa, że jednak nie należy i że argument ze
świętości życia w wersji religijnej powinien przekonać
wszystkich, niezależnie od wyznawanej religii? Boonin nie
pisze, co w takiej sytuacji, ale odpowiedź wydaje się
dość oczywista: wystarczy wtedy przedstawić dobry argument za tym,
że Bóg istnieje, że za jego sprawą życie płodów jest
święte i że w związku z tym płody mają prawo
do życia. (Powodzenia.) A co jeśli w ramach
obiecanego prowadzenia dyskusji na warunkach przeciwników
aborcji po prostu bez uzasadnienia założymy, że przesłanki
argumentu są prawdziwe? Argument jest logicznie w porządku, więc
będzie trzeba wtedy zaakceptować wniosek. Problem tylko w tym,
że jeśli to jedyny sposób na pokazanie, że organizm ludzki
ma prawo do życia od poczęcia, to trudno mówić o
spełnieniu warunków przeciwników aborcji, bo ci są generalnie
przekonani, że wynika to przede wszystkim z czegoś zupełnie
innego.
Druga wersja argumentu
ze świętości życia wykorzystuje niereligijne znacznie słowa
„święty”: „zasługujący na podziw i szacunek (z jakichś
niereligijnych względów)”. Święty w tym znaczeniu może
być – przykad Boonina – Park Narodowy Redwood, czyli taki
kalifornijski odpowiednik Puszczy Białowieskiej. Ktoś może
powiedzieć, że ludzka zygota też jest święta w takim
znaczeniu (spójrzmy, jak szybko się rozwija, jak niesamowicie
pracuje w niej materiał genetyczny itp.) i że
w związku z tym należy jej się prawo do życia. Z
takim argumentem jest jednak cały szereg problemów. Po pierwsze:
co jeśli ktoś, mimo przyswojenia sobie całej możliwej wiedzy
z zakresu embriologii, nadal nie czuje żadnego specjalnego
zachwytu czy respektu wobec zygoty? Jak wytłumaczyć komuś takiemu,
że zygota na ten zachwyt zasługuje? Z czego ma to wynikać?
Po drugie: na jakiej zasadzie ze świętości życia zygoty ma
wynikać jej prawo do życia? O ile w przypadku religijnej wersji
argumentu można zrozumieć, twierdzi Boonin, jak uzasadnić
przejście od P2 do P3, to w przypadku wersji
świeckiej jest to zupełnie niejasne. Po trzecie: jeśli życie
ludzkiej zygoty jest święte, to dlaczego nie jest święte
np. życie zygot innych gatunków ssaków, u których wyżej
wspomniane procesy są praktycznie identyczne? I w końcu
po czwarte: jeśli życie zygoty jest święte, to dlaczego
święte nie jest życie komórek jajowych i plemników?
Dlaczego procesy, które w nich zachodzą, nie zasługują już
na podobny podziw i szacunek?
Dopóki
ktoś nie udzieli na te pytania przekonujących odpowiedzi,
możemy uznać argument ze świętości
życia w wersji świeckiej za zły argument.
środa, 19 lipca 2017
Etyka aborcji #7: Argument z własnego gatunku
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Mary Warnock wspomina, że
kiedy była przewodniczącą komisji etycznej zajmujacej się
badaniami z wykorzystaniem komórek macierzystych, zauważyła jedną
rzecz: choć członkowie komisji różnili się w tysiącu kwestii,
to w jednym byli zgodni: uważali mianowicie, że ludzkiemu
embrionowi, nawet takiemu dwukomórkowemu, należą się inne moralne
względy niż ogranizmom należącym do innych gatunków, niezależnie
od ich etapu rozwoju. I dla wszystkich było jasne, że ten specjalny
status wynika po prostu z faktu, że komórki te należą do naszego
własnego gatunku.
Wielu osobom – a z całą
pewnością wielu przeciwnikom aborcji – takie podejście może
wydać się naturalne i uzasadnione, i to nie tylko w kwestii
embrionów. Ktoś może powiedzieć: członków swojej rodziny
traktuję w preferencyjny sposób nie dlatego, że są obiektywnie
jakimiś specjalnymi ludźmi, tylko dlatego, że to moja
rodzina. Przyjaciół traktuję lepiej niż nieznajomych, bo to moi
przyjaciele. Rodaków traktuję lepiej niż obcokrajowców, bo to moi
rodacy. Podobnie z ludzkimi embrionami. Traktuję je w specjalny
sposób nie dlatego, że mają albo będą miały takie lub inne
obiektywne własności, tylko dlatego, że należymy do tego samego
gatunku. A zatem sama „naszość” embrionu wystarcza, by przyznać
mu prawo do życia. Jeśli moralnie usprawiedliwione jest
preferencyjne traktowanie swoich bliskich, to przyznanie ludzkim
organizmom prawa do życia od poczęcia też nie powinno budzić
zastrzeżeń.
Żeby ocenić, ile jest
wart ten argument, trzeba sobie odpowiedzieć na dwa pytania: „Czy
przedkładanie interesów swojego gatunku nad interesy innych
gatunków jest moralnie uzasadnione?” i „Jeśli tak, to czy może
ono stanowić podstawę dla kryterium poczęcia?”.
Są bardzo dobre powody,
by na pierwsze pytanie odpowiedzieć „nie”. Możemy jednak, pisze
Boonin, odłożyć je na bok i przyjąć, że odpowiedź brzmi „tak”
– ostatecznie mieliśmy prowadzić dyskusję
na warunkach przeciwników aborcji, a ci zazwyczaj są przekonani, że
taka właśnie jest poprawna odpowiedź. Nie ma większego znaczenia,
co przyjmiemy, bo odpowiedź na drugie pytanie musi brzmieć „nie”.
To, że mam specjalne
obowiązki wobec członków rodziny nie oznacza, że członkowie
mojej rodziny mają prawo do życia, ani że nieznajomi go nie mają.
Nie oznacza to też, że członkowie rodziny mają większe prawo do
życia niż nieznajomi. Tak samo to, że mam (jeśli mam) specjalne
obowiązki względem przedstawicieli mojego gatunku, nie oznacza, że
przedstawiciele mojego gatunku mają prawo do życia, ani że
przedstawiciele innych gatunków go nie mają. Krótko mówiąc:
nawet jeśli przyznamy, że „naszość” jest moralnie uzasadnioną
podstawą do preferencyjnego traktowania jakiejś grupy, nie będzie
z tego w żaden sposób wynikać, że członkowie tej grupy mają
prawo do życia bardziej niż inni, ani że w ogóle mają
jakiekolwiek prawo do życia.
Jedna drobna rzecz, do
której można by się przyczepić, to fakt, że w
ramach dyskusji z przeciwnikami aborcji „na ich warunkach” w tym
rozdziale Boonin bardzo szybko zgadza się na tzw. szowinizm
gatunkowy (przekonanie, że interesy naszego gatunku powinny liczyć
się bardziej, ceteris paribus,
niż interesy innych gatunków), a we
wcześniejszym rozdziale o argumencie z oszczędności nie jest już
do tego taki skory. Pisze on tam, że jeśli wskazany przez
przeciwników aborcji typowy człowiek z prawem do życia okazałby
się jednak nie należeć do gatunku homo
sapiens (bo byłby kosmitą z trochę
innym DNA), to nie uznaliby oni, że zabicie tego kogoś robi się
przez to bardziej dopuszczalne. Może to
wyglądać na niekonsekwencję, ale myślę, że Boonin mógłby
odpowiedzieć w ten sposób: ja w rozdziale o argumencie z
oszczędności nie twierdzę, że sama przynależność gatunkowa nie
może zmieniać niczego w kwestii statusu moralnego w ogóle, ja
tylko twierdzę, że nie zmienia ona niczego w kwestii prawa do życia
– i że odpowiada to intuicjom moralnym przeciwników aborcji. Nie
ma więc żadnej niespójności między ustępstwami, na które idę
w tamtym rozdziale a ustępstwami, na które idę w tym. I chyba
miałby rację. Tak czy inaczej – niezależnie od tego, na co
pozwolimy przeciwnikom aborcji w zakresie szowinizmu gatunkowego,
argument z własnego gatunku nadaje się do odłożenia na półkę
ze złymi argumentami.
sobota, 15 lipca 2017
Etyka aborcji #6: Argument z esencji gatunkowej
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Kolejny argument za tezą,
że organizm ludzki ma prawo do życia od poczęcia, przedstawił filozof Stephen D. Schwarz. Schwarz odwołuje się w nim do kategorii
osoby, którą definiuje dość specyficznie – jako „istotę
mającą immanentną zdolność do myślenia w najbardziej szerokim
sensie, bez względu na to, jak owa zdolność jest rozwinięta lub
czy jest w jakiś sposób zablokowana”.
Ogólny pomysł jest tu
taki, że kiedy się śpi, albo jest pod ogólnym
znieczuleniem, dalej jest się osobą, mimo że zdolność do
myślenia „w najbardziej szerokim sensie” została jakby czasowo
wyłączona. Podobnie z małym dzieckiem: nie funkcjonuje ono tak jak
dorośli pod względem myślenia, ale ma nierozwiniętą jeszcze
zdolność do takiego funkcjonowania, więc jest już osobą w sensie
Schwarza. I dlatego właśnie zarówno śpiący dorośli, jak i małe
dzieci mają prawo do życia. A skoro prawo do życia przyznaje się
na podstawie bycia osobą w sensie Schwarza, to trzeba je przyznać
każdemu, kto należy do gatunku homo sapiens, bo bycie osobą
jest charakterystyczne i esencjonalne dla tego akurat gatunku.
Schwarz pisze: „Respektujemy i cenimy istoty ludzkie, ponieważ w
naturze istoty ludzkiej jest bycie osobą”.
Można to zdanie rozumieć
na dwa sposoby. Według pierwszej interpretacji każdy przedstawiciel
gatunku homo sapiens jest osobą w sensie Schwarza. To
twierdzenie jest jednak, pisze Boonin, zwyczajnie fałszywe –
istnieją np. chore ludzkie płody, u których nigdy nie rozwinie się
mózg, więc nigdy nie będą o niczym myśleć. Istnieją też
dorośli ludzie, którzy uszkodzili sobie mózg tak bardzo, że nie
będą już nigdy o niczym myśleć. Być może Schwarz mógłby na
to odpowiedzieć, że zdolność do myślenia jest u takich płodów
„zablokowana” przez chorobę, a u ludzi po wypadkach przez fakt
poważnego uszkodzenia mózgu. Ale wtedy, powiada Boonin, co
powstrzyma mnie przed stwierdzeniem, że pająk, który łazi po moim
oknie, też jest osobą, której zdolność do myślenia jest
zablokowana przez fakt, że nigdy nie będzie miał odpowiednio
dużego mózgu? Oczywiście taka „blokada” będzie dotyczyć
wszystkich pająków, a tylko niektórych ludzi, ale dlaczego miałoby
to robić różnicę? To pokazuje, że nawet jeśli prawo do życia
wynika z bycia osobą w sensie Schwarza, to nie wynika ono z
przynależności do gatunku homo sapiens.
Według drugiej
interpretacji „w naturze istoty ludzkiej jest bycie osobą”
oznacza, że nie wszyscy, ale tylko typowi czy paradygmatyczni
przedstawiciele gatunku homo sapiens są osobami w sensie
Schwarza. Wtedy jednak przestaje być jasne, na czym ma polegać
moralne znaczenie „natury gatunku”. Dlaczego płód, który nigdy
nie rozwinie mózgu, ma być traktowany tak, jakby był osobą w
sensie Schwarza, mimo że nią nie jest? Co z tego, że należy do
gatunku, którego paradygmatyczni przedstawiciele są takimi osobami?
To pytanie prowadzi nas do
zasadniczej słabości argumentu z esencji gatunkowej. Schwarz
przeskakuje w nim sobie od twierdzenia „prawo do życia wynika z
posiadania, rzeczywistego lub potencjalnego, pewnych zdolności” do
twierdzenia „prawo do życia wynika z przynależności do gatunku,
w którego naturze leży posiadanie pewnych zdolności”, ale nie
tłumaczy, jak drugie ma wynikać z pierwszego. A więc nawet jeśli
pierwsze jest prawdą, to nie mamy powodów, by zgodzić się z
drugim. Co gorsza, pierwsze wcale nie jest prawdą,
ale o tym dlaczego dopiero w odcinku 10.
środa, 12 lipca 2017
Etyka aborcji #5: Argument z oszczędności
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Wyobraźmy sobie, że
proszę o wskazanie dziesięciu realnych istot, które bezdyskusyjnie
i bezsprzecznie, zarówno według zwolenników jak i przeciwników
dopuszczalności aborcji, mają prawo do życia. Nie ma raczej
wątpliwości, że cała dziesiątka będzie należeć do gatunku
homo sapiens.
Możemy powtórzyć eksperyment raz, drugi i trzeci – i za każdym
razem wszystkie wskazane istoty będą należeć do gatunku homo
sapiens. Oczywiście są ludzie, którzy
uważają, że prawo do życia mają też np. szympansy, albo
delfiny, albo psy, albo świnie – ale ten pogląd jest już
kontrowersyjny, więc na pewno żadne szympansy ani psy nie zostaną
wskazane. Jak więc wytłumaczyć fakt, że mimo rozmaitych różnic
wszystkie wskazane istoty mają jedną wspólną cechę, mianowicie
przynależność gatunkową? To chyba nie przypadek?
Według argumentu z
oszczędności najlepszym – bo najbardziej oszczędnym
(parsimonious)
– wyjaśnieniem jest fakt, że prawo do życia wynika z
przynależności do gatunku homo
sapiens. A że do gatunku homo
sapiens należy się od zapłodnienia,
to prawo do życia przysługuje od zapłodnienia.
Co jest z tym
argumentem nie tak? Możemy sobie łatwo wyobrazić (modyfikuję tu
trochę to, co pisze Boonin), że przylatują kosmici, którzy bardzo
nas przypominają – mają świadomość, samoświadomość, pamięć,
są zdolni do odczuwania szczęścia i cierpienia, myślą
abstrakcyjnie, na różne sposoby kierują swoim postępowaniem tak,
by osiągać swoje cele, myślą o swojej przyszłości i ją
planują, posługują się językiem, tworzą między sobą
skomplikowane społeczne relacje etc. Nikt raczej nie będzie miał
wątpliwości, że mają oni prawo do życia takie samo jak my,
chociaż należą do innego gatunku. Wygląda więc na to, że o
prawie do życia decydują tu przynajmniej niektóre z powyższych
cech, a nie taka czy inna sekwencja DNA (ani to, czy w ogóle mają
DNA). Gdyby było tych kosmitów dostatecznie dużo wokół nas, to
we wskazanej próbce istot z prawem do życia nie mielibyśmy samych
przedstawicieli homo sapiens.
To pokazuje, że fakt przynależności wszystkich realnie
w tej chwili istniejących bytów (o których wiemy) z bezdyskusyjnym
prawem do życia do gatunku homo sapiens
wynika z przypadku. Historycznego, fizycznego, metafizycznego – w
każdym razie z przypadku.
Z drugiej strony
możemy też sobie wyobrazić przedstawiciela homo
sapiens w trwałym stanie wegetatywnym,
którego kora mózgowa jest nieodwracalnie uszkodzona, przez co nigdy
nie odzyska świadomości – jest jednak podtrzymywany przy życiu
za pomocą specjalnej aparatury. Czy można go odłączyć? Czy ma on
prawo do życia? Według Boonina twierdzenie, że prawo do życia
kogoś takiego jest dokładnie takie samo jak prawo do życia
zdrowego, dorosłego człowieka jest „w najlepszym razie skrajnie
kontrowersyjne”. A zatem, powiada Boonin, „zwolennik twierdzenia,
że typowy płód ma prawo do życia, nie może odwoływać się do
argumentu, który implikuje, że ludzie w takim [tzn. wegetatywnym] stanie mają owo prawo.”
Ale właściwie
dlaczego nie może? Co jakiś czas mamy głośną sprawę człowieka
w stanie wegetatywnym – taką jak dzisiaj Charliego Garda, czy
kilkanaście lat temu Terri Schiavo – przy okazji której
uaktywniają się tzw. obrońcy życia twierdzący, że w żadnym
razie nie można odłączać od aparatury sztucznie podtrzymującej
życie. Można od nich najczęściej usłyszeć, że „nie wiadomo,
czy jednak nie ma tam w środku jakiejś świadomości”, albo że
„nie wiadomo, czy cudownie nie wyzdrowieje”. Wydaje mi się
jednak, że znajdą się też osoby, dla których odłączenie od
aparatury kogoś nawet w stanie ewidentnej śmierci mózgu (być może
nawet łącznie z pniem) będzie intuicyjnie tak samo złe jak
zabicie zdrowego, dorosłego człowieka. Mimo tego, że z pewnością nie ma już żadnej świadomości i nigdy nie będzie. Co zrobić z taką intuicją?
Czy wg Boonina to niemożliwe, żeby ją mieć? A może uważa on, że
jest ona efektem przyswojenia pewnej dziwnej ideologii i dlatego
należy ją odrzucić? A może należy ją odrzucić, bo jest bardzo
rzadka? Tylko dlaczego właściwie moralne intuicje, które są
bardziej powszechne lub w jakiś sposób uwarunkowane genetycznie,
mają się liczyć bardziej w procesie osiągania równowagi
refleksyjnej? Jak pisałem w części metodologicznej, Boonin nie
odpowiada na te pytania, a od odpowiedzi zależy tu powodzenie
drugiej części jego repliki.
Jeśli jednak chodzi
o część pierwszą, to trudno z nią chyba dyskutować. Możliwość
istnienia innych gatunków z bezdyskusyjnym prawem do życia
jasno pokazuje, że argument z oszczędności nie działa.
niedziela, 9 lipca 2017
Etyka aborcji #4: Argumenty
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Wydaje się, że
odwołujący się do praw moralnych argument przeciwko aborcji ma
następującą formę ogólną:
P1: (Typowy) ludzki
płód* ma prawo do życia.
P2: Jeśli (typowy)
ludzki płód ma prawo do życia, to aborcja jest (przynajmniej w
typowych okolicznościach) moralnie niedopuszczalna.
W: Aborcja
(przynajmniej typowego płodu w typowych okolicznościach) jest
moralnie niedopuszczalna.
Boonin chce pokazać,
że P1 jest fałszem i że P2 jest fałszem. A konkretniej, że nie
ma dobrych argumentów ani za P1, ani za P2, są natomiast dobre
argumenty przeciwko. Chce to jednak zrobić w pewien okreslony
sposób, który nie jest jedynym z możliwych.
P1 można np.
atakować twierdząc, że płód nie ma prawa do życia, bo w ogóle
nikt nie ma prawa do życia. Albo twierdząc, że płód nie ma prawa
do życia, tak samo jak nie ma takiego prawa noworodek. Są
filozofowie, którzy tak uważają – i mają dla tych twierdzeń
uzasadnienie. Być może uzasadnienie to jest solidne i mają oni
rację, ale na użytek wywodu założymy, że jej nie mają i że
istnieje coś takiego jak prawo do życia, że mają je nie tylko
dorośli, zdrowi ludzie, ale też m. in. noworodki. Na tym właśnie
ma polegać dyskusja z przeciwnikami aborcji „na ich warunkach”.
Podobnie z P2. Można
je podważać twierdząc, że prawo do życia można mieć w większym
lub mniejszym stopniu i że prawo do życia płodu jest na tyle
słabe, że nie wygra ono z prawem kobiety
do decydowania o własnym
ciele. Albo twierdząc, że kiedy prawo
płodu do życia stoi na drodze realizacji celów takich jak równość
płci czy walka z przeludnieniem, to musi
ono w jakiś sposób moralnie przegrać z
owymi celami. Być może tak jest, ale Boonin zakłada, że tak nie
jest, tzn. że jest tylko jeden rodzaj prawa do życia i że jego
respektowanie nie może być mniej ważne od realizacji różnych
korzystnych społecznie rozwiązań.
Jeśli chodzi o
argumenty nieodwołujące się do praw moralnych (#39-#42), to w ich
przypadku Boonin też nie będzie raczej bronił żadnych tez, które
zwykle jeżą przeciwnikom aborcji włosy na głowach. Oznacza to, że
będziemy tu mieli przegląd wszystkich (w miarę poważnych)
argumentów przeciwko aborcji, ale pominiemy wiele argumentów za
aborcją. Wiem, że nazwałem tę serię „etyka aborcji”, co może
sugerować, że zamierzam przynajmniej napomknąć o wszystkich
istotnych głosach w filozoficznej debacie, ale cóż – nie
zamierzam. Jeśli kogoś interesują np. argumenty Petera Singera czy
Michaela Tooleya, to będzie musiał zajrzeć gdzieś indziej.
* Boonin używa słowa
fetus,
które z braku lepszego odpowiednika tłumaczę jako „płód”, ale to
nie do końca to samo. Fetus
to organizm od momentu zapłodnienia do narodzin, płód natomiast
defninuje się zazwyczaj jako organizm od końca fazy zarodkowej
(czyli od 11. tygodnia w przypadku ludzi) do narodzin. [UPDATE: Chyba jednak nie, patrz komentarze poniżej.]
piątek, 7 lipca 2017
Bez komentarza: czerwiec 2017
P. Lemoine: Why are women underrepresented in philosophy and should we care?
B. Leiter: What we know about the underrepresentation of women in philosophy.
T. Newman: Psychology vs philosophy: Beauty requires thought.
A. Bowie: Philosophy vs. psychology.
J. Humphreys: Paul Ricoeur: The philosopher behind Emmanuel Macron.
E. Schwitzgebel: On not distinguishing too finely among one's motivations.
C. Jarrett: These nine cognitive psychology findings all passed a stringent test of their replicability.
O. Kashti: Proposed ethics code is Bennett's attempt to stifle debate.
G. Greenwald: CNN journalists resign: Latest example of media recklessness on the Russia threat.
T. Rees Shapiro: For philosophy majors, the question after graduation is: What next?
Modern metaphysics - the analytic/continental mix. An interview with Adrian Moore.
The pluralist. An interview with David Wong.
Arcadian wisdom. An interview with David Roochnik.
niedziela, 2 lipca 2017
Etyka aborcji #3: Metoda
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Metodą odpowiadania na
pytanie o moralną dopuszczalność aborcji ma być wg Boonina metoda
równowagi refleksyjnej (reflective equilibrium)*. Oto jak
opisuje ją Norman
Daniels, chyba największy specjalista w tym temacie (moje
tłumaczenie):
Metoda równowagi refleksyjnej polega na konfrontowaniu między sobą rozważnych sądów (considered judgments) (niektórzy powiedzą – naszych „intuicji”, chociaż Rawls, który dał metodzie jej nazwę, unikał pojecia „intuicje” w tym kontekście) dotyczących konkretnych sytuacji czy przypadków, zasad czy reguł, które wydaje się nam, że tymi sądami rządzą, oraz teoretycznych rozważań, które wydaje nam się, że mają znaczenie dla przyjęcia owych rozważnych sądów, zasad i reguł. Każdy z elementów w razie konieczności modyfikuje się, by osiągnąć spójność. Metoda przynosi sukces i osiągamy równowagę refleksyjną, kiedy dochodzimy do akceptowalnej spójności między tymi przekonaniami. Akceptowalna spójność wymaga nie tylko, by przekonania nie stały ze sobą w logicznej sprzeczności (słaby wymóg), ale także by jedne z nich wspierały inne, albo dostarczały dla nich najlepszego możliwego wyjaśnienia. Ponadto proces może wymagać nie tylko modyfikacji pierwotnych przekonań, ale też dodania nowych.
Boonin formułuje to
trochę inaczej: zaczynamy od pewnej liczby intuicji, najlepiej
wyraźnych i silnych, dotyczących konkretnych sytuacji i szukamy
abstrakcyjnych zasad, które nimi rządzą. Odpowiednie zasady będą
się odznaczały takimi cechami jak spójność, moc wyjaśniająca,
oszczędność (parsimony) czy istotność (salience).
Zapewne prędzej czy później okaże się,
że zasady te prowadzą do jakichś kontrintuicyjnych wniosków.
Będziemy wtedy mieli dwa wyjścia: zmodyfikować zasady albo
przełknąć owe wnioski. Jeśli zdecydujemy się
na pierwsze rozwiązanie, problemem może
być utrata którejś z pożądanych cech. Jeśli zdecydujemy
się na drugie – tu właściwie Boonin
nie tłumaczy, co dokładnie jest w nim złego, ale pisze, że
pierwotnie kontrintuicyjny wniosek może przestać być
kontrintuicyjny. Przyczyny mogą być różne: ktoś może sobie np.
zdać sprawę z tego, że sprzeczna z danym wnioskiem intuicja jest
uzależniona od jakiegoś pozamoralnego przekonania i że przekonanie
to jest fałszywe. Albo z tego, że intuicja jest wynikiem wychowania
się w takiej a nie innej kulturze lub w takiej a nie innej rodzinie.
Kiedy intuicji nie da się w żaden sposób
wyeliminować, należy „szukać najrozsądniejszej równowagi
między zaletami teorii z jednej strony a wadami jej implikacji z
drugiej”.
Dlaczego akurat taka
metoda? Z dwóch powodów: po pierwsze, nie
istnieje dla niej poważna konkurencja. Po
drugie, przeciwnicy aborcji sami tej metody
używają.
Boonin bardzo pośpiesznie
skreśla alternatywne metody w postaci fundacjonalizmu, czy
raczej pewnego rodzaju fundacjonalizmu (staramy się znaleźć
jakiejś niepodważalne abstrakcyjne fundamenty bez odwoływania się
do intuicji dotyczących konkretnych sytuacji i na tych fundamentach
dedukcyjnie budujemy teorię), i partykularyzmu (zakładamy, że nie
ma żadnych zasad do odkrycia i możemy tylko szukać prawdziwych
ocen dla każdej sytuacji z osobna), nie tłumacząc, co jego zdaniem
jest z nimi dokładnie nie w porządku. Nie
wspomina też o notorycznych problemach z równowagą refleksyjną:
zarzucie, że prowadzi ona do błędnego koła uzasadniania czy
zarzucie, że pozwala ona na zbyt wiele arbitralności, przez co
stosowanie jej może prowadzić do sprzecznych ze sobą odpowiedzi na
to samo pytanie. Zdaję sobie sprawę, że jest to książka o
aborcji, a nie o metodologii filozofii moralnej, ale Boonin mógłby
tu chociaż odesłać do literatury, która się z tymi problemami
mierzy i która wydaje się mu przekonująca.
Jeśli jednak chodzi
o drugi powód, to myślę, że ma rację. Kiedy np. przeciwnicy
aborcji twierdzą, że teorie drugiej strony prowadzą do wniosku, że
zabijanie noworodków jest w porządku, a żadna teoria, z której
płynie taki wniosek, nie może być poprawna – to wydaje się, że
używają intuicji w wyżej opisany sposób. Poza tym, nawet jeśli
przeciwnik aborcji z jakichś powodów zdecydowanie odrzuca równowagę
refleksyjną na rzecz innej metody, to i tak ma powody, by czytać
dalej. A to dlatego, że wywód Boonina można interpretować na dwa
sposoby – jako odpowiedź na pytanie „Czy aborcja jest moralnie
dopuszczalna?”, ale też jako odpowiedź na pytanie „Jakie
stanowisko w sprawie aborcji jest najbardziej spójne z poglądami
xyz, które typowi przeciwnicy aborcji wyznają?”. Odrzucenie
metody Boonina może nas skłonić do wniosku, że nie odpowiedział
on poprawnie na to pierwsze pytanie, ale nie będzie to znaczyło, że
nie odpowiedział na drugie.
* Polskie tłumaczenie
pożyczyłem od Artura Szutty, którego artykuł bardzo polecam. O
równowadze refleksyjnej wspominałem też tu wcześniej w
komentarzach pod tym wpisem.
czwartek, 22 czerwca 2017
Etyka aborcji #2: Pytanie
„Etyka aborcji” to
cykl, w którym podsumowuję i komentuję książkę Davida Boonina
„A Defense of Abortion”. Jeśli jesteś tu nowa/-y, zacznij od
Wstępu.
Debata na temat aborcji to
mnóstwo różnych problemów, a książka Boonina skupia się tylko
na jednym z nich. Bardzo ogólnie mówiąc, chodzi o pytanie „Czy
aborcja jest moralna?”, nie chodzi natomiast o pytanie „Czy
aborcja powinna być legalna?”. Często miesza się ze sobą te dwa
pytania, co zaciemnia sprawę. Z różnych powodów można przecież
uważać, że aborcja jest moralnie nie w porządku, a jednak powinna
być prawnie dopuszczalna. I można też uważać – choć to chyba
trochę bardziej egzotyczne stanowisko – że aborcja jest moralnie
w porządku, a jednak nie powinno się jej legalizować. Nie jest to
miejsce na pisanie o tych powodach – chcę tylko zaznaczyć, że
przejście od twierdzenia o moralnej dopuszczalności aborcji do
twierdzenia o prawnej dopuszczalności aborcji może wymagać
dodatkowego argumentu.
Pytanie „Czy aborcja
jest moralna?” można rozumieć na kilka sposobów. Znaczenie,
które interesuje Boonina, to „Czy aborcja jest moralnie
dopuszczalna?” Nie jest to to samo, co np. „Czy aborcja zasługuje
na moralną krytykę?”. Na czym polega różnica?
Wyobraźmy sobie czysto
hipotetycznego milionera o imieniu Donald. Donald wygrywa na loterii
milion dolarów i wstępnie postanawia, że zrobi z tym milionem
jedną z pięciu rzeczy: (1) odda na cele charytatywne, (2) wpłaci
na swoje konto oszczędnościowe, (3) kupi sobie pozłacanego
Rolls-Royce'a, (4) wykupi w całym kraju billboardy z napisem
„Nienawidzę Ivany”, albo (5) wynajmie płatnego mordercę, żeby
zabił Ivanę. Opcje te tworzą pewne spektrum: (1) jest moralnie
lepsze od (2), (2) jest lepsze od (3) itd. Jednak tylko (5) jest
działaniem niedopuszczalnym moralnie, (1)-(4) są dopuszczalne. (1)
zasługuje pewnie na moralne uznanie (pomijamy tu różne
marksistowskie argumenty przeciwko filantropii), (4) zasługuje na
moralną krytykę, być może (3) również – ale każda z tych
czterech opcji mieści się w granicach dopuszczalności.
Różnica między
działaniem moralnie niedopuszczalnym (morally impermissible)
a działaniem moralnie dopuszczalnym, ale zasługującym na moralną
krytykę (morally criticizable) polega na tym, że w przypadku
drugiego nie są naruszane niczyje prawa moralne. Wykupienie
billboardów może być żałosne, małoduszne itp., ale nie możemy
powiedzieć, że narusza prawa moralne Ivany, albo kogokolwiek
innego. Zabicie Ivany natomiast ewidentnie narusza prawo Ivany do
życia.
Aborcja jest więc wg
Boonina moralnie dopuszczalna – bo nie narusza ono niczyjego prawa
do życia, ani żadnych innych praw – ale nie znaczy to, że pewne
przypadki aborcji nie zasługują na jakiś rodzaj moralnej krytyki,
czy moralnego potępienia. Może zasługują, może nie – w każdym
razie nie jest to tematem książki.
Ktoś może powiedzieć,
że cały ten zerojedynkowy podział na moralnie dopuszczalne i
moralnie niedopuszczalne jest nieporozumieniem i że wszystkie
działania mogą być tylko w jakimś stopniu lepsze lub gorsze od
innych. Być może, odpowiada Boonin, ale kategoriami tymi zazwyczaj
posługują się przeciwnicy aborcji, a dyskusja ma się toczyć na
ich warunkach.
Dalej Boonin odpowiada na
trzy inne zarzuty, które wydają
mi się mniej istotne, więc pozwolę sobie ten fragment
pominąć, a zamiast tego napiszę kilka zdań o dwóch problemach, o
których Boonin nie wspomina, a które bardzo często pojawiają się
w debacie: kwestii „zła aborcji” i kwestii relacji między
aborcją a prawami człowieka.
„Czy aborcja jest złem?”
Nie lubię tego pytania, bo jest beznadziejnie nieprecyzyjne i
najczęściej nie da się w żaden sposób odgadnąć, o co dokładnie
chodzi pytającemu. Czy o to, że aborcja ma negatywne skutki dla
zdrowia psychicznego kobiety? Jeśli tak, to kiedy? Zawsze? Często?
W pewnych sytuacjach? W jakich? A może o to, że aborcja ma gorsze
skutki dla zdrowia psychicznego kobiety niż alternatywa w postaci
rodzenia niechcianego dziecka? Jeśli tak, to kiedy? A może chodzi o
zdrowie fizyczne? A może jedynie o to, że niechciana ciąża to coś
złego? A może w ogóle nie chodzi o dobro kobiety, tylko np. o to,
że pojawienie się nowego człowieka na świecie jest lepsze niż
jego niepojawienie się? Możliwych interpretacji są tuziny. W
każdym razie Boonin odpowiada na pytanie „Czy aborcja jest złem?”
tylko jeśli zinterpretujemy je jako „Czy aborcja jest moralnie
niedopuszczalna?”. Jego odpowiedź to „nie, aborcja nie jest złem
w tym sensie”, co oczywiście nie oznacza, że w jakimś innym
sensie nie może ona być złem. Tym jednak książka się nie
zajmuje.
Zauważyłem też, że
obie strony sporu a aborcję w Polsce lubią się odwoływać do praw
człowieka.
Instytut Ordo Iuris chce
zaostrzyć ustawę aborcyjną, by zagwarantować ochronę praw człowieka, Partia Razem chce ją zliberalizować, by zagwarantować ochronę praw człowieka. Mamy więc dwa pytania: „Czy
prawo do aborcji jest prawem człowieka?” i „Czy aborcja stanowi
naruszenie praw człowieka?”. A tak naprawdę cztery, bo każde z
tych pytań ma dwie interpretacje: prawną i metafizyczną. W ramach
tej pierwszej pytania można sprecyzować jako „Czy z tych czy
innych konwencji, deklaracji, orzeczeń, rezolucji itp. wynika, że
aborcja jest prawem człowieka?” i „Czy z tych czy innych
konwencji, deklaracji, orzeczeń, rezolucji itp. wynika, że aborcja
narusza prawa człowieka?”, a w ramach drugiej jako „Czy
niezależnie od tych dokumentów istnieje coś takiego jak prawa
człowieka i jeśli tak, to czy prawo do aborcji do nich należy?”
i „Czy niezależnie od tych dokumentów istnieje coś takiego jak
prawa człowieka i jeśli tak, to czy aborcja któreś z nich
narusza?”. Żadnym z tych pytań nie będziemy się tu bezpośrednio
zajmować.
To tyle
w kwestii pytania, w następnym odcinku o metodzie odpowiadania na to
pytanie.
sobota, 17 czerwca 2017
Etyka aborcji #1: Wstęp
Czytałem ostatnio trochę o etyce
aborcji. Jedną z najlepszych rzeczy, na które trafiłem, była
książka Davida Boonina, profesora filozofii z University of
Colorado Boulder, zatytułowana A Defense of Abortion.
Chciałem ją tu jednorazowo podsumować i skomentować, ale okazało
się, że nie jest to specjalnie wdzięczne zadanie: Boonin opisuje
po kolei kilkadziesiąt różnych argumentów, przez co musiałbym
albo skupić się na jednym-dwóch, ignorując pozostałe, albo
zrobić wpis, który niewiele różniłby się od spisu treści. A że
temat wydaje mi się ciekawy i istotny, postanowiłem, że
przebloguję się przez całą książkę, rozdział po rozdziale, w
ramach czterdziestodwuodcinkowego cyklu aborcyjnego.
Zapyta ktoś: po co? Czy
nie wiem, że dyskusja na ten temat do niczego dobrego nie prowadzi?
Że to strata czasu, daremny trud, groch o ścianę,
że nikt tu nigdy nikogo do niczego nie przekona? Szczerze mówiąc:
nie wydaje mi się. Argumenty za jałowością dyskusji o aborcji są,
na ile udało mi się zorientować, dwa. Pierwszy mówi, że obie
strony przyjmują jakieś ontologiczne założenia, na których
dyskusja się kończy, więc wystarczy napisać, że moralna
dopuszczalność aborcji zależy od tego, co sobie kto arbitralnie
przyjmie. Najczęściej można usłyszeć, że „dyskusja sprowadza
do pytania, kiedy zaczyna się ludzkie
życie”, albo „kiedy powstaje człowiek”. Jedni przyjmują, że
wcześniej, inni, że później – i tyle. Nie da się rozstrzygnąć,
kto ma rację. Drugi argument mówi, że nawet gdyby można było
sensownie dyskutować o przyjmowaniu takich lub innych ontologicznych
założeń, to w praktyce i tak nigdy się to nie uda, bo sam temat
sprawia, że ludzie dostają jakiegoś dziwnego amoku i nie są w
stanie wysłuchać argumentów drugiej strony, są tylko w stanie
porównywać drugą stronę do Hitlera.
Myślę, że w tym drugim
jest trochę prawdy, może nawet sporo, ale bez przesady. Jasne, że
poziom filozoficznego zaawansowania typowej publicznej debaty o
aborcji jest bardzo niski, a poziom agresji wysoki, ale na pewno nie
jest to problem wszystkich, którzy w takich debatach biorą udział.
A ci, których to dotyczy, zawsze mogą nad sobą popracować.
Przynajmniej niektórzy. W każdym razie nie widzę tu żadnych
nieprzekraczalnych barier psychologicznych.
Jeśli natomiast chodzi o
pierwszy argument, to myślę, że to kompletne nieporozumienie.
Dyskusja wcale nie sprowadza się do tego, „kiedy zaczyna się
życie ludzkie”, a kiedy strony sporu robią różne ontologiczne
czy etyczne założenia, to jak najbardziej można sensownie
dyskutować o racjach dla ich przyjęcia – a także o racjach dla
przyjęcia tych racji itd. Wcale nie jest oczywiste, w którym
momencie trzeba się zatrzymać i czy ten moment nie będzie oznaczał
zgody obu stron. W dodatku nie jest też oczywiste, że trzeba od
razu schodzić na najniższy możliwy szczebel drabiny uzasadniania,
żeby obronić swoje stanowisko.
I nieźle pokazuje to moim
zdaniem książka Boonina. Teza książki jest taka, że aborcja jest
moralnie dopuszczalna i że można to pokazać „na warunkach
przeciwników aborcji”, tzn. odwołując się wyłącznie do zasad
w jasny i bezdyskusyjny sposób akceptowanych przez tychże
przeciwników.
Spis treści wygląda
następująco (w nawiasie numer planowanego odcinka w moim cyklu):
Rozdział 1: Ramy
debaty
Na początek Boonin
wyjaśnia, na jakie dokładnie pytanie będzie odpowiadał, w jaki
sposób, co uznaje za satysfakcjonującą odpowiedź i dlaczego.
Rozdział 2: Kryterium
poczęcia
Boonin analizuje tu
argumenty za tezą, według której organizm ludzki (o ile można
mówić o organizmie) ma prawo do życia od momentu zapłodnienia (o
ile można mówić o momencie) – i stara się pokazać, że
wszystkie są ułomne.
Rozdział 3: Kryteria
późniejszych etapów rozwoju
Po uznaniu, że
organizm ludzki nie ma prawa do życia od poczęcia, Boonin przygląda
się innym kryteriom – i dochodzi do wniosku, że o prawie tym
najwcześniej można mówić po pojawieniu się zorganizowanej
aktywności kory mózgowej – czyli między 25. a 32. tygodniem od
zapłodnienia, a więc
po okresie, w którym przeprowadza się zdecydowaną większość
aborcji.
- Początkowa aktywność mózgu (#18)
- Zorganizowana aktywność kory mózgowej (#19)
- Zdolność do życia poza organizmem matki (#20)
Rozdział 4: Argument z
Dobrego Samarytanina
W rozdziale tym Boonin
powiada: „Zapomnijmy o wszystkim, co do tej pory powiedziałem i
załóżmy, że organizm ludzki ma prawo do życia od momentu
poczęcia – dokładnie takie samo prawo, jakie masz ty czy ja. Czy
wynika z tego, że aborcja jest moralnie niedopuszczalna? Odpowiedź
brzmi: nie, nie wynika.” Żeby to uzasadnić, Boonin przedstawia
argument Judith Jarvis Thomson, o którym tu już pisałem (raz i
drugi), a następnie broni go przed szesnastoma zarzrutami.
- Argument (#21)
- Zarzut dziwaczności (#22)
- Zarzut pominięcia kwestii cichego przyzwolenia (#23)
- Zarzut pominięcia kwestii odpowiedzialności (#24)
- Zarzut pominięcia różnicy między zabijaniem a pozwalaniem umrzeć (#25)
- Zarzut pominięcia różnicy między zamiarem a przewidywaniem skutku (#26)
- Zarzut pominięcia różnicy między nieznajomymi a potomstwem (#27)
- Zarzut pominięcia różnicy między dorosłym a dzieckiem (#28)
- Zarzut pominięcia kwestii rodzaju obciążeń (#29)
- Zarzut pominięcia kwestii posiadania organów (#30)
- Zarzut pominięcia kwestii wsparcia dla dziecka (#31)
- Zarzut pominięcia różnicy między usunięciem a aborcją (#32)
- Zarzut pominięcia kwestii udziału osób trzecich (#33)
- Zarzut feministyczny (#34)
- Zarzut ignorowania obowiązku ratowania skrzypka (#35)
- Zarzut pominięcia kwestii rekompensaty (#36)
- Zarzut niespójności (#37)
- Rozwiązanie kilku zagadek (#38)
Rozdział 5:
Argumenty nieodwołujące się do praw
Na koniec
Boonin pisze o czterech argumentach, które nie zakładają istnienia
czegoś takiego jak prawo życia – i uznaje, że żaden nie trzyma
się kupy.
- Argument ze Złotej Reguły (#39)
- Argument z „kultury śmierci” (#40)
- Argument feministyczny pro-life (#41)
- Argument z niepewności (#42)
Nie przeczytałem tej
książki w całości – jedne rozdziały przeczytałem całe, inne
tylko napocząłem – więc nie mogę powiedzieć, na ile się z tym
wszystkim zgadzam. Obok podsumowywania mam zamiar to na bieżąco
komentować; zobaczymy, co z tego wyjdzie i jak się to skończy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)